TARO - Droga Życia. Księga I Rozdział II

15 listopada 2022 roku

 

Otwieram oczy i znów mam przed sobą ich obraz, równie przerażający co moc, którą w sobie skrywają. Mogę tak leżeć bez końca, wpatrując się w jasne tło za oknem a i tak nie zdołam zapomnień niczego, żadnego szczegółu, który widziałam. Żadnej emocji, której doświadczyłam.

 

Absurd mieszający się z uczuciem narastającego lęku. Dwie myśli, które rozpędziły mój codzienny spokój. Niepewność, która sprawiła, że nie potrafię patrzeć na to trzeźwym wzrokiem. Wiem dobrze, że snów nie powinno się rozumieć w dosłownym znaczeniu. Żyjemy w XXI wieku i myśl o istnieniu sił nadprzyrodzonych wydaje się co najmniej śmieszna. Tak samo jak nawiązywanie kontaktu z duchami, każde i te za pomocą snów w dodatku przez 14-latkę, która nie ma o tym zielonego pojęcia i ba, nawet nigdy się o to nie prosiła.

 

Od jakiegoś czasu sny stały się epizodem, który zmienił całkowicie mój sposób myślenia i patrzenia na świat. Nie stałoby się tak, gdyby nie jedno… mają one miejsce nieustannie, niemal każdej nocy, od ponad trzech miesięcy. Jeszcze do niedawna ograniczały się tylko do wiatru. Tak… wiatr – siła piękna i jednocześnie budząca grozę, coś dobroczynnego ale i siejącego zniszczenie. Zawsze zaczynały się tak samo, z takim samym finiszem.

 

Zwyczajny, słoneczny dzień, zupełnie niezwiastujący żadnej katastrofy. Coś naturalnego, zupełnie jak w prawdziwym życiu. Miasteczko Soriswill, piękna pogoda, na niebie ani jednej chmurki. Idę chodnikiem, zmierzając na obrzeża, do miejsc, które w rzeczywistości nie istnieją. Tak jak w każdym, normalnym śnie. Miejsca nam znane łączą się z tymi wyimaginowanymi a logika z jej brakiem. Gdy docieram już na skaj lasu wszystko się zmienia. Tu kończy się granica… granica autentyczności oraz spokoju i piękna. Niebo zaczynają okrywać ciemne chmury, czuję orzeźwiający podmuch wiatru, narastający z każdą chwilą. Do mojego serca powraca znane mi uczucie lęku. Ale idę dalej…

 

To jedna z tych rzeczy, których nie potrafię wyjaśnić w snach, jedna z ogromu. Dlaczego nawet czując taki strach robimy coś wbrew sobie? Dlaczego wiedząc, że nie spotka nas tam nic dobrego, idziemy naprzód? Ja tak zrobiłam. Uczucie, które zrodziło się we mnie, stojąc a wcześniej idąc w stronę lasu okazało się o wiele silniejsze od lęku. Było to uczucie obowiązku. Coś, czego nie można uniknąć, jest koniecznie i nie do powstrzymania. To coś zbliża się wielkimi krokami. Nie ma na to siły i ja też muszę iść na przód, naprzeciw temu, nie mogę zwątpić ani się zatrzymać. Ta cholerna pewność, gdy stałam przed niewidzialną linią. Krok, dzielący mnie od gęstwiny drzew i liści. I zrobiłam to, poszłam dalej by znaleźć się wewnątrz. A wtedy przestrzeń za moimi plecami zniknęła i zmieniła się w nieskończenie wielki las. Co więc teraz? Nie ma odwrotu. Ot, całe poczucie obowiązku, które prowadzi do pułapki bez wyjścia.

 

Wpatruję się w wysokie, ugięte gałęzie drzew i niebo osnute gęstymi, ciężkimi chmurami. Na policzkach czuję opadające krople wody. Nie wiem gdzie mam iść ani co robić. Mam ochotę biec ile sił. Wiem, że za chwilę wydarzy się coś strasznego.

 

I zawsze to samo… Biegnę w nieskończoność, usiłując znaleźć wyjście z tego ogromnego lasu. Ale zamiast końca, zapuszczam się coraz głębiej, wbrew wszelkiej logice, wbrew wszystkiemu. Las staje się coraz większy, każda mała wyrwa światła między drzewami okazuje się być kolejną iluzją. Wiatr wiele coraz silniej, aż w końcu do moich uszu dociera potworny hałas łamanych drzew, nieprzerwany świst. Biegnę coraz wolniej, zatrzymana przez siłę wiatru, który ciągnie mnie w tył. Oglądam się za siebie i widzę gigantyczną trąbę powietrzną zmierzającą w moim kierunku. Wszystko, co staje na jej drodze obraca się w stertę gruzu. Nie czuję się silna by z nią walczyć ale mimo to staram się biec dalej z nikłą nadzieją, że jest jeszcze szansa na ratunek. Oczywiście ta myśl okazuje się naiwna, bo trzymając się kurczliwie potężnego drzewa i tak w końcu ulegam i zostaję wciągnięta przez trąbę. A wtedy budzę się.

 

Nie od razu sny przykuły moje zainteresowanie. Stało się to dopiero po dwóch tygodniach, gdy w końcu uświadomiłam sobie, że przecież poza tymi cyklonami nie śni mi się nic innego. Ale to nie wszystko. Po jakimś czasie zainteresowałam się tym tematem... Szukałam, co oznaczają trąby powietrzne we śnie. Co znalazłam? „Ogromna życiowa zmiana, której nie będę wstanie uniknąć i zaważy na całym moim życiu”.

 

Czas mijał a żadne zmiany nie nadchodziły, natomiast moje koszmary z każdą kolejną nocą stawały się coraz bardziej przerażające. I wtedy też pojawił się On. Człowiek o czarnej duszy. Z oczami, w których zaklęta została siła przewyższająca wszystko, co widziałam do tej pory. Potęga i nienawiść zamykające cały mój świat w szponach zniszczenia. Tak się wówczas czułam, w chwili gdy po raz pierwszy stanął naprzeciw mnie.

 

Miejsce, w jakim się znalazłam przypominał raj. Płynęłam w cudownym jeziorze kraterowym otoczonym skałami i zielenią. Z wnętrza skalistych monstrum wylatywała woda tworząc wodospad. Jeziorko nie było duże i mimo czystej wody nie było widać w nim dna. Było bardzo głębokie. Miałam na sobie białą sukienkę. Płynęłam beztrosko zachwycając się przyrodą i widokiem nieba, po którym szybowały ptaki. Czułam jedność z tym miejscem, które należało do mnie i ja należałam do niego. Chwila ta wydawała się nie mieć końca, mogłaby w sumie się nie skończyć..

 

Już od jakiegoś czasu we śnie zaczęłam czuć niepokój. Nie miałam pojęcia skąd się bierze, przecież było mi tak cudownie. To miejsce jest idealne i mogłabym nigdy nie widzieć innego. Z daleka ujrzałam człowieka. Młodego mężczyznę. Płynął w moją stronę. W jednej chwili uznałam go za swojego wroga. Był zły. Nie wiedziałam, dlaczego ale wiedziałam, że tak właśnie było. Bałam się ruszyć z miejsca. Nieznajomy podpłynął do mnie. Miał kruczoczarne, długie do ramion rozpuszczone włosy, jasną cerę, prosty nos. Był bardzo przystojny jakby w całości stworzony przez rzeźbiarza. Ale jego oczy… Straszne, przerażające. Zdradzały wszystko, całą nienawiść, jaką w sobie posiadał. Były szare, niczym dwa cyklony... Trąby powietrzne, z których ciskają błyskawice. I znów nadeszło to uczucie niezmierzonego lęku, znów na mojej drodze stanął wiatr, lecz teraz, jako żywy człowiek. A może to duch? Twarz nieznajomego nie zdradzała jego emocji. Był niewzruszony niczym skalisty posąg. Tylko te oczy... Były tak straszne, że mogłyby mnie zabić na miejscu. Strach, jaki czułam sparaliżował całe moje ciało. Mężczyzna spoglądał w moje oczy jakby chciał poznać najgłębiej skrywane w moim sercu sekrety. Po chwili przemówił. Szorstkim, pozbawionym uczuć głosem:

 

- Powiedz, co widziałaś?

 

Nagle przed moimi oczyma pojawił się obraz. Bardzo znany, widziałam to już. We śnie. Dwa kwadraty, które tworzą gwiazdę. I te słowa. Nie byłam wstanie tego powiedzieć, nie mogłam! Za nic w świecie nie powiem o tym temu człowiekowi! Serce waliło mi niczym młoty. Cofnęłam się.

 

- Co zobaczyłaś?! - Ryknął a jego oczy pociemniały.

 

- Nic nie widziałam! Nie wiem, o co chodzi! - Odpowiedziałam szybko.

 

-Wiesz dobrze, o czym mowa, nie oszukasz mnie. Mów, bo sam to z ciebie wyciągnę!

 

Dziwna fala energii bijąca od niego wybuchła w tym momencie i ogarnęła całe moje ciało. Poczułam, że muszę uciekać, jednak stało się to niemożliwe. Byłam w szoku. Nieznajomy uniósł się w powietrze, woda pod nim zaczęła się uginać. Wokół rozszalała się wichura.

 

Nagle ustąpiło. Mogłam znów się ruszyć. Zaczęłam płynąć w stronę wodospadu. Wspinałam się po skałach. Ten sekret nie mógł wpaść w jego ręce! To był mój obowiązek!

 

Znalazłam się już na samej górze, ale widziałam dobrze, że nie zdołałam uciec temu… Potworowi. Odwróciłam się przodem do miejsca, w którym woda wpadała do jeziora. Już tam stał. Jak on tam znalazł?! Na jego ustach pojawił się drwiący uśmiech. Zbliżał się. Emanowała od niego przedziwna siła, wręcz przytłaczająca. Nie mogłam zapanować nad żadną myślą ani nad ruchami. Czułam, że jeśli nie ucieknę to czeka mnie coś strasznego. Ale gdzie mam uciec? W jednej chwili pomyślałam o skoku. To jedyna droga. Muszę to zrobić. Całą swoją siłą wyrwałam się z macek tej energii i z rozbiegu zeskoczyłam z wodospadu. Leciałam, poczułam, jak uderzam o wodę, opadam coraz niżej i niżej. Widziałam ciemność ogarniającą mnie z każdej strony. Nieopisany ból, jaki rozrywał moją klatkę piersiową. Tonęłam. Tak bardzo pragnęłam zaczerpnąć powietrza. Byłam jak kamień. W końcu puściłam. Pogrążałam się w mroku. Opadłam na złocisty piasek. W ostatniej chwili otworzyłam lekko oczy by móc ujrzeć głębie tego nieprzeniknionego jeziora. Ujrzałam światło wychodzące zza skał. Moim oczom ukazało się ogromne drzewo, którego korona płonęła żywym ogniem. Nie czułam już ani bólu ani strachu. Nie pamiętałam o złym nieznajomym, który chciał zrobić mi krzywdę. Czułam się bezpieczna. Czułam, że dopóki trwa to światło, ten płomień to nie stanie mi się nic złego. Jestem chroniona…

 

Obraz jego oczu prześladuje mnie nieustannie, one oraz to słowo, które pojawiło się w moim życiu bardzo dawno temu, gdy miałam zaledwie 4 latka i także we śnie. W jednym z niewielu, które pamiętam z tamtego okresu. „TARO”. Nie mam pojęcia co oznacza i nie potrafię sobie wytłumaczyć, co spowodowało, że nagle, tyle lat później musiałam sobie o nim przypomnieć. I to jeszcze we śnie.

 

Tego dnia nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wielką moc mogą mieć sny oraz ich symbolika. Nie mogłam zauważyć, jak zostaje wypełnione wszystko to, co zostało zapowiedziane, nie wyczuwałam rosnącego zagrożenia. Uśpiona w rzeczywistym świecie przeoczyłam moment, w którym cała ta zabawa wyszła spod wszelkiej kontroli i stała się poważnym problemem…

 

Ale, czy ktoś będąc na moim miejscu postąpiłby inaczej? Jaka jest granica między prawdą a iluzją, gdzie spoczywa granica snu i jawy?

 

* * *

 

16 listopada 2022 roku

 

Szukałam tego miejsca. Czym prędzej musiałam się tam dostać. Nie mogłam się spóźnić. To było tak ważne… Obleciałam już cały zamek w poszukiwaniu tego jednego pomieszczenia, do którego mnie wezwano.

 

Szłam po krętych schodach w wieży, która zdawała się nie mieć końca. Dziesiątki łukowatych okien ukazywały moim oczom przepiękną malowniczą krainę, rozciągającą się poza horyzonty. Jak tu pięknie! Mój pośpiech pchnięty był poczuciem obowiązku. Sprawy tego miejsca, są sprawą najwyższą i nie dopuszczają do siebie nawet cienia sprzeciwu.

 

Zatrzymałam się przy potężnych drewnianych drzwiach. Otworzyłam je i ujrzałam najpierw żelazną barierkę. Znajdowała się strasznie wysoko. Pod nią znajdowała się sala główna zamku. Otaczało mnie mnóstwo ludzi. Najważniejsze figury, mające najwyższe względy w krainie. Miałam na sobie piękną, jasną, długą suknię. Szłam między nimi, jako równa ich klasie. To miejsce było moim domem. Przejście na drugą stronę barierki nie stanowiło dla mnie żadnego problemu. Wystarczyło, że o tym pomyślałam i już stałam tam, prawie trzy metry ponad salą. Teraz patrzyłam na tych ludzi z góry. Oni wcale nie zdawali się przejmować, że pojawiłam się nagle w całkiem innym miejscu. Mnie też to wcale nie dziwiło. Ten świat jest już tak stworzony. My jesteśmy tak stworzeni. Przemieszczanie się z jednego miejsca na drugie nie jest dla nas niczym nadzwyczajnym. Problem stanowiło miejsce, w którym żyliśmy. Nikt, kto przybywał z zewnątrz nie znał jego dokładnego rozmieszczenia. Miejsce za każdym razem wydawało się inne. Ale było to głównie związane z naszym brakiem stabilności.

 

Poza barierką miałam do przejścia jeszcze długi, ciemny korytarz, którego koniec wychodził w przepaść. Na samym środku zamkowej czeluści znajdowała się platforma. Unosiła się w powietrzu. Lewitowała. Pomieszczenia tego typu należały do najpotężniejszych z nas. Takie jakby biuro, tyle, że bardziej wypasione. Zeskoczyłam, więc na nią. Zachwiała się nieprzyjaźnie. Miałam wrażenie, że mogłaby w każdej chwili runąć. Nie wiedziałam, dlaczego zostałam wezwana. Wiedziałam jedynie, że nie mam nic do gadania i że muszę się wstawić. Nie byłam nawet świadoma, że osoba, z którą miałam rozmawiać, już na mnie czekała. Usłyszałam jakiś głos… Odwróciłam się i zamarłam. Przy biurku siedział On! Mężczyzna, którego spotkałam w oazie! Poczułam znowu ten sam znany lęk, jak wówczas, gdy ujrzałam go po raz pierwszy. Czułam ogromny niepokój, niebezpieczeństwo, ale coś nie pozwalało mi nic powiedzieć, nic zrobić, w żaden sposób zainterweniować. Ani się poruszyć ani przemówić bez pozwolenia... Czułam się jak poddana przywołana przed oblicze swojego Pana. Zdrajca! – Moje myśli walczyły z siłą, która owładnęła moim umysłem. Wciąż myślałam o nim jak o Potworze.

 

Byłam całkowicie zależna. Czułam potęgę bijącą od tego człowieka. Był jednak odmieniony, inny niż wtedy. Zauważyłam, że nie ma teraz szarych oczu a brązowe. Nie było po nim widać ani gniewu ani nienawiści. Jego twarz była niewzruszona. Nie widziałam po nim żadnego zdziwienia. Nic. Wglądał, jakby wszystko było tak bardzo oczywiste, naturalne. Nie mogłam oderwać wzroku od jego spojrzenia, które po raz kolejny wwiercało się w moje myśli. Jego czarne włosy były tym razem związane na karku w warkocz. Siedział przy ogromnym biurku, miał na sobie czarną pelerynę. Nie jestem wstanie przypomnieć sobie, w co był ubrany, pamiętam jedynie kolory. Sama czerń i szarość. Obok niego siedziały dwa nienaturalnej wielkości czarne rottwierery. Na mój widok zaczęły warczeć. Uciszyły się jednak posłusznie na skinienie ręki swojego pana. W jego oczach widziałam coś, czego nie byłam wstanie rozgryźć. Dziwna ciekawość, ale też dystans, ostrożność i coś niezrozumiałego. Wiedziałam, że jest zły, że jest zdrajcą. Nie mogłam jednak nic powiedzieć, byłam tam tylko jego podwładną. A on miał władzę i całkowitą kontrolę nade mną. Miałam całkowitą pewność, że nie był to powód, dla którego chciał mnie widzieć. Pamiętałam wszystko, co się wtedy stało. Pamiętałam, co chciał wiedzieć. Bałam się go i tego, co chce zrobić. Obawiałam się, że i tym razem będzie chciał wyciągnąć ode mnie prawdę. Nic takiego jednak się nie stało. Nie wspomniał ani jednym słowem o tamtym zdarzeniu. Zachowywał się tak jakby nigdy nie miało to miejsca. Nasza rozmowa trwała krótko. Coś mówił o wypełnieniu mojego zadania. Słowa, które nie miały żadnego znaczenia. Wypowiadał je beznamiętnym głosem, bez jakiegokolwiek zainteresowania. Zdawał się być zadowolony. Pochwalił mnie nawet za coś. W końcu kazał odejść.

 

Odeszłam stamtąd jak najszybciej się dało. Byłam zszokowana. Szłam coraz niżej i niżej w stronę ciemnych komnat, rozciągających się w najniżej położonych częściach zamku. Znajdowała się tam stara biblioteka. Przeszłam obok ogromnej wyrwy w murze. Światło krainy wpadające przez nią oświetlało dobrze dosyć sporych rozmiarów pomieszczenie. Szukałam pewnej książki. Miałam straszne przeczucie. Wciąż myślałam o słowie TARO, o tym człowieku. Dlaczego mnie nie zgładził? Bałam się myśleć, co nim kieruje.

 

Podczas poszukiwań, między regałami zobaczyłam młodego chłopaka, blondyna. Miał może 20 lat. Był bardzo przystojny. Niedaleko niego stała dziewczyna. Rozmawiali o czymś. Nie zwracałam na nich uwagi. Całkowicie byłam pochłonięta swoim zajęciem. Odnalezienie tej książki było w tej chwili dla mnie sprawą najwyższą. Wreszcie! Zobaczyłam ją! Stara księga z obdartą, brązową, skórzaną okładką. Otworzyłam ją i pierwsze, co ujrzałam to wizerunek sześciu postaci, dziewczyn stojących w kręgu. Na samym środku unosiła się przepiękna, lśniąca kula. W oczy rzuciła mi się wzmianka o Strażnikach, o wojnie, o świetle i mroku. Były tam też słowa... Przepowiednia...

 

"Gdy sześciu wybranych połączy swe moce, odnajdą to, co im przeznaczone i będą mieć szansę by powrócić i pokonać mrok"

 

Poczułam się w tamtym momencie bardzo dziwnie... Przyglądałam się książce z ciekawością. Czy to może być prawda? On już wie o wszystkim…

 

Czym prędzej musiałam stąd uciekać. Nie chciałam znów go spotkać. Zerknęłam jeszcze raz w miejsce gdzie stał ten młodzieniec. Nie było go tam. Zobaczyłam ukradkiem jak idzie w stronę wyjścia z dziewczyną. Poczułam niepokój. Odłożyłam książkę i skierowałam się w ich stronę. Szli ciemnym tunelem. Podążałam za nimi. Tak bardzo się bałam. Za chwilę miało stać się coś strasznego, a ja nie mogłam nic na to poradzić. Zobaczyłam ich razem przy podziemnym kanale. Stali, przytuleni do siebie. Po chwili on schylił się nad nią i pocałował w usta. Nagle ona zmieniła się w straszliwą zjawę. SPISEK! Naszło mi na myśl. Byłam pewna, kto za tym stoi. Wiedziałam, że on musi maczać we wszystkim palce.

 

Uciekałam. To było straszne! Wszędzie mrok! Wszędzie fałsz! Dostałam się w dziwne miejsce. Stąd wypływała woda z kanałów. Nie byłam tu nigdy. Ludzie, którzy tu chodzili wyglądali jak żebracy. Wszyscy spoglądali na mnie z nieufnymi minami. Bałam się. Nie miałam pojęcia, co się dzieje. Jeszcze przed chwilą widziałam przepiękną krainę, którą oświetlało cudowne, prawdziwe światło a zamiast tego ujrzałam, całkowite przeciwieństwo. Miejsce pogrążone w całkowitym mroku, ludzi pozbawionych wszelkiej nadziei i woli przetrwania. Żadnego szczęścia, żadnych pozytywnych uczuć. Tylko smutek, cierpienie i nienawiść. Wyróżniałam się. Oni wszyscy mieli na sobie łachmany, ja suknię. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Nie wiedziałam, co się dzieje. Nic nie rozumiałam. Obok mnie przeszła staruszka. Pragnęłam rozwiać swoje złudzenia i niepewność. Podeszłam do niej i zapytałam, co się wydarzyło. Ona rzekła tylko:

 

- Mrok zawładnął tym światem. Proszę, ocal nas…

 

W tej samej chwili znalazłam się w swoim pokoju. Całe wspomnienie tych wydarzeń nie istniało. Podeszłam do okna. Ujrzałam unoszący się w powietrzu zamek. Był przepiękny. Ogromne wieże, chorągwie i mury białe niczym śnieg. Budowlę otaczały chmury. Słyszałam cichutką muzykę. Znana melodia. Bardzo znana mi pieśń. Zaczęłam śpiewać: coś o siostrach, o świetle i o prawdzie. Wpatrując się cały czas w piękne mury zamku poczułam jak zaczynam się unosić. Leciałam. Znalazłam się na balkonie zamku. Zobaczyłam pięć dziewczyn. Tańczyły uradowane. Powiedziały, że czas spotkania nadchodzi. Nazwały mnie siostrą...

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania