Tchórz

Szara, gęsta mgła przysłoniła całkowicie wesołe niebo. Wyglądało to jakby jakiś olbrzym włożył bury płaszcz i rozwarłszy szeroko ramiona zasłonił słońce. Z przepełnionych melancholią chmur wyciskały się powoli krople zimnego deszczu. Spadały w coraz szybszym tempie. Jedna po drugiej, a każda cierpliwie czekała na swoją kolej. W końcu jednak chyba nie wytrzymały i rzuciły się na wilgotną od nich samych ziemię. Miejmy nadzieję, że nie zrobiły sobie przy tym krzywdy. Są one cwane i mają bardzo dobrze opracowaną technikę spadania. Wkrótce dołączyły się do przerażającej mgły i do wymyślonej przez nią zabawy o nazwie ,,Zniknij słońce”. Nie wiedziałem, że są aż tak przebiegłe. Niewiele osób lubi przecież taką pogodę, może zrobiły to, żeby nam dokuczyć? Zapewne nikomu nie chce się wstawać gdy widzi za oknem taki posępny krajobraz. Wcale się nie dziwię, tobie jednak udaje się wyrwać umysł ze stanu uśpienia. Nudny, elektroniczny zegarek wskazuje na godzinę siódmą. W sam raz, by rozpocząć okrutną, bezlitosną i podłą torturę zwaną przez ludzi ,,nowym dniem”. Czyż nie lepiej by było, gdyby mógł dalej trwać stary? Chociaż tego też nie jestem do końca pewien. Zostańmy przy codzienności. Jak już otworzyłaś oczy to przynajmniej ich nie zamykaj. Szerzej. Jeszcze trochę, spróbuj spojrzeć na sufit. Możesz go pooglądać, i tak nic się tam nie zmieniło, ale nigdy nie zaszkodzi sprawdzić. Jak już to opanowałaś to unieś delikatnie swoją marzycielską głowę i podeprzyj się na rękach. Brawo, właśnie udało ci się usiąść. To twój pierwszy (i prawdopodobnie jedyny) sukces, ale lepszy taki niż żaden. Teraz właśnie zastanawiasz się, gdzie jesteś. I tutaj mam dla ciebie dobrą wiadomość. W domu, ponieważ ta diabelnie niepokojąca wizja, gdzie prawie wszystko chce cię złapać i pożreć na surowo to tylko sen. W rzeczywistości wszystko będzie chciało uprzykrzyć ci twoje i tak wystarczająco nędzne życie, nawet jeśli na to na pierwszy rzut oka nie wygląda. Weźmy na przykład takiego sąsiada, który mieszka dom obok i ma na nazwisko Górecki. To wychudzony, nieco starszy ogrodnik, a jego kompanem jest puszysty pies. Pan Górecki wydaje się być całkiem miły, ale nie rób sobie nadziei. To tylko pozory. Najchętniej przecież zakopałby cię żywcem w tym zadbanym ogródku. Wystarczy, że nie będziesz mu wchodzić w drogę, a prawdopodobnie nie zostaniesz jego ofiarą. Zostawmy go, niech w świętym spokoju pieli sobie roślinki odganiając przy tym spragnionego zabawy futrzaka. Jeżeli dalej będziesz siedzieć otulona ciepluteńką kołdrą, która ma moc roztopienia mrozów współczesnego świata to zapewniam cię, że nie wstaniesz nigdy. Wiem, to trudne zadanie, ale musisz odłożyć ów boski przedmiot i spróbować zwlec się z łóżka, bo pani Malwina Męczywór nie będzie zadowolona z kolejnego spóźnienia na matematykę. Powoli stajesz na nogach, jednak szybko zaczyna ci się kręcić w głowie. Może masz gorączkę czy coś w tym rodzaju? Błyskawicznie tracisz grunt pod nogami. Radzę przygotować się na dość bolesną glebę. Podpierasz się dłonią o drewniane biurko i podnosisz ku górze. Czas na śniadanie. Podobno to najważniejszy posiłek dnia, więc co ci szkodzi spróbować? A nuż odmieni to twój los? No dobra, nie będę przesadzać w drugą stronę. Otwierasz lodówkę, a cały twój apetyt znika w tym momencie jak królik w magicznym kapeluszu. A co jeśli to objawy sama wiesz czego?! Oddychaj, tylko spokój może nas uratować. To nie pomaga! Weź łyk orzeźwiającej wody. Nie ma ona jednak smaku więc proponuję sięgnąć po soczek jabłkowy, który stoi na stole. Co z tego, że piją go dzieci w podstawówce podczas hałaśliwych, pełnych zabaw przerw? Chwila zamyślenia w twoim przypadku zupełnie wystarczy, żebyś ze swoim wspaniałym szczęściem kolejny raz zbadała siłę grawitacji. Wyciągasz wniosek, że działa i musisz posprzątać, bo część napoju wsiąka w dywan, a pozostała część zostawiła na podłodze ślad w postaci lepiącej się kałuży. Cudownie, już lepiej być nie mogło. Z lekcji chemii przypomniało ci się coś takiego jak parowanie, więc przeprowadzisz i takie doświadczenie. Zauważasz, że jest już stanowczo za późno i lecisz przemyć twarz, rozczesać kudły i zarzucić skórzaną kurtkę, która już wieki temu wyszła z mody. Ciebie jednak obchodzi to tyle, co wczorajszy obiad. Następnie wybiegasz z domu z prędkością światła. Przy okazji zapominasz plecaka, decydujesz się po niego wrócić. Podobno samo wyjście z domu to pół sukcesu dlatego robisz to dwa razy. Biegniesz do szkoły, pędzisz na złamanie karku. Wpadasz wielce spóźniona, mówisz swoją wyćwiczoną do takich sytuacji formułkę i zajmujesz miejsce w ostatnim rzędzie. Zastanawiasz się czasem czemu siedzisz w ławce samotnie? Próbujesz pocieszyć się myślą, że dzięki temu masz dużo przestrzeni potrzebnej do pracy, ale to na nic się nie zdaje, gdyż cudownie byłoby odezwać się kiedyś do kogoś w sytuacji innej niż ustny egzamin. Przypominam ci, że dzieje się to z wiadomego dla nas powodu. Nawet nie wiesz o czym ta kobieta paplała przez całą lekcję. Na szczęście został zesłany dar z nieba w postaci przerwy i zakończenia jej nudnego wykładu o… o czymś na pewno. Wszyscy zerwali się z ławek jak burza i rozpoczęli spisywanie lekcji oraz przygotowywanie ściąg na test. Tobie i tak raczej nie pójdzie dobrze dlatego się już nie wysilaj. Osoby, które nie zajęły się powyżej wymienionymi czynnościami to głównie gwiazdy, gwiazdki i gwiazdeczki szkoły. Poczęły ci się uważnie przyglądać sokolim wzrokiem. Przyzwyczaiłaś się już do tego, to dla ciebie niemalże naturalne zachowanie. Nie oznacza to co prawda, że jest ci ono obojętne. Mijają godziny aż nadeszła pora na sprawdzian z fizyki. Czeka was istna rzeź niewiniątek, bo kto wie co przygotował pan Janusz Kolanko? Prawdopodobnie egzamin będą umiały napisać tylko trzymające się w pięcioosobowej grupie kujony. Przecież trzeba niezłomnie brnąć dalej z materiałem. Co z tego, że nikt nie rozumie poprzednich tematów? Jeśli kiedyś przyda ci się wiedzieć kto namalował obraz ,, Śmierć Marata” albo w jakich latach panował cesarz Tyberiusz to obiecaj, że przylecisz z kwiatami do wszystkich nauczycieli po kolei. W sumie to szkoła. Tego i tak nie ogarnie mózg młodzieży. Idąc do pracowni usiłujesz wbić do głowy jakieś totalnie przekombinowane wzory, które i tak zapomnisz w ciągu najbliższej godziny. Kierujesz się więc zasadą ,, trzech z” czyli zakuj, zdaj, zapomnij. Schodząc po schodach stawiasz jakoś niefortunnie nogę na końcówce stopnia i lecisz jak z procy w dół. Jeszcze tego brakowało. Dzisiaj to już druga taka gleba, a grawitację sprawdzasz co najmniej trzeci raz. Gdy już się zatrzymujesz i wstajesz twój widowiskowy upadek zostaje nagrodzony głośnymi brawami i gwizdami. Otrzepujesz się i schylasz, by podnieść książki. Nie liczysz na pomoc ze strony innych. Jesteś przygotowana na to, co wydarza się za chwilę, a mianowicie fruwanie podręczników i zeszytów po korytarzu. W końcu trzymasz je już pod pachą i starasz się bezszelestnie dotrzeć do klasy. Próbujesz nie słyszeć słów takich jak łamaga czy innych związanych z największym nieszczęściem twojego życia, o którym od roku wiedzą bez wyjątku wszyscy. Zajmujesz miejsce i otrzymujesz egzamin. Uprzednio unikasz jak ognia kontaktu wzrokowego z uczniami. Jeśli myślisz, że teraz nareszcie coś ci wyjdzie to grubo się na tym przekonaniu przejedziesz, ponieważ jedyne co jesteś w stanie pojąć z zadań to ich numer. Przynajmniej tyle. Po chwili głębszego namysłu oddajesz kartkę z ponumerowanymi poleceniami i swoim imieniem i nazwiskiem oraz klasą. Zapomniałem dodać, że udało ci się również zapisać datę. Wybiegasz do szatni, wciągasz kurtkę i zawiązujesz chustkę dookoła szyi. Następnie ruszasz w stronę domu. Po drodze upajasz się wilgotnym powietrzem unoszącym się nad zielonymi łąkami, szumem wiatru oraz muzyką graną przez krople deszczu pluskające się radośnie w kałużach. Zatrzymujesz się na moment i odwracasz, by spojrzeć na znikający za szaro-burą mgłą świat z betonu. Czasami czujesz, że do niego nie pasujesz, nie możesz należeć. Wszystko przez jeden problem. To koszmar, który jest rzeczywistością i będzie cię prześladować już do końca twoich dni. Zrezygnowana siadasz na kamieniu i wyjmujesz z plecaka niedojedzoną kanapkę. Rwiesz ją na małe kawałeczki i rzucasz gołębiom. Zwabione pożywieniem szybko podfruwają i drepczą w twoją stronę. Po zdecydowaniu się na niespożycie kolejnego posiłku, odrabiasz byle jak lekcje i szybkim krokiem ruszasz w stronę ośrodka. Nie posiadasz przyjaciół. Nikt nie wyciąga cię z domu i nie proponuje szalonych wypadów na rowery lub do miasta. W sumie to co się im dziwić? Kto chciałby się zadawać z tobą jeśli jesteś tym, kim jesteś? Pomimo upływu dwóch lat dalej nie udało ci się z tym pogodzić. Starania rodziców, by coś zmienić to syzyfowa praca, bo nie uwierzysz, że da się z tym wytrzymać. Może po prostu nie zdążysz uwierzyć? Po piętnastu minutach docierasz do ośrodka, gdzie masz już umówione spotkanie. Oprócz Samuela czyli lekarza i psychologa są tu też cztery osoby z tym samym problemem co ty. Przez około godzinę możesz być sobą i z niczym się nie ukrywać. Po wysłuchaniu ich świadectw i porad Samuela wracasz do siebie. Starasz się myśleć nad jego słowami, ale ty uważasz inaczej. Czemu nie da się tego pozbyć? Czy to twoja wina? Wieczorem odczuwasz jakieś dziwne uczucie. Nie pozwala ci ono ani siedzieć w miejscu ani nigdzie iść. Twój wzrok biega z kąta w kąt, przenika przez różne przedmioty, spogląda w podłogę, sufit i na ściany. Wszędzie pusto, ani śladu żywej duszy. Ta cisza dzwoni ci w uszach, przeradza się w chaos. Nie możesz tak bezczynnie siedzieć, musisz coś zrobić. Biegać, skakać, latać, pływać. Teraz. Pędzisz w kierunku czegoś, co pozwoli ci lecieć z zabójczą prędkością. Nieistotne jest, że to niebezpieczne. Wskakujesz na motor i jedziesz stanowczo za szybko. Nie patrzysz już na licznik, bo to tylko zwiększy twój stres. W pewnym momencie orientujesz się, co tak naprawdę robisz. Chcesz przestać, zatrzymać się. Jednak hamulce odmawiają ci posłuszeństwa. Jest już za późno. Sama skazałaś się na śmierć. Może to i lepiej tak po prostu już nie powitać nowego dnia? Może to czasem lepiej…

Porozrzucane cegły spoczywają na twardej ziemi. Niedawno tworzyły razem całość zwaną murem. Obok nich znajduje się doszczętnie zniszczona maszyna. Zebrało się na wielką ulewę, potężna fala deszczu zalewa ciało. Z niego spływają krople wody połączone z krwią. Wije się ona cieniutkim strumieniem, płynie w niewiadomym kierunku. Po drodze łączy się z opadami i zabarwia na czerwono kałuże. Wypływa ona z owego ciała, bo nie jest to już istota żywa. Tak, to jesteś ty. Samobójca, właśnie udało ci się nim zostać. Jesteś tchórzem. Tchórzliwym nosicielem wirusa HIV.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania