Teacher
Pocałunek.
I kolejny.
I jeszcze jeden.
Nie pamiętam, jak przebyliśmy drogę z przedpokoju do sypialni. Po głowie błąka mi się jedynie wspomnienie chwili, gdy opuszki palców Marcina delikatnie musnęły moje wargi, po czym jego dłonie spłynęły z ust na policzki, potem na szyję i zatrzymały się na moich ramionach. Do tej chwili czuję ten obezwładniający dreszcz, który przeszedł przez moje ciało, gdy spojrzał mi prosto w oczy i wyszeptał: "Więc jednak przyszłaś. Dziękuję". Nigdy wcześniej nie słyszałam w jego głosie takiej czułości i troski... oraz nadziei, której nie zamierzałam mu przecież dawać. Jedynym celem moich dzisiejszych odwiedzin w jego domu było ukazanie mu szkodliwości sytuacji, w której się znaleźliśmy oraz wyraźnie danie mu do zrozumienia, że spotykamy się w podobnych okolicznościach ostatni raz, że wszystko skończone (z pominięciem faktu, że podjęłam tę decyzję wbrew swoim uczuciom, w posłuszeństwie podszeptom zdrowego rozsądku, który do tej pory zawsze okazywał się mym najlepszym doradcom). Nie zdążyłam jednak nawet otworzyć ust, a tym bardziej rozpocząć recytacji swego wypracowanego w pocie czoła i z bólem serca monologu, gdy jego wargi spoczęły na moich, a zdziwienie pomieszane z poczuciem niesamowitego szczęścia całkowicie odebrały mi mowę. Zresztą chęć do przemowy również wyparowała, a logiczne argumenty, które przygotowywałam na tę, jak przypuszczałam, ostatnią, kluczową rozmowę między nami jako kochankami, całkowicie wywietrzały mi z głowy. Zamknęłam oczy i pozwoliłam mężczyźnie swojego życia zdjąć ze mnie płaszcz, wziąć mnie w ramiona i objąć mocnym, czułym uściskiem. Miliardy powodów, dla których powinnam zerwać naszą relację, stały się błahe i niewarte uwagi. Zdawałam sobie sprawę, że mój związek z Marcinem zniszczy życie wielu osobom, w tym również nam samym. Mimo wszystko, czułam już bardzo wyraźnie, że znając smak prawdziwej miłości dobrowolne wyrzeczenie się jej jest niemożliwe, tak jaki zapomnienie o niej.
Życie bez kochającego partnera, który odwzajemnia twoje uczucia, nie ma sensu; ten jeden argument, który osobom postronnym wydawać się może pozbawiony wartości merytorycznej, samolubny i typowy dla zauroczonych głupców z komedii romantycznej, stał się dla mnie w tamtej chwili o wiele prawdziwszy i, o ironio, ważniejszy od miliardów tych, ze względu na które byłam gotowa zerwać wszystkie intymne relacje z Marcinem. Dotarło do mnie, że do tej pory wmawiałam sobie jedynie, iż to uczucia do ukochanego odbierają mi rozum; że różowe okulary, które na naszych schadzkach wkładał mi na nos Amor, nucąc do ucha stare, Skaldowskie rymy: "Ktoś mnie pokochał, świat nagle zawirował, bo ktoś mnie pokochał na dobre i na złe..." rozmywają mi świat przed oczyma, sprawiając, że nie jestem zdolna trzeźwo spojrzeć na sytuację, w jakiej się znalazłam. W tamtym momencie, stojąc w korytarzu wejściowym w domu najdroższej mi na całym świecie osoby, nagle zrozumiałam, że do tej pory patrzyłam na swój związek z perspektywy świata zewnętrznego: koleżanek, które byłyby oburzone romansem z nauczycielem, własnej rodziny, której moje bliskie relacje z żonatym, starszym ode mnie o jakieś dwadzieścia lat mężczyzną posiadającym dzieci urodzone kilka lat przed tym, jak sama przyszłam na świat, z pewnością by się nie spodobały, a także - bliskich ukochanego, których świat najprawdopodobniej runąłby w gruzach, gdyby prawda o łączących mnie naszą parę uczuciach wyszła na jaw. Gdy jednak stałam tak w objęciach Marcina, bierna, milcząca i nieziemsko szczęśliwa, w objęciach Marcina, z głową położoną na jego piersi, słuchając bicia jego serca, spojrzałam na cały nasz związek z punktu widzenia osób najbardziej nim zainteresyowanych - nas dwojga. Zamknęłam oczy, odtworzyłam w pamięci najważniejsze wspólnie spędzone chwile i dotarło do mnie, że zerwanie nam obu zniszczyłoby życie, że przychodząc do domu profesora Kownackiego z zamiarem zakończenia romansu pragnęłam jedynie tego, co właśnie się stało - tego, by Marcin uniemożliwił mi wyznanie mojego postanowienia, by nasza miłość mogła nadal się rozwijać, by kolejny raz zawładnęła mną euforia bliskości, poczucie wspólnoty z ukochanym. Ponadto, zadałam sobie pytanie, czy skoro otoczenie, na którym de facto niezbyt ci zależy, odbiera ci prawo do szczęścia, może zamiast zrezygnować z tego, co dla ciebie stanowi sens życia, nie lepiej byłoby to otoczenie zmienić? Podniosłam głowę, spojrzałam na Marcina. Patrzył na mnie, prosto w moje oczy. To spojrzenie, czułe i wyrażające radość, zarazem jednak rozumne oraz poważne, w pełni utwierdziło mnie w przekonaniu, że drugiego takiego jak on nie znajdę na całym świecie, a nawet jeśli bym na kogoś podobnego trafiła, nie będę już go w stanie pokochać, nie tak szczerze i bezgranicznie, jak stojącego tuż przede mną "Profesorka K".
- Przyszłaś tu, by z nami skończyć, prawda? - spytał.
- Niby tak... ale zmieniłam zdanie.
- Kinga, wiesz, co do ciebie czuję. Nigdy, przenigdy nie kłamałem mówiąc, że jesteś kobietą mojego życia, że dodałbym wszystko, by tego wieczoru dwadzieścia lat temu nie dać się uwieść Beacie i się z nią nie żenić.
- A twoje dzieci? Z nich też byś zrezygnował? - nie mogłam powstrzymać tego pytania. Wiedziałam, że z żoną nie łączyło go nigdy więcej niż przyjaźń, jednak nie raz udowadniał, jak bardzo ważni są dla niego Michał i Marta, bliźniaki poczęte tamtej pamiętnej nocy dwie dekady temu i jedyny powód zawarcia małżeństwa, w którym mój ukochany tkwił już tak długo, że zdołał sobie wmówić, iż jest naprawdę szczęśliwy w swym związku bez miłości.
To ze względu na potomstwo Marcin zawarł małżeństwo ze swoją przyjaciółka, zawsze tylko przyjaciółką, której osoba była główną przeszkodą na naszej drodze do szczęścia. On ją tylko lubił, ona zaś pokochała od pierwszego wejrzenia, gdy poznali się w liceum. W czasie wakacji po maturze, podczas wypadu z grupą znajomych nad mazurskie jeziora, alkohol dodał Beacie animuszu. Wykorzystując fakt, że Marcin miał bardzo słabą głowę, upiła go i zaprosiła do swojego namiotu. Następnego ranka, gdy zaskoczony mężczyzna obudził się zdziwiony przy jej boku, wyznała mu ze wstydem i we łzach skrywane dotąd uczucia oraz fakt, że kilka godzin wcześniej go wykorzystała. Marcin obiecał zatrzymać w tajemnicy to, co między mimi zaszło, pod warunkiem, że podobna sytuacja nigdy się nie powtórzy, wyjaśniając przy okazji najdelikatniej jak umiał prawdę, którą Beata doskonale znała - że nigdy nie była dla niego nikim więcej niż kumpelą. Tego samego dnia, ku zdziwieniu kolegów, którzy poprzedniej nocy również przeholowali z procentami i nie mieli pojęcia o tym, co zdarzyło się między dwojgiem do tej pory najlepszych przyjaciół, wrócił z Mazur do swojego rodzinnego Turczewa w wielkopolsce. Od tamtej pory unikał Beaty na wszelkie sposoby, a ta, rozumiejąc jego zachowanie, nie narzucała się mu, przynajmniej przez parę miesięcy, do momentu, w którym odkryła, że jest w ciąży. Była ładną kobietą, jednakże jej skromność, nieśmiałość i charakter chłopczycy przyciągały do niej jedynie kumpli, nigdy kochanków, a że serce od dawna zajęte miała przez Marcina, nigdy nie szukała sobie partnera do zabaw innych niż gra w siatkówkę na trzepaku za osiedlowymi blokami. Marcin dobrze o tym wiedział i choć fakt, że Beata nosi w brzuchu bliźniaki, był dla niego szokiem, uwierzył jej od razu, że ich ojcem jest właśnie on. Gdy o ciąży dowiedziały się rodziny obojga młodych, zapadła decyzja o ślubie. Żadne z przyszłych rodziców nie sprzeciwiło się tej decyzji, w tamtych czasach "małżeństwa ciążowe" zawierano na co dzień. W niecały miesiąc po tym, jak Marcin dowiedział się, że zostanie ojcem, stanął wraz z Beatą na ślubnym kobiercu, przysięgając jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że nie opuści jej aż do śmierci. Z pierwszego warunku nie wywiązał się nigdy, z dotrzymaniem dwu kolejnych dawał sobie radę do momentu, w którym po raz pierwszy mnie pocałował. Już wtedy, jak mi pewnego razu wyznał, wiedział, że tego ostatniego również nie uda mu się wypełnić. "Po raz pierwszy dotarło wtedy do mnie, że szczęście nie jest uczuciem spokoju, połączeniem bezpieczeństwa, stabilizacji i przyjaźni, ale euforią radości, strumieniem nieprzebranej energii porywającym cię z ogromną siłą. Choć nie wiesz, gdzie taki prąd cię niesie, czy do happyendu, czy na zgubę, pragniesz, by w pełni cię pochłonął, by jego nurt niósł cię ze sobą bez końca."
Marcin uśmiechnął się delikatnie, pogłaskał mnie po główce i odpowiedział:
- Z moich skarbów nie zrezygnowałbym nigdy. Po prostu poczekałbym na nie trochę dłużej. Może zamiast Michała i Marty miałbym tylko jedno z nich, może do Marty dołączyłaby Agnieszka lub do Michała Tomek, a może pojawiłaby się jeszcze Tosia albo Filip... Jednak na pewno ich matką byłabyś ty, my dear, nie Beta - po tych słowach pocałował mnie w czółko.
Uśmiechnęłam się słysząc to śmieszne przezwisko, jakim nazywał żonę gdy wiedział, że nie ma jej w pobliżu. Beata nie cierpiała swojego śmiesznego przydomka, ale na jej nieszczęście Marcinowi bardzo się ono spodobało i nie miał zamiaru przestać jej tak określać.
Mój ukochany, widząc, że się rozluźniłam, kontynuował swoje rozwarzania.
- Może ojcem zostałbym za jakieś pięć, sześć lat, może ich osiemnastki wyprawiałbym w okolicach półwiecza naszego stulecia, może na ich weselach balowałbym z balkonikiem w dłoniach, ale na pewno moje dzieciaki istniałyby i miały się całkiem dobrze, ba! o wiele lepiej, niż mają się teraz! W końcu wychowywałaby je osoba, którą nie tylko bym lubił, ale także, przede wszystkim, kochał. Chciałbym mieć z tobą dzieci, Kinga. Chciałbym stworzyć z tobą rodzinę, mój stosiedemdziesięciocentymetrowy i pięćdziesięciokilowy sensie życia - jego warki znów spotkały się z moimi. Pocałunek był długi i o wiele namiętniejszy niż wszystkie te, którymi mnie dziś obdarzył. Gdy minął, postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Wspięłam się na palce i tym razem to ja złączyłam nasze usta w równie uczuciowym akcie.
Po chwili delikatnie odsunęłam się od niego i rzekłam:
- Marcin, obiecaj mi, że kiedyś tak zrobimy. Że urodzę ci Martę, Michała, Andżelę, Józefa czy Jadwigę, że razem je wychowamy, że staniemy się rodziną. Obiecaj, że zdobędziesz rozwód i unieważnienie małżeństwa, że porzucimy Turczew, nawet Polskę i Europę, że legalną drogą staniemy się małżeństwem i cywilnym, i kościelnym. Obiecaj, że kiedyś, prędzej czy później, będziemy wreszcie szczęśliwi! - ostatnie słowa prawie wykrzyczałam. Tak bardzo tego pragnęłam!
Mój ukochany uklęknął przede mną, złapał moje dłonie, przyciągnął je do swojej piersi i powiedział:
- Przysięgam na wszystko, co w moim życiu kiedykolwiek miało jakąś wartość, że zrobię wszystko co w mojej mocy, by nas połączyć. Przysięgam na moje ideały, na moje dzieci, na moje uczucie do ciebie, że nie spocznę, póki nie sprawię, byśmy mogli legalnie stać się jednością i że zawsze uczynię cokolwiek będę mógł, by cię uszczęśliwić. I przysięgam, że mówię to teraz z jednego, jedynego powodu - bo bardzo cię kocham - podniósł me dłonie do ust i każdą z nich uratował.
Uklękłam tuż przed nim. Zaczęliśmy się całować. Po chwiki leżałam już w jego łóżku, podczas gdy Marcin siedział na krańcu materaca i zsuwał mi z nóg buty. Potem wszedł na łóżko i położył się obok mnie. Nasze usta po raz kolejny się spotkały, znów zatraciliśmy się w sobie. Bez seksu i podniecenia, w pełni ubrani, leżeliśmy jedno obok drugiego i cieszyliśmy się swoją wzajemną bliskością. Nigdy nie było mi tak dobrze jak wtedy. Pierwszy raz zdolna byłam powiedzieć do siebie z całym przekonaniem, że nie pozwolę nikomu i niczemu stanąć na drodze naszego szczęścia. Powtarzając sobie to postanowienie w myślach raz po raz, uwolniłam się od wyrzutów sumienia i beztrosko oddałam się pieszczotom Marcina.
***CDN, jeśli któryś z czytelników tego zapragnie.***
Komentarze (1)
,, że dodałbym wszystko, by tego wieczoru dwadzieścia lat temu'' - że oddałbym
,, - jego warki znów spotkały się z moimi.'' - wargi
,, - podniósł me dłonie do ust i każdą z nich uratował.'' - może ucałował :)
,,Po chwiki leżałam już w jego łóżku, '' - po chwili
Bardzo długie dania i czasem brak jakiegoś przecinka, ale nie przeszkadza to w czytaniu. Historia miłosna, która ma za i przeciw. Ona wydaje mi się mało dojrzała, albo przepełniona ideałami. Wnoszę po tym fragmencie ,,że zdobędziesz rozwód i unieważnienie małżeństwa, że porzucimy Turczew, nawet Polskę i Europę, że legalną drogą staniemy się małżeństwem i cywilnym, i kościelnym. ''
On, szczerze? Nijaki :( Ale może to takie pierwsze wrażenie lub Twój zamysł. Jeżeli pojawi się kolejna część, przeczytam z przyjemnością, bo lubię takie opowiadania :)
Dobrze piszesz, potrafisz zainteresować, jestem ciekawa, co wyszło z tych obietnic.
Dam 5 na dobry początek :)
Przeczytałam ,,Od Autorki:'' w poprzedniej publikacji i nie widzę przeciwwskazań do publikacji, o które pytasz. Jest formułka, która ostrzega, że opowiadanie jest kierowane dla osób pełnoletnich i nią opieczętuj takie historie. Pozdrawiam :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania