Poprzednie częściTeatr Cieni. Rozdział 1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

"Teatr cieni" Rozdział 10

Nieruchomy świat przedstawiał kilku rozmazanych szczuroludzi w śmiesznych szmatach.

 

Gwałtownie odzyskała świadomość, rzeczywistość zlała się w niewyraźny wir, zapomniała jak używać własnego ciała. Kąśliwy chłód szarpał za kończyny.

 

Zmusiła się do wyciszenia, uważnie przyjrzała się krępującym okowom. Badawczo ciągnęła za łańcuchy, warknęła i uległa wybuchowi gniewu. Ryknęła, aż pękające płuca, oraz płonące gardło odmówiły folgowaniu emocjom. Wysunęła pazury drapiąc ścianę, gryzła każdy z pierścieni ignorując posokę cieknącą z ust.

 

Przez otumaniającą czerwoną mgłę przebił się chór głosów. Nie rozumiała słów, ale zaszczepione w nich przesłanie mimowolnie stłumiło w niej niszczycielski popęd. Zaklęcie rozleniwiało mięśnie, pozbawiając narzędzi do dalszej walki. Osunęła się na kolana, zmrużyła oczy starając się dostrzec poskramiaczy. Był tylko jeden. Owinięty płótnami na tyle, że tylko widoczne w rozcięciu lśniące ślepia zdradzały szczurze pochodzenie.

 

-Uwolnij mnie. Uwolnij. UWOLNIJ.- Miauczała.

 

Stwór pisnął. Czekał.

 

Złapała palcami na obroże i pociągnęła wyjąc:

 

-UWOLNIJ.

 

Nie robiła na nim wrażenia. Znowu wysokie tonacje zanieczyściły powietrze.

 

Miałgorzata przełknęła ślinę, wessała powietrze i skupiła się na Oku. Powoli rozwierała powiekę wzmacniając tajemnym światłem zwiotczałe mięśnie. Odzyskała siły, ostrożnie napięła łańcuchy. Pokiwała głową, spojrzała spod łba na zamaskowanego potwora. Wydawał się warującą kukłą, tylko blask ślepi zdradzał, że gdzieś tam jest żywa istota. Poczuła obiecujący, ustępujący opór łańcuchów. Jeśli stwór cokolwiek słyszał nie dawał po sobie znać. Dobrze. Lekceważenie to śmiercionośna choroba.

 

Zaczerpnęła głębszy haust mocy, rozjaśniła się jak latarnia i... upadła bez sił. Jedyne co zdążyła zobaczyć to ruch ręki szczura. Jakby ścierał bród ze ściany, a osnowa zaklęcia osuszyła ją do cna.

 

-Żywa Dusza- Usłyszała piskliwy głosik.- Jesteś bardzo niebezpieczna drobna istoto. Kim jesteś. Pamiętasz swoje imię?

 

Powinna być zdziwiona nagłym zrozumieniem mowy gryzonia, ale myślała jedynie o wywleczeniu kręgosłupa przez rozszarpane gardła.

 

-Jesteś plugawą, drobną istotą. Echo zamordowanych przez ciebie istot ciągnie się za tobą jak woal. Jak się nazywasz? Odpowiedz po dobroci, nie lubię zadawać niepotrzebnych męczarni.

 

Przekrzywiła głowę, kąciki ust cofnęły się ukazując kły. Pazury wysunęły się z palców przygotowane do ciosu.

 

-Myślisz, że potrzebuje się do ciebie zbliżyć, aby zadawać ból? Jesteś niebezpieczną, plugawą i głupią istotą.

 

Nadzorca podniósł zakryte dłonie, pierścienie na palcach rozbłysły. W pomieszczeniu zrobiło się zimno, pomiędzy szlachetnymi metalami zatańczyły błyskawice, po czym snop porażającego światła otulił Miałgorzatę. Kocica zaskowyczała.

 

-Słowa, albo krzyki. Wybieraj.

 

Rozpłynęła się niemal wsiąkając w podłogę. Schowała pazury, zacisnęła pięści i uderzyła nimi w posadzkę. Nagle przypomniała sobie wyrażenie z dawnego życia:

 

-PIERDOL SIĘ.

 

Gnębiciel westchnął ponownie ciskając piorunami.

 

-Jeśli nie zdradzisz mi swojego imienia, będę kontynuował, aż umrzesz. Zależy nam na tobie o wiele mniej, niż ci się wydaje. Potworze.

 

Zaciągnął się zapachem spalenizny. Różowe włosy zamieniły się w przetrzebione strzępy z tlącymi się gniazdami dogasających iskier. Patrzył jak odzyskuje oddech, zaciągała się coraz mocniej, aż kolejny wydech przemieliła w słowa.

 

-Musisz się bardziej postarać. Nic nie słyszę.

 

Spróbowała jeszcze raz, odrobinę głośniej.

 

-Chyba nie specjalnie zależy ci na życiu.

 

Oprawca podszedł o krok, uniósł palce i niewidzialna siła poderwała dziewczynkę w powietrze.

 

-To pierwszy i ostatni przejaw łaski. Wątpię, abyś zasłużyła na kolejne. A teraz mów. Imię.

 

Miałgorzata uchyliła powieki, warknęła próbując oczyścić gardło. Jęknęła i zaniosła się kaszlem. Zniecierpliwiony szczur spojrzał na resztę postaci, aż w końcu prześledził łańcuchy. Były napięte, pokruszone od niszczycielskiej mocy zaklęć, ale udręczone dziecko na pewno sobie z nimi nie poradzi. Ponownie skupił się na jej spojrzeniu i pisnął poirytowany ponownie widząc w zwężonych źrenicach bunt.

 

-A więc wybrałaś.

 

-Och. Wybrałam.

 

Otworzyła źródło mocy. Szczur zamachnął się tłumiącym zaklęciem, ale tym razem była szybsza. Kotarzyna zamachnęła się pazurami zrywając łańcuchy trafiając w wyciągnięte łapsko stwora. Przeorała mu wnętrze dłoni, łowczyni poczuła ustępujący czar, wylądowała na podłodze. Zerwała resztę krępujących ogniw. Rzuciła się na dręczyciela, ale niewidzialna siła ścięła ją z nóg.

 

Zawyła porażona bólem. Upadła na bok sięgając do poranionych kończyn, ale ich tam nie było. Odtoczyły się kilka kroków dalej, potoki nasyconej światłem krwi buchnęły z kikutów. Nie była wstanie już krzyczeć, spanikowana nie wiedziała co ma robić. Na zmianę zaciskała krwotok, albo próbowała dosięgnąć utraconych kończyn. Gdy koniuszkami palców musnęła piętę kolejny łuk niewidocznej energii pozbawił ją części ciała. Spojrzała na ramię kończące się na nadgarstku. Wiła się na podłodze rozmazując własną krew.

 

Woal. Teraz go dostrzegła. Tańczył wokoło niej ukazując zastygnięte w czasie nabierające wyrazistości twarze. Każda z nich wyrażała grozę, cierpienie, żal, rozpacz. Przypomniała sobie smak krwi wszystkich ofiar.

 

Czego oczekujecie? Skruchy? Zadośćuczynienia od Królowej Łowów?

 

Miałczyńska wiła się na podłodze, kat wyszedł zostawiając uchylone drzwi celi. Czołgała się ku nim gubiąc esencję, rozkład niemiłosiernie odzierał ją z tożsamości. Zatrzymała się w połowie drogi straciwszy już wszystko.

 

***

 

Była zbyt słaba, aby poruszyć się w najmniejszym stopniu. Samo otwarcie powiek graniczyło z cudem, a nagrodziła ją zimna, nieprzenikniona ciemność. Za to słyszała doskonale. Głosy, chór miriadów dźwięków proszący ją o śmierć, aby mogły się posilić. Pragnęły wyzwolenia ze skostniałej niewoli. Macki wiły się dookoła jej postaci starając się upleść żarłoczny kokon, ale jej własna aura stawiała niepokonaną zbroję.

 

Głód. Okropny, palący głód. Czuła przyjemny zapach, wysunęła język rozmazując nim smakowitą ciecz. Chlipała zyskując odrobinę sił, na tyle by wijąc się po ziemi odszukując kolejne życiodajne krople. Z każdym kolejnym łykiem rosła ekscytacja. W końcu zyskała na tyle sił, aby otworzyć trzecie oko. To widniało po środku czoła, pionowe powieki rozchyliły się emanując blask kreślący w umyśle otoczenie.

 

Świat malowany był odcieniami czerwieni. Od najjaśniejszej, niemal białej barwy, po najgłębszą ginącą w czerni. Przyjrzała się posiłkowi, żerowała po środku zewłoku jakiegoś nieszczęsnego stworzenia. Nawiedziła ją kolejna fala głodu, podczołgała się bliżej, aby skosztować mięsa. Cierpliwie odrywała kęsy, przeżuwała, aż papka wymieszana ze śliną spływała w dół przełyku. Ignorowała otaczające głosy domagające się, aby zostawiła strawę. Uśmiechała się wyszarpując większe kęsy.

 

Przez karmazyn ścian przebił się cynober nadciągających postaci. Instynktownie poczuła się zagrożona. Rozejrzała się poszukując kryjówki, jedyne co rzuciło się jej w oczy to uchylone do zewnątrz drzwi. Podbiegła na czterech łapkach do ściany. Poruszała się niezgrabnie, ale cicho. Para nieznajomych weszła do środka i w tej samej chwili przeszła pomiędzy ich nogami na zewnątrz. Prawdopodobnie została niezauważona. Nie myśląc o niczym więcej człapała wzdłuż korytarza szukając kryjówki.

 

Poszukiwanie bezpieczeństwa przegrało z głodem. Zatrzymała się przed jedną z cel. Uchylony lufcik mniej więcej na wysokości łebka był niedomknięty. Docierał stamtąd smakowity aromat. Podreptała odsuwając zasuwę łapką i zajrzała do wnętrza. Wnętrze było olbrzymie. Pod ścianą widziała cielsko wypełnione słabym, białym światłem, ale z mnóstwem smakowitej czerwieni.

 

Weszła do środka, podkradła się do obezwładnionej ofiary. Esencja wyciekała z licznych ran, płyn nie mógł się zdecydować co do swojej postaci. Było tyle samo kałuż co drżących na wietrze oparów. Żerujące duchy oblazły ledwo żywe stworzenie czerpiąc z niego niemiłosiernie.

 

Zatopiła język w największej sadzawce mrucząc z rozkoszy. Wzdrygnęła się gdy źródło pożywienia drgnęło wydając nieartykułowany dźwięk. Podniosła łeb przyglądając się czerepowi stwora, ogniki oczu wpatrywały się w nią z obłędem, a gęba poruszała się hałasując. Kotka upewniła się, że jest poza zasięgiem spętanych kończyn i kontynuowała żer.

 

Najadła się do syta, poczuła senność, ale wiedziała, że nie może tutaj odpocząć. Nękało ją złe przeczucie. Rozejrzała się Czerwonym Okiem. Minięci wcześniej strażnicy klęczeli nad jej pierwszym posiłkiem. Posmutniała nagle, ale strząsnęła to uczucie. Chciała się stąd wydostać. Wzięła ostatni łyk przed wyjściem z celi.

 

***

 

Podróżując labiryntem korytarzy nie miała żadnej osłony za którą byłaby wstanie się ukryć. Z każdym pokonanym tunelem napotykała coraz więcej strażników, do tej pory ratowała się uciekając w puste odnogi. W końcu natknęła się na schody, wybrała miejsce z największą ilością jaskrawej czerwieni na wyższych piętrach.

 

Korytarze miały osłony, doniczki, kubły, fontanny. Mnóstwo dwunogów porozumiewało się ponad stołami, często siedząc na krzesłach, albo opierając się o ściany. Niezgrabnie trzymała się ścian ukrywając pośród najciemniejszych zakątków. Znalazła najdogodniejsze miejsce do obserwacji. Zmęczenie coraz bardziej przytępiało zmysły, wiedziała, że zaraz zaśnie niezależnie jak mocno będzie narzucać samokontrole. Znalazła miejsce w rogu pomieszczenia z samotnym biurkiem. Wcisnęła się między nie, a ścianę, po czym utonęła we śnie.

 

***

 

Śniła o jednookim potworze. Goniła za nim, aż do gniazda zjadliwych, ale niebezpiecznych kreatur. Pochwyciły ją, odrąbali kończyny i pozostawili na śmierć w samotnej celi.

 

Obudziła się gwałtownie, stłamsiła syknięcie na widok kończyn dwunoga dosiadającego się do biurka. Odrętwienie krępujące myśli zelżało. Spojrzała na swoje łapki, polizała futro. Zajęła się higieną uważnie obserwując źródło potencjalnego zagrożenia.

 

Jestem Miałgorzata Kotarzyna Miałczyńska, pomyślała nagle. Zamarła. Umarłam po raz kolejny. Znowu się odrodziłam. Jestem zamknięta w pułapce z bezwzględnymi wrogami. Ekscytujące.

 

Wyszczerzyła kły tęskniąc za ustami, którymi mogłaby się paskudnie uśmiechnąć.

 

Gorycz, wysunęła pazury. To twoja wina, popamiętasz mnie.

 

Poczuła widmo nadciągającego głodu. Musiała szybko coś wymyślić zanim znowu straci rozum.

 

Wykorzystała resztki sił, aby przemknąć się na zewnątrz. Było to prostsze, niż zakładała. Przekradając się wzdłuż ścian, chowając się za piętami przechodzących szczurowatych istot, postanowiła podążyć wzdłuż korowodu. Gdy znalazła się w sercu kłębiącego się strumienia tańczyła pośród mogących ją zmiażdżyć stóp. Kilka razy zagryzała pyszczek, aby nie wrzasnąć po nadepnięciu ogona. W końcu udało jej się dostać do portalu prowadzącego na zewnątrz budynku.

 

Od razu zeskoczyła ze schodów w bok, pobiegła wzdłuż elewacji obierając kierunek ku najbliższemu zaułkowi. Szukała odblasku najsmakowitszego światła.

 

***

 

Czołgała się w głąb szczeliny, budowle sięgały wysoko pod sklepienie pieczary. Za ścianami najbliższych pięter prześwitywali krzątający się mieszkańcy. Przed sobą, pod powierzchnią, za ogrodzeniami, pośród stert śmieci, dostrzegała mnóstwo stworzonek na które nie miała siły zapolować. W końcu dostrzegała coś, co rozpoznała jako zjadliwe, ale zapach nie napawał optymizmem. Miała wątpliwości, czy przeżyje ten eksperyment. Posiliła się. Spazm bólu szarpnął nią chwilę później, ale powstrzymała się przed zwymiotowaniem. Po tym wszystkim co przeszła zemrze od zatrucia? Może i na to zasługiwała. Pycha poprzedza upadek, nie?

 

Kolejna torsja przemogła chęci, utraciła pozyskane kalorie. Zatoczyła się, ale pozostała na nogach.

 

Człapała dalej. Nie przestawała szukać. Jeśli umrze to nie dlatego, że się poddała. Lepiej zaryzykować walkę i honorową śmierć.

 

Trawiona gorączką ignorowała mściwe duchy rozkładu. Wpatrywała się w niewielkie szczury składujące przedmioty w jeden stos. Poczuła przytłaczającą wtórność widowiska.

 

Jeśli jeszcze raz skończę w tak żałosny sposób oszczędzę sobie więcej wstydu i sama się zabije, ziewnęła dyskretnie. Ból płonącego ciała powstrzymywał przed zaśnięciem.

 

Wreszcie pojawiła się oczekiwana zwierzyna. Brygada szczurów.

 

Podczas gdy robotnicy odeszli w poszukiwaniu kolejnych zdobyczy, ostatni maruder, leniwie, nieśpiesznie, przytaszczył swój urobek. Psychokinetyczne kończyny pedantycznie dopasowały go to stosu, szczur wpatrzył się w układankę krytycznie poprawiając ułożenie reszty przedmiotów. Artysta z satysfakcją pokiwał łebkiem, odwrócił się, aby oddalić ku wykopaliskom gdy zamarł widząc kotowatego potwora.

 

Kotarzyna wykorzystując zaskoczenie zanurkowała rzucając się z pazurami i pyskiem do gardła ofiary. Uderzyła szczurem o konstrukcję, kilka rupieci osunęło się ze sterty. Mocowali się przez krótką chwilę, ale łowczyni z łatwością została odepchnięta. Poleciała na grzbiet, czuła się nie lżejsza, niż obłok. Starała się obrócić na brzuch, ale nie zdążyła. Rozjuszony stwór rzucił się na nią wgryzając w podbrzusze. Poczucie wstydu pogrzebało ból, czuła, że zasługuje na porażkę.

 

Zatrzasnęła się jak wnyki rozdzierając szkodnika pazurami, chwyciła szczękami za krystaliczną maskę pokrywającą pysk starając się odłamać kawałek. Coś obślizgnęło co jeszcze chwile temu bezpiecznie pracowało pod skórą zostało wywleczone przez rozwścieczonego gryzonia.

 

Panika wykrzesała z niej resztki sił i odrzuciła wroga na stos rupieci ze zgrozą obserwując własne wnętrzności lecące jak wstęgi.

 

Gasnącymi ślepiami patrzyła jak szczur odbił się od konstrukcji, ta zakołysała się niebezpiecznie, przechyliła się w ich stronę. Szczur podniósł się na łapy, wypluł flaki i zaszarżował na łowczynie. Kotarzyna śmiała się ochryple podczas gdy dziwaczna budowla rozpadła się. Budulec przygniótł gryzonia, wystawał tylko zdezorientowany łeb. Przeżył. Rupieci było zbyt mało, aby zrobić wielką krzywdę, ale wystarczająco, aby kupić trochę czasu. Podeszła chwiejnym krokiem do siłującego się z ciężarem gryzonia. Kotarzyna ostatnie co widziała to kark ofiary, cały świat skurczył się do cienkiej błony oddzielającej ją od przeżycia.

 

Udało się. Przebiła się przez skórę wydobywając odżywczą substancję. Szczur zdechł.

 

Starała się wepchnąć jelita z powrotem do rozprutego żołądka. Na jej oczach niepojęty mechanizm naprawiał jej ciało, zaraz rana się zasklepi, a jej bebechy zostaną na wierzchu. Pokiwała łbem, po czym rycząc z szału, albo szaleństwa odgryzła nadmiar narządów wpychając resztę do wnętrza, zdążając przed regeneracją. Tłumiła ból histerycznym śmiechem, nie przestawała rechotać nawet gdy spostrzegła postać stojącą u wylotu zaułka. Człekokształtny szczur wyciągając do niej skamieniałe palce.

 

***

 

Czerwień traciła jasność, przemieniała się w karmazyn, aż zgasła zupełnie. Wyczerpała możliwości samoleczenia, nadużyła mocy, czuła się osuszona. Znowu rozkład pożerał pozostałości tkanek, ale przynajmniej teraz nie czuła już bólu. Nic nie czuła, nawet śmiech zamarł w unicestwionych płucach.

 

Mimo tego nadal istniała. Magnetyzm pozagrobowej rzeczywistości nie był wstanie jej porwać. Drżąca od delirium prężyła się, wyginała, starając się przebić ciemność swoich niewidzących oczu. Dźwięki zlewały się w jeden hałas, a zapachy mieszały się w nieokreślony odór.

 

***

 

Upłynęła wieczność. Poczuła otulające, kojące ciepło. Trwała w błogim zawieszeniu między życiem, a śmiercią rozkochując się błogim niebytem.

 

Odrętwienie przerwał szorstki dotyk. Coś gładziło ją po grzbiecie. Pragnęła wyrazić aprobatę, zamruczała, ktoś docenił komplement zwiększając częstotliwość głaskania. Smak dostarczanej strawy był kolejnym z bodźców. Pokarm otwierał kolejne podboje krainy egzotycznych smaków. Przywodził wspomnienia, ostatni raz taką strawę ugotowała...

 

Gwałtownie otworzyła oczy, a niewyraźny obraz zmusił do zmrużenia powiek. Leżała na boku w miękkim posłaniu. Poruszyła łbem, ale tło było zbyt rozmazane, aby móc nazwać niewyraźne kształty. Coś przejechało po boku, kątem oka wyśledziła ruch, aż wygięła się sycząc z bólu. Chropowate łapsko należało do szczuroczłeka. Obrzydliwa istota o krzemiennej twarzy patrzyła na nią z nieodgadnionym grymasem. Miałgorzata znieruchomiała. Popatrzyli po sobie. Napinała mięśnie oceniając stan zdrowia. Ze wszystkim było w porządku poza podbrzuszem, chciała na nie zerknąć, ale bała się, że nieprzyjaciel wykorzysta chwile nieuwagi.

 

Stworzenie zaczęło piszczeć i paplać, głaskanie nabrało powolnego rytmu. Patrzyła w szczeliny oczodołów gdzie tliły się niewielkie iskierki mieszkającej duszy. Ciepło bijące od istoty działało kojąco, starała się wysunąć pazury, ale pieszczoty zdusiły wszelką wojowniczość.

 

***

 

Sielanka trwała przez krótki czas, tak myślała Miałgorzata, bo mogłoby i nigdy się nie skończyć, a ona i tak będzie narzekać, że wszystko dobiegło kresu zdecydowanie zbyt szybko.

 

Kiedy nie znosiła niewoli leżąc na kolanach, a głaskanie nie dusiło iskier rodzącej się rebelii, podkładano jej pod mordkę miski z jedzeniem. Nie była to szczurza jucha, ale coś co przypominało drobne bryłki, ale smakowało dziwnym połączeniem słodyczy, oraz słoności. Jedząc to szybko odzyskiwała siły, potrafiła przemóc bóle brzucha, a nawet odzyskała w pełni wzrok. W końcu mogła przyjrzeć się nowej celi.

 

Pokój, poza jej własnym legowiskiem, miał jeszcze gniazdo w rogu pomieszczenia. Inne meble ustawione pod ścianami pełne były rzeczy o nieznanym przeznaczeniu, a okno zablokowane okiennicami miało zasuwę. Obejście całej przestrzeni było rozczarowujące, wystarczyło prześledzić wszystko spojrzeniem, aby zapoznać się z miejscem, ale potrzebowała się rozruszać. Wycieczkę zakończyła przy drzwiach. Wysunęła pazury badając ich wytrzymałość.

 

Osłupiała, zapatrzyła się w łapę. Odzyskane zdrowe zmysły pomogły uświadomić jak niewielka się zrobiła. Prześledziła niedaleką przeszłość, przypomniała sobie jak utraciła człekokształtność dla obecnej, niedoskonałej postaci. Wspomnienia wstrząsnęły nią, podskoczyła starając się złapać za dolne łapy, później znowu uderzała prawą górną kończyną, chcąc potwierdzić rzeczywistość. Wrzeszczała spanikowana, dotykała obolałego brzucha upewniając się, że wszystko jest w porządku. Zaczynała go rozpruwać, aby mieć pewność, że wnętrzności są na swoim miejscu.

 

Nawet ból nie był wstanie jej powstrzymać.

 

Dopiero gwałtownie otworzenie drzwi i pochwycenie przez niewidoczną siłę ujarzmiło oszalałą kotkę. Przegrała sprawdzian siły, coś odciągnęło łeb od brzucha łapiąc za fałdy na karku. Mętlik w głowie ponownie zamieszał blokując wszystkie mięśnie. Spojrzała na tyrana, był inny od poprzedniego, ten zdecydowanie górował masywnością, oraz szczegółami na skorupowatej twarzy. Nawet pisk wydawał się mniej wysoki, a bardziej basowy. Wtedy pierwszy raz opuściła pokój, nie przejmowała się wyglądem reszty mieszkania. Coś utrudniało jej koncentrację. Podsunięta pod pyszczek przekąska zapachniała zniewalająco kusząco. Mimowolnie zebrała smakołyk językiem wpuszczając do organizmu kojące substancje.

 

***

 

Odrętwienie trwało przez kolejne... straciła poczucie czasu. Dookoła nie było nic, co mogło posłużyć za punkt odniesienia. Gdyby się uparła stwierdziłaby, że od czasu podania lekarstwa po raz pierwszy była głaskana kilkadziesiąt razy, ale na pewno mniej, niż dwieście. Tak, na pewno. Bóle brzucha ustąpiły, oczy całkowicie przyzwyczaiły się do swojej funkcji, inne zmysły nadgoniły braki. Potrafiła rozróżniać ciemiężycieli po zapachu i odgłosach.

 

Była ich czwórka. Dwóch wielkoludów opiekowało się mniejszymi.

 

Kiedy odzyskała pełnie sił wspinała się na meble, lubiła obserwować naiwnych tyranów z niedostępnych miejsc. Była jeszcze za słaba, wątpiła, aby mogła przegryźć gardło chociażby i tym karakanom. Lubiła patrzeć jak wspólnie siedzą przy stole, rozmawiają. Po kolorze ich aur, ale i zapachu wiedziała, że są szczęśliwi. Tak samo jak tamci.

 

Poczuła dziwny ucisk w piersi. Dziwne, bo brzuch nie tylko był niżej, ale i zagoił się dawno temu.

 

Tamtego dnia spała w łóżku z jednym z tych mniejszych stworzeń.

 

Pamiętała, przed zaśnięciem wtuliła czółko w kark postanawiając rozszarpać je najwcześniej pojutrze gdy nawiedziła ją wizja.

 

***

 

Dziwaczny, jednooki potwór miotał się po zamkniętym pokoju. Ślepie przyklejone do tułowia zakończonego ogonem strzelało we wszystkie strony starając się pochwycić coś nieosiągalnego kikutami sześciu ramion.

 

Nagle potwór się zatrzymał. Stanął wyprężony w całkowitym bezruchu i tylko upiorne oko skierowało się w stronę Miałgorzaty. Kotka mrugnęła, stwór przeniesiony powiekami tuż przed nią rozkwitł kiścią obrzydliwych macek.

 

-PANI RATUJ- Krzyknęło straszydło.- NIE WIEM. NIE ROZUMIEM. RATUJ.

 

Obudziła się z tego koszmaru nadzwyczajnie spokojna.

 

***

 

Później mówiła sobie, że zrobiła to z szacunku.

 

Pożegnała się z każdym domownikiem i łaskawie pozwoliła pogłaskać. Opustoszyła miskę, wyraziła wdzięczność za posiłek łasząc się tak natarczywie, że wszyscy mieli jej dosyć. Mogła sobie na to pozwolić, nie było tutaj nikogo kto by to wypomniał.

 

To był dzień, kiedy wszyscy opuścili mieszkanie. Została sama. Zrobiła ostatni obchód po niewielkim, ale w pełni podbitym królestwie. Czegoś brakowało, ostatniego wyrazu wdzięczności. Wpadła na jakiś pomysł, nie była co do niego przekonana, ale...

 

Otworzyła okiennice, może nie posiadała człeczych palców, ale zasuwy nie miały powstrzymać oblężenia. Spojrzała za siebie ostatni raz, po czym zwinnie, zeskakując z kolejnych parapetów, powróciła między zaułki dziwacznego miasta.

 

Czy gest zebrania wszystkich ulubionych przedmiotów domowników i złożenia ich w jej legowisku zostanie dobrze odczytany? Miała szczerą nadzieje, że tak.

 

Czerwone Oko uchyliło powieki. Skupiła się na więzi utkanej dawno temu; wyblakłą, niewidoczną nić nasączyła jaskrawym, karmazynowym światłem ciągnącym się do słonecznego kłębka.

 

Unikała innych stworzeń. Czuła się paskudnie rozleniwiona, skoki między pułkami dokuczały zastałym mięśniom. Kilka razy musiała robić postoje z powodu zadyszki. Musiała usunąć z planu pomysł o brawurowym szturmie.

 

Zatrzymała się na wylocie uliczki skąd rozpościerał się olbrzymi plac. Otaczał on wzgórze na którym wzniesiono majestatyczną fortecę. Mury sięgały sklepienia, wieże się z nim łączyły, a bramy wyglądały jakby leczyły kompleks wzrostu mieszkańców. Oko pomogło naliczyć setki strażników i to tylko z jednej strony.

 

Gorycz jest gdzieś w środku, pomyślała. Zamknęła oko pozwalając sobie na odpoczynek. Wybrała miejsce osłonięte z każdej strony. W każdej chwili mogła zeskoczyć i uciec. Obeszła nawet okolicę wytyczając szlaki ewakuacyjne. Namierzyła miejsca gdzie mogła upolować szczury. Będzie musiała odzyskać chociaż odrobinę dawnej zwinności, jeśli miała spróbować wypełnić zobowiązania względem wasala.

 

Nie rozumiała dlaczego Gorycz został porwany przez szczuroludzi, ale zemsta będzie mogła poczekać, gdy już go odzyska.

 

***

 

Kotarzyna odkryła, że może zabijać gryzonie ukręcając im łby. Najadała się, a później polowała dla robienia zapasów. Potrzebowała przekąsek podczas obserwowania głównej bramy.

 

Minęło wiele czasu, naliczyła kilka konwojów co kilka godzin. Raz widziała orszak. Oprócz tego w czasie pracy, gdzie mieszkańcy miasta robili swoje sprawunki, wiele istot odwiedzało warownie.

 

Gdy obserwacja nie przynosiła nic nowego obeszła fortyfikacje z każdej strony. Odnalazła boczne, mniejsze bramy. Poświęciła im trochę czasu. Męczyły ją złe przeczucia, śniła o wężowatym zdrajcy, żalił się z powodu palącego głodu. Głupcze, gdy dostanę cię w swoje łapska zatęsknisz za spokojną, bezpieczną celą.

 

Postanowiła przyjrzeć się fortyfikacjom z bliska. Stąpała ostrożnie wytężając oczy w poszukiwaniu pułapek. Zbliżyła się na tyle blisko, że wyłapywała woń strażników. Dostrzegła wystające cegły, były idealne do wspinaczki. Zrobiła z nich użytek odkrywając niewielkie, wąskie okienka. Przecisnęła się przez jedno z nich, powstrzymała się przed zeskoczeniem na podłogę po drugiej stronie. Zbadała wnętrze. Prosty korytarz ciągnący się w obie strony bez żadnych drzwi. Z sufitu zwisały lampiony rozpromienione od wewnątrz pochwyconymi gwiazdami. Wsłuchała się w pozorną ciszę; wyłapywała wątłe echa kroków.

 

Co ja mam z tym wszystkim zrobić? Powróciła do punktu obserwacyjnego.

 

***

 

Leżąc na dachówkach osuszała przekąskę. Układała plan infiltracji, gdy intuicja podpaliła jej futro.

 

Podskoczyła szukają źródła niepokoju.

 

Szli główną drogą. Trzy postacie, a światło ich dusz opowiadało przerażające historie.

 

Jeden z osobników do złudzenia przypominał Gorycz. Gdyby patrzyła na świat tylko Czerwonym Okiem i straciłaby resztki rozsądku rzuciłaby się teraz na zdrajcę. Zdezorientowana zakrztusiła się mgiełką na widok opancerzonego mężczyzny. Para szła na przedzie, podczas gdy najmniejsza szła za nimi ze spuszczoną głową. Wzbudziła w Kotarzynie obrzydzenie, za to przewodnicy stada.

 

Gdy o tym pomyślała zauważyła jak parka się zatrzymuje. Odskoczyła kryjąc się za krawędzią dachu. Oni idą dopaść Gorycz, myśl wyłoniła się spomiędzy szalejących fal. Odwróciła się tyłem do Łowcy i pobiegła prawdopodobnie najlepszą trasą.

 

***

 

Nie myślała. Pędziła unikając przeszkód z nadnaturalną precyzją. Nie zwolniła gdy dobiegła do muru, po prostu wybiła się w powietrze skacząc po wąskich pułkach igrając z rosnącą odległością od ziemi.

 

Wleciała przez okienko, jasna nitka pokazywała jej trasę, biegła ciągnąc za sobą różowaty ogon. Mknęła nad podłogą, odbijała się bardziej frunąc, albo płynąc nad płaszczyzną, niż galopując. Wymijała zdezorientowanych strażników zapewne piszczących za nią jakieś szczurze klątwy. Wybierała schody w górę, kręciła się po spirali klatek schodowych, aż w końcu znalazła się na wprost TYCH drzwi.

 

Były uchylone, przed progiem stał szpaler strażników bardziej czujnych na to co może wydostać się z celi, niż nadejść z wnętrza warowni.

 

Miałgorzata Kotarzyna Miałczyśka wyminęła szczuroludzi, ledwo odnotowali jej obecność. Przecięła próg, zamaskowany szczurowaty z jaśniejącymi pierścieniami stał w wejściu, wyminęła go. Łowca stał trochę z przodu. Wyczuł ją, ale reagował lekceważąco powoli. Skupiła się na fałszywej Goryczy pod ludzką postacią stojącą nad kulącym się gamoniem w rogu pokoju. Widziała czary bezskutecznie próbujące go zniszczyć.

 

-NALEŻY DO MNIE.

 

Wrzasnęła, rzuciła się od tyłu na samicę nie szczędząc pazurów. Usłyszała krzyk, bardziej zdziwienia, niż bólu. Przeskoczyła ją w pełni otwierając swoje Czerwone Oko. Wypełniła pokój powodzią oślepiającego, parzącego światła.

 

Czuła jak wyzwolona moc ją przekształciła. Wczepiła palce w smolisty kadłub i porwała go w stronę wyjścia.

 

-ZŁAP SIĘ MNIE.

 

-PANI?

 

Zabrzmiał głupio, no bo kto inny, ale posłuchał. Zwinnie owinął się wokoło jej tułowia przyklejając się do pleców. Pobiegła z powrotem do jedynego wyjścia.

 

Łowca otrząsnął się jako pierwszy, krzyczał coś rzucając się z łapskami w jej kierunku. Był oślepiony, ale miał więcej oczu, tak samo jak ona. Był wolniejszy, niż wtedy, oraz niezgrabny. Uniknęła pochwycenia nie odmawiając sobie pogardliwego uśmieszku. Czas nagle zwolnił, omiotła pomieszczenie wewnętrznym okiem dostrzegając zarys ścigających ją zaklęć. Mina skwaśniała.

 

-Niech to zadziała- Szepnęła. Przyśpieszała upływ czasu gromadząc w dłoniach światło. ZNISZCZ, krzyknęła do gromadzącego się blasku i rozrzuciła promienie. Zaklęcia rozpruły się, a okrzyki zdziwienia zastąpiło wycie.

 

Wyskoczyła na korytarz, pobiegła przed siebie wierząc, że jakoś się stąd wydostanie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania