Telefon
Żył sobie chłopiec o imieniu Stefan. Mały, kręcony, o białych włosach i oczach błękitnych jak letnie niebo po deszczu. W jego spojrzeniu zawsze tliło się coś wyjątkowego — iskra marzyciela, która potrafiła zamienić zwyczajny dzień w przygodę.
Każdego ranka, gdy tylko słońce zaglądało przez okno, Stefan biegł do swojej ulubionej piaskownicy. Tam był prawdziwym czarodziejem — budowniczym zamków i władcą piaskowego królestwa. Jego dłonie szybko lepiły wieże, mosty i mury, a serce podpowiadało, gdzie powinny znajdować się tajemne przejścia.
— Tutaj będzie podziemny tunel do Smoczej Skarbnicy — szeptał, kopiąc rowek. — A tu, pod wieżą, mieszka mały strażnik — kret-rycerz. Piasek przesypywał się między palcami, słońce igrało w jego lokach, a wyobraźnia Stefana tworzyła cały świat. Czasem wiatr przynosił szum liści i chłopiec słyszał w nim głosy swoich piaskowych rycerzy. Naradzali się, jak uratować księżniczkę z piaskowej wieży. Innym razem przelatywała obok pszczoła i Stefan wyobrażał sobie, że to smok-zwiadowca, który szuka wejścia do jego zamku.
A wieczorem, gdy mama wołała go do domu, zamki zostawały na swoim miejscu — jakby czekały na niego do rana. Ale Stefan wiedział: w nocy, gdy księżyc wznosi się nad podwórkiem, jego piaskowe królestwo ożywa. Wieże zamieniają się w prawdziwe pałace, a tajemne przejścia lśnią miękkim, złotym światłem. Wtedy Stefan zamykał oczy i widział — jak jego piaskowi rycerze maszerują po mostach, jak syreny śpiewają w fosach, a mały kret-rycerz unosi swój hełm i szepcze:
— Śpij, nasz budowniczy. Strzeżemy twojego królestwa.
Chłopiec uśmiechał się przez sen, bo wiedział, że jutro znów wróci do swojej piaskownicy, by tworzyć nowe cuda. Pewnego razu Stefan poszedł z mamą do dużego sklepu z zabawkami. Wszystko tam błyszczało — półki mieniły się kolorami, samochodziki ścigały się o uwagę, lalki uśmiechały się z pudełek, a misie wyglądały, jakby tylko czekały na przytulenie. Ale nagle Stefan się zatrzymał.
Jego wzrok padł na małą półeczkę, na której stały niesamowite figurki — maleńcy ludzikowie, wyglądający jak żywi. Każdy z nich miał coś swojego:
jeden — błyszczący miecz, drugi — teczkę, a trzeci trzymał telefon, jakby właśnie z kimś ważnym rozmawiał.
— Mamo, zobacz! — zawołał z zachwytem Stefan. — One są prawdziwe!
Mama uśmiechnęła się:
— To tylko figurki, Stefciu. Możesz wybrać jedną, jeśli chcesz.
Ale chłopiec stał, zaczarowany. Wydawało mu się, że jeden z ludzików ledwo poruszył głową, a drugi… puścił mu oczko.
I wtedy Stefan usłyszał cienki szept:
— Hej, chłopczyku… podejdź bliżej… — Weź nas ze sobą… w twoim piasku jest tyle miejsca na przygody! Stefan mrugnął oczami — i wszystko ucichło. Ale jego serce biło szybciej.
Wybrał trzy figurki — rycerza z mieczem, podróżnika z teczką i wynalazcę z telefonem — i przytulił je do piersi, jakby właśnie znalazł nowych przyjaciół.
Gdy wrócili do domu, chłopiec od razu pobiegł do swojej piaskownicy.
Postawił figurki na wieży swojego nowego, piaskowego zamku i wyszeptał:
— To wasz dom. Tu zaczyna się nasza przygoda! — Teraz macie swoje królestwo. Tutaj możecie robić wszystko, co tylko chcecie. I zdawało się, że ktoś cicho się zaśmiał — dźwięcznie i radośnie, jak szelest piasku na wietrze.
Następnego dnia, gdy słońce delikatnie dotykało złotego piasku, Stefan znów przyszedł do swojej piaskownicy. Rozstawił swoich trzech przyjaciół — Rycerza Mieczysława, Podróżnika Teczysława i Wynalazcę Telefoniczka — na nowym zamku, który zbudował jeszcze większym i piękniejszym. Telefoniczek, jak zwykle, trzymał w rękach swój mały, srebrzysty telefon, który dziwnie świecił nawet w słońcu.
— Co to u ciebie migocze? — zapytał zdziwiony Stefan, pochylając się bliżej do małego Telefoniczka.
— To drzwi do świata pomysłów i przygód! — odezwał się cienki, dźwięczny głosik, przypominający dzwoneczek. Stefan zadrżał, oczy szeroko się otworzyły. Mrugnął kilka razy — i nagle zobaczył, jak z Telefoniczka wystrzelił jasny promień światła, który zaświecił wszystkimi kolorami tęczy. Świat wokół zakręcił się — piasek pod stopami wirując w małym tornadzie, a powietrze zdawało się bawić z nim, jak łagodny wiatr z bajki. Chłopiec poczuł, jak wszystko wokół się rozmywa, a jego ciało staje się coraz lżejsze i mniejsze, malutkie, jak pyłek w promieniu słońca. I oto — leci! Spada prosto w świecące światło, czując w piersi bicie serca — od zdumienia, radości i odrobiny strachu. Kiedy Stefan w końcu otworzył oczy, nie mógł uwierzyć własnym oczom i uszom: stał pośrodku cudownego świata, który zdawał się żyć i oddychać własnym życiem. Wokół rozciągały się drogi z cyfr, które świeciły przy każdym kroku. W powietrzu latały litery-motylki, cicho migotały chmurki z wiadomościami, a zamiast drzew rosły wieże z ikon, błyszczące kolorowymi światełkami.
Wszystko migotało, śpiewało, dzwoniło i poruszało się — jakby sam świat składał się z muzyki, marzeń i światła.
— Ojej… Czy ja jestem w grze? — wyszeptał Stefan, rozglądając się zdezorientowany.
I w tej samej chwili obok, prosto ze światła, pojawił się Telefoniczek — teraz takiego samego wzrostu jak on! Jego oczy błyszczały, a głos brzmiał życzliwie i uroczysto:
— Witaj w Cyfrolandii, Stefanie!
To świat, w którym żyją wszystkie pomysły, marzenia i wiadomości, które jeszcze nie znalazły swojego adresata. Tu wszystko stworzone jest wyobraźnią — nawet teraz stoisz na drodze z myśli! Stefan szeroko się uśmiechnął, rozejrzał się wokół i wyszeptał:
— To najlepsza przygoda w moim życiu!
Na początku było wesoło: Stefan jeździł na latających emotikonach, które wesoło mrugały i śmiały się. Bawił się chmurkami-wiadomościami, które delikatnie krążyły wokół niego, śpiewając dźwięcznymi głosami. Mały marzyciel rysował palcem tęcze na ekranie, a one ożywały — poruszały się, mieniły kolorami i cicho się śmiały, jakby były prawdziwe.
Wydawało mu się, że to najweselsze miejsce na świecie. Tu można było skakać po klawiszach jak po kafelkach, latać na wiadomościach jak na dywanie-latającym, i wymyślać setki gier w biegu. Ale z czasem coś w sercu Stefana się zmieniło. Zauważył, że wszystko się powtarza — emotikony śmieją się tymi samymi głosami, chmurki mówią te same frazy, a tęcze rozlewały się dokładnie tak samo jak wczoraj. Wszystko tutaj było piękne, błyszczące… ale nieprawdziwe. Stefan cicho usiadł na krawędzi ikony-kwiatka, który migotał miękkim światłem, i wyszeptał: — To… tylko gra… A ja jestem taki mały… i jakby uwięziony w środku telefonu… Jego głos brzmiał cicho, ale w tej ciszy cyfrowego świata odbijał się echem, jak w ogromnym pustym pokoju. I po raz pierwszy chłopiec poczuł prawdziwy smutek — nie taki, który mija w minutę, lecz głęboki, przeszywający, jak zimny wiatr dotykający serca.
Nagle tak bardzo zapragnął wrócić do domu, że oczy zaszkliły mu się łzami.
Chciał znów poczuć ciepły, żywy piasek pod rękami, gdy buduje swój zamek w piaskownicy. Przypomniał sobie, jak słońce łagodnie grzeje policzki, jak wiatr kołysze zielone liście, jak mama woła z balkonu:
— Stefanie, chodź na obiad! Wtedy świat był prosty i prawdziwy — z zapachem ziemi, ciepłem dłoni i śmiechem, którego nikt nie programował. A tu… wszystko błyszczało, wszystko grało kolorami, ale brakowało życia. Stefan zacisnął pięści i wyszeptał, jakby składał obietnicę samemu sobie:
— Znajdę drogę do domu. Na pewno znajdę.
— Tam mogłem robić wszystko… — wyszeptał. — Budować, niszczyć i tworzyć na nowo. W piasku nie ma zasad, tam wszystko żyje, tak jak chcę. A tu… wszystko jest takie samo. Ciągle te same przyciski, te same emotikony, te same dźwięki. Stefan spuścił głowę.
— Chcę do domu — powiedział cicho. — Do mamy. Do piaskownicy.
I w tej samej chwili, gdzieś wysoko, pośród blasku pikseli, rozbłysło ciepłe światło — takie jak słońce w ogródku. Przyciągało, wołało, szeptało znajomym głosem.
Nagle usłyszał znajomy, łagodny głos, który rozbrzmiewał wszędzie — miękki, jak podmuch wiatru:
— Stefanie… czas wracać…
Świat wokół zaczął drżeć, kolory cyfrowego nieba rozpuściły się w blasku, a chłopiec poczuł, jak spada — miękko, jakby w chmurę. …I nagle się obudził. Przed nim była znajoma pokój, łóżko, zabawki, a za oknem — słońce, które delikatnie zaglądało przez zasłony. Telefon leżał spokojnie na szafce i już nie błyszczał tajemniczym światłem. Stefan powoli usiadł, przetarł oczy i uśmiechnął się.
— To był tylko sen… ale jaki prawdziwy! — wyszeptał.
Pobiegł do okna — na podwórku czekała jego ukochana piaskownica. Ciepły piasek, złocisty od słońca, znów wołał do zabawy. Stefan wybiegł na dwór, szczęśliwy, że znowu ma swój prawdziwy świat, w którym może budować zamki, wymyślać podziemne korytarze i za każdym razem zaczynać wszystko od nowa. Kiedy mama zawołała go z balkonu, rozejrzał się i spojrzał na telefon, który leżał na ławce obok.
— Nie — powiedział cicho, uśmiechając się — nie jesteś moim najlepszym przyjacielem.
I dodał: — Najlepsi przyjaciele to słońce, piasek i mama.
Ponownie zanurzył ręce w piasku i poczuł, jak ciepło ziemi otula jego dłonie.
Stefan nie chciał już uciekać do błyszczącego świata ekranów — bo zrozumiał, że prawdziwe przygody żyją tuż obok, wystarczy tylko otworzyć serce i wyobraźnię.
Komentarze (6)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania