Pilna sprawa

Piosenkarz śpiewał na stojącej na wolnym powietrzu estradzie. Od kwadransa już trwała ta kanonada dźwięków. W uszy się wdzierał jego przeszywający głos, człowiek odpowiedzialny za nagłośnienie tego koncertu nie żałował słuchaczom decybeli. Zupełnie tak, jakby chciał wszystkich uczestników koncertu do laryngologa wysłać. Drżałem słuchając tego artystycznego wycia, gęsiej skórki dostałem z emocji we mnie wyzwalanych tym śpiewem piosenkarza. Jakbym miał do czegoś porównać te wokalne popisy faceta w kolorowym pióropuszu i pstrokato ubarwionych łachmanach ozdobionych dyndającymi frędzlami, to porównałbym je do szamańskich arii odprawianych przez jakieś indiańskie plemię gdzieś w głębi jeszcze nie odkrytej Ameryki. Słuchałbym zapewne dalej tych dźwięków, drżał i gęsiej skórki dostawał, gdyby matka ma nie napisała esemesa o treści „Wracaj do chałupy. Sprawa jest pilna”. Pobłogosławiłem wibrację w telefonie i przyznałem, że to świetne rozwiązanie na powiadomienia o esemesach. No cóż, musiałem przerwać muzyczną rozrywkę i wrócić. Opuściłem indiański koncert, muzyka zniknęła gdzieś w oddali, jednak cały czas drżałem. Drżałem, bo jak matka ma mówi „sprawa jest pilna”, to człowiek drży. Głównie o to, co ona tam znowu wymyśliła.

 

Wszedłem do chałupy, matka mnie przywitała uściskiem. Spytała się o moje zdrowie, potem zaczęła opowiadać o tym, kto wygrał ostatni odcinek „jeden z dziesięciu”, jakie były melodie w programie „jaka to melodia”.

 

– Mamo – przerwałem jej te wywody troszkę brutalnie. Nie ukrywam, złościłem się na przerwany, szamańsko - indiański koncert. – Mamo, po co mnie tu wezwałaś? Jaka jest ta pilna sprawa, o której mi pisałaś w esemesie?

 

Matka w zamyśleniu popatrzyła w szary sufit, przewróciła oczami dwa razy i rozkładając ręce powiedziała, że zapomniała. Byłem spokojny, bo i tak wiedziałem, że za parę sekund sobie przypomni.

 

- A przypomniałam sobie – powiedziała po chwili zgodnie z moimi przewidywaniami.

– Możesz mi to zainstalować? – spytała pokazując mi pudełko z rysunkiem czarnego telewizora.

 

Telewizor, jak się przekonałem po wyjęciu go z pudełka, był płaski i chyba większy od kinowego ekranu. Męczyłem się z ustawieniem tego ustrojstwa chyba przez dobre trzy godziny. W końcu udało się ustawić wszystkie kanały. Telewizyjna, płaska skrzynka stanęła na ciemnobrązowym stoliku umiejscowionym pod szarą ścianą. Skończyłem robotę, spojrzałem na zegarek i z żalem stwierdziłem, że na indiański koncert już nie mam co wracać, na pewno się już skończył. Przerzucając kanały, sprawdzając czy wszystkie są na swoim miejscu, natknąłem się na lokalne wiadomości. Spiker coś mówił o koncercie indiańskiej grupy dającej pokaz na wolnym powietrzu. Grali w ramach dni miasta.

 

– O! – pomyślałem sobie – to koncert, z którego mnie matka do domu ściągnęła.

 

– Niestety koncert – ciągnął spiker – nie skończył się szczęśliwie. Grupę śpiewających Indian zaatakowała inna grupa Indian i były to ponoć jakieś zadawnione plemienne porachunki. Kilku czerwonoskórych zostało rannych. Dwie osoby z publiczności, na skutek otrzymania przypadkowego ciosu wojennym toporem, też zostały ranne, jedna niestety zginęła…

 

Słuchając tych sensacji dziękowałem matce za esemesa o treści „Wracaj do chałupy. Sprawa jest pilna”. Dziękowałem, bo być może uratowała mi życie. Co by było, jakbym to ja tym toporem został trafiony? To była jedna strona medalu, na którym były wygrawerowane moje pytania odnośnie podawanych w telewizorze informacji o indiańskim koncercie. Na drugiej widniało pytanie;

 

Czy ta telewizja przypadkiem nie kłamie? Przecież to jest niemożliwością, żeby taka akcja się odbyła w centrum cywilizowanego miasta.

 

Nigdy się nie dowiedziałem, czy to była prawda, za to cieszę się, że mama ma nowy telewizor i ma na czym oglądać „Jeden z dziesięciu” i „Jaka to melodia”. Żyć bez tych programów nie może.

 

Koniec.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania