Terapia

Doktor wskazał krzesło, otworzył teczkę, wyjął z niej kartkę papieru. Przebiegał wzrokiem tekst, który znał na pamięć, bo przeczytał to wczoraj wieczorem. Dawał w ten sposób pacjentowi szansę do podjęcia rozmowy.

 

„Każdego dnia otwieram oczy z tym samym uczuciem bezużyteczności. Wszystko mnie męczy. Rzeczy materialne nie sprawiają mi radości. Po przyjściu z siłowni mam krótki moment lepszego samopoczucia, ale szybko ogarnia mnie apatia. Dokucza mi bezsenność, rankiem nie mam energii podnieść się z łóżka. Skończyłem czterdzieści pięć lat, czuję się jakbym miał sto. Chciałbym zapaść w kamienny sen i nigdy się nie obudzić”.

 

Doktor Splinter skończył czytać. Pacjent wciąż milczał. Patrzył w okno, choć widok za szybą był równie przygnębiający, co jego myśli: zatłoczona pojazdami ulica, pokraczne biurowce, szara mgła… Doktor czekał cierpliwie, minutę, dłużej, ale pacjent wciąż nie odrywał wzroku od okna.

— Jak minął weekend?

Jimmy poruszył się w krześle. Jakie to ma znaczenie? Siedział pewnie przy komputerze, dokonywał ostatnich poprawek, zupełnie niepotrzebnie, bo sceny natychmiast traciły blask, a to co udało mu się uchwycić, było nieciekawe i wulgarne, równie pospolite, co pytanie doktora.

— Ale sprawia ci to przyjemność… — rzekł cicho doktor, jakby mówił do siebie.

Przyjemność? Pisanie to jedyna rzecz, dla której warto żyć: ujrzeć bohaterki swoich opowiadań, prawdziwsze aniżeli doktor Splinter, siedzący w tej chwili za masywnym biurkiem. Doktor nie potrafi wyobrazić sobie takich rzeczy, dlatego jest doktorem i może lepiej, bo doktora wszyscy szanują; nikt mu nie wchodzi do duszy w zabłoconych buciorach.

— A niedziela?

Odwiedził matkę, która coraz mniej przypominała matkę. Gdyby chociaż się odezwała:

— Nie rozumiem… Mów głośniej… Nie przeszkadzaj.

Ale kiwała potakująco głową i gapiła się bezmyślnie w jakiś punkt na ścianie, jakby nic do niej nie docierało. Nie mógł dłużej tego znieść i poszedł na plażę. Było tam wielu młodych ludzi, spośród których wpadła mu w oczy jedna para: wyglądała na dwadzieścia lat…

— Jak jedna z tych?

Doktor sięgnął po magazyn mody: klepsydry, gruszki, jabłka, cudowne kształty, ale bez szczęścia na twarzy. Setki zdjęć, nieustanna pogoń za ideałem piękna, sztuczne uśmiechy na zamówienie. Spotkają się po pracy z chłopakiem i dopiero wówczas będą wyglądać jak tamta na plaży: kochająca do utraty tchu. Nikt im wtedy zdjęcia nie zrobi. Jej partner miał doskonałe ciało, wyrzeźbione w brązie ręką Donatella: wąski nos, silnie zaznaczone usta…

— Podobają się tobie mężczyźni? — Doktor Splinter przysunął się bliżej, jakby na tej odpowiedzi zależało mu szczególnie.

Owszem podobają, ale w innym sensie niż doktor sobie wyobrażał: chciał być nim, nie z nim. Doktorowi to wystarczyło, bo zaraz przeszli do następnego epizodu — o tym, jak Jimmy kąpał się w morzu. Zadziwiające: doktora interesuje coś, na co sam nigdy by się nie odważył — pomyślał Jimmy, lecz doktor szybko zniknął mu z oczu, a jego miejsce zajęła stara kobieta w stożkowatym kapeluszu, o ogorzałej i wyschniętej twarzy, zbierająca mozolnie wodorosty do plastikowego kubła. Wszystko na tym świecie ma jakiś użytek. Popatrzył, czy nie zanudza słuchającego, ale twarz doktora wyrażała głębokie zainteresowanie. Odpłynął daleko, tam gdzie wodę maluje ciemniejszy odcień szmaragdowego koloru, gdzie trudniej wypatrzyć rekina sunącego głęboko pod powierzchnią w poszukiwaniu pożywienia. Ratownicy dali mu znak gwizdkiem, a gdy nie reagował, wskoczyli do napędzanego motorem pontonu i ściągnęli go na brzeg. Co było dalej Jimmy nie zamierzał opowiadać, wobec tego doktor zmienił temat.

— Masz problemy z erekcją?

Jimmy nie był pewien, czy odpowiedź jest warta kosztów jego wizyty i milczał. Doktor nie ponawiał pytania, bo trzymał się zasady, że brak odpowiedzi jest również cenną informacją, pomagającą w postawieniu końcowej diagnozy.

— Cierpisz na syndrom małego penisa?

To pytanie Jimmy zamierzał również puścić mimo uszu, ale na jego twarzy pojawiło się wahanie, a po nim wyraz lekceważenia. Nie uszło to uwadze doktora — taka reakcja mogła zaszkodzić dalszej analizie, dlatego zaznaczył na marginesie, żeby podczas kolejnych wizyt nie zadawano tego pytania oraz następnego: o lęku kastracyjnym. Wyjął z szuflady plik karteczek i zaczął na nich coś zapisywać. Były to recepty na antydepresanty: anafranil, citalopram, seroxat… Jimmy przestał czytać i rzucił karteczki na stół.

— Doktorze, nie sądzę, że mnie rozumiesz…

Doktor Splinter czekał na te słowa od dłuższego czasu. Dopiero teraz zaczynała się właściwa psychoanaliza. Dotychczasowa rozmowa była zaledwie wstępem, koniecznym, lecz nieistotnym. Doktor przyjął wygodną pozycję w fotelu na znak, że jest przygotowany na najdłuższy wywód, lecz Jimmy stracił nagle pewność siebie.

— Czasem myślę, że całe moje życie to podróż, dajmy na to… pociągiem…

Przerwał, bo porównanie wydawało się zbyt trywialne, lecz doktor był innego zdania.

— Pociąg pędzi po szynach, zapalają się przed nim zielone światła: tak żyją urodzeni pod szczęśliwą gwiazdą.

— Zielone światła… — odbiło się echem z ust doktora. — Pięknie powiedziane — wyszeptał z zachwytem.

— Czasem światło zmieni kolor na bursztynowy, trzeba przyhamować, pokonać kilka dni na zmniejszonych obrotach… Tak żyje większość ludzi.

Jimmy popatrzył na doktora, czy to co mówi ma jakikolwiek sens, ale twarz doktor wyrażała głębokie zaangażowanie — autentyczne, bądź dobrze udawane. W pokoju zapanowała krótka cisza, zakłócana jedynie zgiełkiem dochodzącym z ulicy, aż Jimmy znów zaczął mówić, ale tym razem z wyraźną emocją w głosie:

— A u mnie się palą czerwone światła, same czerwone światła, na całej trasie, o każdej porze. Te prochy — tutaj Jimmy wskazał na plik recept leżących na stole — to jakbyś kazał mi jechać z zamkniętymi oczami. Most zerwany, tunel zasypany, katastrofa wisi w powietrzu, a ja mam pędzić na oślep, jakby nigdy nic. Nie potrafisz wyleczyć przyczyny, więc ograniczasz się do maskowania objawów. Czy tego uczą w medycznej szkole w Harvardzie?

Doktor Splinter podparł brodę dłońmi i skinął lekko głową, jakby zgadzał się z każdym jego słowem. Jimmy wstał z krzesła i walnął pięścią w stół.

— Ja chcę, żebyś naprawił pierdolone tory!

Stał dłuższą chwilę bez ruchu ze spuszczoną głową, po czym usiadł wyczerpany nagłym wybuchem i ukrył twarz w ramionach. Wyglądał na człowieka kompletnie załamanego, którego żadna moc nie podniesie na nogi. Doktor Splinter zastanawiał się, czy wyciągnąć z biurka butelkę whisky, przygotowaną specjalnie na taką okazję, czy zaczekać aż pacjent sam go o to poprosi — naleje wtedy Jimmyemu i sobie, będzie razem z nim płakać i użalać się nad niedolą mężczyzn. Jednak obserwował jego reakcję w milczeniu, wiedząc, że jest to dramatyczna, aczkolwiek nieunikniona faza, przez którą jego pacjent musi przejść o własnych siłach.

 

Odezwało się pukanie w drzwi i do gabinetu weszła asystentka, jedna z trzech pomagających doktorowi w pracy, ta najmłodsza. Położyła arkusz papieru na biurku i rzuciła dyskretne spojrzenie siedzącemu naprzeciwko. Jimmy uniósł instynktownie głowę. Zobaczył białe buty na niewysokim obcasie, paseczek oplatający kostkę, wyżej tego samego koloru pończochy, co go zdziwiło, bo na dworze panował upał, jeszcze wyżej szaro-niebieską spódnicę, odkrywającą kolana i kilka cali zgrabnych ud, marynarkę i białą bluzkę pod spodem. Podnosił głowę, aż ujrzał twarz, zbyt piękną, żeby mogła być prawdziwa: zbyt duże, zbyt błękitne oczy i jasne włosy, upięte z tyłu czarną klamrą, chyba tylko po to, żeby odsłonić gładką szyję. Asystentka szybko odwróciła głowę i szepnęła doktorowi coś do ucha, a zanim opuściła pokój, doktor wręczył jej teczkę leżącą na biurku. Kiedy Jimmy doszedł wreszcie do siebie, doktor Splinter oświadczył, że jest zadowolony z wyników i wyznaczył mu termin na następne spotkanie. Odprowadzając Jimmyego do drzwi, przypomniał mu o uregulowaniu rachunku w recepcji.

 

Jimmy pokręcił się po shoppingu, kupił kilka zupełnie zbytecznych rzeczy, a kiedy chodzenie po sklepach go znudziło, skierował się do wyjścia na parking. Tam zauważył asystentkę doktora Splintera, jak wsiada do samochodu. Jeden szczegół się nie zgadzał: nie miała na nogach pończoch. „Widocznie musiała je ściągnąć w swoim pokoju” — uznał Jimmy i usiłował sobie wyobrazić, jak to robiła, a myślenie o tym działało na niego lepiej niż wizyta u doktora. Zawołał, żeby zaczekała. Asystentka nie miała ochoty na rozmowę, jednak etyka zawodowa nie pozwalała jej odejść bez słowa.

— W czym mogę pomóc? — zapytała, siląc się na uprzejmy ton.

Jimmy przeprosił, że ją zatrzymuje i od razu przeszedł do sedna sprawy:

— Ten raport na biurku doktora Splintera… czy znasz jego treść?

— Obawiam się, że ta informacja jest zastrzeżona.

Niezrażony jej odpowiedzią, pytał dalej:

— Czy przed postawieniem diagnozy, doktor zasięga twojej opinii?

— Tego również nie wolno mi powiedzieć — odparła i lekko zaintrygowana dodała:

— Czemu to takie ważne?

Jimmy wyjaśnił, że jest niezadowolony z rezultatów wizyt u doktora Splintera. Zapytał czy nie zechciałaby go przyjąć jako pacjenta, oczywiście w tajemnicy przed jej szefem. Obiecał zapłacić według tej samej stawki.

— To się nie mieści w zakresie moich kompetencji. Zapraszam do naszej przychodni za dwa tygodnie.

Dała mu znak, żeby się odsunął od drzwi i odjechała, ale tylko do końca wysepki. Tam zatrzymała samochód, opuściła szybę i wystawiła rękę z karteczką. Podbiegł, żeby ją odebrać. Była to jej wizytówka.

 

Zadzwonił do niej nazajutrz i zaproponował spotkanie w piątek wieczorem, po pracy. Poprosił, żeby potraktowała to jako randkę, bez niepotrzebnych formalności, na co przystała z ochotą. Przyszła ubrana w krótką, dopasowaną sukienkę, dobrze podkreślającą kształty, których natura jej nie poskąpiła. W tej kreacji wydawała mu się o wiele bardziej przystępna niż w oficjalnym ubraniu. „Im więcej kobieta odkrywa, tym bardziej jest bezbronna” — pomyślał i rozpoczął rozmowę z dużą pewnością siebie, zupełnie nie przypominając człowieka z przychodni. Siedzieli przy stoliku na promenadzie, bokiem do portowego basenu, po którym kursowały bez przerwy promy, wodoloty, wodne taksówki. Woda mieniła się barwą setek świateł pobłyskujących z gigantycznego cruisera RMS Queen Elizabeth 2, długości niemal trzystu metrów. Statek zacumował przy przeciwległym brzegu, niedaleko imponującej sylwetki mostu wygiętego w kształt wieszaka, którym można było przejechać na drugą stronę zatoki, tam gdzie mieszkał Jimmy, lecz Jimmy nie potrzebował teraz o tym myśleć. Zamiast tego skierował wzrok w tę samą stronę, co Gene — na gmach opery podświetlony kolorowym światłem reflektorów.

 

Gene często odwiedzała to miejsce: wysiadała z kolejki na przystanku Circular Quay, mijała niespiesznym krokiem terminal dla statków, skręcała za ostatnią keją w arkady długiego budynku, przezywanego ze względu na niezwykły kontur opiekaczem do chleba, by na jego końcu zniknąć w tłumie ludzi spacerujących tak jak ona — bez konkretnego celu, dla czystej przyjemności. Siadywała wtedy na szerokich schodach pod operą, bądź czekała na znajomych przy wejściu do jednej z wielu restauracji. Tym razem czuła się zupełnie inaczej, a właściwie chciała się czuć inaczej — pragnęła odkrywać dobrze znane miejsce oczami idealnego nieznajomego.

 

Rozmawiali początkowo na niepowiązane tematy, jakby to spotkanie było czystym przypadkiem. Kiedy uznał, że Gene czuje się w jego towarzystwie komfortowo, zapytał ją o to samo, co ostatnim razem: czy znała treść raportu doktora Splintera?

— Ale uparciuch z ciebie…

— Kiedy to dla mnie bardzo ważne — nalegał Jimmy.

— Przecież wiesz, że nie wolno mi tego powiedzieć.

— Nie musisz nic mówić.

Postawił przed nią kieliszek i nalał wina z butelki, którą kelner odkorkował wcześniej i zostawił na stole. Jeśli odpowiedź jest twierdząca, niech podniesie kieliszek lewą ręką. Chciał w ten sposób dać jej więcej swobody i czasu do namysłu. Nie zwlekając długo, wyciągnęła prawą rękę, lecz w ostatniej chwili ominęła kieliszek i wybrała z talerza czarną oliwkę. Włożyła ją powolnym ruchem do ust, wysuwając przy tym nieznacznie język, potem wyjęła z buzi pestkę i wrzuciła ją do jego kieliszka. Następnie zaczęła zlizywać oliwę z palca, wsuwając go do ust coraz głębiej, aż po staw. Ssała palec namiętnie, jakby sprawiało jej to dużą przyjemność. Jimmy patrzył na to w osłupieniu. Kiedy się zaspokoiła oblizywaniem palca, sięgnęła lewą ręką po kieliszek, podniosła go, żeby się stuknąć, przymknęła oczy i zaczęła pić powoli, z wyrazem niekrytej rokoszy na twarzy.

 

Było zbyt wcześnie, by stwierdzić, czy jest dobrym psychologiem, ale Jimmy nie miał wątpliwości, że jako aktorka mogłaby zrobić błyskotliwą karierę. Wiedział też, że znała treść raportu i zapytał, co sądzi o jego przypadku.

— Bardzo ciekawy. Najlepszy z jakim miałam do czynienia.

Mówiąc to zaczęła wyjadać tygrysie krewetki, kawałki awokado i mango pokrojone w drobną kostkę. Kiedy skończyła, pchnęła talerz w jego stronę, choć nie było tam nic, oprócz liścia sałaty, posiekanej drobno kolendry i kilku ćwiarteczek limony ociekających miodem. Odsunęła się nieco od stołu, założyła nogi, odkrywając je jeszcze bardziej i dotknęła kieliszka, który był pusty. Nalał jej do pełna, sobie odrobinę, uzupełniając resztę wodą. Kiedy wznieśli następny toast, Gene oświadczyła ściszonym głosem:

— Wiesz, zastanawiam się, czy nie zrobić na twój temat doktoratu.

— A co na to twój zwierzchnik? Nie ma nic przeciwko temu? — spytał Jimmy, przechylając się przez stół.

— Skądże — pokręciła przecząco głową. — Doktor Splinter, to wybitny psycholog, ale zaawansowany wiekiem i zmęczony pracą. To ja pisałam raport, układałam wszystkie pytania…

— To z syndromem… również?

— To w szczególności — odpowiedziała świdrując go wzrokiem, jakby nie byli już na randce, ale z powrotem w jej gabinecie.

— Jakie to ma znaczenie w moim przypadku?

Myślała przez chwilę, jak mu to powiedzieć. Nie chciała go zranić. Taki miły facet. Najważniejsze, żeby mówić przyjemnym głosem i z uśmiechem na ustach, wtedy przełknie najgorszą prawdę. Zrobiła więc dokładnie tak, dobierając ostrożnie słowa:

— Od czego by tu zacząć… Mężczyzna z tym syndromem trwa nieugięcie w przekonaniu, że nie jest w stanie usatysfakcjonować kobiety, chociaż nie potrafi tego poprzeć faktami. Ma obsesję na punkcie tego co kobieta chce, czego nie. Traktuje ją jako piękną, potężną, wykorzystującą i zaborczą. Siebie postrzega zaledwie jako obiekt eksploatacji… Ale ty mnie nie słuchasz!

— Słucham.

— Teraz słuchaj uważnie, bo to dotyczy ciebie.

— Dobrze, mów.

— Ta fiksacja prowadzi do depresji, nienawiści samego siebie, agresji, zaburzeń osobowości, w skrajnych przypadkach samobójstwa. Podobne symptomy znalazłam w diagnozie, którą sam sobie postawiłeś.

— To wszystko?

— W kilku słowach tak, choć mogłabym rozwinąć.

— Chciałaś powiedzieć: „zacytować”?

— Nie rozumiem, co masz na myśli.

Jimmy zamierzał jej wytłumaczyć, ale ugryzł się w język. Zorientował się, że Gene przywołuje z pamięci artykuły dostępne bezpłatnie w internecie. „Co taka smarkula może wiedzieć o problemach faceta w moim wieku?” — medytował poirytowany. „Dopiero co skończyła studia, naczytała się bzdur pisanych na blogach przez mizoandryczki i myśli, że dla sterczących cycków i okrągłej dupy, każdy facet skoczy za nią do ognia”. Patrzył na Gene tym samym wzrokiem, co Odyseusz na Kirke, w momencie kiedy zamierzała zaczarować go w lisa, ale tak jak Odyseusz, miał szczęście być odporny na jej magię: rzucił wróżbitkę na ziemię, złapał za włosy, dobył miecza i już miał odciąć jej głowę, kiedy serce mu zmiękło i zamiast zabijać, kochał się z nią, wiele razy, aż urodziła mu syna.

— O czym tak rozmyślasz? — spytała lekko zaniepokojona, czy nie zgubiła go gdzieś na bezdrożach swojej analizy.

Nie wiedziała, że Jimmy miał podzielność uwagi i mógł przebywać w kilku miejscach równocześnie.

— Myślę, że jestem jednym z miliona… — zaczął mówić patrząc jej prosto w oczy — co ma w tej chwili najlepszy widok w mieście — dokończył z czarującym półuśmiechem na ustach.

Było jej przyjemnie, że to powiedział, bo od dziecka rozpieszczano ją komplementami, lecz takiego jeszcze nie słyszała. Jimmy nie miał więcej pytań, skinął na kelnera i poprosił o rachunek. Potem wyjął z kieszeni podłużną kopertę i położył przed nią na stole.

— Tutaj jest twoje wynagrodzenie plus dziesięć procent za wyjątkowo delikatne i dyskretne potraktowanie sprawy.

Popatrzyła na niego zdziwiona.

— Ale ja nie dokończyłam jeszcze ewaluacji…

— Jak chcesz, możemy to zrobić innym razem.

— Wykluczone. Trzeba kuć żelazo póki gorące.

 

Doceniał jej stanowczość i zaproponował przejść do koktajl baru po drugiej stronie mola. Ceny drinków były rujnujące, lecz widok z trzydziestego szóstego piętra wart jeszcze więcej, zwłaszcza o zmroku, kiedy światła ożywionego centrum metropolii odbijały się w wodach zatoki, marszcząc się i wykrzywiając, jakby kołysane w egzotycznym tańcu. Z braku wolnych miejsc przy stolikach, zadowolili się szybką kolejką przy barze, a resztę wieczoru zdecydowali się spędzić u niego w domu. Gene miała nadzieję, że w ten sposób dowie się o nim więcej, niż z życiorysu załączonego w aktach: „z zawodu inżynier, żonaty, od trzech lat żyjący w separacji, dwójka dzieci, z którymi rzadko utrzymuje kontakt…”. Po piętnastu minutach jazdy taksówką dotarli na miejsce. Zaskoczył ją ład panujący w środku, przestronne wnętrze, niewiele mebli, za to wszystkie w najlepszym guście, fantastyczne oświetlenie, ściany i zasłony w doskonale dobranych kolorach. Nie wyglądało to na jaskinię samobójcy. Ze względu na późną porę postanowiła zostać na noc. Przygotował jej łóżko w głównej sypialni, połączonej bezpośrednio z łazienką, z której mogła korzystać bez skrępowania, a sam poszedł spać do mniejszej sypialni obok. Po wyjściu spod prysznica, wskoczyła w jego koszulę, luźną jak worek. Nie mogła uwierzyć, jak nieduża ilość przyborów potrzebna jest mężczyźnie, żeby wyglądał przyzwoicie. Z szafki pod umywalką wyjęła błyszczące pudełeczko niebieskiego koloru. „Nie jest on znowu taki bezużyteczny” — pomyślała kładąc je na miejsce, lecz w ostatniej chwili się rozmyśliła i zatrzymała je przy sobie. Próbowała zasnąć, ale wrażenia wieczoru nie pozwalały zmrużyć oka. Czy on również czuje to samo? Weszła na paluszkach do jego pokoju. Śpi, czy tylko leży bez ruchu? Wślizgnęła się do łóżka i przytuliła mocno do jego pleców, a kiedy się odwrócił, podała mu pudełeczko, które znalazła w szafce. Po chwili poczuła jego zawartość, a raczej to co było nią osłonięte, wewnątrz swojego ciała. Tym sposobem mogła uznać ewaluację nowego pacjenta za zakończoną.

 

Tego ranka Jimmy obudził się pełen animuszu. Gene leżała na boku opierając się o niego ręką i kolanem. Dotknął jej uda: było szczupłe i jędrne — takie dokładnie, jakie sobie wyobrażał. Obudziła się, lecz nie otwierała oczu, bo było jej dobrze i chciała, żeby wymasował ją do końca.

— Czym się zajmuje inżynier-pirotechnik? — zapytała, kiedy zawartość niebieskiego pudełeczka się wyczerpała.

— Wsadza podłużne przedmioty w ciasne miejsca, podłącza drucik i robi: „bum!”

— To masz robotę, o jakiej każdy facet marzy!

Po raz pierwszy od wielu lat czuł się szczęśliwy. Zwierzył się Gene, że jego nowy kontrakt zaczyna się dopiero za dwa tygodnie i mogliby ten czas spędzić razem.

— A co potem?

— Będę zakładać ładunki wybuchowe w kopalni odkrywkowej węgla.

— Czy to niebezpieczne?

— Nie dla mnie

— Masz tam kogoś?

— Pewnie.

Gene wyglądała na zawiedzioną.

— Naprawdę? Kim ona jest?

— Wspomnieniem ciebie.

Uściskała go, a w przerwie między pocałunkami zapytała, czy będzie mogła zobaczyć, jak się robi te eksplozje. Odparł, że nie ma na razie takiej możliwości, bo śpi tam na pojedynczym łóżku w barakowozie. Kopalnia zaczęła funkcjonować niedawno, dlatego nie zdążono wybudować całej infrastruktury.

— Jeśli naprawdę chcesz mnie odwiedzić, daj znać wcześniej. Znajomy mógłby udostępnić nam cottage w wiktoriańskim stylu, na stokach Doliny Myśliwych. Dookoła winnice i gaje oliwne, a ty przepadasz przecież za oliwkami, nie?

— Uwielbiam!

Na samą myśl o wspólnym zrywaniu oliwek, Gene oblizała sobie usta.

 

Następnego tygodnia Jimmy odebrał telefon z przychodni. Asystentka doktora Splintera, ta najstarsza, przypominała mu, że za dwa dni ma wizytę. Powiedział jej, żeby odwołała spotkanie i zapisała ważną wiadomość, którą ma do przekazania. Asystentka sięgnęła po długopis i zamieniła się w słuch.

— Powiedz doktorowi Splinterowi, żeby się ruchał w dupę, a jak mu będzie mało, możesz mu w tym pomóc.

Rozłączył się i nacisnął numer Gene. Poprosił, żeby była gotowa, bo za pół godziny zabiera ją na plażę. Czekając na niego zastanawiała się, kim jest naprawdę: pirotechnikiem z kopalni, czy pacjentem z przychodni?

Średnia ocena: 4.2  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (29)

  • Abbie Faria ponad rok temu
    Autorze, czy przygodny seks jest dobrym lekiem na depresję?
    A może to początek czegoś więcej...
    Najdłuższe opowiadanie na opowi, które udało mi się doczytać do końca.
    Pozdrawiam.
  • Noico1 ponad rok temu
    Ja na razie skończyłem, jak zapalają się czerwone. Nie mógłbym być psychiatrą, ani nikim takim, bo zanudziłbym się jak mops.
  • Abbie Faria ponad rok temu
    Noico1 Tak, na początku sennie, ale potem jest niezły akcencik i akcja się rozwija jak lokomotywa startująca z dworca w Sochaczewie.
  • Noico1 ponad rok temu
    Abbie Faria postaram się dociągnąć do końca, choć wolałbym jak u Hitchcocka, na początku trzęsienie ziemi, a potem napięcie wzrasta.
  • Narrator ponad rok temu
    Abbie Faria

    >>>> Autorze, czy przygodny seks jest dobrym lekiem na depresję?
    Spróbuj, to się przekonasz. ?

    >>>> Najdłuższe opowiadanie na opowi, które udało mi się doczytać do końca.
    Jestem pełen podziwu — zasłużyłeś na medal. ?
  • Noico1 ponad rok temu
    Narrator aja też. Co najmniej order Orła Białego poproszę.
  • Narrator ponad rok temu
    Noico1

    Dla Ciebie Order Mądrości ? — za to, że stanąłeś na czerwonym świetle, bo czytać dalej szlachcicowi się nie godzi. ?
  • Noico1 ponad rok temu
    Narrator dobrnąłem, ale nawet ten seks w wydaniu psycho jakoś nie przekonuje.
  • Narrator ponad rok temu
    Noico1

    Brawo! Teraz możesz już czytać choćby najdłuższe i najnudniejsze opowiadanie. ?

    Co do seksu — opisałem prawdziwe zdarzenie, ale ze względu na konwencję literacką musiałem nieco zagęścić, czyli przyspieszyć bieg zdarzeń.?
  • Noico1 ponad rok temu
    Narrator, pierwsze koty za płoty;)
  • Szpilka ponad rok temu
    'Nie wiedziała, że Jimmy miał podzielność uwagi i mógł przebywać w kilku miejscach równocześnie.'

    Absolutnie się nie zgdzam z dictum autora, mężczyźni w ogóle nie mają podzielności uwagi, facet, gdy się na jakiejś czynności skupi, to można mu bejsbolem w głowę przywalić i nie poczuje ??

    Wywnioskowałam z zapodanej historii, że seks jest dobry na wszystko i na chandrę, i na depresję, no cóż, nie bedę negować, wspomnę tylko poniekąd, że przy depresji libido spada niemal do zera, a bez chcicy z seksu nici ?

    Tirlitirli, znalazłam pleonazm u mistrza pióra - 'Doktor wskazał krzesło, otworzył teczkę, wyjął z niej kartkę papieru.'

    Albo kartkę, albo papier, bo razem to wiadomo co.

    Piątak ?
  • Narrator ponad rok temu
    Szpilka

    Wiedziałem, że zwrócisz uwagę na te szczegóły i specjalnie w tym celu je umieściłem, jako przynętę. ?

    Co do kartki papieru — oczywiście wystarczy napisać: kartka lub papier, lecz wówczas mniej wyrobiony czytelnik mógłby pomyśleć, że chodzi o kartkę świąteczną, kartkę na mięso, bądź papier ścierny.

    Dzięki za tego piątaka — oprawię w ramki i powieszę nad łóżkiem. ?
  • Szpilka ponad rok temu
    Narrator

    Hhihiihih, szczególnie o papier ścierny jak w nieudanym tekście Osieckiej:

    Papier ścierny

    Byłeś kruchy jak
    chorowity ptak, gdy październik,
    a dziś: ho, ho, ho,
    twoja skóra to papier ścierny,

    Księżycowy pył i ziemski proch,
    mało świata mam,
    niewielką garstkę świata mam,
    czy z nią sobie radę dam?

    Z wolna stygnie krew,
    nie żałujesz drzew - papier ścierny.
    Bierzesz udział w grach,
    bo masz serce jak papier ścierny,

    Księżycowy pył i ziemski proch,
    mało świata masz,
    niewielką garstkę świata masz,
    czy z nią sobie radę dasz?

    Twoje licho śpi,
    ma pogodne sny - papier ścierny,
    a sumienia szept
    nie przenika przez papier ścierny.

    Księżycowy pył i ziemski proch…

    A gdy przyjdzie śmierć
    chuda niby żerdź - papier ścierny.
    Wiedz, że ona też
    serce ma jak jeż - papier ścierny

    https://www.youtube.com/watch?v=saQ_7JezWEk

    Krajewski
  • Szpilka ponad rok temu
    Ale Seweryn to był kiedyś ciacho, a dziś taki brzyd ?
  • Narrator ponad rok temu
    Szpilka

    No, co ty… Czas to zabójca, nikogo nie oszczędza, przybliża dzień kiedy nawet botoks i filery na nic, aż w końcu śmierć bierze górę nad wszystkim.

    Tom Cruise wyglądał w ostatnim filmie wciąż nieźle, widocznie ma pierwszorzędne geny i dba o siebie (ma młode terapeutki), ale i on jednego dnia zniknie z ekranu, zastąpią go młodsi. Każdego to czeka, więc nie ma sensu na ten temat debatować.

    Dlatego wdychaj powietrze głęboko i ciesz się każdą chwilą. ?
  • Szpilka ponad rok temu
    Narrator

    E nie, nie o starość mi idzie, tylko o utratę urody, bo nie wszyscy brzydko się starzeją, Liam Neeson ładnie wygląda mimo zmarszczek ?

    https://denverite.com/2017/02/01/liam-neesons-new-movie-set-colorado/
  • Narrator ponad rok temu
    Szpilka

    Przynajmniej wiem w jakich gustujesz. ?
  • Szpilka ponad rok temu
    Narrator

    Hihihiihih, w starzejących się ładnie ?
  • Domi51 ponad rok temu
    Brawo! Bardzo intrygujący tekst, masz świetne pióro. Moja ocena to 5 :) Zapraszam również na mój profil :)
  • Narrator ponad rok temu
    Domi51

    Jesteś bardzo hojnym czytelnikiem, dając mi piątkę bez żadnych zastrzeżeń.

    Mam nadzieję, że będę mógł się odwdzięczyć czymś równie miłym, jak tylko przeczytam któreś z Twoich opowiadań. ?
  • Marek Adam Grabowski ponad rok temu
    Opowiadanie dobrze napisane. Rozumiem, że chodzi o psychiatrię, a nie psychologię jak sugeruje tytuł. Ogólnie nieco patologiczna klinika. Ciekawie opisałeś seksualną frustrację mężczyzny w wieku średnim, ale sam happy end niezbyt mnie przekonuje. Był jednak przewidywalny, znając twoją wcześniejszą twórczość. Mimo wszystko daję maksymalną ocenę. Pozdrawiam 5
  • Józef Kemilk ponad rok temu
    Niezły Casanowa z twojego bohatera. Tylko nie bardzo rozumiem, po co szedł do psychologa.
    A ogólnie jak zwykle dobrze napisane.
    Pozdrawiam
  • Narrator ponad rok temu
    Józef Kemilk

    Zgadzam się, że tego typu facetom psycholog jest raczej niepotrzebny, ale musiał tam pójść, żebym miał o czym pisać. ?

    Dziękuję za czas poświęcony na przeczytanie i komentarz. ?
  • Łukasz Jasiński ponad rok temu
    Dobry wieczór, panie Narratorze, według mojego skromnego zdania: Narrator w tym utworze występuje w drugiej osobie jako Narrator, więc: wcale nie jest tak źle, skopiuję panu artykuł z "Faktu" - tu dopiero jest poważny problem...

    "Spotkanie artystów w Mysłakach zakończyło się krwawą jatką. Nowe informacje w sprawie śledztwa

    Twórcze spotkanie dwóch artystów zakończyło się dramatem i pobytem na oddziale intensywnej terapii jednego z nich. Roman K. (66 l.) wiejski artysta rzeźbiarz ze wsi Mysłaki (woj.warmińsko-mazurskie) wbił siekierę w głowę fotografowi Piotrowi C. (55 l.), który przyjechał do niego w odwiedziny. Został zatrzymany. Jaki jest finał śledztwa w tej sprawie?

    Dlaczego doszło do awantury między mężczyznami? Mieszkańcy wsi upatrują jej podłoża w zdarzeniach, które miały miejsce w życiu rzeźbiarza.

    Sam zadzwonił po pomoc

    — Ostatnimi czasy zupełnie zdziwaczał — mówi o Romanie K. jedna z mieszkanek wsi. — Unikał ludzi i całymi dniami rysował uśmiechnięte trupie czaszki i demony. Jego żona wyjechała za granicę, załamał się chłop... Brał zaliczki za obrazy, ale nawet ich nie malował.

    W czasie feralnego spotkania rzeźbiarz zadał koledze tylko jeden cios. Był jednak tak silny, że ostrze utkwiło w czaszce, przebijając ją i uszkadzając mózg. Fotograf cudem przeżył dzięki szybko udzielonej pomocy medycznej. Roman K. sam zadzwonił na numer alarmowy, by ratować mężczyznę.

    — Roman na początku zeznał, że to Piotr prosił go o wymierzenie mu ciosu siekierą. Później się z tego wycofał, zasłaniając się zanikiem pamięci — opowiada osoba znająca kulisy sprawy.

    Fotograf nie odzyskał sprawności

    — Roman K. zadał Piotrowi C. jeden cios siekierą w głowę— przyznaje Tomasz Koronowski, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Elblągu.— Spowodował w ten sposób obrażenia ciała w postaci rany rąbanej głowy. Poszkodowany doznał ciężkiego uszczerbku na zdrowiu w postaci choroby realnie zagrażającej życiu.

    W śledztwie uznano, że rzeźbiarz miał całkowicie zniesioną zdolność do pokierowania swoim postępowaniem i postępowanie karne zostało umorzone. Roman K. trafił do zakładu psychiatrycznego. Fotograf Piotr C. nie odzyskał sprawności sprzed tragicznego zdarzenia. Do końca życia będzie miał niedowład lewej ręki."

    Źródło: "Fakt"
  • Łukasz Jasiński ponad rok temu
    Rozumie już pan, panie Narratorze? Bezpieczniej jest na Polskim Portalu Literackim aniżeli tutaj: dzięki reklamom reklamodawcy wiedzą, że na świecie istnieje niejaki Łukasz Wiesław Jan Jasiński herbu Topór, a tutaj... Nie wiadomo, siekierą można dostać...
  • Narrator ponad rok temu
    Panie Łukaszu,

    mnie się tutaj podoba… siadam z boku, ustawiam głowę pod takim kątem, żeby zmniejszyć profil, wtedy przelatująca siekiera mnie ominie. ?

    Bardzo ciekawa historia o tych artystach z Mysłaków… Najlepsze scenariusze pisze samo życie. ?
  • Łukasz Jasiński ponad rok temu
    Jasne i z tego jasno wynika, że w każdej grupie społecznej nie na świętych - każdemu może coś pierdolnąć... ?
  • Łukasz Jasiński ponad rok temu
    I już wróciłem na królewskie łoże jako Lew (mój znak zodiaku) i zamknąłem drzwi na trzy zamki przed hienami (nomen omen: hiena to rodzaj żeński), tutaj też jest pełno metaforycznych hien, miłego wieczoru.
  • Narrator ponad rok temu
    Panie Łukaszu,

    ach tak, lew, a big kitty-cat: król wszelkich stworzeń.?

    A czy wiedział pan, że dandelion (mlecz) jest przekręceniem francuskiego « dent de lion » oznaczającego „ząb lwa", a odnoszącego się do kolczastych liści tej rośliny? ?

    Niech pan napisze o tym coś więcej: dla mnie i dla hien — przeczytamy z chęcią. ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania