Teraz to ja jestem bogiem tego świata! - prolog
Niebywałe nieszczęście spotkało Karla dnia ósmego sierpnia, roku pańskiego dwa tysiące siedemnaście. Otóż on, ten młody, energiczny chłopak, niespodziewanie stał się ofiarą wypadku! Straszne, że tacy perspektywiczni ludzie jak on muszą się żegnać ze światem w tak okrutny sposób. Niestety, pomimo szybkiej interwencji lekarzy młodzieniec zmarł, będąc, co gorsza, do samego końca przytomnym. Jego umysł okazał się silniejszy od ciała, toteż Los, przewrotnie lub nie, postanowił mu to wynagrodzić. Dusza, tak jak w każdym przypadku, opuściła skorupę, zmierzała spokojnie w górę, by uciec od udręki ziemskiego padołu, jednakże właśnie Los, ten wbrew pozorom bardzo uczciwy bóg, strącił ją delikatnie swoją laską, by zamiast polecieć do nieciekawego Nieba, spaść do jednego z niższych wymiarów istniejących poza świadomością jakiegokolwiek człowieka. Oczywiście Karl, oficjalnie już martwy, nie mógł być świadom tego, co się dzieje z jego duchową formą. Nikt tego nie może potwierdzić, ale po śmierci następuje coś, co by można nazwać "przerwą w transmisji". Pustka, nieprzenikniona ciemność, brak świadomości jakiegokolwiek istnienia, a następnie, po paru minutach duchowej wędrówki, nowe życie w Piekle lub Niebie. Wiadomo jednak, że są ludzie wyjątkowi, wobec których różni bogowie mają swoje plany... Tacy właśnie wybitni przedstawiciele rasy ludzkiej albo po prostu ofiary psot Losu dostają drugą szansę. Życie od zera w nowym świecie! Albo coś takiego...
Karl jednak był bardzo zdziwiony, gdy po dłuższej chwili obudził się w dziwacznym, granatowym pokoju bez drzwi lub okien, który nijak nie przypominał niczego, co kiedykolwiek widział. Nie pamiętał też za dużo z ostatnich wydarzeń; ostatnie zachowane wspomnienie to wyjście z domu na kebsa. Młodzieniec był także bardzo obolały, więc z trudem podniósł się z podłogi. Obejrzał się nawet dokładnie, poszukując ran lub siniaków, ale nic nie znalazł. Zaniepokojony i mocno zdezorientowany rozglądał się po pokoju. W końcu ruszył się, obszedł całe pomieszczenia, przejeżdżał palcami po ścianach. Były zimne, gładkie, zupełnie takie same jak te, z którymi miał styczność za życia, jednakże było w nich coś niepokojącego, tajemniczego. Karl w końcu usiadł na podłodze i zaczął się zastanawiać, o co tu właściwie chodzi. Czy to jakiś żart, sen, czy ktoś go porwał, albo, kto wie, coś gorszego? Chłopak pogrążał się w morzu pytań, ale jego dość sprawny umysł nijak nie mógł znaleźć odpowiedzi. Poddał się. Nie chciał tracić głowy, wariować, krzyczeć, biegać po tej granatowej puszce. Po prostu westchnął, upadł ciężko na podłogę. Ból, co już zauważył wcześniej, całkowicie zniknął, co było jeszcze dziwniejsze, niż jego obecność.
Chłopak poczuł się zrezygnowany, bezsilny. Nie mógł znaleźć żadnego wyjścia, w zasadzie nie wiedział nawet, czy chce wyjść, po co chce wyjść, albo gdzie trafi, gdy uda mu się wyjść. To było zbyt realistyczne na sen, zbyt dziwne jednak by też być rzeczywistością. Śmierć, zaświaty? Chciałby wykluczyć te opcje, ale w tej sytuacji naprawdę było ciężko nie brać ich pod uwagę. Gapił się bezwiednie w sufit, obmyślał już własny testament, który nigdy do nikogo nie dotrze. "Ja, Karl, chciałbym przekazać mój majątek, całą moją kolekcję figurek i gier..." – słowa same układały się w jego wypranej z pomysłów głowie.
— Ekhm.
Podniósł się jak porażony prądem. Głos. Ludzki głos. Ktoś tutaj jest. Jest wyjście. Jest wyjście. Rozglądał się nerwowo po pokoju. Analizował każdy skrawek ściany tak dokładnie jak mógł w tej krótkiej chwili. Nic. Nic. Gdzie to jest? Gdzie to jest? Skąd dochodził ten głos?
— Tutaj jestem człowieku.
Spojrzał się w sufit. Dziura. Portal? Wyglądało jak lustro. Odbijało jego twarz, ale było też trochę przezroczyste. Zaczął coś dostrzegać, coś, co powoli się zbliżało w jego stronę. Stopy, to były stopy! Schodziły coraz niżej, wychodziły z sufity. Kostki, nogi, suknia? Karlowi opadła szczęka. Nie mógł się ruszyć z miejsca. Obserwował powoli zjeżdżającą na dół postać. To, to była magia! Prawdziwa magia!
— Agh! — krzyknęła, wychodząca przez portal kobieta.
Coś się stało. Karl nawet się nie spostrzegł kiedy ta tajemnicza postać z impetem na niego zleciała. Kobiece ciało przyciskało go do podłogi. Czuł to każdym skrawkiem swojego ciała. Ból powrócił, ale był to dość przyjemny wypadek. Chłopak przekroczył pewną granicę – pierwszy raz w jego życiu (albo w życiu po życiu) przedstawicielka płci pięknej weszła z nim w tak bliski cielesny kontakt, jakkolwiek to brzmi. Sukces!
— Oj, nic ci nie jest?
Ich oczy spotkały się na tej samej wysokości. Twarz przy twarzy. Niebezpiecznie blisko. Niebezpiecznie intymnie.
— Hehe — Karl nie mógł wydusić z siebie nic więcej.
Nie tylko ich twarze były bardzo blisko... To uczucie miękkości na klatce piersiowej, delikatne, dociskające go...
Ona też to zauważyła.
— A, już schodzę! — podniosła się szybko, ukrywając rumieniec.
Karl złapał porządny oddech. Bądź co bądź oddychanie miał utrudnione, oberwał też mocno w głowę. Było jednak warto. Zdecydowanie warto. Świetny początek życia w nowym świecie! A raczej na jego granicy...
Tak czy siak młodzieniec powoli wstał, kobieta poprawiła pogniecioną suknię i chyba mogli już przejść do formalności (tak jak zapisano w procedurze).
— Także... — zaczęła, lecz od razu odwróciła głowę od Karla. — Możesz się na mnie tak nie gapić, człowieku?
— A, nie — wybranek Losu trochę się zakłopotał. — Jest pani po prostu bardzo piękna i ten, tego...
— Dość! — podniosła głos. — To był wypadek. Jeszcze do końca nie panuję nad nowym systemem teleportacji, wylądowałam na tobie przy-pad-ko-wo! — wyartykułowała mu to dosadnie.
— Eee, okej — odrzekł Karl, nie wiedząc za bardzo, co powiedzieć.
— Teraz słuchaj uważnie — wskazała go palcem. — Zginąłeś...
— Zginąłem!?
— Nie przerywaj proszę! — powiedziała gniewnie. — Zginąłeś, ale Los postanowił dać ci drugą szansę...
Irsa, bo tak się nazywała ta boska sekretarka, w tajemniczy sposób zmaterializowała w dłoni granatowy notes i przypięty do niego zdobiony długopis. Karl nie był już tak zaskoczony, jak przy nieudanym przejściu przez portal, jednakże sposób w jaki działała ta magia, lub cokolwiek to było, naprawdę go fascynował. Patrzył więc na ten krótki pokaz z iskrami w oczach i nie znikły one nawet, gdy kobieta znów zaczęła mówić.
— Jeśli złożysz podpis w tej księdze...
— To notes.
— Nie przerywaj, na Miautatesa! — Tym razem aż złapała zadyszki. — Jeśli się tu podpiszesz to zostaniesz odrodzony w nowym świecie, który, jak mówicie wy, ludzie, przypomina "typowy świat fantasy" z zachowaniem wszystkich swoich wspomnień i fizjonomii. Dodatkowo, w ramach daru Losu, dostaniesz niezwykłą moc, którą jednak będziesz musiał odkryć i wytrenować samodzielnie. Nie gwarantujemy jednak żadnego wyżywienia, pieniędzy i nieśmiertelności, ale, tak jak już wspomniałam, w ramach daru Losu dostaniesz do dyspozycji towarzysza i podstawowy ekwipunek. Ponadto, zgodnie z boskimi prawami twoja dusza ponownie stanie się twoją własnością, więc nie licz na ponowną reinkarnację, gdybyś zginął w jakiś głupi sposób.
— Brzmi jak kiepska oferta handlowa — stwierdził zimno Karl, którego niespecjalnie przekonał koncept takiego życia w nowym świecie. Oczywiście plusów było zdecydowanie więcej niż minusów, ale był on jednak z natury człowiekiem ostrożnym, więc takie ryzyko nie jawiło się mu jako dobra zabawa lub przyjemność.
— To nie jest oferta — odrzekła niespodziewanie spokojnie Irsa. — Jeśli się nie zgodzisz, to twoja egzystencja zostanie całkowicie wymazana. Słowem, spotka cię los gorszy od śmierci.
— Uważasz, że to jest fair? — odrzekł żywiołowo Karl.
— Nie — odpowiedziała bez zastanowienia. — Ale taka już jest droga wybrańców bogów. Uwierz mi, człowiek taki jak ty zanudziłby się w Niebie. Los dał ci szansę, więc skorzystaj z niej. Przeżyj życie jeszcze raz. Wystarczy, że się tu podpiszesz.
Irsa otworzyła notes, podała go Karlowi. Chłopak wziął do ręki przypięty długopis, prześledził jeszcze wszystkie zapisane na stronach podpisy.
— Tylu ludzi już trafiło do tego świata? — zapytał, wertując kartki.
— No cóż... Los bywa wyjątkowo hojny.
Większość nazwisk była mocno anonimowa, ale co niektóre... Tupac, Lincoln, Juliusz Cezar... Czy naprawdę ci wszyscy ludzie żyją sobie teraz w jakimś fantasy? Karl zupełnie nie mógł sobie tego wyobrazić.
Tak czy siak, nie mógł się już wahać dłużej. Nie miał nic do stracenia, za to dużo nowych szans już na niego czekało. Zacisnął palce na zdobionym metalu, powoli, starannie wyrył swój podpis. Karl Vickers – kolejny człowiek wplątany w grę Losu.
— Wspaniale! — Irsa wzięła notes z jego ręki, zdematerializowała go natychmiastowo. — Powodzenia w nowym życiu, człowieku!
Zawrót głowy, upadek na podłogę, bezwład, bezsilność. Pustka, nieprzenikniona ciemność. Przerwa w transmisji, kolejna podróż. Pobudka?
cdn?
Komentarze (9)
:/
Wiec jeśli nie zamierzasz napisać kolejnej części do tego opowiadania, to napisz wprost, szkoda mojego czasu.
Nie zawiedź mnie.
Reinkarnacja tylko za zgodą umarłego, uroczy pomysł, choć znowu Los umywa rączki, pakiet startowy i wio... nie lubię fantasy, spasowałabym, będąc na miejscu chłopaka. Czyli zero we mnie Lincolna, Tupacka, Cezara :) Chociaż na SF podpisałabym zgodę.
Dobrze się czytało. Pozdro:)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania