Poprzednie częściTerra Nova, czyli od początku
Pokaż listęUkryj listę

Terra Incognita, czyli otchłanie pamięci

Marzec, osiemnastego

 

Nie wolno dać sobie wmówić, że ktokolwiek jest normalny. To domena nastolatków: opowiadanie, że się nie jest normalnym, swoista potrzeba bycia oryginalnym i innym niż wszyscy. To i zapewnienia wszystkich naokoło o własnej ekstraordynaryjności, bycie zawsze ponad, obok, pomiędzy, poza… poza. Jednak z moją czterdziestką na karku nawet jestem zdecydowanie nie-nor-mal-ny, według Lekarzy niezaleczona (bolesne rozstanie, przejście od razu do łóżka wspólnego kolegi, utrata kontaktu z obojgiem) pierwsza miłość w połączeniu z nadużywaniem napojów wyskokowych i użalaniem się nad sobą spowodowała załamanie nerwowe i alkoholizm. Zaprawieni w literaturze prozaicy pod sklepem powiedzieliby: nie poszło mu w życiu i pije, bierze go na wspominki i przez to pije jeszcze więcej, galopująca dementia praecox, delirium (te dwa ostatnie - raczej rozmiłowani w czytelnictwie klasycy, prawdziwi koneserzy górnej półki). I ja bym się chętnie zgodził.

Zachciało mi się wywoływania duchów i spożywania, zachciało mi się kogoś od dawna bliskiego sercu! Akurat, gdy całkiem już o niej zapomniałem na tyle, że te rysy twarzy stały się dla mnie blade i obce - nagle zaczęła mnie nawiedzać. Bang! W postaci z czasów, gdy byliśmy razem. Bang! Bang!

Żyło mi się całkiem dobrze do tego czasu (jeśli litościwie pominąć w równaniu nadużywanie literatury), nawet nie pamiętałem o niej za wiele, poza tym, że ćwierć wieku temu mieszkała być może w Irlandii, wyszła, być może, za Hiszpana-kucharza czy coś takiego. Takie byle co, zupełnie nieważne w życiu, ot, przestarzałe wieści z drugiej czy trzeciej ręki. Zakładka gdzieś z tyłu głowy, zakurzone neurony... aż dziw, że w ogóle coś w pamięci utkwiło. (Fakt faktem: niniejsze wspominki od pierwszych linijek zdają się przeczyć idei wszechmocnego zapomnienia. Pierwsze bowiem daty powstawały jeszcze podczas natchnienia literaturą w dużych dawkach!)

 

Aż tu nagle wtedy rano przy śniadaniu i pierwszy raz w dorosłym życiu jednocześnie, (piszę to teraz jako trzeźwy człowiek, dorosły i odpowiedzialny ex-pijak, ale wtedy…) zostałem nawiedzony z nagła, po partyzancku i złowieszczo do ucha. Powinno mi być wstyd przyznać, iż popuściłem z jedynki i dwójki niemal równocześnie, co dodatkowo wpłynęło na moje i tak nieciekawe tamtego ranka samopoczucie. Całą noc bowiem nad uchem latało mi jakieś bzyczące okropieństwo, a żeby przykryć się całkowicie kołdrą, musiałbym być gorzej niż nawiedzony (sic!), gdyż ciepła to była noc, kaloryfer grzał aż miło i pewnikiem zagotowałbym się żywcem. Cóż, wybiegłem wówczas z kuchni i wyszorowałem się pod prysznicem, dysząc w stresie i oczu się nie ważąc otworzyć. Czułem, przyznałem się Lekarzom, obecność. Teraz to dla mnie całkowicie normalne, ta jednakże, będę szczery, nienormalność obcowania z duchem. Wtedy zaś bałem się, bałem się naprawdę. Trzy dni powracają do mnie w retrospekcji po kilku miesiącach od zaistnienia sytuacji, przyznam szczerze: w strzępach (jako i ja, stwierdzam smutno dziś, perspektywicznie za wtedy).

 

O tym, jakie to koniec końców przerażające, tak zobaczyć ducha i usiłować się przekonać, że to albo nic dziwnego, albo zwidy, omamy i trująca nagle pleśń czy opary z odległych kombinatów… albo przeciwnie, całkowicie normalna rzecz, opowiedziałem już innym razem, w innym miejscu, na innych kartach i nie przeczę, że w swoim czasie i one ujrzą światło dzienne. O wszystkich podskokach w miejscu, zamkniętych oczach i nausznikach, próbach ucieczki samochodem czy wejściach na drzewa, o wszystkich uderzonych o mebel palcach. O akceptacji własnego losu w tę i z powrotem i o udaniu się do psychiatry i poddaniu się leczeniu. Oraz o tym, że żadna farmakologia nie pomaga, jeśli duch naprawdę się uprze, będzie z tobą - ze mną - niezależnie od tego co postanowisz, ile chemii i zimnych pryszniców wpompują w ciebie - we mnie - (powiedzmy: w człowieka) w zakładzie zamkniętym. To wszystko później, nie od razu. Poświęciłem temu już kilka stron, być może będę musiał przejrzeć to, co już spisałem, nadać temu nową kolejność, uzupełnić. Mniejsza o to w tym momencie.

 

Stanąłem na szczycie pogiętej konstrukcji, niegdyś będącej stelażem schodów pożarowych lub wejścia na dach. U dołu widać resztki bliźniaczej budowli, być może była to wieża ciśnień jak z filmów, a może swojski silos. Oktawia, co się okazało dosłownie kilka chwil temu, nie ma tu wejścia. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego, ale akurat tu, tylko tu, na tej zrujnowanej, poskręcanej konstrukcji pośrodku resztek zabudowań mam szansę opowiedzieć moją historię. Jest zimno. Wrócę tu, gdy tylko będę potrzebował restartu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • kalaallisut 20.11.2018
    Będę śledzić, coś tutaj zatrzymuje i ciekawy styl, konstrukcja, sposób wykładania literackiego życia. Podoba mnie się to.
  • jesień2018 20.11.2018
    Wessała mnie ta proza. Zaczynam czytać i już jestem w tym świecie. Styl kojarzy mi się trochę z Myśliwskim. Czekam na więcej. Naprawdę czekam.
  • Canulas 20.11.2018
    Bardzo ładne
  • Adelajda 20.11.2018
    Zgrabne to i na swój sposób urokliwe.
  • Wrotycz 20.11.2018
    Nie ma, nie dana nam jest obiektywna pamięć. Ziemia de facto nieznana. Otchłań, z której wybieramy, aby łańcuch przyczynowo-skutkowy sobie pleść.
    Dobrze, że od początku opowiadasz przeszłość bohatera. Wciągająca akceptacja losu w tę i z powrotem.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania