Tęsknota za deformizmem - wizja Maroka

Spośród różnorodnych kolorów, rozlanych na szarej, wypłowiałej łące, zaczął dominować czerwony. Krwiste plamy pojawiały się co chwila, a ziemia z przyjemnością wchłaniała owe kleksy. Łąka była pofałdowana i usiana gdzieniegdzie kikutami drzew, dawno martwych. To, co z nich pozostało, tworzyło na jej powierzchni ostro zakończone kolce. Nieszczęśliwy upadek w tym przypadku był wyrokiem. A on sobie stał. Tak po prostu. Ubrany w pstrokatą koszulę podziwiał albo jedynie przeczesywał cały teren. Było spokojnie. Wiatr lekko muskał jego bladą cerę.

W oddali ja okiem sięgnąć rozciągał się las. Nie był to jednak las zwyczajny, pełen zwierzyny dzikiej i tych charakterystycznych głosów. Był zupełnym przeciwieństwem zwyczajności. Czaiły się w jego sercu futrzane bestie o wielkim apetycie. Nie zapuszczały się one na łąkę, ale gdy tylko wyczuwały zapach ciepłego mięsa, przechodziły w tryb myśliwego ninja. Oszronione konary drzew oślepiały odbitym światłem słonecznym, jednocześnie poruszając się w takt dziwnej, niewidzialnej siły. White jak zahipnotyzowany zaczął kołysać biodrami, a na jego twarzy pojawił się przyjemny uśmiech błogości. Uczucie odprężenia trwało dosyć długo.

Poczuł zimny oślizgły dotyk, który w momencie przeszedł w ucisk. Spojrzał na prawe ramię. Galaretowata, czerwona łapa trzymała go pewnie, a zza pleców dobiegało dziwne, niepokojące warczenie. Rubinowa, półprzezroczysta tkanka, z jakiej zbudowana było ramię istoty, falowała nawet przy najmniejszych drganiach. White odskoczył, co wyraźnie nie spodobało się istocie, którą teraz mógł zobaczyć w całej okazałości. Ucieleśnienie obrzydlistwa w kolorze plastikowej podróbki rubinu śliniło się fluorescencyjną wydzieliną, jednocześnie wymachując kończynami. Monstrum było zirytowane i niespokojne. White z opanowaniem podszedł do całej sytuacji. Jak nigdy. Nabrał powietrza w płuca i...zamilkł. Widać obie strony wybrały pojedynek na mruganie, a raczej na jego brak. Sędzia wiatr wzmógł swą siłę i dał znak, że czas wyzwania się rozpoczął. White zaczął powoli, obrał strategię ślepca weterana. Konkurent również nie próżnował. Turkusowe gałki oczne o kwadratowym kształcie wydawały się niewzruszone, wręcz sztuczne.

Stwór jak kamienny posąg stał w bezruchu, napinając galaretowate mięśnie. Jego przewaga w tej grze wzrastała z kolejnymi sekundami. White czuł nieodpartą chęć mrugnięcia chociaż jeden raz. Jego przekrwione gałki oczne domagały się natychmiastowego nawilżenia. Suchy, lodowaty powiew wiatru bombardował ich delikatną powierzchnię, przez co ból był kilka razy większy. A przecież White pamiętał, gdy w dziwnych i teraz już nieważnych okolicznościach rozlał na twarz kubeł brunatnej farby. Piekący ból był niczym w porównaniu z katorgą, jaką przechodził podczas tej rozgrywki.

— Pora zamknąć oczka — usłyszał, jakby to wiatr przemawiał do niego. — Ulegnij, poddaj się. Ja bym to zrobił, gdybym był człowiekiem.

White dopiero po chwili zorientował się, że ten ochrypły, irytujący głos należy do pojedynkującej się z nim kupy galarety.

— No przecież widzę, że tego chcesz.

— Chcę wiele rzeczy. Masz może płótno i kawałek dębowego patyka?

Potwór popatrzył na niego ze zdziwieniem. Wykrzywił pokryty licznymi zgrubieniami pysk, po czym wydał znamienity okrzyk, jakby bociania agonia.

— Oczekuje na odpowiedź.

- Nie doczekasz się. Chyba że zamkniesz oczy. Coś za coś wypierdku. Tu na tej łące kolory wyznaczają atmosferę. Jest czerwony, więc będzie gorąco — Jego oczy nabrały purpurowej barwy. Czekał na ruch przeciwnika.

— Aż tak mi nie zależy.

—To po co pytasz? Wchodzisz w paradę na mojej ziemi i jeszcze ironizujesz na poziomie zdeformowanej larwy Ziemniacznika.

White jako istota bardziej człowiecza niż wszystko wokoło poniósł sromotną porażkę. Jego powieki opadły ciężko, przesądzając o wyniku. Uronił nawet łzę, jako wyraz żalu artysty na swój mizerny los. Potwór wykorzystał okazje, gdy mężczyzna ocierał dłońmi bolące oczy. Jednym precyzyjnym ruchem powalił go i ze złowieszczym wyrazem pyska pochylił się nad nim. White intuicyjnie kichnął, bo gdzieś czytał, że ten odruch jest dobrą bronią przeciwko potworom o średnio stałej formie w znaczeniu konsystencji ciała. Jednak metoda ta spaliła na panewce już w początkowej fazie. Rubinowa szkarada poderwała się ku niebu i zaczęła wznosić się wyżej i wyżej. Widocznie nagrodą za zwycięstwo było zmiażdżenie rywala. Jednak kiedy potwór spojrzał w dół, jego przeciwnik zniknął. Rozpłynął się w powietrzu? Raczej nie, ale faktem było, że jego szczęście ponownie odwaliło całą robotę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • fanthomas 25.11.2018
    no i jest. bardzo fajnie się wpasowałeś w tematykę
  • marok 25.11.2018
    Radym że podeszło :)
  • 00.00 26.11.2018
    Nie wiem jakie dzieła były inspiracją. Powinno być według mnie podpięte linkami.
    Poza tym obrazowo, jak w galerii. :)
    Wysoki poziom narzuciliście. :)
  • marok 26.11.2018
    Za dużo tych linków by było. Ja jestem niestały emocjonalnie wobec obrazów i szybko je zmieniam
  • nimfetka 27.11.2018
    "W oddali ja okiem sięgnąć rozciągał się las" jak*(?)

    "Nabrał powietrza w płuca i...zamilkł." - Spacja po trzykropku. Mam hopla na punkcie estetyki tekstu, więc ja poprawiałabym takie pierdoły, ale jak chcesz.

    "- Nie doczekasz się. Chyba że zamkniesz oczy." - Myślnik.

    "—To po co pytasz?" - I tutaj znowu, pierdoła, więc jak tam chcesz. Spacja po myślniku.

    Spoko surrealizm. Nie jestem fanką nadnaturalnej tematyki ani deformizmu, ale widać, że czujesz się w tym dobrze i to czuć. Ładnie konstruujesz ten absurdalny świat, ma swoją specyficzną budowę.
    Więc no, jest nawet pysznie, mimo, że jakoś nie przepadam za tym typem tekstu.
  • Smok 27.11.2018
    Bez sensu
  • marok 27.11.2018
    Kolejne konto założyłeś? :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania