The Mysterious Girl - Pierwszy Rozdział
Pani Daniels robiła śniadanie, była prawie dziewiąta. W kuchni byli prawie wszyscy, poza Lori która prawdo podobnie błąka się gdzieś ze zwierzętami. Lori była brunetką z... Nie wiem jakimi długimi włosami ponieważ zwykle miała je w koku, co w sumie świadczyło o tym, że musiały być w miarę długie. Była ode mnie niższa jakoś o głowę lub miej. Pogoda na dworze była piękna więc prawdo podobnie przebywała z końmi na pastwisku. Pani Daniels rzuciła mi ukradkowe spojrzenie gdy zacząłem jeść jabłko. Domyślałem się co zaraz usłyszę ponieważ od dwóch dni pani Diana prosiła mnie o to samo przed śniadaniem, obiadem i kolacją. Ale nie przeszkadzało mi to bo dzięki temu miałem okazje popatrzeć na coś pięknego. Plus miałem okazje zagadać do Lori, bo w sumie to miałem jakieś nadzieje, że może jednak się do mnie przekona i odezwie. Ale miałem mało okazji by coś zdziałać, bo Leon mi niczego nie ułatwiał, zaplanował nam raz dzień i tego schematu się trzymamy. Wada tego to, to że nie mam praktycznie czasu sam na sam ze sobą ani Lori. Leon był trochę niższy ode mnie, tak samo jak lori był brunetem. Miałem wrażenie, że zdecydowanie obaj mieli geny swojej mamy bo Pan Daniels miał o wiele ciemniejsze włosy, był brunetem ale jego włosy prawie wpadały w czarny. Zauważyłem, że o ile u Lori nawet w koku widać czasami ciemniejsze pasma to u Leona nie widać ich wcale. Pani Daniels była szczupłą i miłą kobietą która przy swoim mężu była naprawdę mała.
- Kaleb, mogłabym cię poprosić o pójście po Lori? - Spytała po czym dodała. - Poprosiłabym swojego syna ale chyba ma alergie na własną siostrę.
Pani Daniels była miłą i pogodną osobą. Biła od niej pozytywna energia i ciepło jakiego nie czułem od nikogo.
- Nie ma problemu. - Odpowiedziałem i ruszyłem w stronę drzwi wyjściowych. - Gdzie jest?
- Jedyne co mogę ci powiedzieć to, to żebyś szukał tam gdzie są zwierzęta a na pewno znajdziesz. - Odpowiedziała śmiejąc się.
To był fakt, jeśli znajdzie się zwierzę to znajdzie się i Lori, od kiedy tu jestem zauważyłem, że każdego dnia spędza cały dzień ze zwierzętami i trudno ją od nich odciągnąć. A gdy musi od nich odejść patrzy na nie takim smutnym wzrokiem.
- Jeśli nie będzie jej nigdzie koło domu, nie szukaj jej nigdzie poza domem, zje jak wróci. - Dopowiedziała po chwili.
- Dobrze.
Odpowiedziałem i wyszedłem z domu. Lubiłem rodzinę mojego kolegi, w moim domu nie mogłem już wytrzymać a tu atmosfera była o wiele lepsza, taka miła i przyjazna, zero krzyków i alkoholu, ja u siebie w domu mogłem tylko o tym pomarzyć. Alkohol był u nas normą, nie chciałem oglądać upadku tej rodziny, nie była już moja od dawna. Mieszkanie z nimi było tragedią. Miałem nadzieję, że kiedyś założę własną rodzinę i w domu będzie taka atmosfera jak tu. Cieszyłem się, że się wyprowadziłem, bo mój brat już od dwóch lat z nami nie mieszkał, przeprowadził się do jakiejś rodziny od strony mamy, ja miałem wtedy piętnaście lat i nie mogłem, ale gdy nadarzyła się okazja to wybyłem z domu i nie chcę tam wracać. Z bratem się nie widuje, ale nie przeszkadza mi to, nie byliśmy ze sobą zżyci. Ruszyłem w kierunku pastwiska koni dalej jedząc jabłko, podszedłem do ogrodzenia dostrzegając Lori która bawiła się z końmi. Cały kary koń do mnie podszedł a ja niepewnie dałem mu jabłko. Ona nawet nie zwróciła na mnie uwagi. Dwa konie i źrebak chodziły wokół niej a ona obracała się razem z nimi głaszcząc to jednego to drugiego, to był piękny widok. Patrzyłem tak na te scenę aż nagle poczułem ugryzienie.
- Ała, kurwa. - Zakląłem na głos a to spowodowało, że Lori na mnie spojrzała. - On mnie Ugryzł. - Powiedziałem oglądając swoją rękę na której był lekki ślad po ugryzieniu.
Dziewczyna patrzyła na mnie jak na idiotę, ale się jej nie dziwiłem bo kto normalny daje koniu jeść z ręki i odwraca wzrok wiedząc, że te zwierzę gryzie jak bóbr. Dziewczyna zagwizdała a koń gwałtownie ruszył w jej kierunku, myślałem, że w nią wleci ale on zaczął hamować, jakie ona miała do nich zaufanie, że nawet nie postawiła kroku w tył, chciałbym mieć do kogoś takie zaufanie jakie ona ma do zwierząt. Stała z trzema dużymi końmi i źrebakiem a mimo to była spokojna. Pogłaskała karego konia który mnie ugryzł a po chwili pocałowała go w chrapy. Koń który mnie ugryzł nagle stał się misiem do całowania i głaskania, ja w to nie wierze. Albo zwierzęta mnie nie lubią albo ona je jakoś przekupuje.
- Twoja mama kazała cię zawołać na śniadanie. - Powiedziałem a ona skinęła głową, przez chwile zastanawiałem się czy ona naprawdę skinęła głowa, gdy dotarło do mnie, że naprawdę to zrobiła kącik ust powędrował mi do góry. Pierwszy raz wykazała gest, nie tylko na mnie spojrzała. Zastanawiało mnie czy któregoś dnia popełni błąd i się odezwie. Chciałem by to zrobiła. By się zapomniała i odezwała się do mnie. - Teraz. - Dodałem.
Dziewczyna ruszyła w kierunku furtki a konie za nią, musiały naprawdę ją lubić, że je tak do niej ciągnęło. Podobno były tylko pod jej opieką i to ona podjęła się opieki nad nimi mimo, że jestem starszy nigdy bym nie wziął na siebie takiej odpowiedzialności. Nie miałem styczności ze zwierzętami i nie miałem do nich jakiegoś podejścia. Dla mnie zwierzęta były po prostu zwierzętami i nie potrzebowałem ich do życia. Nigdy nie miałem żadnego zwierzęcia więc nie wiedziałem jak to jest mieć odpowiedzialność za coś. Gdy wyszła i zaczęliśmy iść do domu obróciła się na chwile, spojrzała na konie tym samym zatrzymując się w miejscu. A ja z nie znanych samemu sobie przyczyn również się zatrzymałem. Może dlatego, że miałem wrażenie, że jej sprawia radość patrzenie na nie. A może dlatego, że sam chciałem spojrzeć. Nie miało to znaczenia. W każdym razie było coś w tym jak na nie patrzyła, a patrzyła z oddaniem. Jednak w pewnym momencie jej spojrzenie z koni przekierowało się na mnie. Kiwnąłem głową na dom a ona skinęła głową i ruszyła, więc ja również ruszyłem. Może to tak do niej dotrę? Pokazując, tak jak ona to robi. Gdy weszliśmy do domu od razu poszliśmy umyć ręce. Leon na mnie spojrzał gdy myłem ręce.
- Koń mnie ugryzł, nie patrz na mnie jak na debila bo nawet nie wiesz jak mnie dziabnął i nawet się nie śmiej bo jestem pewien, że sam nie raz zostałeś ugryziony. - Powiedziałem z wyprzedzeniem wiedząc jaka może być jego reakcja na te słowa. - Mieszkasz tu siedemnaście lat więc na pewno zostałeś ugryziony.
- To nie rodzice sprowadzili tu konie tylko Lori gdy miała trzynaście lat stwierdziła, że chce ratować konie z rzeźni i generalnie zwierzęta ze złych warunków co równa się z tym, że są tu jakoś ze trzy lata czyli miały jakieś cztery lata na ugryzienie mnie. - Powiedział, a to mnie zaciekawiło, no poza słowami o gryzieniu, bo przecież o tym, że to zwierzęta Lori dowiedziałem się już wcześniej. - Więc jak ugryzł cię koń to miej pretensje do Lori, że ich nie wychowała.
Czy on myśli, że da się oduczyć czegoś zwierzę które jest większe, silniejsze i masywniejsze od człowieka o bóg wie ile? Na prawdę nie posiadał mózgu jeśli myślał, że da się oduczyć czegoś w stu procentach. Nawet ja wiem, że pewne zachowania zwierząt albo w nich zostają albo po prostu nagle im się o nich przypomina. A ja nawet wcześniej nie miałem styczności ze zwierzętami.
- Ale na pewno jakiś cię ugryzł. - Powiedziałem pewny swoich słów. - Nawet jeśli masz konie na podwórku od jakiś cztery lat nie możliwe aby żaden cię nie ugryzł.
- Kary raz mnie ugryzł. - Przyznał. - Ale inne nie, pewnie dlatego, że więcej do nich nie podszedłem.
Rozbawiły mnie te słowa, na prawdę nie podszedł do żadnego z koni tylko dlatego, że jeden koń raz go ugryzł? Przecież takie rzeczy się zdarzają przy przebywaniu z takimi zwierzętami i to logiczne. Nie trzeba być Einsteinem żeby to wiedzieć.
- No mnie też ugryzł kary, ale i tak do nich podejdę bo są słodkie i mają taką przyjemną sierść, że żal nie pogłaskać. - Stwierdziłem a on się zaśmiał. - No a nie są słodkie? - Spytałem bo co do ich sierści nie miałem żadnej wątpliwości, co do tego pierwszego to może i miałem lekkie wątpliwości.
Może nie miałem z nimi dużo styczności, ale wyglądały na łagodne i spokojne. No do póki nie podchodziło się do ogrodzenia, bo gdy nie było przy nich Lori i się podchodziło zdarzało im się brykać, ale wydaje mi się że to kwestia przyzwyczajenia. Bo co innego jak widzą kogoś trzeci raz a co innego gdy widzą codziennie po kilka godzin, rzadko przejeżdża tu jakikolwiek samochód a co dopiero jacyś ludzie przychodzą. To miejsce to totalne odludzie. Logiczne, że muszą się do mnie przyzwyczaić rzadko widzą nowych ludzi i nie dziwię się ich zachowaniu. Muszą poznać mój zapach i przyzwyczaić się do tego, że teraz będą widzieć mnie codziennie.
- Nie, są niebezpieczne, tym bardziej, że są ze rzeźni, dlatego nie zamierzam więcej się do nich zbliżać. - Wyznał. - To że Lori się z nimi bawi jak z psami nie oznacza, że my też możemy.
Niestety nie zdążyłem mu odpowiedzieć bo pani Daniels zawołała nas na śniadanie. Chwilę się zastanawiałem nad tym czy Lori na prawdę bawi się z nimi jak z psami, doszedłem do wniosku, że tak, w końcu była przy nich taka spokojna. Poza tym, czy on naprawdę myślał, że każdy koń z rzeźni jest śmiertelnie niebezpieczny? Przecież to logiczne, że większość z tych koni które tam trafiły są spokojne, a nawet jeśli są niebezpieczne to przez ludzi którzy im coś zrobili. A potem inne myśli zaczęły krążyć mi po głowie. I tak o to całe śniadanie myślałem nad tym jak to możliwe, że Lori ma w sobie tyle miłości i dobroci do zwierząt a do ludzi nie umie się nawet odezwać. Na śniadaniu co jakiś czas na nią spoglądałem, raz chyba wyczuła moje spojrzenie bo nasze spojrzenia się skrzyżowały. Uśmiechnąłem się do niej ale albo tego nie zauważyła albo się na mnie zagapiła bo dopiero po dłuższej chwili oderwała ode mnie wzrok. Chciałbym ją zrozumieć, ale coś mi mówi, że miną stulecia zanim pojmę o co jej chodzi. Od razu po śniadaniu wybyła na dwór a ja z Leonem do góry do jego pokoju by grać, to już był standard, nie musieliśmy już nawet się o to pytać bo robiliśmy tak codziennie. Bo Leon raz tak postanowił i już tak zostało. On rzucił się na łóżko a ja wyjrzałem przez okno bo u niego widok idealnie padał na pastwisko na którym Lori siedziała z końmi.
- E ty, bo wypadniesz! - Krzyknął Leon przez co dopiero usłyszałem, że do mnie mówił, odpłynąłem zagapiony na to co Lori robiła. - Po pierwsze jak tak ci się podoba to cię muszę rozczarować bo nikogo nie szuka, po drugie nawet jakby szukała nie pozwolił bym ci z nią być, po trzecie co to były za spojrzenia na śniadaniu? - Słowa wylatywały z niego tak szybko, że nic nie zrozumiałem ani nie zapamiętałem więc tylko na niego patrzyłem. - No mów! - Znowu krzyknął.
Krzyczenie źle mi się kojarzyło, w domu co chwile na mnie krzyczeli, a to że to źle zrobiłem a to że czegoś im nie przyniosłem, zwykle tą rzeczą było piwo lub coś mocniejszego. A mój niczego nie świadomy przyjaciel właśnie na mnie krzyczał. Na chwile wróciłem wspomnieniami do mojego domu.
- Kaleb, słuchasz mnie? - Spytał i dopiero wróciłem do tu i teraz.
- Kiedy ja nawet nic z tego nie zapamiętałem. - Wytłumaczyłem. - Jeszcze raz, pojedynczo i powoli, mój mózg nie ma zamiaru się domyślać o czym ty do mnie gadasz. - Powiedziałem poważnie a on się zaśmiał. - Okej, rozumiem, że już nie chcesz nic słyszeć i wiedzieć, spoko, nie mój interes. - Powiedziałem.
W zasadzie to miałem w dupie co on chciał, to jemu zależało na odpowiedziach, nie mi. Dobra, może nie powinienem mówić, że mam to w dupie, bo to mój przyjaciel i na dodatek załatwił mi dom, ale denerwowało mnie takie coś. Nie lubiłem gdy ktoś najpierw coś chciał a potem olewał, jakby wcale czegoś przed chwilą nie chciał.
- Nie no, chcę, mówiłem, że jak ci się podoba to cię muszę rozczarować bo nikogo nie szuka, a nawet jakby szukała to bym ci nie pozwolił z nią być a z trzecim zaczekam aż mi odpowiesz co nie co na to co powiedziałem. - Powiedział powoli i zrozumiale.
- Skąd niby myśl, że mi się podoba i czemu niby nie mógłbym z nią być? - Spytałem choć w zasadzie nie interesowało mnie to, ona mnie w ten sposób nie interesowała.
- Bo tak się na nią patrzysz? - Bardziej spytał niż stwierdził. - A nie mógł byś bo nie powierzyłbym ci mojej siostry, znam twoje podejście do dziewczyn.
- Jak niby patrzę? I patrzę na nią bo to zajebiście wygląda jak ona przebywa z końmi więc chce się napatrzeć aby to sobie utrwalić. - Wyjaśniłem zgodnie z prawdą.
- A nie ważne, trzymaj się od niej z daleka. - Powiedział a ja zmrużyłem oczy mierząc go wzrokiem, o co mu chodzi? - Kaleb proszę cię, zrób coś dla mnie ten jeden raz i mnie posłuchaj, ona na prawdę nie jest aktualnie zdolna do tego aby z kimś przebywać.
- Chłopie, pojmij, że nie ciągnie mnie do twojej siostry, serio. - Powiedziałem poważnie i zgodnie z prawdą. - Wiesz, że wole laski na jedną noc a z twoją siostrą bym tak nie mógł bo mieszkam z nią pod jednym dachem i bym ją co chwile mijał, a jakoś mi się to nie widzi bo byłoby to w chuj nie komfortowe.
No dobra, może nie na jedną a na kilka nocy. Ale nie zmienia to faktu, że nic ten seks dla mnie nie znaczył i nie znaczy.
- AHA! Czyli jedyne co cię powstrzymuje to to, że mieszkasz tu razem z nią. - Rzucił, boże czemu on nie mógł pojąć, że Lori może i była ładna ale to nic nie znaczyło. - Trzymaj się od niej z daleka, nawet przy niej nie oddychaj i nie zerkaj na nią podczas posiłków.
- Spoko, ale wiesz, że i tak będę musiał po nią chodzić? Bo ty nie pójdziesz... - Nie dane było mi dokończyć bo Leon z tego wszystkiego aż wstał z łóżka.
- O to się nie bój ja już zacznę po nią chodzić. - Prawie, że wysyczał, ale ja wiedziałem, że to jego największe kłamstwo w życiu.
- I co tak nagle ci się odpaliło? Przez ostatnie dwa dni nawet się do niej nie odezwałeś a teraz robisz awanturę na całego? Braterski instynkt się obudził czy co? - Spytałem, bo na prawdę go nie rozumiałem, może to przez to, że nie miałem siostry tylko starszego brata i nie musiałem się o nikogo martwić lub troszczyć.
- Spierdalaj, trzymaj się od niej z daleka, rozumiesz?
- Tak.
Potem wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami a po chwili usłyszałem trzask drzwi od dworu. Wyjrzałem przez okno, Leon wsiadł na crossa i pojechał, spojrzałem też na Lori która aktualnie miała w ręce jakiś paty i pokazywała coś karemu koniowi. Założyłem buty i wyszedłem z domu, usiadłem na płocie obserwując jak dziewczyna jedynie za pomocą patyka pokazywała mu co ma robić. A on o dziwo wykonywał to co dziewczyna mu kazała. Nagle podszedł do mnie łaciaty koń i machnął głową przez co się wystraszyłem, że mnie walnie i zleciałem z płotu. Co ja im zrobiłem, że się nade mną znęcają? Jestem przecież miły! A one w zamian mnie gryzą i zwalają z płotu.
- Czy one mogą być milsze? - Spytałem wstając i otrzepując się z piachu. - Co one do mnie mają, albo mnie gryzą albo zwalają z płotu.
Lori na mnie patrzyła, ale nie odezwała się słowem po prostu mnie obserwowała. Znowu się zagapiła i ocknęła się dopiero po dłuższej chwili, o co chodziło? Czemu się tak intensywnie we mnie wpatrywała lub na co.
- Co robisz? - Spytałem wchodząc na pastwisko i podchodząc trochę bliżej jednak nie za blisko bo były koło niej dwa konie i źrebak, no i koń który za mną szedł. - Czyli rozumiem, że mam gadać sam ze sobą, nie no spoko, masz szczęście bo akurat kocham gadać więc mogę gadać za nas obu.
Po tym jak to powiedziałem, cały czas gadałem, a to o pogodzie aż w końcu poruszyłem temat Leona i jego dziwnego zachowania.
- Wiesz gdzie pojechał? - Zapytałem bo w końcu z nim mieszkała, może takie coś miało miejsce częściej niż myślałem a ja po prostu o tym nie wiedziałem, jednak dziewczyna pokiwała przecząco. - No to lipa. - Stwierdziłem. - Czekaj, ty słuchałaś przez ten cały czas mojego bezsensownego gadania?! - Spytałem zdziwiony, zwykle wszyscy mi kazali być cicho bo podobno byłem za głośny i za dużo gadałem, skinęła głową. - Szczerze jestem w szoku, zwykle wszyscy każą mi się przymknąć a ty pokazujesz koniowi co ma robić i jeszcze mnie słuchasz, tak w ogóle to ty się ich nie boisz? - Spytałem a ona pokiwała przecząco głową.
Czyli na prawdę mnie cały czas słucha, czułem się jakoś dziwnie, jakoś tak szczęśliwy, że wreszcie nikt nie mówi mi, że mam być cicho bo ma dość słuchania mnie, nie byłem zwyczajny do tego że ktoś mnie słucha. Miałem ochotę ją przytulić. Chociaż nie lubiłem tego typu czułości, unikałem ich. Ale tym razem jakoś samo to ze mnie wyszło. Jednak nie zastanowiłem się nad tym czy ona tego chce i w momencie gdy postawiłem w jej stronę krok ona nagle się cofnęła patrząc na mnie badawczo.
- Chciałem cię tylko przytulić, mogę? - Spytałem a ona po dłuższej chwili pokiwała przecząco głową. - Dlaczego? - Spytałem i po chwili walnąłem się ręką w głowę. - No tak, nie powiesz bo nie chcesz z nikim rozmawiać. - Powiedziałem. - Ale jeśli kiedyś zechcesz z kimś pogadać czy coś to ja bardzo chętnie, bo wiem jak to jest. - Spojrzała na mnie pytająco pokazując ręką abym kontynuował, chyba chciała usłyszeć całość. - Wiem jak to jest nie mieć z kim rozmawiać, tak mam kolegów, ale oni zwykle już po chwili mojego gadania każą mi być cicho bo podobno jestem za głośny i za dużo gadam, więc jeśli kiedyś będziesz chciała jednak pogadać czy coś to ja jestem chętny, zresztą jak widzisz gadam i gadam bez końca. Może i brak rozmówcy to nie to samo co brak słuchacza, ale jest to podobne. - Kiwnęła głową, a mi wpadło coś głupiego do głowy, nie wierzyłem, że się zgodzi, ale czasami warto ponieść porażkę. - Może... Ja będę twoim rozmówcą a ty moim słuchaczem? - Spytałem nie pewnie, jednak ona pokręciła przecząco głową, więc stwierdziłem, że czas na zmianę tematu. - Masz tu jeszcze jakieś zwierzęta poza końmi? - Przytaknęła. - Pokarzesz?
I tak o to dowiedziałem się, że jest tu jeszcze osiem kotów, kotka i cztery młode kociaki i jeszcze trzy starsze od nich koty, pies który na sam widok człowieka warczał, ale Lori nawet do niego nie bała się podejść, widać było, że z nim pracowała. Umiała nawiązać z nimi więź której inni nie dostrzegali, ale ja owszem i było to cudowne widzieć jak zwierzęta są oddane i posłuszne człowiekowi który robi wszystko by było im tu dobrze a zarazem bezpiecznie. Było po nich widać, że Lori o nie dba. Prawie cały dzień chodziłem za Lori i jej gadałem na rozum, opowiedziałem jej trochę o sobie. Nie wszystko, bo o rodzicach nie zamierzałem z nikim gadać, to był zbyt drażliwy temat. Dziwiło mnie to, że jeszcze nie zaczęła na mnie krzyczeć, że boli ją głowa i że mam się przymknąć, bo nawet moi przyjaciele nie chcieli bym za dużo do nich mówił. Przyjaciele. Nawet Lori traktowała mnie lepiej niż oni, a ona do cholery się do mnie nie odzywała! Tylko słuchała. Aż słuchała. Bo w końcu dla innych było to ciężkie. W końcu zaczęło zachodzić słońce więc Lori podała mi jeden uwiąz.
- Czy ty właśnie każesz mi sprowadzić konia z pastwiska? - Spytałem a ona skinęła twierdząco, zamarłem. - Ale ty zdajesz sobie sprawę z tego, że ja nigdy tego nie robiłem, co jak mi zwieje?- Spytałem. - Nie mam takich dobrych relacji ze zwierzętami jak ty.
Ona jednak nie pokazała mi żadnej reakcji, po prostu podeszła do kasztanowatego konia i złapała go za kantar po czym podeszła z nim do mnie.
- Mam go podpiąć? - Skinęła głową. - Tu?
Jak się okazało nie, nie po boku głowy konia, miał specjalne kółko do tego, pod pyskiem. Gdy mój koń był już na uwiązie ona wzięła i podpięła pozostałe dwa konie. Okazało się, że źrebak posłusznie przemieszczał się za klaczą i jego nie trzeba trzymać bo nie oddala się zbyt daleko od matki. Byłem zdziwiony tym jak te konie posłusznie szły, nie szarpały ani nie wyprzedzały, powoli szły za nami. Gdy wprowadziliśmy je do boksu Lori dała im jeszcze jeść, ja natomiast dałem im pić. Poszła jeszcze do kotów i do psa by też je nakarmić. Byliśmy w miarę dobrym duetem. Wyszliśmy przed stajnie, spojrzałem na słońce które zachodziło i stąd było to widać bardzo dobrze.
- Kocham patrzeć na zachody. - Powiedziałem prawie, że szeptem.
Patrzyliśmy tak aż nie usłyszeliśmy nie daleko crossa, bo to oznaczało, że Leon jest nie daleko a ja nie chciałem słuchać jego gadaniny. Gdy przyjechał byłem na kanapie, od razu poszliśmy do jego pokoju. Graliśmy właśnie w gry gdy nagle odważyłem się odezwać. Cóż lekko się bałem bo po jego wybuchu nie wiedziałem czego się spodziewać.
- Gdzie byłeś? - Te dwa słowa wyszły ze mnie tak nie pewnie jakby miał ich nie usłyszeć.
- Z chłopakami, musiałem z kimś to przegadać bo bym oszalał. - Wyjaśnił zadziwiająco spokojnie. - A co?
- Bo zginąłeś na dobre kilka godzin. - Wyjaśniłem.
- Cóż, musiałem pogadać z kimś kto bardziej rozumie te sytuacje. - Powiedział. - A ty co robiłeś?
Dosłownie na chwile zamarłem, nie mogłem powiedzieć przecież prawdy, byłby zły, a tego nie chciałem. Kłamanie też nie było najlepszym pomysłem, ale było jedynym. Niby kłamstwo ma krótkie nogi, ale przecież nikt nie wie co robiłem cały dzień. Poza Lori, a ona mu nic nie powie.
- Nudziłem się. - Odpowiedziałem jakby to było oczywiste, ale jednak ani trochę nie było prawdziwe. - Bo co niby mogłem tu robić? Z twoimi rodzicami raczej nie gadałem, z Lori też bo ona nie gada.
- Ale za to jakoś na ciebie reaguje. - Stwierdził. - Z jakiegoś powodu przykuwasz jej uwagę, czasami gdy na ciebie patrzy jest kompletnie odcięta od rzeczywistości.
- Co?
Grałem głupiego, bo wiedziałem o czym on mówił, przecież zauważyłem to dziś dwa razy, tylko tego nie rozgryzłem i raczej nie rozgryzę bo nic o niej nie wiem.
- Kaleb, ja wiem i ty też wiesz. Reaguje na ciebie, zwraca na ciebie uwagę i nie mów, że nie bo nawet ja to widzę. - Wyjaśnił jak dziecku, ale w zasadzie co miał na myśli? To, że mi pokazuje gestami tak lub nie? Czy to jak zatraca się na kilka sekund gdy mnie widzi. Pozostaje mi czekać aż sam rozwinie myśl i dalej udawać głupiego lub się wymigiwać. - Patrzy na ciebie nawet gdy ty o tym nie wiesz, ty patrzysz na nią, ale nie przyłapiesz jej na tym, że ona patrzy na ciebie bo w przeciwieństwie do ciebie ona wie co to maniery i wie, że nie powinna na ciebie patrzeć.
Ona naprawdę na mnie patrzyła? Kiedy? Jakim cudem tego nie zauważyłem, przecież na nią patrzyłem przez większość czasu. Nie możliwe, że to przeoczyłem. Wyczułbym jej wzrok na sobie, poza tym nie jestem ślepy.
- Oj tam, to że raz czy dwa na nią zerknąłem nic nie znaczy. - Powiedziałem pewien swoich słów jak niczego innego. Chociaż podejrzewałem, że jest inaczej.
To znaczy, lubiłem ją ale czy coś więcej? Chyba nie. Przecież ja tylko sypiam z dziewczynami i papa, no ewentualnie umawiam się z nimi potem jeszcze kilka razy na seks i tyle.
- Chciałbym aby to było raz czy dwa a nie dwa dni ale niestety jest inaczej i nie mogę nic z tym zrobić. - Stwierdził po czym dodał. - Ale jak jej coś zrobisz lub skrzywdzisz to wiedz, że cię zajebie. Bo ona na prawdę już swoje przeszła.
Gdybym wiedział, że nie chodziło mu wtedy o nią, ta rozmowa potoczyłaby się inaczej. Nie wiem czemu sam na to nie wpadłem ani czemu tego nie zauważyłem, ale pociesza mnie fakt, że to się wydało.
- Przecież ty nawet jej nie lubisz, stary znamy się cztery lata a ja dwa dni temu dowiedziałem się, że masz siostrę, na dodatek jestem pewny, że gdybym tu nie zamieszkał to nigdy bym nie dowiedział się o jej istnieniu. - Powiedziałem pewny siebie jak nigdy, bo wiedziałem, że taka jest prawda.
- Skąd wniosek, że jej nie lubię? To, że ze sobą nie rozmawiamy nie oznacza, że jej nie lubię i tak nie wiedziałbyś o jej istnieniu gdybyś tu nie zamieszkał. - Mówił wolno i zrozumiale, to chyba przez te sytuacje sprzed kilku godzin. - Ale zanim wybuchniesz, nie wiedziałeś o niej dlatego, że po pierwsze raczej nigdzie nie wychodzi a po drugie wiem, że stała by się twoim celem do zaliczenia. Bo wiem, że dla ciebie zasada "siostry kumpla się nie rusza" nie istnieje.
Może i miał trochę racji, ale nie zmienia to faktu, że do cholery chłopacy wiedzieli o jej istnieniu i prawdo podobnie znali ją osobiście a ja poznałem dopiero teraz. Wszystko to jego wina, powinien mi od razu powiedzieć, że ma siostrę a nie to zatajać. Przysięgam, że gdy zobaczyłem ją pierwszy raz co było w chuj dziwne, bo nasze pierwsze spotkanie było przy łazience gdy ona wychodziła w samym ręczniku a ja byłem w samych bokserkach. Miałem wrażenie, że swoim widokiem zniszczyłem jej psychikę, ale mogę zgonić to na Leona bo słowem nie zająknął się o tym, że ma siostrę i dopiero rano gdy wbiłem do jego pokoju powiedział mi, że ma siostrę. Miałem ochotę go zabić, bo jego ta sytuacja bawiła, cóż ale chociaż uprzedził mnie, że Lori często z łazienki wychodzi w samym ręczniku, co dla mnie było dziwne. A wracając do teraz to czułem drugie dno gdy mówił o tym, że ją zranię, nie chodziło mu o jej dobro, mówił zbyt spokojnie. Wiem, bo za dużo razy rozmawiałem ze starszymi braćmi dziewczyn z którymi sypiałem.
- Akurat jej bym nie przeleciał, ona się do tego nie nadaje, ona potrzebuje czegoś stabilnego, a skoro nawet ja to widzę to raczej inni też to widzą. - Powiedziałem zły, bo na prawdę mnie już denerwował. - Nie pieprze przecież wszystkiego co się rusza.
- No nie wiem czy widzisz bo nawet Co... - Nie dokończył bo zatkał sobie usta ręką.
- No dokończ. - Powiedziałem.
Byłem ciekawy co chciał powiedzieć, chciał powiedzieć jakieś imię, tylko jakie i co ten ktoś zrobił? czy to przez te osobę Lori taka była? Te i inne pytania chodziły mi po głowie. Wreszcie miałem jakąś poszlakę.
- Nie ważne. - Wyłączył grę a ja zdziwiony na niego spojrzałem. - Wyjdź.
- Ale... - Nie dane mi było dokończyć bo Leon znowu był zły.
- Wyjdź! - Krzyknął.
Wyszedłem z jego pokoju i poszedłem do siebie, za niedługo miała być kolacja. Na kolacji spoglądałem na Lori, ale nie spojrzała na mnie ani razu. Była już noc a ja leżałem w swoim pokoju i myślałem, czy chłopaki wiedzieli więcej niż ja? Owszem znali się dłużej i dołączyłem do nich może z cztery lata temu ale to niczego nie wyjaśniało, mogli mi wyjaśnić i było by po problemie a nie wszystko ukrywają. Potem zacząłem myśleć o tym co chciał powiedzieć Leon ale tego nie dokończył, czy będzie mi dane się kiedyś tego dowiedzieć? Oby. Tej nocy praktycznie nie spałem, cały czas myślałem o wszystkim dookoła, aż wreszcie przypomniałem sobie czas spędzony z Lori. To był dobry dzień, wreszcie spotkałem kogoś kogo nie denerwowałem samym gadaniem. Oby było więcej takich sytuacji gdzie będę mógł być z nią sam na sam. Czas z nią leciał inaczej, lepiej. To był cudowny dzień, cudowny jak ona.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania