The Mysterious Girl - Rozdział dziewiętnasty
KALEB
Cieszyłem się, że wreszcie powiedziałem Lori wprost to co czuję i skończyło się to tak cudownie, co prawda nie do końca wyszło to tak jak chciałem, ale jest moja. Marzyłem o dniu w którym wreszcie jej to powiem, tylko jak tak teraz na to patrzę mogłem zrobić to trochę w bardziej delikatny i romantyczny sposób, ale skąd mogłem wiedzieć, że Lori aż tak się tym przestraszy. Nidy nie powiedziałbym, że Lori woli okazywać uczucia niż o nich mówić a co najważniejsze : nie sądziłem, że dosłownie ucieknie. Najważniejsze jest to, że wszystko skończyło się dobrze a ja teraz leżę u siebie w pokoju wtulony w Lori. Dziewczyna bawi się moimi włosami a ja przeglądam sobie tik toka. Wcześniej żadna dziewczyna nie bawiła się moimi włosami, więc to było dla mnie nowe doświadczenie i to w dodatku bardzo przyjemne doświadczenie.
- Czemu nikt nie mówił mi, że to takie przyjemne gdy ktoś bawi się twoimi włosami? - Zapytałem odkładając telefon i wtulając się w Lori, nie mogłem się nacieszyć. - Czuje się jakby mi przeleciało przed nosem tak przyjemne doznanie.
- Nie wiem. - Odpowiedziała po czym niepewnie na mnie spojrzała i zaczęła mówić. - Kaleb?
- Tak? - Patrzyłem na nią cały czas, wahała się. - Coś jest nie tak? Chcesz iść? - Zacząłem się martwić, widziałem po niej, że coś chciała ale wahała się.
- Nie. - Zaprzeczyła od razu na co poczułem ulgę, było dobrze. - Czy... Czy możemy na razie nie mówić nikomu o tym, że jesteśmy razem? Wiem, że jeste...
- Tak możemy. - Przerwałem jej. - Nie chcę na ciebie naciskać, poza tym to twoja rodzina i jeśli nie jesteś gotowa by im to powiedzieć to rozumiem, zaczekam.
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się więc również się do niej uśmiechnąłem. - Boję się trochę reakcji rodziców. - Zmarszczyłem brwi, przecież jej rodzice chyba mnie lubili, traktowali mnie przecież jak członka rodziny.
- Przecież oni mnie chyba lubią. - Powiedziałem pewny siebie. - Oddali by mi cię bez patrzenia, jeszcze by dopłacili żebym cię wziął.
- Moja mama cię uwielbia, jakby mogła to sama prędzej by nas ze sobą zeswatała. - Zaśmiałem się w reakcji na jej słowa, oj tak, pani Diana mnie uwielbiała i wiedziałem to od momentu w którym przekroczyłem próg tego domu. - Masz już adwokata, tak tylko cię informuję. - Nie wiem dlaczego jej słowa mnie tak bawiły. - Mówię poważnie, moja mama jest twoim adwokatem w każdej sprawie.
- Twoja mama jest fajna. - Skomentowałem. - A co do taty... Faktycznie jak się przy tobie kręcę to sam się boje czy czegoś mi nie zrobi. - Tym razem to ona się zaśmiała choć w tym momencie to mnie nie było do śmiechu. - Mam wrażenie, że twój tata w sekrecie planuje jak mnie zamordować.
- Tylko jeśli będziesz się do mnie dobierał. - Poklepała mnie po głowie. - Więc spróbuj przeżyć, ale pamiętaj że masz adwokata w postaci mojej mamy.
- Nie przeżyję. - Niczego nie byłem tak pewny jak tego. - Będzie mnie musiał zabić, albo uciąć ręce. - Powiedziałem zgodnie z prawdą. - Aczkolwiek żadna z opcji mi się nie podoba.
- ty nie umiesz być grzeczny, prawda? - Zapytała a ja na nią niewinnie spojrzałem. - Oj nie patrz tak na mnie, oboje wiem że nie umiesz.
- Jestem bardzo grzeczny. - Oburzyłem się. - To ty mnie prowokujesz, nie ja ciebie więc to ty jesteś nie grzeczna.
- Ja? - Zdziwiła się. - Ja ci nic nie zrobiłam, to ty jesteś wiecznie nadpobudliwy.
- Ale się staram nie być. - Puściłem ja i położyłem się na plecach obok niej. - A to że mi nie wychodzi to inna sprawa.
- A kiedyś ci wyjdzie? - Spytała szturchając mnie łokciem w ramię. - No wiesz, jeśli planujesz już naszą przyszłość to najpierw musisz do niej dożyć a jeśli nie zaplanowałeś takiego banału to muszę cię zmartwić.
- Obrażę się na ciebie. - Zagroziłem. - Jeszcze jedno słowo a nie odezwę się do ciebie do następnego stulecia.
- Tak, na pewno byś tyle wytrzymał. - Odpowiedziała nie dowierzając mi. - Nie uwierzę do póki nie zobaczę.
- Nie chcesz zobaczyć. - Zapewniłem ją. - Tak w ogóle... Dalej nie dostałem twojego numeru telefonu. - Przypomniałem jej. - Dalej na niego czekam.
- A skąd pomysł, że w ogóle ci go dam? - Zapytała. - Może ci zrobię na złość i zachowam go dla siebie? Albo podam go pierwszemu lepszemu chłopakowi jakiego spotkam żeby zrobić ci na złość.
- Nie zrobiłabyś tego. - Odpowiedziałem pewnie, bo w końcu już trochę ją znałem i wiedziałem do czego jest zdolna a co zdecydowanie mogę wykreślić z listy rzeczy których mogę się po niej spodziewać a ta zdecydowanie było jedną z tych rzeczy. - Tak właściwie to... Może zaczniemy z czystymi kontami?
- W sensie?
- Od teraz zapomnimy o tym wszystkim co wydarzyło się przed naszym związkiem. - Zaproponowałem. - Myślę, że to dobry pomysł zacząć tak jakby od nowa.
- Myślisz? - Zapytała jakby to rozważała.
- Dobra, ja to wiem. - Powiedziałem zdecydowanie.
- Skoro tak, to czemu by nie.
Miałem wrażenie, że Lori często się na coś zgadza mimo tego, że wcale nie ma na coś ochoty, ale nie miałem pewności co do tego czy to tylko moje odczucia czy rzeczywistość. A jestem pewny, że gdybym słuchał Kaydena z uwagą to bym wiedział. Dalej nie wierzę w to, że on po prostu odszedł bym zaczął z Lori budować relacje a gdy zadzwoniłem bez zawahania powiedział, że za raz się wszystkiego dowie i ogarnie. Szczerze? Gdy to powiedział nie uwierzyłem mu, Lori po moim wyznaniu uczuć wyglądała jakby zobaczyła ducha, a jednak jakoś rzeczywiście udało mu się to ogarnąć. On ewidentnie ma do niej najlepsze podejście które rzeczywiście działa. Spojrzałem na nią, miałem nadzieję, że nie popełnił błędu powierzając mi ją. Bałem się, że wszystko zepsuje, przecież ja za cholerę nie umiałem być odpowiedzialny ani nie umiałem się starać. Miałem nadzieję i tylko to, pozostało mi wierzyć, że niczego nie spieprzę.
***
Lori jakoś godzinę temu wygrzebała się z łóżka mówiąc, że idzie coś zjeść i ją wcięło. Dlatego też wygrzebałem się z łóżka i ruszyłem na dół, była dalej w kuchni i jadła kanapkę. Usiadłem na przeciwko niej. Spojrzała na mnie jakby niemo pytała co robię.
- Co tak długo? - Spytałem. - Zdążyłem się już stęsknić.
- Nie mam ochoty. - Wymamrotała odkładając kanapkę na talerzyk. - Chcesz?
- Wiesz co zauważyłem? - Zapytałem, ale nie czekałem na jej odpowiedź. - Jednego dnia jesz wszystko co tylko możesz a innego nie masz na nic ochoty.
- Od zawsze tak mam. - Wzruszyła obojętnie ramionami jakby to było nieistotne. - To już dla mnie normalne.
- Dla mnie nie, nie powinnaś tak robić. - Odpowiedziałem. - Martwi mnie to, że tak robisz. - Nawet nie wiem po co jej to mówiłem skoro doskonale wiedziałem, że i tak zrobi po swojemu. - Chcę się dziś przejechać, jest piękna pogoda i chcę cię dziś gdzieś zabrać.
- Dobrze, ale wiedz, że ja też cię gdzieś wyprowadzę. - Powiedziała. - Chociaż nie wiem czy twój tyłek to wytrzyma.
- O mój tyłek nie musisz się martwić, ale... - Zacząłem, ale nie dokończyłem wiedząc jak dziewczyna może to odebrać. - W takim razie może zostańmy przy twoich planach.
- Czyżbyś jednak się obawiał o swoje cztery litery? - Zapytała szczerząc się. - No przecież nic ci nie zrobię.
- Wiem. - Powiedziałem jak gdyby nigdy nic. Jednak ona patrzyła na mnie jakby już wiedziała, że zaraz dodam jakieś "ale". - No masz mnie, nie chcę siedzieć cały dzień w siodle, a moje plany nie uciekną, możemy je zrealizować kiedy indziej.
- No jak uważasz, ale moje plany muszą poczekać do jakieś siedemnastej więc do tego czasu możemy coś porobić. - Zaczęła się zastanawiać jednak chyba nic jej nie wpadło do głowy, bo jej wzrok z powrotem spoczął na mnie. - Jakieś pomysły?
- W sumie... - Zacząłem niepewnie. - Miałaś mnie pouczyć jeździć i dalej się nie doczekałem, więc w sumie możesz mnie pouczyć jeździć.
- Mogę, ale czy chce? - Spytała a ja się do niej uśmiechnąłem jak dziecko chcąc ją namówić na mój pomysł. - No dobrze, ale nie ma tak łatwo.
- To znaczy? - Usiadłem normalnie i wpatrywałem się w nią nie wiedząc co konkretnie ma na myśli mówiąc, że nie ma tak łatwo. - Przecież nie umiem jeździć więc to i tak nie będzie łatwe.
- Wiem, ale mam bardzo ciekawy pomysł. - Zaczęła mówić a ja już wiedziałem, że mogę nie przeżyć tych nauk jazdy. - Nie będziesz dziś jeździł na Amavim.
- Co? - Przez chwile zastanawiałem się czy aby na pewno dobrze usłyszałem ale wszystko wskazywało na to, że tak, a to również wskazywało na to, że Lori oszalała. - Przecież to mój koń na którym jeżdżę, jak mam się nauczyć jeździć na innym koniu jeśli nawet nad nim nie do końca panuję?
- No właśnie i o to chodzi. - Przyznała mi rację a ja już sam nie wiedziałem o co jej chodzi. - Jeśli nauczysz się jeździć na innym koniu to tym bardziej będziesz umiał jeździć na Amavim, rozumiesz?
- Niby tak.
- Jeśli umiesz wsiąść na innego konia twój nie jest dla ciebie wyzwaniem. - Starała się mi to wytłumaczyć ale to ewidentnie nie było dla mnie. - Inaczej, Amaviego znasz i on zna ciebie, ale na innego konia nie wsiadałeś, więc pora to zmienić, skoro nim nie umiesz kierować jak chcesz to zrobić z innym koniem? Rozumiesz? Jeśli zapanujesz nad innym koniem Amavi nie będzie problemem.
- Który koń ma mieć ten zaszczyt, że na nim będę jeździł? - Sam nie wiedziałem, czy chcę to wiedzieć ale niestety chyba musiałem jeśli chciałem przygotować się na to psychicznie. - Chociaż możliwe, że prędzej będę pod kopytami lub nauczę się latać.
- Na Veni. - Odpowiedziała ale widząc moja minę od razu domyśliła się, że nie mam pojęcia który to koń. - Łaciata klacz.
- No to może przeżyję.
Wstałem od stołu kierując się do wyjścia z domu, ale zatrzymała mnie jeszcze Lori a jej słowa zaskoczyły mnie. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego co powiedziała.
- To najgrzeczniejszy koń z wszystkich. - Te słowa ani trochę mnie nie zaskoczyły ponieważ dla niej każde zwierzę jest najłagodniejsze i grzeczne nie zależnie od przypadku. - A zacznij od wyczyszczenia jej, poznacie się trochę.
- Uznajmy, że ci wierzę.
Tym razem już zdążyłem wyjść z domu nim coś odpowiedziała. Zacząłem kierować się w stronę pastwiska, gdy tylko podszedłem do ogrodzenia Amavi do mnie podszedł bym go pogłaskał.
- Witaj przyjacielu, nie obraź się, ale dziś najpierw pojeżdżę na Veni a potem dopiero na tobie. - Głaskałem go po pysku. - Ale potem Lori chce nas gdzieś wyprowadzić więc przygotuj się na spacer.
***
Przysięgam na wszystko, pierwszy i ostatni raz czeszę Veni na jazdy, ona co chwilę mnie zaczepia i się rusza nie ułatwiając mi mojej pracy. Nawet Lori się nade mnie zlitowała i zaczęła mi pomagać z jej czyszczeniem. Ten koń nie umie stać w miejscu i nic nie robić. A to jedyne o co go w tym momencie proszę.
- Jeśli tak zachowuje się najgrzeczniejszy koń nie chcę wiedzieć który jest najmniej grzeczny. - Powiedziałem a Lori się zaśmiała, domyślałem się, że obecnie jest to siwusek który został tu sprowadzony, ale na sto procent wcześniej był to Vidi. - Ty widzisz co ona robi?
- Widzę, lubi mieć kontakt z człowiekiem. - Wyjaśniła zaprzestając na chwilę czesaniu i głaszcząc konia. - Ale nie lubi stać, jest strasznie nadpobudliwa.
- A mimo to uważasz, że jest grzeczna. - Pokręciłem głową ze zrezygnowaniem. - Ty chyba nie widzisz wad, ani u zwierząt ani u ludzi.
- No wiem, byłam bardzo ślepa dlatego właśnie tu z tobą stoję. - Spojrzałem na nią oburzony. - No nie patrz tak na mnie.
- Obrażam się.
- Oboje wiemy, że nie umiesz. - Wywróciła oczami na moją groźbę.
- Dlaczego jej nie sprzedasz. - Zmieniłem temat. - Skoro kocha się ruszać a tu rusza się tylko na pastwisku, to dlaczego nie sprzedasz jej gdzieś gdzie będzie miała zapewniony ruch cały czas.
- Była moim pierwszym koniem. - Odpowiedziała, a ja nie wiedziałem co ma jedno do drugiego. - Nie chcę jej sprzedawać, jest moim pierwszym koniem, to ona mnie wszystkiego uczyła i nie wyobrażam sobie tego miejsca bez niej, tak to na Vidim jeżdżę cały czas, ale to ona była tu pierwsza i nie chcę jej sprzedawać wiedząc, że może trafić w nie odpowiednie ręce.
- Masz do niej sentyment. - Stwierdziłem. - A co zrobisz gdy już nie będzie się nadawać do niczego?
- I tak jej nie sprzedam, to miejsce bez niej nie byłoby już takie samo, mój każdy koń ma u mnie dożywocie, każdy z nich tu zostanie do końca swoich dni, włożyłam w nie mnóstwo pracy i poświęciłam im czas. Są dla mnie wyjątkowe i bezcenne, żadna cena nie opisuje ich potencjału i doskonałości. - Wyznała. - Rozumiesz?
- Trochę, ale i tak nie rozumiem jak możesz je uważać za takie doskonałe. - Zacząłem mówić niepewnie. - Przecież każdy z nich mimo posłuszeństwa ma wady.
- Tak, każdy z nich mimo to wszystko ma wady, ale to właśnie to czyni je wyjątkowymi, nie są idealne, ale wcale nie muszą takie być. - Odpowiedziała. - A teraz chodź po sprzęt.
- Czy ty mi właśnie sugerujesz, że ja sam mam osiodłać konia? - Pomrugałem dwa razy. - Nie wiem czy powierzanie mi takich odpowiedzialnych zadań to dobry pomysł.
- Nie masz innego wyjścia. - Powiedziała zaczynając iść do siodlarni. - Chyba, że wolisz jazdę na oklep.
- Nie nie, podziękuję. - Ruszyłem za nią. - A co jeśli źle coś zapnę i zlecę?
- To będziesz leżał. - Odpowiedziała. - Proste? Proste.
- Nie podoba mi się ta wizja. - Powiedziałem podążając za nią.
- Albo jeździsz na koniu albo pod koniem. - Odwróciła się do mnie. - Nie wiem czy wolisz skończyć pod koniem czy raczej być na nim ale większość woli być na grzbiecie konia niż pod jego kopytami.
- Spadłaś kiedyś z konia? - Zapytałem z ciekawości.
- Tak, jak uczyłam się jeździć, konkretniej to skakać. - Podeszła do siodła i je podniosła rozglądając się za czymś jeszcze. - Ale tobie to nie grozi, ty dziś pojeździsz sobie w kółko.
- Nie doceniasz moich umiejętności jeździeckich. - Założyłem ręce na krzyż. - Umiem więcej.
- To jeździj na własną rękę. - Wzruszyła ramionami i wzięła ogłowie. - Chodź.
Lori odłożyła siodło na drzwiczki boksu i kazała mi zacząć siodłać konia. Jak mam być szczery nie szło mi to najlepiej ale i najgorzej nie było. Ale Lori mimo że kazała mi siodłać ją samą to po chwili sama mnie odsunęła i wzięła sprawy w swoje ręce, ona miała wprawę i szło jej to o wiele szybciej i sprawniej niż mi. Nie nadążałem nawet za jej ruchami, jej ręce bardzo sprawnie przemieszczały się po tych wszystkim paskach.
- Skończyłam, jedynie w trakcie poprawimy strzemiona. - Spojrzała na mnie a ja nie do końca wiedziałem o co chodzi. - Strzemiona trzeba dopasować do jeźdźca dlatego dopiero gdy wsiądziesz zobaczymy czy trzeba je poprawić czy nie.
- No jeśli tak mówisz.
Dziewczyna na moje słowa pokręciła głową próbując ukryć rozbawienie. Chwyciła konia za wodze i zaczęła iść ale nagle się zatrzymała jakby sobie o czymś przypomniała. Odwróciła się w moją stronę a ja już wiedziałem, że będę musiał po coś iść jeszcze zanim się odezwała.
- Weźmiesz lonżę z siodlarni. - Skinąłem głową i odwróciłem się by iść ale dziewczyna jeszcze mnie zatrzymała. - Tę jasno niebeską.
- To ma znaczenie? - Spytałem, bo w sumie co ma do tego kolor. - Przecież to tylko kolor.
- Ale nie będzie pasować do czapraka. - Wskazała na materiał który był pod siodłem. - Jak to będzie wyglądać, czerwona lonża i niebieski czaprak.
- Chcesz mi powiedzieć, że zawsze siodłasz konia pod jakiś kolor? - Zapytałem zastanawiając się czy Lori przypadkiem nie zwariowała. - Przecież to nie ma sensu.
- Zawsze kupuje komplet żeby ładnie pasował do konia. - Wzruszyła ramionami. - Dzięki temu koń ładniej wygląda, komplet to podstawa.
- Nie uważam aby to wiele zmieniało, no w łóżku owszem ma znaczenie, ale przy kolorze stroju konia? - Dziewczyna spiorunowała mnie na wzmiankę o łóżku a ja tylko pokręciłem głową a po chwili wzruszyłem barkami mówiąc. - Ale jak uważasz, twoja sprawa.
Ruszyłem w kierunku siodlarni gdy tylko przekroczyłem próg spojrzałem na haczyk na którym Lori zawsze wieszała lonże i uwiązy, ale w tym momencie potrzebowałem teraz tego pierwszego dlatego bez zastanowienia chwyciłem za niebieską lonżę i ruszyłem w kierunku wyjścia. Gdy zacząłem zmierzać w kierunku Lori zobaczyłem, że się szczerzy i już wiedziałem, że coś się święci. Nie miałem pojęcia co siedziało w jej głowie, ale jej uśmiech sam za siebie mówił, że to się źle skończy. Gdy tylko ustałem na przeciwko niej z moich ust padło następujące pytanie :
- Co wykombinowałaś? - Spytałem wzdychając. - Ja już po tym uśmiechu widzę, że planujesz jak mnie zamordować. Tylko nie widzę nigdzie dołu na zwłoki czyli pewnie jeszcze sam sobie mam wykopać dół.
- Oj tam od razu zabić. - Machnęła ręką. - Po prostu... - Zaczęła ale zawahała się chwilę zastanawiając się nad czymś. - Na naszej małej wyprawie będą małe przeszkody i trzeba będzie je przeskoczyć...
- Nie ma mowy, to że wsiadłem na konia to wyczyn, nie zamierzam skakać przez przeszkody, bo bez próbowania już wiem że polecę. - Przerwałem jej. - Chcę tylko umieć sterować koniem bym miał kontrole nad tym gdzie jedziemy.
- Całe życie starasz się robić wszystko by nie zrobić sobie krzywdy. - Powiedziała patrząc mi prosto w oczy. - Jeździsz na crossie, ale nie przyspieszysz w obawie, że się wywalisz. Ale w ten sposób też się uczymy, wiesz? Po przez ból.
- Mam rozumieć, że...
- Boisz się upadku. - Przerwała mi. - Przez to zawsze za co byś się nie zabrał będziesz uważał, ale masz szansę to zmienić. - Podeszła do mnie z koniem. - Cały czas obawiasz się, że się wywalisz, ale przestaniesz się bać gdy wreszcie to zrobisz. Nie możesz unikać wszystkiego tylko dlatego, że możesz zrobić sobie krzywdę, bo możesz coś sobie zrobić wszędzie.
- Czy to ma mnie zmotywować? - Spytałem w końcu a ona podała mi wodze. - Mam rozumieć, że decyzja należy do mnie.
- To twoja decyzja. - Dalej patrzyła mi w oczy. - Albo do końca życia będziesz bał się upadku, albo wsiądziesz na tego konia i spróbujesz z nim skakać.
- Nie jestem tobą, Lori. - Odwróciłem wzrok. - Nie jestem tak odważny jak ty, nie umiem korzystać z chwili.
- A je nie umiem mówić o uczuciach. - Prawie że wyszeptała odwracając wzrok. - Ale się staram okazywać uczucia, żeby ich nie mówić. - Zaczęła się zastanawiać. - Boisz się, że się wywalisz, ale przecież masz Amaviego.
- I?
- Jedni mówią, że więź między koniem a jeźdźcem to bzdura, a koń ma wiedzieć kto tu rządzi. - Opowiadała. - Jednak wiesz co ci powiem? To nie brednie, stoję przed tobą dzięki Vidiemu który mnie ochronił. - Spojrzała na pastwisko gdzie kary ogier zajadał się trawą. - Uratował mnie.
- Uratował?
- W dniu kłótni miałam już dość, jedyne czego chciałam to umrzeć i być już na zawsze przy Conorze. - Nie patrzyła na mnie, wzrok wbijała w piasek. - To była szybka decyzja, nie chciała już dłużej być na tym pierdolonym świecie. - Spojrzała na swoje ręce na których były blizny. - Nie pamiętam momentu w którym Vidi się podniósł i zaczął iść, nie pamiętam momentu w którym zadębował i mnie zrzucił gdy kierowca samochodu stracił panowanie nad kierownicą. Uratował mnie, Vidi mnie uratował. Więź między koniem a człowiekiem to prawda i jeśli dba się o swojego cztero kopytnego przyjaciela on odwdzięcza się tym samym.
- A co jeśli nie mam takiej relacji jak ty z Vidim? Z żadnym koniem nigdy nie bawiłem się tak jak ty z Vidim. - Patrzyłem na nią uważnie. - Nie mam takich dobrych relacji ze zwierzętami jak ty.
- Nastawienie też jest ważne, jeśli pokażesz mu, że się starasz on zrozumie, że dopiero się uczysz. - Wyjaśniła. - Gdy nie wiesz co robić dajesz mu kierować, on wie co ma robić. Ale przede wszystkim musisz mu ufać, jeśli nie będziesz mu ufać on również nie będzie ci ufać, musicie pracować razem.
- Nie widzi mi się to.
- A ja ci udowodnię, że widzi.
Nie mówiąc nic więcej wyciągnęła do mnie rękę w której trzymała wodze, patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Wahałem się, ale ona była pewna tego co robiła.
- Musisz się tylko przełamać. - Dalej nie byłem pewny czy to dobry pomysł, do tej pory jeździłem tylko na Amavim, był jedynym koniem przy którym czułem się bezpiecznie. - Jeśli nie zrobisz tego teraz nie zrobisz tego nigdy.
- Co jeśli nie będzie mnie słuchać? - Spytałem. - Co jeśli się czegoś przestraszy i mnie zwali?
- Nie szukaj wymówek, mam genialny pomysł.
- Genialny pomysł. - Powtórzyłem wiedząc, że ten "genialny pomysł" może być świetnym sposobem by posłać mnie do grobu. - Lori nie spieszy mi się na drugi świat a jakże genialne pomysły zwykle do tego prowadzą.
- Uwierz mi, że wiem co robię.
- Chciałbym wierzyć, ale żyć też chcę. - Jęknąłem. - Na czym polega twój "genialny pomysł"?
I w tym momencie jej uśmiech stał się jeszcze szerszy a ona prawie skakała z radości chociaż po chwili nie wytrzymała i dosłownie się na mnie rzuciła. W pierwszej chwili się zdziwiłem gdy Lori się na mnie rzuciła i oplotła nogami w pasie i rękoma za karkiem a następnie dała mi szybkiego buziaka, ale mój szok nie trwał długo, prawie od razu moje ręce wylądowały na jej pośladkach. Patrzyliśmy sobie w oczy jakbyśmy niemo rozmawiali.
- A czy mogę dostać jeszcze jednego całusa? Tylko tym razem wolniej.
Poprosiłem a ona to zrobiła, jej usta idealnie pasowały do moich, idealnie do siebie pasowaliśmy. Jednak ta chwila przyjemności nie trwała długo bo dziewczyna się ode mnie oderwała na co jęknąłem nie zadowolony. Puściła mnie więc wziąłem ręce z jej tyłka i również ją puściłem.
- Szczerzysz się jak głupia, naprawdę zaczynam się martwić co ty wykombinowałaś. - Pokręciła głową na znak że nie piśnie mi nawet słowa. - Czyli umrę w trakcie. Jezu na co ja się dałem namówić.
Zaśmiała się a następnie podała mi wodze którą złapałem a ona ruszyła po schodki do wsiadania, była nagle w tak dobrym humorze, że zacząłem się bać co wymyśliła, nie żebym nie bał się od początku, ale teraz czułem znacznie większy niepokój. Ona prawie skakała z radości, nigdy nie sądziłem, że tak mało wystarczy by ktoś był tak szczęśliwy. Podeszła i położyła schodki po lewej stronie a następnie chwyciła wodze a ja spojrzałem na nią niepewnie. Wsiadanie na Amaviego było dla mnie już czymś normlanym, czymś co po prostu umiałem jakbym miał to we krwi. Wcześniej nie miałem styczności z końmi a teraz mam na nich jeździć, moje życie zmieniło się tak bardzo od kiedy tu przybyłem, że sam siebie nie poznaję. Lori mnie zmieniła. Na lepsze. Z dnia na dzień zmieniałem się coraz bardziej. Niepewnie wsiadłem na konia, normalnie bym powiedział, że nie ma mowy, że to zrobię, ale po pierwsze ona tego chciała i jej na tym zależało a po drugie chciałem umieć panować nad Amavim, nie tylko ślepo podążać za Lori. Chciałem umieć cokolwiek, chciałem przestać się bać upadku. Najpierw jeździłem na lonży, ale po około pół godzinie Lori odpięła Lonżę od ogłowia a co zmartwiło mnie jeszcze bardziej poszła do domu mówiąc, że zaraz wróci więc po prostu siedziałem na Veni i czekałem aż Lori wróci. Na szczęście klacz grzecznie stał a nie tak jak podczas czyszczenia gdy ruszała się na prawo i lewo.
- Jak myślisz, co wykombinowała? - Spytałem klaczy na co ona jedynie poruszyła uszami i obróciła głowę w kierunku domu z którego wyszła Lori. - Nie wiem jak ty, ale ja ani trochę nie jestem gotowy na to co ta szalona baba wymyśliła.
Lori weszła na placyk do lonżowania koni trzymając ręce za sobą. Nie wiem czy chciałem wiedzieć co trzymała za plecami. Jednak podeszła do mnie dalej się szczerząc.
- Lori zaczynam się poważnie niepokoić. - Zacząłem a ona wyciągnęła do mnie rękę z jakąś chustą. - Po co mi to?
- Wolisz żeby najpierw Veni pokazała ci, że ufa ci że nie wprowadzisz jej w płot czy ty że ufasz jej i jesteś w stanie dać jej kierować z całkowitą świadomością, że jej ufasz? - Zapytała a ja spojrzałem na nią jak na nie poważną. - To jeden z testów, musisz po prostu jej zaufać gdy będziesz miał zawiązane oczy, bo możesz mi wierzyć lub nie ale ona również nie chce w nic wjechać dlatego też możesz dać jej prowadzić.
- Nie ma mowy, nie zawiążesz mi oczu gdy będę na niej siedział. - Szczerze? nie wiem nawet po co się upierałem skoro wiedziałem doskonale, że jedno jej spojrzenie i uśmiech i już nic innego nie będzie mieć znaczenia. - To głupie.
- Być może, ale to test, musisz po prostu jej zaufać, dać się prowadzić.
- To jest koń tak tylko ci przypomnę. - Mimo to dalej trzymała rękę z wyciągniętą do mnie chustą, wiedziała, że i tak mnie namówi nie ważne jak bardzo będę odmawiał i się od tego wykręcał. - Zdajesz sobie sprawę, że ona mi nie ufa, zresztą z wzajemnością. Ja sam sobie nie ufam a co dopiero mam jej zaufać.
- Nie dramatyzuj, oboje wiemy, że dasz rade.
Westchnąłem chwytając te durną chustę.
- Jak się połamie i spytają jak do tego doszło powiem, że moja szurnięta dziewczyna kazała mi jeździć na ślepo. - Zacząłem zawiązywać chustę na oczach a Lori mnie walnęła w rękę na co się zaśmiałem, bo jej ciosu nawet prawie nie było czuć, ledwie mnie dotknęła. - Nie dość, że chcesz mnie połamać to jeszcze się nade mną znęcasz.
- Dobra, mniej gadania więcej jeżdżenia. - Powiedziała gdy zawiązałem oczy chustą. - Jedziesz bez zastanawiania się, zaufaj jej.
Koń ruszył na co od razu mocnej złapałem wodze, kurwa, nienawidziłem gdy nie wiedziałem co się dzieje i nie miałem na to wpływu. A teraz nie mogłem nic zrobić, wiedziałem, że jestem pod czujnym okiem Lori ale z drugiej strony to nie ona siedziała na koniu który do cholery nagle sobie przyspieszył.
- Rozluźnij się, siedzisz strasznie sztywno.
- Łatwo ci mówić. - Powiedziałem patrząc w prawo chociaż nawet nie wiedziałem gdzie jestem i gdzie ona stoi. - Łatwo mówić takie rzeczy gdy się stoi i wszystko widzi a nie siedzi na obcym koniu.
- Jak tylko skończysz się wygłupiać pokarzę ci jak to się robi.
Spędziłem około dwadzieścia minut jeżdżąc na ślepo i dzięki Bogu Lori się nade mną zlitowała i kazała mi z niego zsiadać. Myślałem, że po prostu weźmie ode mnie konia i zaczniemy się ogarniać na coś co Lori wymyśliła. Ale ona jak zwykle miała inne plany, wzięła ode mnie chustę i wsiadła na konia. Oczywiście, że musiała mi pokazać jak to się robi. Tylko bardzo mnie zdziwiła w momencie gdy ruszyła i przeskoczyła cholerny płot, ona naprawdę pozwalała koniowi prowadzić. Gdy tylko Veni się zatrzymała obróciła się do mnie i się uśmiechnęła. Wariatka. Ale moja wariatka. Wjechała do stajni a ja powoli zacząłem zmierzać w tamtym kierunku. Zdejmowała Veni siodło gdy przekroczyłem próg stajni. Spojrzała na mnie.
- Tak właśnie wygląda zaufanie do konia. - Powiedziała. - Dajesz mu prowadzić gdy wiesz, że ty nie możesz prowadzić. Musisz pamiętać, że on też nie chce by stała mu się krzywda.
- Ale mi już może więc wole mu nie ufać.
- Jesteś strasznie sztywny na obcym koniu. - Stwierdziła. - Ale zobaczymy jak będzie z Amavim.
- A gdzie chcesz mnie wyciągnąć tak w ogóle? - Zapytałem chcąc się przygotować na to co mnie czeka. - Bo w zasadzie to nic mi nie zdradziłaś gdzie jedziemy i nie wiem jak się ubrać.
- Możesz jechać w tym, chociaż w sumie weź bluzę bo nie wiem o której wrócimy a wieczorem robi się chłodnawo. - Zastanawiała się chwilę. - A tak to ubierz co chcesz, tylko nie zapomnij tej bluzy.
- Mam być romantykiem i ci ją potem dać czy weźmiesz swoją? - Lori na te słowa się zaśmiała, ale ja mówiłem bardzo poważnie. - No co? Chcę być dobrym chłopakiem.
- Mam się o ciebie martwić? Takie słowa z twoich ust brzmią niepokojąco. - Podeszła bliżej mnie a moje ręce wylądowały na jej biodrach, od razu przysunąłem ją jeszcze bliżej siebie. - Jesteśmy w stajni, ktoś może wejść.
- Przypomnieć ci co działo się z godzinę tego na otwartej przestrzeni? Wtedy nie patrzyłaś na to, że ktoś nas zobaczy. - Zauważyłem.
- Po prostu mnie poniosło, ucieszyłam się i samo tak wyszło.
- A mnie kusi, gdyby to było tak jak zawsze po prostu bym cię tu wziął i nie patrzył na to, że ktoś nas zobaczy. Ale jesteś moja i nie mogę podejmować za ciebie decyzji. - Wyznałem. - Nigdy nie czułem takiej potrzeby odczuwania kontaktu z kimś.
- Ja tak.
- Ale nie dane ci było tego doznać. - Westchnąłem wiedząc, że ma na myśli Conora. - Ale za to teraz masz mnie, możesz mnie dotykać gdzie chcesz, nie będę protestował.
- Co to za szalona propozycja? - Mimo swoich wcześniejszych uprzedzeń przybliżyła się do mnie na co się uśmiechnąłem. - Szalejesz.
- Jestem szczery jak nigdy. - Przyciągnąłem ją do siebie tak by się do mnie przytuliła. - Kocham cię. - Wyszeptałem w jej włosy.
- Też cię kocham. - Dała mi szybkiego całusa w usta a następnie wyplątała się z moich objęć. - Ale musimy się ogarnąć zanim ruszymy.
Dokończyła rozsiodływanie Veni i wypuściła ją na pastwisko gdzie była reszta koni. Lori poszła do swojego pokoju a ja do swojego ubrałem się w normalne ciuchy domyślając się, że dziewczyna wyprowadzi mnie w jakieś krzaki.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania