Poprzednie częściThe Mysterious Girl

The Mysterious girl - Rozdział czwarty

Gdy się obudziłem obróciłem głowę w bok i prawie krzyknąłem. Lori leżała obok, spała w sporej odległości ode mnie, ale co ona tu robiła? Kiedy przyszła? Jak zasypiałem byłem sam. Pewnie się obudziła w nocy i zobaczyła, że mnie nie ma i dlatego przyszła, ale po co? Dopiero teraz zauważyłem, że przykryła mnie swoim kocykiem. Byliśmy przykrycie jednym kocykiem i nie dzieliła nas jakoś mega duża odległość, co prawda nie stykaliśmy się ale nie była to jakoś mega duża odległość. Powoli i bez szelestnie wstałem z łóżka przykrywając ją kocem bardziej. To było miłe, że pomyślała o tym by mnie przykryć, ale z drugiej strony nie wiedziałem co o tym myśleć. Zresztą ja zawsze się odkrywam gdy pod czymś śpię, więc dlaczego nie odkryłem się gdy mnie przykryła tym kocykiem? To było dziwne. Wziąłem telefon i wyszedłem z pokoju nie domykając drzwi, nie chciałem jej obudzić. Zszedłem na dół, była prawie jedenasta. W salonie na kanapie leżał Leon, oglądał coś na telewizorze.

 

- Jak ci się spało? - Spytał zerkając na mnie, spojrzałem na niego badawczo.

 

- Dobrze, czemu pytasz? - Spytałem po czym coś do mnie dotarło. - Czemu mnie nie obudziłeś?

 

- Chciałem, ale jak zobaczyłem, że śpisz z Lori to stwierdziłem, że nie będę was budził. - Powiedział a ja uniosłem pytająco brew. - Spaliście pod jednym kocykiem, a podobno masz łóżkowe zasady.

 

- Mam i nie wiem skąd Lori wzięła się w moim łóżku. - Powiedziałem bo zachowywał się na prawdę dziwnie.

 

- Chyba powinieneś wiedzieć jeśli śpicie w jednym łóżku. - Powiedział niby spokojnie ale wiedziałem, że to pozory.

 

- O wszystko się czepiasz, daj mi spokój.

 

Nie chciałem już go słuchać i wyszedłem z salonu idąc do kuchni, gdzie siedziała pani Diana. Robiła coś na laptopie.

 

- Dzień dobry. - Przywitałem się.

 

- Nawet lepszy, gdzie zgubiłeś swój ogon? - Spytała, domyślałem się, że mówiąc ogon, ma na myśli Lori, a to świadczyło o tym, że wie o sytuacji z łóżkiem.

 

- Śpi i nie wiem jak znalazła się w moim pokoju a tym bardziej w łóżku. - Odpowiedziałem przeciągając się.

 

- Nie trzeba znać na to odpowiedzi, wystarczy do wiedzy tyle, że powoli wraca do siebie, jej wewnętrzna walka powoli dobiega końca. - Te słowa znowu sprawiły, że nie miałem pojęcia o co chodzi. - Za długo prowadzi te wojnę, musi odpuścić i pozwolić czasu lecieć. Pozwolić, by jej rany się zagoiły.

 

- A ja dalej nie wiem o co chodzi i chyba wychodzi na to, że nigdy się nie dowiem. Bo nie ważne kogo bym nie zapytał nikt nie chce mi wyjaśnić. - Powiedziałem otwierając lodówkę by zrobić coś do jedzenia.

 

- W swoim czasie się dowiesz. - Ile razy ja już to słyszałem? Że się dowiem albo od Lori albo wcale. - Przypadkiem lub poznasz całą historię.

 

- Gdybym ja miał jakiekolwiek wskazówki, ale nie ma tu niczego co by mnie chociaż trochę naprowadzało. - Powiedziałem zamykając lodówkę stwierdzając, że nie jestem głodny.

 

- Wręcz przeciwnie, jest tu ich mnóstwo. - Zaprzeczyła pani Daniels. - Ale są ukryte lub wydają się najzwyklejsze na świecie.

 

- Ale pani mi nie powie jakie to rzeczy, prawda? - Spytałem.

 

- Dokładnie. - Potwierdziła moją odpowiedź. - Ale dam ci rade, nie patrz swoimi oczami, spróbuj spojrzeć oczami Lori.

 

- Jak mam to zrobić? - Spytałem, jednak nie uzyskałem odpowiedzi, co oznaczało, że sam mam do wszystkiego dojść.

 

Poszedłem do salonu by sprawdzić czy Leon dalej tam siedzi, ale nie, poszedł już do pokoju. Ruszyłem po schodach w górę i nagle wpadła na mnie Lori która była owinięta kocem. Spojrzałem na nią a ona podała mi mój telefon który dzwonił.

 

- Dzięki. - Powiedziałem biorąc od niej urządzenie, jednak gdy zobaczyłem, że dzwoni Lexa, od razu się rozłączyłem. - Gdzie idziesz? - Spytałem gdy ruszyła do góry. Spojrzała na mnie a następnie odwinęła się z koca i pokazała ręką na swoje ubrania. - Przebrać się? - Skinęła głową. - Będziesz szła do stajni? - Ponownie skinęła głową. - Okej, a mogę iść z tobą? - Skinęłam głową. - A śniadanie? - Machnęła ręką na moje słowa. - Jak uważasz, ale potem musimy coś zjeść, bo w sumie to też nic nie jadłem.

 

Obaj poszliśmy się przebrać, o dziwo Lori ogarnęła się szybciej niż ja. A podobno dziewczyny długo się ogarniają, chyba jednak nie, skoro Lori wyszła z pokoju o wiele szybciej niż ja. Byłem zdziwiony bo była zaspana a mimo to ogarnęła się szybciej niż ja. Ale poczekała na mnie przy drzwiach wyjściowych. Wyszliśmy z domu i ruszyliśmy w kierunku stajni, gdy tylko dziewczyna otworzyła drzwi, na zewnątrz wyleciał pies. Ona natomiast weszła i zaczęła zajmować się końmi, ja od razu poszedłem do kasztanowatego. Jedno było już dla mnie wiadome, ten koń będzie moim ulubionym. Był taki miziastyczny i ewidentnie się polubiliśmy. Przytuliłem go wchodząc do jego boksu, Lori zajmowała się w tym czasie łaciatym koniem. Jednak nie poświęciła dłuższej chwili żadnemu, dała im jeść i poszła do pozostałych zwierzętom, jednak do mojego konia podeszła jako ostatniego.

 

- On będzie moim ulubionym koniem. - Powiedziałem gdy Lori weszła do boksu dać mu pić i jeść, koń od razu się ode mnie odsunął i zaczął jeść. - Zdrajca, żeby tak się przekupić za jedzenie.

 

Zauważyłem, że Lori najwięcej czasu poświęcała łaciatemu koniowi i jego źrebakowi, nie wiedziałem czemu tak jest, ale zacząłem się zastanawiać dlaczego tak lgnęła do tego konia. Przypomniały mi się słowa pani Daniels "Wręcz przeciwnie, jest tu ich mnóstwo. Ale są ukryte lub wydają się najzwyklejsze na świecie.". Czy ten koń to jedna z tych rzeczy? A jeśli tak to o co chodzi. Razem z Lori wyprowadziłem konie, a raczej konia, bo prowadziłem tylko tego kasztanowatego. Wypuściliśmy je na padok. Patrzyliśmy tak chwilę aż nagle usłyszałem głos Leona.

 

- Jedziesz z nami? - Spytał podchodząc i zakładając na głowę kask od crossa.

 

- Gdzie? - Spytałem.

 

Mogłem jechać, ale to zależało gdzie. Nie zamierzałem jeździć bez sensu po jakiś drogach. To było dla mnie marnowanie czasu, a on był cenny, bo nigdy nie wiemy kiedy pożegnamy się z tym światem. Może i nie zamierzałem jeszcze umierać, ale tego przecież się nie planuje. Można iść na crossa i już z niego nie wrócić lub skończyć w szpitalu. Więc ta jedna odmowa może być moim ratunkiem. Jeśli jedno "nie" miałoby mi uratować życie, powiedział bym je.

 

- Pewnie do lasu. - Odpowiedział. - Nad staw.

 

Chciałem od razu odpowiedzieć, ale przyszło mi coś do głowy, sam bym się tam nudził i nawet nie mógł bym za dużo gadać. Ale przecież już miałem kogoś kto z chęcią mnie słuchał. Pytanie, czy z taką sama chęcią wsiadła by ze mną na crossa. Cóż, sam czasami chwiałem się na boki i nie jeździłem nigdy z nikim ale spróbować nie zaszkodzi.

 

- Poczekaj chwilę, Lori chodź na momencik.

 

Ruszyłem w kierunku stajni, nie odwracałem się, bo wiedziałem, że za mną idzie. Gdy weszliśmy do stajni zamknąłem drzwi a następnie ruszyłem na sam koniec stajni by mieć pewność, że w razie gdyby Leon podsłuchiwał to by nie usłyszał. Tak, zdecydowanie byłem jakimś paranoikiem.

 

- Dobra, trochę głupia sprawa, ale może chcesz ze mną jechać? - Spytałem a ona nie zareagowała. - Proszę, ja nie chce się z nimi męczyć. Tobie nie przeszkadza, że dużo mówię a im tak. A ja nie umiem być cicho. - Dalej nie reagowała. - Potrzebuje cię. - Dziewczyna skinęła głową a ja jak dziecko podskoczyłem do góry. - Uwielbiam cię. - Przyciągnąłem ją do siebie i ją przytuliłem, Lori chyba była w szoku bo dopiero po chwili niepewnie mnie przytuliła.

 

Wziąłem swojego crossa bo dalej stał w stajni, wyprowadziłem go na dwór i postawiłem na stopce by się nie wywalił. O dziwo był czysty, nawet kierownica której jedna strona powinna być brudna od ziemi, była czysta. Zdziwiło mnie to trochę, ale przypomniałem sobie, że mojego crossa schowała Lori i pewnie wytarła ją z piachu. Leon się trochę zdziwił ale był w jakiś sposób szczęśliwy, nie wiedziałem dlaczego, a zadawanie pytań i tak nie miało sensu. Ale czułem też coś jeszcze, jakąś nie chęć i zdenerwowanie. I nie wiedziałem nawet czemu miałby być zły. Gdy Leon już był przy furtce Lori zakładała kask.

 

- Jesteś pewna, że chcesz jechać? Bo wiesz, ja sam sobie nie ufam jak jadę. - Powiedziałem. - Jeszcze możesz zrezygnować.

 

Lori się uśmiechnęła, przez chwilę miałem wrażenie, że mam zwidy, ale nie. Lori naprawdę się uśmiechnęła. Po chwili wsiadła na mojego crossa i go odpaliła. Zdziwiła mnie, nie sądziłem, że umie jeździć crossem.

 

- Umiesz jeździć? - Spytałem a ona skinęła głową. - A umiesz może wyjeżdżać przez waszą furtkę? - Ponownie skinęła głową. - A możesz nas ładnie przez nią wywieść? Bo ja za każdym razem uderzam w bok tej głupiej furtki, nie umiem się tam zmieścić.

 

I tak o to, to ja siedziałem jako pasażer, o dziwo Lori miała dobrą równowagę, ale ledwo dosięgała do ziemi dlatego robiłem za podpórkę abyśmy nie runęli na ziemie. Wyjechaliśmy przez furtkę i nie zahaczyła o żadna stronę, chłopacy czekali już na drodze. Gdy wyjechaliśmy Ostin i Liam byli zdziwieni takim widokiem.

 

- O Lori wyszła poza dom, wreszcie ktoś z kim można się ścigać, tylko chyba coś ci się crossy pomyliły. - Powiedział Ostin a Leon walnął go ręką w głowę.

 

- To, że umie wyjechać przez furtkę nie oznacza, że będzie się z tobą ścigać. - Powiedziałem.

 

- Ty się lepiej tam dobrze trzymaj bo Lori nie patrzy za siebie tylko przed siebie i za wolno to ona nie jeździ. - Powiedział Liam a ja uniosłem brew do góry, jednak nie miałem czasu zapytać bo Leon się odezwał.

 

- Dobra jedźmy. - Powiedział Leon.

 

Lori cały czas jechała z przodu, równo z Ostinem, a gdy ktoś ją wyprzedzał ona robiła to samo, tylko wyprzedzając wszystkich. Czyli mówił serio, że Lori za wolno nie jeździ, ale podobało mi się to, bo ja często chwiałem się na boki gdy jechałem za szybko a Lori jechała wręcz idealnie. Relaksował mnie jazda z nią choć jechała szybko czułem się... Bezpiecznie. Jazda z nią była przyjemna mimo, że jechała szybko, nie bałem się, że zaraz się wywalimy, ufałem jej jako kierowcy i totalnie się rozluźniłem podczas jady. Było widać, że Lori dużo jeździła crossem lub czymś innym.

 

- Nie sądziłem, że taki z ciebie rajdowiec. - Krzyknąłem by usłyszała.

 

Gdy dojechaliśmy w dane miejsce od razu postawiłem nogi na ziemi byśmy się nie wywalili. Może Lori i kierowała dobrze i miała równowagę, ale to ja miałem długie nogi którymi bez problemu opierałem się o ziemie byśmy się nie wywalili. Najpierw zsiadłem ja cały czas trzymając crossa a potem Lori której dalej trzymałem crossa by w razie czego się nie wywaliła.

 

- Widzę, że do ziemi dalej sporo brakuje. - Powiedział Liam gdy usiedliśmy na piachu.

 

- Ale jeździ lepiej niż wy i ja. - Powiedziałem.

 

- To fakt, ale to pewnie dlatego, że nie my ją uczyliśmy. - Powiedział Ostin.

 

- Prawda. - Przytaknął mu Liam.

 

- Ale skoro umie jeździć to jakim cudem nigdy się nie spotkaliśmy, mówisz, że dalej brakuje jej do ziemi czyli jeździliście z nią, a ja przecież też z wami jeździłem więc jakim cudem my się nie spotkaliśmy? - Spytałem bo to było naprawdę dziwne. - Przecież to nie możliwe żebyśmy się wcześniej nie spotkali jeśli ona z wami jeździła.

 

- Po pierwsze, pamiętaj, że jest siostrą Leona i że on nie wspomniał ci o jej istnieniu ani słowem a dowiedziałeś się o niej tylko dlatego, że z nim zamieszkałeś, a po drugie to Lori, ma swój świat i rzadko kiedy opuszcza dom no i trzyma się swoich granic. - Powiedział Ostin.

 

- To nie fair, że wy od początku o niej wiecie a ja nie. - I nagle przyszedł Leon.

 

- Ja wam nie chce przeszkadzać ale wszyscy już siedzą w wodzie, no poza Lori która aktualnie się wyłączyła ze świata no ale ruszajcie dupy.

 

Ostin i Liam poszli do chłopaków którzy pływali, było nas łącznie sześciu, a ja usiadłem koło Lori, wpatrywała się w jeden punkt. Chciałbym wiedzieć co w tamtym momencie siedziało jej w głowie. W zasadzie nie tylko w tym momencie. Chciałbym wiedzieć zawsze gdy nagle wyłącza się ze świta realnego i znika gdzieś w swojej głowie.

 

- Wszystko okej? - Spytałem gdy nie wykazywała żadnego znaku życia przez dwie minuty, od razu na mnie spojrzała. - Chcesz wracać do domu? - Pokiwała przecząco. - Wchodzisz? - Kiwnąłem głową na staw, pokiwała przecząco. - Okej.

 

Obaj zostaliśmy na brzegu. I choć z odległości wyglądało to tak, jakbyśmy obaj na nich patrzyli, to wiedziałem, że z naszej dwójki patrzę tylko ja. Lori była myślami gdzieś daleko stąd. Ale nie odzywałem się, milczałem bo właśnie tego teraz potrzebowała, abym milczał. Skoro ona słuchała gdy ja mówiłem, ja mogłem milczeć gdy ona chciała posiedzieć w ciszy. Ona coś sobie przypominała, wiedziałem o tym bo wpatrywała się cały czas w jeden punkt. Dopiero po dłuższej chwili na mnie spojrzała.

 

- Hym? - Mruknąłem.

 

Bo może Lori coś chciała ale jedynie się do mnie przysunęła i oparła swoją głowę na moim barku. Było to przyjemne, nigdy wcześniej nie miałem takiej sytuacji. Pewnie dlatego, że nie pale się do tego typu rzeczy a nawet do nich nie dopuszczam. Jednak Lori na to pozwoliłem, a co gorsza chciałem zrobić coś innego. Dziwiłem się sam sobą, nigdy nie miałem takich potrzeb w stosunku do dziewczyn a teraz nagle jakby za jednym pstryknięciem stałem się zupełnie kimś innym, bynajmniej jeśli chodziło o Lori. Coś mi mówiło, że gdyby inna dziewczyna tak przy mnie zrobiła spytałbym czy się dobrze czuje i bym się odsunął. Jednak przy Lori nie przeszkadzało mi to, biło od niej takie ciepło, co było zabawne bo ja byłem zawsze zimny jak lód. Ale mimo, że zawsze byłem zimny nie lubiłem spać pod kołdrą czy kocem. To zimno czasami mi przeszkadzało ale dało się z nim żyć. Cóż, kiedyś ktoś powiedział mi, że to płynie od serca, stwierdzam, że zamiast serca mam w takim razie bryłę lodu.

 

- Nie jest ci zimno? - Spytałem bo była bez bluzy a od strony wody powiewał wiatr, pokiwała przecząco. - Jeśli będzie ci zimno mogę dać ci swoją bluzę. - Pokiwała przecząco i przymknęła oczy po czym je otworzyła ale znowu zamknęła. - Chce ci się spać? - Przytaknęła. - Choć.

 

Usiadła pomiędzy moimi nogami i oparła się o moją klatkę piersiową a ja szczelnie ją przytuliłem. A ona o dziwo nie protestowała. Byłem oparty o drzewo więc było mi wygodnie. Nie wiem nawet w którym momencie zasnęła, ale cały czas ją przytulałem by było jej ciepło. Ale szybko minął mi ten pomysł bo przypomniałem sobie, że przecież moje ręce są lodowate, więc skończyło się tym, że to Lori grzała mnie. I o ile zwykle mi to przeszkadzało tym razem było inaczej, to ciepło było przyjemne, może to dlatego, że Lori pozwoliłem się do siebie zbliżyć? Może dlatego nie przeszkadzało mi to, że mnie ogrzewała. Choć ona robiła to nie świadomie, raczej. Nie wiem czy w momencie gdy złapała mnie za nadgarstek poczuła moją zimną rękę. Sam przymknąłem oczy ale cały czas słuchałem co dzieje się w otoczeniu. Po jakiś pól godzinie usłyszałem, że ktoś podszedł więc otworzyłem oczy. Stał nade mną Leon.

 

- Aż tak ją zanudziłeś? - Spytał szeptem śmiejąc się, ja jedynie wywróciłem oczami. - Zaraz jedziemy. - Skinąłem głową a on odszedł.

 

- Lori, musimy wstać. - Powiedziałem na co dziewczyna z nie zadowoleniem wstała. - Aż taki jestem wygodny? - Spytałem na co spojrzała na mnie zaspanym wzrokiem.

 

Zdjąłem buzę i jej dałem bo przez to, że spała i ją przytulałem było jej teraz zimno przez to, że nie wiał na nią wiatr gdy ją przytulałem, a teraz gdy ją puściłem wiatr znów na nią wiał. Spojrzała na mnie pytająco.

 

- Załóż bo ci będzie zimno.

 

Założyła ale była sporo za duża więc zaczęła podwijać rękawy żeby jej nie przeszkadzały. Więc wziąłem ją za drugi rękaw i zacząłem go zwijać. Poczułem się jak ojciec, dosłownie wziąłem i zacząłem zwijać jej za długi rękaw jak rodzic.

 

- Tak będzie lepiej, jak masz podwinięty będzie zjeżdżał a jak masz zwinięty będzie się trzymał. - Wyjaśniłem i to samo zrobiłem z drugim. - I teraz ja kieruje, ale siedzisz z przodu bo jesteś zaspana i nie chcę cię zgubić.

 

Stwierdzam, że mogłem tego nie mówić bo Lori w mgnieniu oka znalazła się na crossie. Westchnąłem podchodząc do crossa i patrząc na nią jak na psotne dziecko.

 

- Lori, ja jeszcze chce pożyć. - Powiedziałem jednak ona była nieugięta.

 

- No właśnie, chcesz pożyć więc daj jej kierować to pożyjesz. - Powiedział Liam. - Przecież ty sam jak jedziesz to potrafisz się chwiać na boki, a co dopiero będzie we dwóch.

 

Spojrzałem na niego krzywo, może i miał racje, ale to nie zmieniało faktu, że Lori dopiero wstała. No ale nie miałem wyboru, Lori była uparta a ja nawet nie miałem jak się z nią kłócić. Założyłem kask i również usiadłem na crossie. Lori ponownie zatopiła swoje spojrzenie na stawie ocknęła się dopiero gdy Leon odpalił crossa. Ruszyliśmy w drogę powrotną, tylko jechaliśmy od innej strony. Lori nie hamowała gdy zaczęła wjeżdżać na podwórko. Jej koni nie ruszał hałas crossów. I o dziwo chłopacy też wjechali na podwórko. Venus od razu zaczął szczekać biegnąc w stronę Liama, Lori zsiadła i od razu złapała psa za szelki. Co prawda prawie oberwałem z jej nogi gdy zsiadała w szybkim tempie z crossa ale chociaż nie dopuściła do tego, że ktoś został pogryziony.

 

- No tego to się nie spodziewałem, od kiedy macie tu psa? I czemu się rzuca na wszystko co żywe. - Spytał Liam.

 

- Od jakiś siedmiu miesięcy, a rzucił się na ciebie bo cię nie zna, w summie Ostina też, Lori może lepiej go zamknij. - Powiedział. - On dalej warczy na mnie i na tatę.

 

Lori z nie chęcią zamknęła psa w stajni, jednak on dalej szczekał. Lori chyba było go żal bo co chwile spoglądała w tamtą stronę.

 

- Ej a ten kasztanowaty koń od kiedy tu jest? - Spytał Ostin. - On chyba nie jest agresywny, Lori, ekspercie od zwierząt, sprowadzisz go?

 

O dziwo Lori poszła po konia, ale nie wzięła kasztanowatego tylko karego, uśmiechnąłem się, bo wiedziałem, że to dlatego, że był to mój ulubiony koń. Lori prowadziła spokojnie karego konia a gdy zatrzymała się przy nas chłopacy pogłaskali konia po czym popatrzyli na ręce.

 

- Ale jest brudny. - Powiedział Liam.

 

- Po pierwsze to normalne, że jest brudny bo pewnie się tarzał co jest normalne bo konie lubią się tarzać, co prawda z czyszczeniem gorzej ale wszystko da się zrobić na spokojnie. - Powiedziałem.

 

- Ale ty go dziś raczej pięknie wyczyścisz. - Powiedział Leon śmiejąc się.

 

Spojrzałem na niego zdziwiony jego zachowaniem, Leon właśnie się ze mnie śmiał i nawet się z tym nie krył. Coś mi mówiło, że nadchodzi burza.

 

- A nawet gdyby to co ci do tego? To, że od czasu do czasu spędzam czas z Lori i ze zwierzętami nie oznacza, że masz się ze mnie śmiać. - Powiedziałem.

 

- Śmieje się bo to zabawne, Kaleb który nigdy nie miał żadnego zwierzęcia ani dziewczyny czy przyjaciółki nagle zaczął przyjaźnić się z moją siostrą. Tak mało wystarczy by cię zmienić. - Powiedział a ja spiorunowałem go wzrokiem.

 

- Mówi to osoba która do dziś nie znalazła nikogo kto by go zechciał. Dalej nie spałeś z żadną dziewczyną a masz już siedemnaście lat, coś mi mówi, że do końca życia będziesz prawiczkiem. - Coś mi mówiło, że będziemy tak sobie dogryzać aż któryś któremuś nie da w mordę.

 

- Ale to nie ja robię za przyjaciela dziewczyny której przyjaciel umarł.

 

I to chyba było to przegięcie bo Leon dostał od Lori takiego liścia, że na jego policzku odbiła się jej dłoń a głowa chłopaka obróciła się w bok pod wpływem siły z jaką dostał. Liam i Ostin zrobili kilka kroków w tył, chyba wkurwiona Lori była zagrożeniem dla życia skoro tak zareagowali. Dziewczyna wsiadła na konia i ruszyła kłusem a z kłusu przeszła do galopu, przeskoczyła płot ogradzający posesje, a następnie gdzieś zniknęła.

 

- Czemu wy kurwa stoicie jak ciołki! Jedźcie zanim gdzieś zniknie z horyzontu. - Krzyknął Leon, ale chłopacy ani drgnęli a ja stałem bo nie wierzyłem w to co usłyszałem. - No za czym czekacie?!

 

- Bo i tak jak ją z dogonisz to co najwyżej dostaniesz drugi raz z liścia a ona do domu teraz i tak nie wróci. - Powiedział Ostin.

 

- Przesadziłeś, to, że odważyła się ponownie wsiąść na crossa i że zaczęła próbować pokazywać Kalebowi różne znaki nie oznacza, że jej wewnętrzne rany się zagoiły. - Powiedział Liam. - Nawet jeśli zaczęły się goić ty właśnie na nowo je otworzyłeś.

 

- To nie było do niej tylko kurwa do niego! - Krzyknął Leon.

 

- Ale nie mnie tym zraniłeś, tylko ją. - Powiedziałem nie dowierzając w to co Leon powiedział.

 

Wsiadłem na crossa i go odpaliłem. Wyjechałem z podwórka w kierunku gdzie pojechała Lori. Chciałem ją znaleźć bo kto wie co jej strzeli do głowy. Ale po drodze myślałem o tym co już wiedziałem, to przez to była taka dziwna. Straciła przyjaciela, a Leon wykorzystał to w kłótni między mną a nim. Czy on jest idiotą? Nie pomyślał o tym, że zrani tym Lori. Przejechałem każda możliwą drogę i nigdzie jej nie było. Nawet sprawdziłem cmentarze w okolicy, ale nie było jej nigdzie. Wróciłem do domu, zaczął się obiad na którym był nawet Liam i Ostin. Gdy wszedłem do kuchni wszyscy od razu na mnie spojrzeli.

 

- Znalazłeś ją? - Spytał Leon z nadzieją.

 

- Nie. - Odpowiedziałem siadając przy stole.

 

- A gdzie byłeś? - Zapytał Ostin.

 

- Na wszystkich drogach. - Odpowiedziałem.

 

- A na cmentarzu? - Spytał Leon, na co przytaknąłem kiwając głową. - Nie mogła się rozpłynąć w powietrzu.

 

- Po prostu jesteś głupi i nie myślisz zanim coś powiesz. - Powiedziałem zły. - Gdybyś nie zaczął przedstawienia nic by się nie stało. - O co mu do cholery chodziło? nagle mu zaczęło przeszkadzać, że spędzam czas z Lori. - O co ci w ogóle chodzi? Nagle ci przeszkadza to, że spędzam czas z Lori?

 

- Bo spędzasz z nią więcej czasu niż ze mną! - Krzyknął a ja go nie rozumiałem. - Byliśmy prawie nie rozłączni a ty nagle zacząłeś woleć spędzać czas z nią niż ze mną.

 

- Jesteś zazdrosny o własną siostrę? - Spytałem z nie dowierzaniem, czy nie mógł mi tego powiedzieć zamiast odwalić coś takiego? Teraz Lori przepadła nie wiadomo gdzie. - Nie mogłeś mi powiedzieć, że chcesz żebyśmy spędzali więcej czasu?

 

- Nie, nie mogłem bo jak to do cholery brzmi! - Cały czas krzyczał, rozumiałem, że był zły ale nie oznaczało to, że ma się tak zachowywać. - A ty mogłeś pomyśleć, że twojemu przyjacielowi jest przykro gdy widzi, że lepiej bawisz się z jego siostrą niż z nim. Ale nie przyszło ci to nawet do głowy, prawda?

 

- Leon... - Zacząłem ale nie dane mi było dokończyć.

 

- Prawda?! - Nawet nie zwracał uwagi na to, że świadkami tej kłótni są jego rodzice i nasi przyjaciele. - Odpowiedz.

 

- Mam powiedzieć? Chcesz wiedzieć co myślę? - Spytałem wiedząc, że gdy puszczą mi hamulce to się nie opanuje.

 

- Tak, chcę wiedzieć. - Odpowiedział. - Nie hamuj się, niech wszystkie tamy ci puszczą.

 

- Myślę, że jesteś w tym momencie bardzo nie sprawiedliwy, bo Lori nie ma nikogo i nawet nie za często wychodzi poza dom, ty masz jeszcze innych przyjaciół a ona tylko zwierzęta. I nawet jeśli jestem jakimś pierdolonym zastępstwem to chuj ci do tego, bo ty powinieneś się cieszyć, że twoja siostra próbuje od nowa żyć wśród ludzi a ty odpierdalasz takie akcje nie wiadomo po co. - Starałem się zachować spokój, bo ogień najlepiej zwalczać wodą. A o odcięciu tlenu nie pomyślałem. - Ona nic ci nie zrobiła... - Znowu nie dokończyłem bo Leon mi przerwał.

 

- Nic nie zrobiła?! Spójrz co się dzieje teraz, to wszystko jej wina. - Powiedział. - Poróżniła nas.

 

- Nie, to ty nas poróżniłeś. - Nie zamierzałem mu przytakiwać, zamierzałem być szczery i zgodny sam ze sobą. Mówię to co chce i co uważam za prawdę. - Gdybyś nie odwalił czegoś takiego siedzielibyśmy tu wszyscy razem.

 

- Chłopacy... - Chciała się wtrącić pani Daniels.

 

- Nie mamo, to sprawy między nami. - Wtrącił jej Leon.

 

Był tak zły, że nie dostrzegł nawet tego, że każdy przy stole siedział cicho i patrzył na talerz, każdy bał się wtrącić. Każdy ale nie ja, już miałem jedną osobę która mną pomiatała, drugi raz na to nie pozwolę, nie będę siedział cicho.

 

- Jak dla mnie to ona może w ogóle nie wracać. - Powiedział Leon wstając od stołu i idąc do siebie. - Czyli tak to się kończy, podobno wszystko ma początek i koniec. Tylko nie sądziłem, że koniec nadejdzie teraz.

 

Poszedł. I dobrze, był zły, nie wiedział co gada. Coraz bardziej przekonywałem się o tym, że Leon ma dwa oblicza. Na obiedzie każdy milczał. Chłopacy wybyli od razu po obiedzie, uprzejmie dziękując pani Daniels i mówiąc, że było smaczne. Ja poszedłem do siebie, Lori nie było może z godzinę a ja już odczuwałem jej brak i nie wiedziałem co ze sobą zrobić.

***

 

Była kolacja, dalej jej nie było. Dziś sam zająłem się końmi, nie brakowało mi tego karego szatana, ale mam nadzieję, że dopilnuje by Lori nic się nie stało. Mam nadzieję, że nad nią czuwa i ochroni ją w razie czego. Leon nie zszedł na kolacje. Po kolacji poszedłem do stajni, do koni by trochę z nimi posiedzieć. Coś mi mówi, że pod nie obecność Lori spędzę tu sporo czasu, z nią było jakoś prościej, chciałem by wróciła. Nakarmiłem też psa i koty.

 

- Wy też za nią tęsknicie prawda? - Spytałem łaciatą klacz która jadła i karmiła swojego źrebaka. - Wróci, musi wrócić.

 

Chyba powoli rozumiałem czemu Lori je tak lubiła, były takie spokojnie i nie oceniały, można było im się wygadać. Choć bez niej były trochę zdziczałe, ale nie agresywne, po prostu niespokojne. Chyba wyczuły, że jej tu nigdzie nie ma. Może one odczuwały jej brak tak jak ja i dlatego były jakieś inne. Nie wiem czemu, ale na te noc wziąłem do pokoju jednego kota, spał ze mną na łóżku. Przytuliłem go do siebie i jakoś tak odleciałem. Nie wiem czemu, ale poczułem się jakby część Lori przy mnie była, bo w sumie to tak trochę tak było, w końcu opiekowała się tym kotem czyli była w nim jej cząstka. W nich wszystkich była.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania