The Mysterious girl - Rozdział dwudziesty
KALEB
Jazda na Amavim była teraz o wiele lepsza i łatwiejsza, umiałem już na nim jeździć, Lori chyba miała rację, że gdy będę umiał jeździć na obcym koniu to z łatwością dam radę jeździć na Amavim. Dziewczyna jechała bardziej z przodu odwracając się co jakiś czas sprawdzając czy jadę za nią, rozglądałem się dookoła, bo nie przypominałem sobie byśmy tu kiedyś byli. Nawet nie wiem w którym momencie Lori się zatrzymała a ja prawie w nią wjechałem, poczułem jedynie nagłe ale delikatne zarzucenie do przodu, które uświadomiło mnie, że Amavi się zatrzymał. Spojrzałem na nią zdziwiony i zdezorientowany, dlaczego się zatrzymaliśmy?
- Teraz musisz mocno trzymać się Amaviego, zaufaj mu, on cię poprowadzi. - Mówiąc to zdziwiła mnie jeszcze bardziej dopiero po chwili spojrzałem za dziewczynę i dostrzegłem drzewo które leżało na ścieżce, moje oczy od razu się rozszerzyły. Nie. Nie ma mowy. - Nie panikuj, on przeskoczy, ty tylko postaraj się nie spaść.
- Lori nie ma mowy, nie uczyłaś mnie skakać, nie dam rady. - Pokręciłem głową. - Nie ma mowy. - Powtórzyłem. - Ja już teraz wiem, że spadnę.
- Nie spadniesz, musisz się tylko mocno trzymać, ale przede wszystkim zaufaj Amaviemu, on umie skakać. - Zapewniła mnie. - Skoczysz. Uwierz, że skoczysz.
- Trudno w to uwierzyć, jeśli wręcz się czuje, że się tego nie zrobi. - Wymamrotałem sztywno siedząc w siodle i mocniej zaciskając dłonie na wodzy. - Nie wiem czy jestem na tyle odważny by to skoczyć.
- Siedzisz na koniu czyli jednak jakąś tam odwagę masz, albo głupotę. - Spojrzałem na nią krzywo. - Ponoć mu ufasz.
- Bo ufam. - Przytaknąłem. - Ale nigdy nie skakałem, nie wiem jak to się robi.
- Ale on wie. - Skinęła głową na konia. - Ufasz mu, więc pozwól mu cię poprowadzić, tak jak Veni cię prowadziła gdy nic nie widziałeś, tak niech teraz on zrobi to samo.
- No nie wiem. - Wahałem się. - Nie przekonuje mnie ten pomysł.
- To mała przeszkoda, nawet nie poczujesz, że przez chwilę nie będziesz w żaden sposób dotykał ziemi.
- Chyba, że spadnę i zrobię sobie krzywdę, wtedy nie tylko jej dotknę ale i się pobrudzę i zrobię krzywdę. - Chciałem ją odwieść od myśli o skakaniu, ale doskonale wiedziałem, że to tak nie działa, a moje upieranie nie ma sensu, bo ona zawsze dostaje to czego chce. - Ty chcesz mnie zabić.
- No, skąd wiesz? - Powiedziała poważnie po czym dodała. - Za rogiem ma wykopany dół, ale nie wiem czy się tam zmieścisz, ile masz wzrostu?
- Gwarantuję ci, że dół jest dla mnie za mały.
- Wolę się upewnić. - Ciągnęła temat. - Co jak się okaże faktycznie za mały?
- Nawet gdybyś chciała mnie zamordować, ja zrobiłbym to pierwszy.
- Zabiłbyś się? - Spytała unosząc jedną brew ku górze. - Przecież...
- Co? - Zapytałem zdziwiony i spojrzałem na nią nie rozumiejąc o co jej chodziło. - Gdybyś chciała mnie zabić ja pierwszy bym zabił ciebie. - Wyjaśniłem swoją wcześniejszą wypowiedź. - Jesteś mniejsza, drobniejsza i na sto procent masz mniej siły.
- I na tej podstawie stwierdzasz, że to ty zamordowałbyś mnie pierwszy?
- Tak. - Powiedziałem pewnie.
- Szczerze w to wątpię. - Pokręciła głową. - Nie umiałbyś.
- A ty tak?
- Na pewno prędzej niż ty. - Odpowiedziała od razu, nie słyszałem w jej głosie zawahania. - Jeśli coś wymaga brutalnych środków to jestem w stanie to zrobić. - Wyjaśniła. - Chyba, że chodzi o zwierzęta to nie. Im ratuje życie, a nie je odbieram.
- Conora też zamordowałaś? - Zapytałem rozbawiony nie zastanawiając się nad tym co powiedziałem, a jej usta wygięły się w grymas. - Lori...
- Nie zabiłam go, ale... - Odwróciła ode mnie wzrok spoglądając przed siebie. - Nie powstrzymałam go, ani nie wezwałam karetki. - Jej wzrok spoczął na ścieżce po której jechaliśmy. - Poprosił mnie bym po prostu przy nim była, więc tak też zrobiłam.
- Pozwoliłaś mu umrzeć.
Powiedziałem prawie nie słyszalnie, nie wierzyłem w to co właśnie mi powiedziała, przecież tak bardzo jej na nim zależało, nie zrobiłaby tego. Nie wyobrażałem sobie tego, Lori na pewno sobie ze mnie żartowała. Przecież to nie... I właśnie teraz pojąłem sens słów które Kayden powiedział mi pewnego razu : To... To bardziej skomplikowana sprawa. Nie powiem ci prawdy, bo to nie moja sprawa, ale wiedz, że Lori zrobi wszystko o co poprosi ją osoba którą kocha. Naprawdę wszystko, nie ważne, że sama będzie przez to cierpieć, dla niej zawsze jest ważniejsze dobro drugiej osoby. Wszystko. Gdy mi to powiedział nigdy bym nie pomyślał o takim znaczeniu słowa: wszystko. Pozwoliła mu umrzeć i to na swoich oczach. Chyba nigdy bym nie pomyślał, że ich historia miała taki koniec. Lori dosłownie spuściła na mnie bombę. Jak bardzo musiała go kochać by pozwolić mu umrzeć? Ale oni chyba mają to we krwi. Lori pozwoliła Conorowi umrzeć a Kayden odszedł by Lori była szczęśliwa, oboje umieli poświęcać siebie w imię kogoś. Rozumiałem już dlaczego tak dobrze się dogadywali, byli identyczni. Dalej nie do końca dotarło do mnie, że tak po prostu pozwoliła mu umrzeć. Nie mogłem w to uwierzyć, to było nie możliwe, ona go przecież kochała.
- Chciał tego, nie był szczęśliwy. - Wymamrotała. - Wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze?
- Hym? - Mruknąłem nie będąc w stanie się odezwać.
- Wiem, że powinnam czuć się z tym źle i żałować, ale nie żałuję. - Jej głos się łamał. - Byłam przy nim gdy wydał swój ostatni oddech i nie zrobiłam nic.
- Kayden zna prawdę? - Spytałem choć podświadomie znałem odpowiedź na to pytanie. - Wie, że po części odpowiadasz za śmierć jego brata?
- Jest jedynym który zna całą te historię, pomógł mi przy ogarnianiu tego wszystkiego. - Wymamrotała. - Wymyślił jak zaszło do tego wszystkiego i jak go znaleźliśmy, bo ja nie byłam w stanie.
To wszystko było dla mnie abstrakcyjne, ona go kurwa kochała, nie mogła pozwolić mu tak po prostu umrzeć. Miłość tak nie wyglądała. Próbowałem to przeanalizować, ale przypomniałem sobie też słowa Liama który mówił, że coś się nie zgadało w zeznaniach. To była prawda. Lori mówiła mi prawdę. Nigdy nie przyszło by mi do głowy, że tak po prostu pozwoliła mu umrzeć na swoich oczach. Widziałem jej oczy gdy patrzyła na jego zdjęcia które zniszczyłem, ona do cholery dbała o jego pomnik i do dziś umiała go narysować. Widziałem jak na niego patrzyła na tych zdjęciach, nie mieściło mi się to wszystko w głowie. To wszystko było posrane, kochała go i patrzyła na niego z tak wielką miłością w oczach i zachwytem a mimo to naprawdę pozwoliła mu odejść z tego świata. Wiedziałem, że miłość o której wszyscy mi mówili była silna, ale nie sądziłem, że aż tak bardzo. Teraz już wiedziałem, że naprawdę muszę uważać o co proszę Lori, jeśli była wstanie patrzeć na to jak umiera osoba którą kochała, bo ją o to poprosił, to była zdolna naprawdę do wszystkiego. Była zdolna do ogromnego poświęcenia.
- Czyli Liam miał racje, że to wszystko nie trzymało się kupy. - Wymamrotałem dalej nie wierząc w to co właśnie usłyszałem.
- Ważne, że policja w tym za długo nie grzebała. - Spojrzała na mnie, czułem to, ale ja nie byłem wstanie teraz na nią spojrzeć, musiałem po prostu to wszystko przetrawić. - Nie umiem tego żałować, choć nie raz mi się to śniło i nie raz do mnie wracało, nigdy nie żałowałam i nie będę żałować.
- Bo cię o to poprosił.
- Tego chciał, mam nadzieję, że tam gdzie trafił jest szczęśliwy. - Swój wzrok ze mnie przeniosła do góry, na niebo. - Mimo tego ile łez przez niego wylałam i tak zawsze będzie miał specjalne miejsce w moim sercu.
- Aha. - Powiedziałem z oburzeniem.
- No przecież ty też tam jesteś. - Uśmiechnąłem się na te słowa. - No i co się szczerzysz, od początku wiesz, że mam słabość do ciebie przez te cholerne oczy.
- Oj nie udawaj, że ci się nie podobają. - Wygłupiałem się. - Wiem, że kochasz i je i mnie.
- Tak tak.
I może dalej bym się wygłupiał gdyby nie przyszło mi do głowy jedno kluczowe pytanie.
- A jak zareagował na to wszystko Kayden? - Nie wiem dlaczego w tym momencie nagle zacząłem się nim interesować, może dlatego, że był ważny dla Lori a może dlatego, że on wiedział co się stało. - Był zły?
- Nie. - Z powrotem wróciła wzrokiem do mnie. - On wie, że to jego brat podjął decyzję a ja ją uszanowałam, wie, że jestem zdolna do poświęcenia gdy mi na kimś zależy.
- Blisko ze sobą byli?
Wiedziałem, że powinienem zostawić ten temat w spokoju, ale zastanawiało mnie to wszystko przez długą ilość czasu, a teraz mogłem poznać odpowiedzi na wszystkie pytania. Lori była ze mną właśnie w stu procentach szczera i odsłonięta. Może i nie powinienem był jej tym męczyć i pozwolić jej o tym zapomnieć, ale po prostu byłem ciekaw tego wszystkiego. Nie mogłem odpuścić gdy właśnie odkrywałem prawdę kawałek po kawałku. Byłem zbyt blisko by odpuścić.
- Niezbyt. - Odpowiedziała od razu, myślałem, że zaraz coś doda gdy nagle rozszerzyła oczy jakby coś sobie właśnie uświadomiła. - Cholera! Kaleb, jedziemy bo nie zdążymy.
- Ale...
- Nie ma żądnego "ale" jedziemy, bo nie zdążymy.
I ruszyła a co zrobił Amavi? Jak zwykle posłusznie ruszył za nią. Jak tylko zaczęliśmy zbliżać się do przeszkody już czułem, że będę leżał. Zamknąłem oczy i mocniej ścisnąłem w dłoniach wodze czując jak przednia część ciała konia odczepia się od ziemi a następnie leci w dół jednocześnie podnosząc zad i po chwili ląduje przednimi kopytami a następnie tylnymi i pędzi przed siebie. Przez cały czas czułem jak serce bije mi z zawrotną prędkością, ale był moment w którym poczułem się wolny. Moment gdy czułem jakbym leciał, już wiedziałem dlaczego Lori to tak kochała. Zaśmiałem się gdy koń galopował dalej, obróciłem głowę w prawo i zobaczyłem Lori która również na twarzy miała uśmiech.
- I jak było?
- Już chyba rozumiem czemu to tak kochasz. - Odpowiedziałem. - Poczułem to tylko przez chwile, ale to było chyba najlepsze uczucie jakie poczułem. - Wyznałem. - No w sumie jedno z dwóch, pierwszym jest miłość do ciebie.
- Nie bajeruj mnie tylko leć, bo nie zdążymy.
I znowu przyspieszyła, nie byłem pewny czy zdawała sobie sprawę z tego, że ja i Amavi nie umieliśmy pędzić tak jak ona i VIdi. Ona po prostu jechała przed siebie pozwalając mu prowadzić, ja z kolei bardzo mocno trzymałem się Amaviego i starałem się go kontrolować, choć on próbował dorównać Vidiemu. Po drodze były jeszcze trzy obalone drzewa, ale po przeskoczeniu pierwszego nie czułem już takiego strachu. Totalnie oddałem kontrolę i prowadzenie Amaviemu. Zaczynałem czuć to samo co czuła Lori, wolność. Czułem wolność. Zamiast strachu przy każdym ruchu, zacząłem się rozluźniać czując się swobodnie. Zdecydowanie już rozumiałem Lori, rozumiałem dlaczego tak bardzo to kochała. W pewnym momencie zaczęła zwalniać czym kompletnie zbiła mnie z tropu, bo dalej byliśmy w lesie.
- Zamknij oczy. - Rozkazała.
- Co? - Spytałem głupio.
- Zrób co mówię, obiecuję, że nie pożałujesz.
- Lori...
- Nie wymagam od ciebie niczego wielkiego. - Patrzyła na mnie. - To będzie chwilka.
Naprawdę musiałem nauczyć się jej odmawiać, zamknąłem oczy. Poczułem, że Amavi ruszył, nie wiedziałem czego się spodziewać, w zasadzie mogło to być wszystko. Ale ufałem Lori, że mnie nie zamorduje i nie zakopie w jakimś dole. Czułem lekki wiatr i jakby szum wody, ale przecież byliśmy w lesie więc jak to było możliwe? Czyżby Lori miała moce teleportacji?
- Możesz otworzyć oczy.
Otworzyłem oczy i... O ja pierdolę. Byliśmy na plaży, słońce akurat zachodziło. Kochałem zachody słońca, ale nie spodziewałem się, że Lori zabierze mnie na jebaną plaże przy zachodzie słońca. Myślałem, że to teren będzie moją niespodzianką a tu proszę, mój ulubiony widok. Poza tym skąd ona... Spojrzałem na nią podejrzliwie.
- Kiedyś powiedziałeś, że kochasz zachody słońca. - Wyjaśniła a mi zrobiło się miło i ciepło w środku. Słuchała mnie. - Stwierdziłam, że może ci się tu spodobać.
Milczałem, kurwa, żadna dziewczyna nigdy w życiu nie zabrała mnie w taki piękne miejsce. Wpatrywałem się w widok przed sobą, chciałem to zapamiętać.
- A więc...?
Spytała niepewnie a ja zdałem sobie sprawę z tego, że jej nie odpowiedziałem, ale w zasadzie... Nie potrzebowałem do tego słów.
- Zsiądźmy.
Poczułem na sobie wzrok dziewczyny, ale nie powiedziałem nic więcej, po prostu zsiadłem z konia i czekałem aż ona również to zrobi. Po chwili dziewczyna również zsiadła z konia. Podeszła do mnie a ja chwilę stałem w miejscu aż nagle odwróciłem się w jej stronę i ją do siebie przyciągnąłem wpijając się w jej usta, przez chwilę wahała się z oddaniem mi pocałunku, jednak oddała go. Moje ręce spoczywały na jej tali i ani drgnęły.
- Kocham cię. - Wyszeptałem w jej usta gdy się od siebie odsunęliśmy. - Powiem ci, że to jest lepsze niż były moje plany.
- A jakie były twoje plany?
- Chciałem iść na imprezę. - Odpowiedziałem po czym podciąłem jej nogi obalając ją na piach by usiadła, tyle że ona pociągnęła mnie razem ze sobą i wylądowałem nad nią, leżeliśmy. - Jak chciałaś się znaleźć w takiej pozycji mogłaś spytać, zgodziłbym się.
- Po co mnie podciąłeś? - Spytała, nie patrzyła mi w oczy, wiedziałem, że poczuła się niekomfortowo. - Będziemy cali w piachu.
Wywróciłem oczami i ponownie ją pocałowałem, kurwa jak ja to uwielbiałem, wreszcie mogłem legalnie ją całować. Była moja. Tylko moja. Moja. Jak to pięknie brzmiało, musiałem tylko się pilnować i niczego nie zepsuć.
- Uwielbiam to robić.
- Zauważyłam.
- Choć nie to miałem w głowie, myśląc, że chcę pocałować cię przy zachodzie słońca. - Zaśmiałem się, czułem się jak dziecko. - Spójrz mi w oczy.
Niepewnie wykonała moją prośbę, jej oczy były piękne, lubiłem w nie patrzeć. Nie były dla mnie jak u innych dziewczyn, widziałem w nich coś więcej. Patrząc w nie wiedziałem, że będzie dobrze.
- Chyba nigdy nie spłacę długu u Kaydena. - Przejechałem wierzchem dłoni po jej policzku, na ten ruch przymknęła oczy. - Nie wiem co musiałbym zrobić by mu się odwdzięczyć.
- Kayden zawsze na pierwszym miejscu stawia mnie, nigdy nie zrozumiem tego jak bardzo może się poświęcić bym była szczęśliwa. - Czułem od niej nagły smutek. - Muszę coś dla niego zrobić, ale nie wiem co.
- Może poszukaj mu dziewczyny? - Zaproponowałem a ona parsknęła. - No co?
- Myślisz, że nigdy nie próbowałam? Nie raz próbowałam go z kimś umówić, ale on po prostu nie czuje przy nikim uczuć. - Odwróciła głowę w kierunku plaży. - Nie widzi w nich niczego co go przyciąga.
- A co go przyciąga w tobie? - Spytałem, może idąc tym tropem uda nam się jakoś znaleźć mu dziewczynę. - Co sprawiło, że cię dostrzegł?
- W sumie to poznaliśmy się całkowitym przypadkiem. - Powiedziała a ja zacząłem z niej schodzić by usiąść, gdy usiadłem dziewczyna również usiadła. Podziwialiśmy widok przed nami. - Jak się pewnie domyślasz, poznałam go przez Conora. Nie raz widziałam, że ze sobą gadali, ale tak naprawdę poznałam go dopiero gdy przyszłam do ich domu.
- I to to zwróciło jego uwagę na ciebie?
- Nie. - Zaprzeczyłam prawie nie słyszalnie. - Nie mam pojęcia dlaczego ja.
- To znaczy ja mu się nie dziwię. - Powiedziałem a ona na mnie spojrzała. - No a co mam ci innego powiedzieć? Mnie też omotałaś.
- Nie rozumiem, nie różnię się niczym od moich rówieśniczek. - Położyła się na piachu wpatrując się w niebo. - To znaczy, jestem świrnięta, trzeba mnie pilnować bo nigdy nie wiadomo kiedy pokarzą mi się objawy, gadam do zwierząt...
- Ale za to masz piękne wnętrze. - Przerwałem jej. - To wszystko nie ma znaczenia, każdy kto by zobaczył cię przy pracy ze zwierzętami po prostu sam by się zakochał, bo to jak na nie patrzysz i je traktujesz jest czymś pięknym.
- Traktuje je tak jak na to zasługują, to nic nadzwyczajnego. - Położyłem się obok niej. - To jak je traktuje jest dla mnie czymś naturalnym.
- Wiem, ale spójrz na nie. - Spojrzałem w kierunku koni które zajadały się trawą przy lesie, nie były przywiązane, mogły chodzić gdzie chciały a mimo wszystko grzecznie jadły i nie odchodziły za daleko, gdy miałem pewność, że dziewczyna na nie patrzy zacząłem mówić dalej. - Nigdy nie miałem styczności ze zwierzętami, nauczyłaś mnie by mieć do nich szacunek. Je z kolei nauczyłaś, że człowiek nie musi być zły, pokazałaś im co to dom. Umiesz tak wiele rzeczy w tak młodym wieku.
I pewnie doczekałbym się odpowiedzi gdyby nie to, że nagle usłyszeliśmy kłady, podnieśliśmy się do pozycji siedzącej. Przy plaży jechało czterech chłopaków na kładach a przed nimi galopował kary koń. Próbowali go złapać na lasso, ale coś nie mogli trafić, choć jeden trafił ale widać było, że z konia jest upartą sztuka, bo przyspieszył tym samym wyrywając mu lasso z rąk i gnając dalej. Zatrzymali się na chwile by wziąć lassa z piasku, nawet nie wiem w którym momencie Lori wstała i ruszyła w ich stronę, ale zrobiłem po chwili to samo. Chłopacy rozmawiali między sobą, no bardziej to się kłócili, dopiero gdy ustaliśmy przed nimi zobaczyli nas i ucichli. Nie wiedziałem po co Lori do nich podeszła, może ich znała? A może chciała spytać po co próbują złapać tego konia. Cóż, czego bym nie wymyślił żadna myśli nie pomyślałaby o tym co się zaraz stanie.
- Coś marnie wam idzie. - Skomentowała Lori na co spojrzeli na nią z pod byka a ja ze zdziwieniem, co ona wyprawiała? - No co? Szczera jestem.
- Jak taka mądra jesteś to sama ją złap. - Powiedział chłopak wsiadając na swojego kłada. - To dzika klacz, jest nieokiełznana.
- Chcecie ją złapać siłą, nie dziwię się że walczy. - Odwróciła się by spojrzeć na klacz która stała i czujnie na nas patrzyła. - Po co chcecie ją zamknąć skoro tego nie chce?
- Kompletnie wyleciała nam z głowy, klacz która ją urodziła była koniem na pastwisku i kompletnie o niej zapomnieliśmy. - Wyjaśnił. - Nie spędzała czasu z człowiekiem ani nie była zajeżdżana, dlatego jest taka dzika.
- To wasze konie? - Spytał inny chłopak patrząc za nas, Lori zagwizdała specyficznie na co Vidi i Amavi od razu ruszyli w naszą stronę. - Podziwiam za zdolności wychowania.
- Ogłowia bez wędzideł, chyba pierwszy raz spotykam się z jeźdźcem który ufa tak...
- Daj. - Wyciągnęła do niego rękę po lasso. - Złapie ją, ale po swojemu.
Chłopak wahał się i spojrzał na mnie a ja po prostu wzruszyłem ramionami, ufałem jej, wiedziałem że jest genialna i na pewno jakoś sobie poradzi. Chłopak mimo wahania podał jej lasso. Lori od razu podeszła do Vidiego, ale nie wsiadła na niego, złapała w obie ręce jego głowę i spojrzała mu w oczy.
- Pomożesz mi, ale nie przestrasz jej, nie rozpędzamy się, jedziemy powoli.
Dopiero po tych słowach na niego wsiadła i ruszyła. Z początku galopowała, ale gdy znalazła się w bliższej odległości zaczęła jechać stępem. Gdy była już prawie obok klaczy zsiadła z Vidiego i zaczęła powoli do niej podchodzić.
- Jest postęp, chociaż nie ucieka. - Powiedział jeden z chłopaków.
- Wytresowała konie jak psy. - Komentowali.
- A ty? - Spytał któryś a ja kątem oka na niego spojrzałem. - Też masz takie zdolności?
- Takie zdolności ma tylko i wyłącznie Lori. - Odpowiedziałem. - Nikt nigdy nie będzie tak rozumiał zwierząt jak ona.
- O kurwa.
Wróciłem wzrokiem do Lori by sprawdzić o co chodzi a ona... Zwariowała, cwałowała w naszą stronę na karej klaczy. Dosłownie ścigała się z Vidim i przegrywała. Gdy do nas dojechała zatrzymała się w pewnej odległości.
- Tobie brakuje adrenaliny i wrażeń w życiu? - Spytał chłopak który dał jej lasso.
- Lori, ty masz naprawdę zachowania samobójcze. - Powiedziałem patrząc na nią. - Ty oszalałaś.
- A co ci mówiłam chwilę temu wymieniając swoje wady? - Spytała. - Że jestem świrnięta i gadam do zwierząt, uświadamiałam cię z kim wchodzisz w związek.
- I swoją drogą bardzo się cieszę z tego związku i chciałbym się nim nacieszyć, więc złaź z tego konia zanim zginiesz. - Odpowiedziałem, nie podobało mi się to co robiła, ryzykowała swoje życie. - Wiedziałem, że mówiąc "po swojemu" wymyślisz misję samobójczą.
- Ale po co od razu dramatyzujesz, nic mi nie jest. - Uspokajała mnie. - Trochę pogadałyśmy i doszłyśmy do porozumienia.
- Koleżanka ci chyba zwariowała. - Wyszeptał jeden z chłopaków.
- Dziewczyna. - Poprawiłem go. - I swoją drogą to jest genialna, ale nie planowałem jeszcze pogrzebu więc złaź z tej klaczy i chodź tu.
- Odprowadzę ją. - Upierała się. - Wiem, że mieliśmy miło spędzić czas, ale im w życiu jej nie powierzę.
Westchnąłem a ona już wiedziała, że się zgodziłem. Nie wiem nawet w którym momencie zsiadła i dosłownie się na mnie rzuciła przez co się przewróciliśmy, ale niezbyt nam to przeszkadzało. Pocałowała mnie i przytuliła a następnie z powrotem ruszyła w kierunku klaczy a ja z rozbawieniem pokręciłem głową.
- Wykończysz mnie kiedyś.
- Sam się na to pisałeś.
- No cóż, wiedziałem niby na co się pisze.
- Nie przyjmuję skarg i zażaleń. - Poprawiła się na klaczy a następnie spojrzała na chłopków którzy patrzyli na nią jak na wariatkę. - No a wy za czym czekacie? - Spytała. - Prowadźcie.
I ruszyliśmy, ale jak się okazało Lori już po chwili jechała z przodu. Ona nigdy nie umiała być w tyle, zawsze musiała jechać z przodu, nawet na pieprzonym koniu. Widziałem jak chłopacy wymieniali się spojrzeniami gdy ich wyprzedziła, bawiło mnie to. Spytała tylko na szybko jednego z nich gdzie ma jechać i ruszyła siną w dal.
***
Gdy dojechaliśmy do stajni Lori oczywiście już tam była i zdążyła się nazachwycać wszystkimi końmi. Chłopak który z nią był tylko wzdychał na to jak zachwycała się każdym koniem. Widziałem po nim, że jest na skraju załamania.
- Nie zgubiłaś mnie gdzieś? - Spytałem podchodząc do niej. - Nie ładnie mnie tak zostawiać samego z obcymi ludźmi, co jakby mnie porwali?
- To by cię oddali szybciej niż by cię wzięli. - Spojrzała na mnie. - Spójrz tylko na nią jaka jest cudowna.
- Wreszcie, weźcie mi ją stąd, proszę. - Jęknął chłopak na co się zaśmiałem. - Ona gada gada i gada, a to wszystko o zwierzętach, ja tu zaraz osiwieję.
- Ale ty widzisz jak jej się Alaska podporządkowała? - Spytał chłopak który jechał obok mnie gdy tu jechaliśmy. - Albo jak jej konie są wyszkolone? Przecież ona umie zdziałać cuda.
- Oszalała. - Powiedział zdecydowany. - Zdania nie zmienię. Nikt o zdrowych zmysłach nie wsiadłby na te klacz.
- A kto powiedział, że jestem zdrowa psychicznie? - Spytała go. - Nikt tego nie powiedział.
- Weźcie mi ją stąd, bo zaraz nie wytrzymam. - Widziałem po nim, że mówił prawdę. - Z nią idzie zwariować.
- Ja tam z nią siedzę prawie całymi dniami i nie wariuję. - Skomentowałem. - Chyba że na jej punkcie to wtedy tak, ale to nie przez nią a na jej punkcie.
- Ale ty z nią siedzisz z własnej woli a ja zostałem zmuszony.
- Oj tam. - Machnęła na to ręką. - Zwijamy się do domu Kaleb.
Jak powiedziała tak zrobiliśmy, tyle że najpierw musiała wycałować pysk karej klaczy i dopiero zaczęliśmy się zwijać. Ku zdziwieniu droga do domu nie była długa, nawet spędziliśmy ją na ściganiu się, naprawdę zacząłem pojmować co Lori w tym widziała. To naprawdę było magiczne i sprawiało, że człowiek czuł się wolny. Mimo że ten wieczór nie potoczył się tak jak go zaplanowaliśmy, choć w sumie nie wiem czy my mieliśmy plany, ale podobało mi się dziś. Był taki lekko zwariowany, szalony i spontaniczny, ale przyjemny. Musieliśmy ewidentnie częściej jeździć na takie przejażdżki. Gdy tylko zsiedliśmy z koni i je wypuściliśmy na pastwisko usiedliśmy na płocie.
- Podobało ci się dziś? - Spytała odwracając głowę w moją stronę więc również na nią spojrzałem. - Trochę wrażeń dziś zaliczyłeś.
- Na pewno był bardzo spontaniczny, ale tak, podobał mi się mimo, że ewidentnie chciałaś mnie zabić a jak nie udało ci się zabić mnie to sama poszłaś na samobójczą misję.
- No przecież dół by się zmarnował.
- Trudno.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy ponownie patrząc na konie aż nagle sobie coś przypomniałem. Musiałem znać odpowiedź na to pytanie, albo w sumie pytania.
- Ej?
- Hym?
- Po co mnie pospieszałaś w tym lesie? - No bo w końcu dalej nie do końca znałem odpowiedź na to pytanie, albo po prostu byłem za głupi aby się domyślić. - Kazałaś mi jechać, bo?
- Serio nie domyślasz się? - Spytała a ja pokręciłem przecząco głową. - Wlekłeś się i kłóciłeś a chciałam abyś zobaczył ten durny zachód, nie widziało mi się zepsuć wszystkiego, bo ty masz dylemat : skoczyć czy nie.
- Mogłaś mi powiedzieć to sam bym ruszył. - Jęknąłem. - Przecież kocham takie widoki.
- No wiem, dlatego też cię tam zabrałam.
- Czy to zalicza się jako nasza pierwsza randka? - Spytałem. - Oby nie, bo to ja ciebie powinienem zabrać na randkę a nie ty mnie.
- No cóż, za wolny jesteś, byłam pierwsza. - Uśmiechnęła się do mnie wrednie.
- O ty, śpisz dziś u siebie i nie przyjmuję żadnych sprzeciwów.
- Chciałbyś. - Powiedziała. - Nie umiesz beze mnie spać więc możesz ewentualnie pomarzyć.
- Więc zostanę marzycielem.
- Idziemy do domu? - Spytała po dłuższej chwili milczenia. - Rodzice pewnie się martwią.
- Przecież jesteś ze mną nie mają się o co martwić. - Powiedziałem na co ona zaczęła się śmiać. - No a mają?
- Ty mi powiedz.
- No ja myślę, że prędzej to o mnie powinni się martwić, bo twoje głupie pomysły mnie wykończą i dół będzie faktycznie potrzebny. - Na moje słowa ponownie się zaśmiała. - To są fakty.
- Moje pomysły są bezpieczne, znam granice. - Zeskoczyła z płotu. - A teraz chodźmy do domu.
- Jednak mieli racje mówiąc, że kobieta będzie ustawiać faceta po kątach. - Wymamrotałem zeskakując z płotu a Lori na mnie spojrzała. - To znaczy nieee, wcale mnie nie ustawiasz.
- Może cię jakoś zniechęcę i dasz mi spokój. - Wzruszyła ramionami idąc do domu. - Wszystko jest możliwe.
- Niestety muszę cię zmartwić, bo nie przyjmuję rezygnacji. - Zarzekłem się. - Jesteś już moja i cię nie oddam.
- A jak ja oddam ciebie? - Udała jakby się nad tym zastanawiała.
- Wtedy to nadal ty będziesz rezygnować, a ja tego nie przyjmuję. - Przypomniałem jej. - Nie pozbędziesz się mnie już.
- Jeśli tak mówisz. - Wzruszyła ramionami. - Robimy coś jeszcze, czy idziemy spać.
- Mi już na dziś starczy wrażeń więc chyba idę spać. - Ziewnąłem. - Ten dzień mnie wykończył, ale jak ty masz jeszcze siłę by coś robić to sobie rób, ale mnie w to nie wciągniesz.
- Nawet jak ładnie poproszę?
- Nawet jak ładnie poprosisz.
Akurat doszliśmy do drzwi więc je otworzyłem, ale nie wszedłem pierwszy tylko ją przepuściłem by weszła pierwsza. Spojrzała na mnie niezrozumiale, ale weszła pierwsza. Zamierzałem nad sobą pracować, więc musiałem zacząć już teraz. Lori ewidentnie zdziwiło moje zachowanie, bo cały czas się odwracała w moją stronę gdy się rozbieraliśmy.
- Serio aż tak dziwi cię to, że przepuściłem cię w drzwiach? - Wyszeptałem, bo nie miałem pewności czy gdzieś w pobliżu nie ma Leona lub jej rodziców. - To nic nadzwyczajnego.
- Tak, ale...
- Gdzie wy byliście? - Spytała pani Diana wyskakując zza rogu. - Myślałam już, że coś wam się stało.
- Mamo, spokojnie. - Dziewczyna zaczęła uspokajać swoją mamę. - Byliśmy tylko się przejechać.
- Następnym razem musicie mi mówić gdzie jedziecie. - Powiedziała po czym przytuliła nas obu na raz. - Co gdyby się wam coś stało a ja bym nie wiedziała gdzie jesteście?
Gdy tylko nas puściła ruszyliśmy jak najszybciej do góry. Lori poszła do siebie a ja do siebie, zdziwiła mnie tym, myślałem, że przyjdzie do mnie i chociaż razem poleżymy. Gdy już się przebrałem stwierdziłem, że nie chce mi się kąpać i wykąpię się najwyżej rano. Położyłem się do łóżka i już prawie zasypiałem gdy nagle drzwi się otworzyły i do środka weszła Lori. Miała na sobie niebieską koszulkę i tego samego koloru spodenki. Ten kolor idealnie do niej pasował, uśmiechnąłem się zaspany. Miała właśnie siadać na łóżku gdy nagle się zatrzymała i zaczęła mnie skanować, no tak, myślałem, że dziś śpi u siebie i rozebrałem się do bokserek.
- Czemu jesteś prawie nagi? - Cały czas skanowała moje ciało. - Chcesz tak spać?
- A czemu nie? - Spytałem prawie szeptem. - Wygodnie jest.
- A pamiętasz jak raz się skończyło twoje przytulanie do mnie gdy byłeś ubraniach? - Wiedziałem, że moje policzki lekko się zaczerwieniły, ale nie zamierzałem się tego wstydzić. - No właśnie, wtedy byłeś ubrany, nie wiem jak ty ale ja nie chcę testować jak się to skończy gdy będziesz nie ubrany.
- No dobrze. - Zgodziłem się. - Ale chcę za to całusa.
Wstałem z łóżka i od razu poczułem chłód, w pomieszczeniu było chłodno, albo mi się tak wydawało przez to, że dopiero wstałem spod cieplutkiej kołderki i ugranego łóżka. Zacząłem wyciągać z szafy koszulkę i spodnie. Lori w tym czasie wgramoliła się do mojego łóżka i wygodnie się ułożyła.
- Popatrzyła byś chociaż na mnie jak się ubieram, takie widoki masz i tak marnujesz okazję, no wiesz ty co. - Powiedziałem wciągając na siebie spodnie. - Ja tam bym korzystał.
- Domyślam się. - Odpowiedziała. - Ale mieliśmy iść spać więc choć tu.
- No już idę, sama mnie wygnałaś.
Położyłem się obok niej i się w nią wtuliłem. Miałem już przymykać oczy gdy nagle coś sobie przypomniałem, nachyliłem się nad nią i dałem jej całusa w usta. Pokręciła z rozbawieniem głową a ja ułożyłem się wygodniej. Choć po chwili leżeliśmy już w zupełnie innej pozycji, Lori była do mnie tyłem a ja się w nią wtulałem. Co jakiś czas się wzdrygała gdy przejeżdżałem nosem po jej szyi przez co pojawiła się u niej gęsia skórka w reakcji na mój dotyk. Ale chociaż nam obu było ciepło i przyjemnie.
Komentarze (15)
Czy Ty nie powinienes jako jedyny do tej pory tu (to komplement) zaznaczac tekstow na Czerwono?
To znaczy, że te co sa na Czerwono sa naiwne
Nieszczerosc jest bardxo widzialna. :) 😀
I tak juz rozmawiamy za długo. Jestes Autorem.
Nie jesten kołtunem. Kiedys bylam ' poorawialam cxyjes teksty.
OK. Autor pisze.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania