The Mysterious Girl - Rozdział dwudziesty drugi
KALEB
Po tym jak odebraliśmy telefon od Lori a raczej od przestraszonego Nicholasa, który z przerażeniem opowiadał, że Lori zwymiotowała a teraz siedzi na ziemi i wygląda jakby nie kontaktowała a on nie ma pojęcia co robić, w tym momencie ja sam spanikowałem, bałem się o nią. Nicholas jedynie przytrzymał jej włosy w momencie gdy wymiotowała i czujnie ją obserwował na wypadek, gdyby zaczęło się jej pogarszać. Po tym telefonie razem z Kaydenem bez jakiegokolwiek zawahania niemal wypadliśmy z domu. Jednak gdy Kayden już osiodłał Veni dla Nicholasa, poszedł jeszcze do domu, wrócił z jakąś apteczką ale nie pytałem, nie mieliśmy na to czasu, Lori nas potrzebowała. Gdy Kayden poszedł po apteczkę ja w tym czasie jeszcze kończyłem siodłać Amaviego, ale nim zdążyłem go osiodłać gdy Kayden przyszedł zaczął mi pomagać byśmy szybciej ruszyli, bo dalej nie do końca ogarniałem te wszystkie paski przy ogłowiu z siodłem też miałem lekki problem przez co siodłanie zajmowało mi trochę czasu, gdy skończyliśmy go siodłać ruszyliśmy. Chłopak prowadził, deszcz nie pomagał, w lesie było odrobine lepiej dzięki drzewom które nas osłaniały, ale nie zwolniliśmy. Kayden rozglądał się dookoła, ja robiłem to samo, ale nigdzie nie było ich widać. Nagle się zatrzymał, podjechałem do niego by sprawdzić co robił.
- Co? - Spytałem.
- Tracimy czas, mówił coś konkretnego gdy zadzwonił?
- Był tak przestraszony, że jedynie usłyszałem, że Lori wymiotowała i że są na jakiejś ścieżce. - Westchnąłem, bo nie mieliśmy żadnej poszlaki. - A jak widzisz ścieżek tu nie brak.
Nagle zobaczyłem Vidiego który na końcu ścieżki dembował, a po chwili zaczął nerwowo grzebać kopytem w piachu, tylko... On nie był osiodłany. Coś mi nie pasował, ale nie wiedziałem co.
- To Vidi?
- Nie, ale ten koń ewidentnie coś chce. - Chwilę go obserwowaliśmy aż nagle Kayden się odezwał. - Jedziemy za tym koniem.
Nie brzmiało to jak dobry pomysł, ale on mógł nam pokazać drogę, tak, wiedziałem jak to brzmiało, ale on naprawdę wyglądał jakby nas wołał. Zresztą, gadamy do koni więc to chyba nic dziwnego, że uważamy iż koń może nas wołać. Kayden ruszył więc zrobiłem to samo, koń przed nami pędził jak strzała, chyba wiedziałem już co to za koń, ale nie byłem w stu procentach pewny. W pewnym momencie zobaczyliśmy ich, koń zatrzymał się w dalszej odległości i tylko się nam przyglądał, Kayden zsiadł z swojego konia od razu, puścił Veni którą trzymał całą drogę i podszedł do Lori która siedziała na mokrej trawie, była jeszcze bledsza niż wcześniej, ale nie dziwiło mnie to, w końcu wymiotowała to było logiczne ze źle się czuła, koło niej stał Vidi który uważnie ją obserwował z głową w dół jakby czuwał czy nic jej się nie dzieje. Kayden wyciągnął z apteczki strzykawkę i jakąś buteleczkę.
- Co robisz? - Spytałem gdy za nią usiadł, oparła się o niego. - Kayden...
- Lek usypiający. - Powiedział podwijając jej rękaw bluzy. - Sen dobrze jej zrobi, nie będzie walczyć ze swoim organizmem.
- Czemu wymiotowała? - Spytał Nicholas. - Gdyby ten kary koń się nie zatrzymał sam wjechałaby we mnie, czemu posłaliście ją wiedząc, że coś z nią nie tak, coś mogło się stać za równo mnie jak i jej.
- Bo Lori zna ten las najlepiej z nas wszystkich, jeśli ktoś miałby jakiekolwiek szanse by cię tu znaleźć samemu, to tylko ona. - Odpowiedziałem. - A ja byłem przeciw, wiedziałem, że coś się stanie, ale jak zwykle nie słuchała.
Kayden wstał i podniósł Lori jak pannę młodą a następnie mi ją dał, była lekka. Tylko nie rozumiałem co on robił, wsiadł na konia a następnie ponownie ją ode mnie wziął, od razu ułożył ją tak by się o niego opierała a następnie chwycił wodze, obejmując ją by w razie czego nie było możliwości by spadła. Gdy była nieprzytomna wyglądała tak spokojnie i bezbronnie, ale w rzeczywistości też taka była. Niewinna, urocza i bezbronna, choć wiedziałem, że gdyby chciała zrównałaby mnie z ziemią.
- Jedziemy zanim wszyscy będziemy chorzy. - Powiedział. - Wsiądź na Veni, ona będzie na luzie cię słuchać, to pierwszy koń Lori i przede wszystkim z dobrych warunków, nie boi się i słucha, rozumie nawet te mało zrozumiałe komendy. - Mówiąc to swój wzrok pokierował na Nicholasa który nie wyglądał jakby był przekonany do tego pomysłu. - No dajesz.
- Nie jeździłem w życiu na koniu. - Powiedział podchodząc do Veni i niepewnie chwycił za jej wodze. - Ona nie gryzie?
- Zjada w całości. - Powiedziałem a Kayden krzywo na mnie spojrzał. - No przecież tylko się śmieję.
Po dłuższych debatach w reszcie mieliśmy ruszać, ale Kayden odwrócił się w tył i spojrzał na karą klacz która nas tu przyprowadziła. Uważnie nas obserwowała, jej uszy stały do góry, stała jakby była modelką, każdy detal jej ciała był taki piękny, ona cała była piękna. Pierwszy raz widziałem tak idealnego konia, mimo że była szalona i narwana prezentowała się cudownie jakby była na jakiejś wystawie. Ostatnim razem gdy ją widzieliśmy z Lori w głowie miałem tylko to, że jest dzika i nieokiełznana. Dziś jednak patrzę na nią z zachwytem, wygląda cudownie, trudno oderwać od niej oczy.
- A co z nią? - Spytał. - Zostawimy ją tu tak po prostu?
- Tylko Lori dałaby rade do niej podejść, a dziś nie jest w stanie. - Stwierdziłem. - Nie słucha, jest narwana i gdy się rozpędzi to już się nie zatrzyma.
- Ale zostawić też jej nie można. - Powiedział Kayden. - Pokazała nam drogę mamy u niej dług.
Kayden i Lori byli naprawdę tacy sami, obaj w sercach mieli dobro i wdzięczność do zwierząt. Ale nie tylko, oni nie widzieli w nich tylko zwierząt, i teraz ja też nie widzę w nich zwierząt, a przyjaciół którzy są na dobre i na złe. Niezależnie od sytuacji zawsze są obok i nas nie opuszczają. Tego dnia coś zrozumiałem. Okazuje się, że każdy z nas na swój sposób jest dziwny, inni wierzą w duchy, magiczne kamienie czy tarota, a my? My kochamy zwierzęta i do nich mówimy jakby naprawdę nas rozumiały. Każdy z nas w jakiś sposób jest dziwny i się czymś wyróżnia, ale czy to ma jakieś znaczenie? Czy wyróżnianie się czymś jest złe? Dlaczego wszyscy chcemy być tacy sami i udawać kogoś kim nie jesteśmy? Boimy się być sobą i mówić to co uważamy za słuszne, stajemy się kopiami zamiast być oryginałami. Czy naprawdę tego chcemy? Czy chcemy marnować nasze życie, tylko dlatego, że boimy się odrzucenia i wyśmiania przez rówieśników? To chore. Każdy powinien być sobą i nikim innym, to my mamy swój los w naszych rękach, to od nas zależy jak to wszystko się potoczy. Nikt nie przeżyje za nas życia, to my decydujemy jacy jesteśmy i kim jesteśmy, nie pozwólmy się zmienić tylko dlatego, że coś jest modne. Czy gdy ubierasz się inaczej niż inni jesteś gorszy? Nie, po prostu się wyróżniasz, bo jesteś sobą i to nic złego. Mamy jedno życie i musimy z niego korzystać, być sobą a nie marną podróbką. Przez ten okres czasu pojąłem, że nie ważne co robisz i jak głupie i szalone to jest, bo jeśli sprawia ci to radość i frajdę to, to rób, bo nikt inny tego za ciebie nie zrobi. Inni mogą uważać cię wariata, ale to nie jest ważne, ważna jest twoja satysfakcja po po tym jak osiągniesz swój cel, dlatego nie czekaj, działaj. Ja jeszcze miesiąc temu nie sądziłem, że będę tu gdzie jestem teraz, a jednak los miał dla mnie jakiś plan i nie było nim sypianie z obcymi dziewczynami co tydzień. Wiem, że los nie bez powodu zesłał mi Lori, ona miała mi pokazać, że nie muszę być obojętny, że mogę pokazywać radość i smutek. Że w życiu nie chodzi o przelatywanie obcych dziewczyn, a o to by umieć czerpać radość z banalnych rzeczy. Lori nauczyła mnie od nowa żyć, odkryła nowego mnie.
- Może za nami pojedzie. - Wzruszyłem ramionami. - Zobaczymy co zrobi, chodźmy.
Powoli ruszyliśmy co jakiś czas sprawdzając co robi klacz, szła za nami w bezpiecznej odległości. Ruszyliśmy więc szybciej, cóż na początku jechaliśmy z przodu a ona i Vidi z tyłu, teraz natomiast Vidi jechał koło Kaydena a to sprawiło, że i klacz podeszła bliżej. Gdy tylko dojechaliśmy do domu Kayden od razu wziął Lori do pokoju, nie poszedłem tam, wolałem zostać z resztą na dole i poczekać aż zejdzie i powie co się stało. Kayden zszedł po około dwudziestu minutach, na szczęście nie wyglądał jakby miał przekazać jakieś złe wieści.
- I? - Spytałem od razu. - Co z nią?
- Ma gorączkę, nic jej nie będzie. - Patrzyłem na niego czujnie. - To przez leki.
- Przez leki? - Chciałem się upewnić. - A one przypadkiem nie mają jej pomagać?
- Ale mają swoje wady. - Przypomniał. - Sam wiesz, że czasami ma zawroty głowy lub wiruje jej obraz, to są leki. Jej organizm w pewnym momencie po prostu się buntuje, zamiast przyswoić leki nie dopuszcza ich do organizmu, musi sobie zrobić z dwa dni przerwy lub więcej, bo inaczej jej stan będzie się utrzymywał w obecnej formie, może się nawet pogorszyć.
Niepokoiło mnie to, ale pocieszał mnie fakt, że Kayden wiedział co robi i co się dzieje z Lori. Gdyby nie on, nie dalibyśmy rady, muszę zacząć się od niego uczyć. Musi mnie nauczyć tego wszystkiego, jeśli w mojej przyszłości ma być Lori muszę o nią dbać i się troszczyć. Wstałem z kanapy i chciałem iść do góry, ale Kayden mnie zatrzymał.
- Zostaw ją, niech śpi. - Patrzyliśmy sobie prosto w oczy. - Choć pomóż mi ogarnąć konie, trzeba je wziąć do stajni by nie stały na tym deszczu, trzeba je też rozsiodłać. Musimy też coś zrobić z tą klaczą, nie może tak po prostu sobie latać.
Nie odpowiedziałem, po prostu poszedłem w kierunku korytarza, słyszałem, że za mną idzie, ale nie odwróciłem się. Wpuszczenie koni do stajni poszło łatwiej niż myślałem, gorzej było z klaczą której nie znaliśmy, ale na szczęście podążała za resztą koni. A konkretniej za Vidim, czyżby koń Lori miał romans z obcą klaczą? Udało się nam zagonić ją do boksu obok, bo w końcu nie chcieliśmy małego Vidiego. Kayden nie pojechał do domu, pani Diana mu nie pozwoliła. Stwierdziła, że za mocno pada i będzie chory dlatego chcąc nie chcąc musiał zostać. Wszyscy udaliśmy się na górę, poza Kaydenem który miał spać na kanapie. Stałem przed drzwiami pokoju Lori, chłopaki już weszli do siebie a ja stałem jak debil, westchnąłem denerwując się sam na siebie, bo to co miałem w głowie nie było normalne. Nie powinienem nawet o tym myśleć, ale zszedłem na dół, spojrzałem w kierunku kanapy gdzie wcześniej wszyscy siedzieliśmy przez prawie dwie godziny gadając o wszystkim i o niczym, Kayden dalej siedział na swoim miejscu, czytał jakąś książkę, podszedłem do niego tak by stać na wprost.
- Coś nie tak z Lori?
- Nie... Po prostu... Obaj chcemy dla niej dobrze, ale żeby była szczęśliwa tak na sto procent, nie możesz jej zostawiać. - Powiedziałem nie patrząc na niego. - Potrzebuje nas obu.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Chcę przez to powiedzieć, że nie mogę wszystkiego zniszczyć swoją zazdrością. - Nie mogłem tego z siebie wydusić, ale chciałem to powiedzieć. - Po prostu... Choć do góry, we trójkę raźniej.
Wiedziałem, że sam gubiłem się w swoich słowach i brzmiałem jak idiota, ale chciałem dla Lori jak najlepiej, nawet jeśli wiązało się to z tym, że musiałbym się nią dzielić z Kaydenem i tak, zdawałem sobie sprawę z tego jak to brzmi. W mojej głowie brzmiało to okropnie, ale zrobię wszystko by Lori czuła się jak najlepiej nie ważne ile będzie mnie to kosztować.
- Czy ty mi właśnie proponujesz, bym spał z wami? - Spytał niepewnie, jakby analizował moje słowa.
- Zrobię dla niej wszystko by była szczęśliwa, nawet jeśli oznacza to, że będę musiał znosić to że ją dotykasz.
- I wcale nie będziesz chciał mnie zabić? - Dopytał. - Bo jeśli w umowie jest wizyta w szpitalu każdego dnia w miesiącu, to się na to nie pisze.
- Postaram się nie zrobić ci krzywdy. - Obiecałem.
Wahał się, widziałem to, zastanawiał się. Bo on również chciał dla niej dobrze, dlatego miałem nadzieję, że w razie czego Kayden się zgodzi, Jezu, nigdy w życiu bym się nie spodziewał, że kiedykolwiek będę go pytał o coś takiego. Ba! Ja w życiu nie sądziłem, że komukolwiek będę proponował coś takiego. A w mojej głowie ponownie pojawiła się myśl, że Kayden i Lori są bardzo podobni, ona również najpierw rozważała za i przeciw. Po chwili wstał a ja zacząłem iść do góry, szedł za mną, chyba odniosłem sukces, po cichu weszliśmy do pokoju. Ja położyłem się od ściany a Kayden od zewnątrz, tak by Lori była pomiędzy nami.
- Długo będzie w takim stanie? - Spytałem, chciałem by już było dobrze, a domyślałem się że trochę to potrwa.
- W sensie?
- Jak długo jeszcze będzie się źle czuć?
- Nie wiem, różnie bywa...
Lori zaczęła coś mamrotać i się ruszać, ale dopiero po dłuższej chwili się obudziła, ewidentnie zdziwiło ją to, że po jednej jej stronie jestem ja a po drugiej Kayden. Patrzyła to na mnie to na niego jakby się upewniała, że na pewno dobrze widzi. Chciała już się podnieść, ale ręka Kaydena ją zatrzymała.
- Leż.
- Co się stało?
- Nic takiego, tabletki sprawiły, że się źle czujesz, masz gorączkę. - Wyjaśnił na spokojnie. - Śpij.
- A co się stało, że jesteśmy tu we trzech?
- O to pytaj Kaleba.
Świetnie, od razu wszystko na mnie zrzuca.
- Po prostu chcę byś była szczęśliwa, więc możecie mieć kontakt i jeśli chcesz to nie tylko. - Wyjaśniłem, miałem nadzieję, że się domyśli o co chodzi z tym "i jeśli chcesz to nie tylko" sama nie lubiła mówienia czegoś wprost więc powinna zrozumieć, ale dla pewności doprecyzowałem. - Twoje szczęście jest dla mnie najważniejsze, więc jeśli chcesz to możesz się z nim całować i inne rzeczy robić.
- I to ja mam gorączkę i się źle czuje? - Spytała patrząc to na mnie to na Kaydena, zatrzymując dłużej wzrok na Kaydenie. - Sprawdzałeś Kaleba? Bo gada od rzeczy.
- Mówię poważnie. - Powiedziałem. - Chcę byś była szczęśliwa, więc do ciebie należy decyzja.
- No mówię że zwariował. - Mimo że Kayden kazał jej leżeć, podniosła się i usiadła. - Jesteśmy w związku, już dawno ustaliliśmy, że Kayden to tylko mój kolega.
- Bardzo bliski kolega. - Wymamrotałem. - Czyli na czym stoimy?
- Ty i ja. - Powiedziała jakby to było logiczne i zaczęła wstawać. - A teraz idę do łazienki.
I tak po prostu wstała i wyszła, nie zamknęła drzwi. Siedzieliśmy w ciszy aż nagle Lori wróciła i położyła się na swoim miejscu.
- Cieszę się że doszliście do porozumienia i nikt nikogo nie chce zabić ani o nikogo nie jest zazdrosny bezpodstawnie.
- Bezpodstawnie? - Spytałem. - Nie powiedziałbym.
- Ja jestem po środku. - Powiedział Kayden.
- A ja jestem na tak w stu procentach, nawet w stu jeden. - Lori na mnie spojrzała. - Macie problemy z zauważaniem pewnych rzeczy.
Dalej leżeliśmy w ciszy aż zasnęliśmy, nikt nikogo nie dotykał żeby było fair. Dopiero podczas leżenia zauważyłem, że Lori była w innych ciuchach, Kayden musiał ją przebrać gdy ją tu przyniósł. I ku własnemu zdziwieniu nie poczułem zazdrości, to dobrze że ją przebrał, będąc w mokrych ciuchach mogłaby zachorować.
LORI
W nocy się obudziłam, słyszałam jakieś uderzenia w drzwi od boksu. Dalej nie czułam się najlepiej ale mimo to postanowiłam wstać by iść do stajni by sprawdzić co to za hałas. Powoli wstałam uważając by nie obudzić ani Kaleba ani Kaydena, skradałam się jak złodziej mimo, że byłam w swoim domu. Wymknęłam się na korytarz i miałam już schodzić po schodach na dół, ale zauważyłam któregoś z bliźniaków na schodach, siedział na samym szczycie schodów. W pierwszym momencie chciałam go wyminąć i po prostu zejść, ale coś w środku mnie mi nie pozwalało. Westchnęłam, nienawidziłam gdy musiałam kłócić się sama ze sobą, bo to nie miało sensu. Przegrywałam już na starcie, nie umiałam samej sobie powiedzieć "nie" jeśli widziałam, że kogoś coś męczyło od razu jakoś reagowałam.
- Czemu tu siedzisz? - Chłopak nie wyczuł mojej obecności przez co się przestraszył, odchylił głowę do tyłu unosząc spojrzenie na mnie. - To pora na spanie.
- Dalej wyglądasz jak zwłoki. - Wywróciłam oczami, tylko tego mi brakowało by ktoś mi mówił jak wyglądam, może i nie widziałam się w lustrze, ale domyślałam się jak wyglądam. - Nie mogę spać, nie umiem spać w obcych miejscach. - Wyjaśnił, kiepski z niego kłamca. - Muszę się przyzwyczaić.
- Dlatego siedzisz na schodach? - Uniosłam brew ku górze. - Mało wiarygodne.
Spuścił głowę w dół i westchnął, zastanawiałam się czy przy nim usiąść czy po prostu iść i zostawić go samego, bo raczej tego właśnie chciał. Nie pewnie usiadłam obok niego, nie spojrzałam w jego stronę, ale poczułam, że on spojrzał na mnie.
- Co chodzi ci po głowie? - Spytałam po dłuższej chwili. - Nie kłam, umiem czytać z mowy ciała i wiem kiedy coś jest nie tak i mój rozmówca kłamie.
- Mogło się nam cos stać z mojej głupoty. - Nie powiedział tego zbyt głośno, ale na tyle wyraźnie, że usłyszałam każde słowo, już wiedziałam z którym bliźniakiem siedziała. - Gdyby nie ja nic by się nie stało.
- Nie. - Zaprzeczyłam. - Nie zwalaj winy na siebie, bo to ja pojechałam mimo, że zdawałam sobie sprawę z tego jak kiepsko czułam się cały dzień, obaj popełniliśmy błąd, ale liczy się to, że umiemy się przyznać do swoich błędów.
- W pierwszej chwili myślałem, że już nie wyhamujesz. - W jego głosie słychać było, że odtwarza sobie w głowie te scenę i nie był tu, duchem był w lesie i znów przezywał te scenę. - A gdy już myślałem, że już po wszystkim zsiadłaś z niego jak jakieś zwłoki i praktycznie od razu upadłaś na ziemię i zaczęłaś wymiotować.
- Wiesz co? - Spojrzałam w końcu na niego, kiwnął głowa na znak, że mam mówić. - Ostatnia rzecz jaką pamiętam to, to jak powiedziałam Vidiemu by cię znalazł, nic więcej, potem już tylko jakieś strzępki.
- Wiesz, że on od razu do ciebie podszedł jak tylko zaczęłaś wymiotować? - Spytał. - On jakby nad tobą czuwał podczas gdy ja cały zesztywniałem i spanikowałem.
- Dlatego nazwałam go Vidi.
- Dlatego czyli dlaczego? Bo szczerze to nie za dużo mi to mówi.
- Vidi, oznacza zobaczyć. - Po minie chłopaka widać było, że dalej nie rozumie co mam na myśli. - Patrząc na Vidiego widzę w nim siebie, jest jak moje lustrzane odbicie, dlatego tak dobrze się z nim rozumiem, bo rozumiemy się bez słow. - Wyjaśniłam. - Rozumiesz? Stojąc i patrząc mu w oczy widzę jego dusze która jest odpowiednikiem mojej.
- Nie rozumiem, ale najważniejsze jest byś to ty rozumiała.
- Ja nie rozumiem, ja czuje. - W jego oczach widziała samo niezrozumienie. - Każdy człowiek ma w swoim życiu zwierzę z którym ma niepowtarzalną więź a odejście tego zwierzęcia, boli bardziej niż cokolwiek innego, moim zwierzęciem jest Vidi. - Wzrok z chłopaka przeniosłam na ścianę przed nami. - Wiem, że nigdy więcej nie spotkam takiego konia jak on, ponieważ w swoim życiu trafia się tylko raz na zwierzę w którym widzi się samego siebie, dlatego dbam o niego najlepiej jak potrafię by żył jak najdłużej. - Wyjaśniłam. - Ale i on dba o mnie, ja go uratowałam, więc on odwdzięcza mi się za każdym razem gdy jestem w zagrożeniu, chroni mnie tak jak ja ochroniłam jego.
- Podziwiam cię, że tak mu ufasz i dałaś mu się prowadzić mimo, że nie wiedziałaś praktycznie co się dzieje dookoła ciebie.
- Ufam mu, tak samo jak ufam Kaydenowi, to oni zawsze przy mnie są gdy coś się dzieje. - Położyłam się do tyłu na podłogę. - Mam jakiś problem? Wsiadam na Vidiego i cały świat przestaje mieć znaczenie, jestem ja, on i ścieżka w lesie.
- A czemu ty nie śpisz? - Zmienił temat.
I właśnie to sprowadziło mnie na ziemie, zajęłam się nim a przecież nie to było moim celem, miałam iść do stajni, bo któryś z koni nawalał w boks. Wstałam od razu na równe nogi, zaczęłam schodzić na dół ale jeszcze na chwilę się odwróciłam i spojrzałam na chłopaka który uważnie na mnie patrzył :
- Nie obwiniaj się, to była moja świadoma decyzja, idź spać.
Po tych słowach zaczęłam dalej schodzić w dół, wciągnęłam na siebie bluzę Kaleba która leżała na szafce w korytarzu i po prostu wyszłam. Nie bałam się mimo ze było ciemno a ja nie wzięłam żądnej latarki. Wszedłam do stajni i od razu zauważyłam sprawcę hałasu, klacz waliła kopytem w boks jakby walczyła o życie, choć możliwe, że dla niej to była walka o życie. Otworzyłam jej boks a ona od razu z niego wybyła, w jednym momencie stała się jakby spokojniejsza. Rozejrzałam się po koniach w celu sprawdzenia czy u nich wszystko okej, ale nie wykazywały niczego więc po prostu wyszłam z stajni zamykając za sobą drzwi. Miałam nadzieję, że klacz już nie będzie się zachowywać jakby ktoś chciał ją zabić, nawet nie wiem skąd ona się tu wzięła. Nie przypominałam sobie bym ją widziała, ostatni raz widziałam ją gdy zaprowadziłam ją do stajni. Wróciła do domu bez szelestnie, chłopaka nie było już na schodach i miałam nadzieje że spał bo nie było sensu by się zadręczał. Udało mi się wejść do pokoju a następnie do łóżka nie budząc chłopaków z czego byłam dumna. Teraz mogłam spokojnie spać nie martwiąc się niczym.
KALEB
Wstałem prędzej od Lori, dalej miała gorączkę i chyba nie czuła się najlepiej, Kaydena już nie było, pewnie pojechał do domu gdy przestało padać. Zrobiłem jej śniadanie i postawiłem na jej szafce nocnej. Nie dałem leków ponieważ nie chciałem pogarszać jej stanu. Zszedłem na dół, chłopacy grali sobie w karty. W uno. Nie wiem ile razy Leon przeklął, bliźniacy go ogrywali za każdym razem a on i tak grał dalej jakby liczył, że tym razem będzie inaczej.
- Pierdolę to! - Rzucił kartami na stół. - Kantujecie.
- Nie. - Zaprzeczył Nicholas. - My gramy po prostu przeciwko tobie, na końcu gramy pomiędzy sobą.
- Po co mamy tylko grać jak przy okazji możemy cię po wkurzać? - Spytał Mateo. - A to nie jest oszustwo.
- Kaleb grasz? - Spytał Leon gdy podszedłem do nich bliżej. - Ale nie da się wygrać.
- Spoko. - Usiadłem na przeciwko nich. - Lori i tak dalej śpi więc nie mam co robić.
- Ona w ogóle żyje? - Spytał Mateo.
- Nic jej nie jest, Kayden mówił, że to przez leki, a ja mu wierzę. - Wyjaśniłem. - Dobrze, że się z nią tyle na przebywał i ogarnia.
- Co racja to racja, nigdy nie panikuje tylko analizuje. - Leon przyznał mi rację. - Co byś zrobił gdyby jednak wolała być z nim a nie z tobą?
- Ja... - Westchnąłem. - Ja wczoraj chyba zrozumiałem, dlaczego Kayden się odsunął i to nie tak tylko w myślach, ja to poczułem. Nie umiem ci tego wytłumaczyć, ale chyba wczoraj zaakceptowałem Kaydena do tego stopnia, że nawet z nami spał.
- Robicie trójkąt? - Zdziwił się Leon.
- Nie, po prostu coś do mnie dotarło, Lori potrzebuje nas obu, nie mogę chcieć zrobić mu krzywdy, bo chce o nią dbać tak samo jak ja, a skoro Lori nie żywi do niego uczuć wyższych to nie jest potencjalnym zagrożeniem. - Szczerze? Czułem że brzmię jak wariat. - W każdym bądź razie pogodziłem się z tym że są ze sobą blisko ale nie za blisko.
- Wiedźma, ona naprawdę ci coś zrobiła albo się czymś zatrułeś. - Leon patrzył na mnie jak na wariata, ale nie obchodziło mnie to, liczyło się tylko to, że żyłem teraz w zgodzie sam ze sobą i nic więcej się nie liczyło. - Nie poznaję cię.
- To dobrze. - Powiedziałem zadowolony z siebie. - Obiecałem Lori, że zacznę nad sobą pracować, więc to robię.
- Chyba jedyna obietnica jakiej dotrzymasz. - Wywróciłem oczami na jego słowa. - Taka prawda.
- Więc powinieneś się chyba cieszyć, bo wreszcie się staram, wreszcie nie widzę tylko siebie ale i kogoś obok. - Leon patrzył na mnie jakbym co najmniej powiedział mu, że zaraz będzie koniec świata. - Wreszcie próbuję stworzyć prawdziwą relacje.
- Z twoim talentem do niszczenia wszystkiego wróżę prędzej katastrofę. - Zaczął rozdawać kary. - I nie patrz tak na mnie, bo wiesz, że mowie prawdę.
- Jak to jest, ze raz mi mówisz bym niczego nie zniszczył a następnym razem mówisz, że wszystko zepsuję? - Spytałem biorąc w ręce karty które Leon rozdał. - Nie powinieneś mi mówić "dobrze ci idzie stary"?
- Powinienem, ale nie zmienia to faktu, że może nie żyje z Lori w za dobrych stosunkach, ale dalej jest moją siostrą. - Przypomniał mi. - A ty moim starym kolegom którego znam na wylot.
- Nie żebyśmy chcieli wam przeszkadzać, ale może zacznijmy grać? - Spytał jeden z bliźniaków.
- My tu omawiamy bardzo ważne rzeczy. - Leon spojrzał na niego krzywo. - To sprawa życia i śmierci.
- Nie powiedzieli byśmy. - Mateo się odezwał, brzmiał niepewnie. - Po co w tym grzebiecie? On jest z twoją siostrą i tyle w temacie, o czym tu w ogóle rozmawiać.
- O tym, że to moja siostra i jak ją zrani to żadna siła wyższa mu nie pomoże. - Odpowiedział mu Leon. - Zasada jest prosta, ja mogę ją ranić, ale nikt poza mną.
- No idealnie pokazał to dzień gdy wypomniałeś jej śmierć Conora i dostałeś z liścia. - Wypomniałem mu. - To idealny tego przykład.
- Wtedy przesadziłem. - Przyznał. - Kogo jak kogo, ale Conora zawsze będzie bronić jak lwica swoich młodych.
- Wiedziałeś jak może się to skończyć a i tak to powiedziałeś. - Pokręciłem głowa. - Bratem roku na pewno nie zostaniesz.
- Bywa. - Nie przejął się tym ani trochę.
- Jednym słowem chuj nie kolega.
Zaczęliśmy grać i o dziwo nie szło mi tak badziewnie jak myślałem, nawet wygrałem dwa razy, miny bliźniaków były bezcenne, za to Leon się cieszył, bo wreszcie wygrał ktoś inny a nie bliźniacy. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie, że w zasadzie o moim i Lori związku wiedzą jej kuzyni i Leon, wróżyłem sobie śmierć gdy Lori wstanie i dowie się o tym wszystkim. Ale najważniejsze było to, że jej rodzice dalej nic nie wiedzą... Raczej. Oby nie bo inaczej grup pewny. Lori nie wyłaniała się z pokoju czym mnie niepokoiła dlatego ruszyłem na górę, gdy wszedłem do pokoju Lori nie spała, leżała.
- Jak się czujesz? - Spytałem siadając na krawędzi łóżka. - Wiem, że badziewne pytanie...
- Jest okej. - Odpowiedziała. - Muszę dziś posprzątać boksy i dać koniom jeść.
Gdy to usłyszałem myślałem, że zaraz się zaśmieje i powie, że żartuje ale tego nie zrobiła dlatego domyśliłem się, że mówiła poważnie. Ale nie zmierzałem do tego dopuścić, nie wyglądała najlepiej i jeszcze coś by sobie zrobiła.
- Nigdzie nie idziesz. - Zaprzeczyłem stanowczo. - Wczoraj mogło ci się coś stać a dziś znowu chcesz ryzykować, nie ma mowy.
- Kaleb. - Moje imię w jej ustach brzmiało stanowczo i jakoś inaczej niż u innych. - Biorąc zwierzęta liczysz się z tym, że opiekujesz się nimi niezależnie od swojego samopoczucia.
- Ale teraz masz mnie i możesz sobie odpocząć, na luzie to ogarnę. - Zapewniłem. - Tylko mi powiedz gdzie co masz i wszystko posprzątam.
- Nie jestem dzieckiem. - Wywróciła oczami i usiadła. - Dam sobie rade.
- Nie chcę by znowu ci się cos stało. - Odwróciłem na chwile swój wzrok od niej. - Wczoraj odpuściłem i jak się to skończyło?
- Wczoraj było wczoraj. - Boże jaka ona jest uparta. - Dziś czuje się już lepiej, nie brałam leków, nic mi nie będzie.
Milczałem, zastanawiałem się choć ani trochę nie chciałem by gdziekolwiek szła i coś robiła, miałem świadomość tego, ze coś mogłoby się jej stać a tego nie chciałem. Czy ona nie mogła choć raz odpuścić i się ze mną zgodzić? Mówi mi o odpowiedzialnością nad zwierzętami, a z odpowiedzialnością w swoją stronę to już nie pamięta.
- Dobra, ale ja idę z tobą i ci pomagam.
- A jak ty chcesz to zrobić?
- Ty dasz im jeść i je wypuścisz a ja ogarnę boksy.
- Serio? - Wywróciła oczami. - Nie bawię się tak, albo robimy po równo albo ja sama.
- Czy ty musisz z wszystkiego robić problemy? - Nie widziałem problemu w tym by ogarnąć boks, wiec czemu ona widziała? - Chce ci pomóc.
- A ja nie chcę byś robił wszystko za mnie.
- Niech będzie.
- Co?
- Ustalimy co i jak, bo widzę, że tu inaczej się nie da.
Pocałowała mnie w policzek i chciała wstać ale pociągnąłem ją na siebie by na mnie usiadła, chciałem ją pocałować co mi się udało. Całowanie jej będzie moją ulubioną rzeczą na świecie.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania