Poprzednie częściThe Mysterious Girl

The Mysterious Girl - rozdział dwudziesty trzeci

KALEB

 

Patrzyliśmy sobie w oczy przez dłuższą chwilę gdy ponownie wpiłem się w jej usta, oddawała każdy pocałunek. A ja straciłem ochotę by iść do stajni i ją ogarniać, zamiast tego miałem ochotę by z nią tu zostać i... Porobić coś. W pewnym momencie poczułem jak dziewczyna wplata ręce w moje włosy na co mruknąłem z przyjemności, nie wiedziałem czy to dobry pomysł, ale położyłem się. Dziewczyna nade mną górowała, nigdy nie pozwalałem by jakakolwiek dziewczyna była nade mną, ale ona mogła, była moim najcudowniejszym promyczkiem światła i wyjątkiem od reguły. Jednak ta przyjemność nie trwała długo ponieważ gdy tylko moja ręka wślizgnęła się pod jej koszulkę i położyłem swoją dłoń na jej tali od razu się ode mnie odsunęła wyplątując z moich włosów swoje palce a następnie biorąc moją rękę z wcześniejszego miejsca. A mogło być tak pięknie, wywróciłem oczami na to, że przerwała tak przyjemną sytuację. Mógłbym tu z nią zostać na zawsze i ani trochę by mi to nie przeszkadzało, mógłbym spędzić wieki na samym patrzeniu na nią i dalej było by mi mało. To było cudowne uczucie mieć świadomość, że ja jestem jej, a ona jest moja.

 

- O nie, nie, nie mój drogi. - na jej twarzy błąkał się uśmiech. - Mamy się ubierać, a nie rozbierać.

 

- W zasadzie to najpierw chyba musisz się przebrać więc mogę ci pomóc się rozebrać. - usiadłem podpierając się rękoma z tyłu o materac i uśmiechając się do niej niewinnie i patrząc jej w oczy, miałem wrażenie, że widzę w nich morze. - To jak będzie?

 

- Najpierw praca potem zobaczymy.

 

Zeszła ze mnie przez co poczułem nagły chłód, zawsze była dla mnie jak chodzący grzejnik. Podeszła do szafy by wyciągnąć z niej ciuchy, stała dłuższą chwilę przed szafą aż wyjęła z niej jakieś ciuchy. Lori chyba się zapomniała, bo zaczęła się rozbierać, choć nie powiem, że mi to przeszkadzało, miałem przed sobą bardzo ciekawy i przyjemny widok. Wpatrywałem się tak w nią aż nagle rzuciła we mnie swoją koszulką, którą z siebie zdjęła .

 

- Nie ładnie jest tak podglądać. - ustała na przeciwko mnie dlatego odchyliłem głowę by spojrzeć w jej oczy, były piękne. - Odpowiesz coś czy będziesz tak patrzył.

 

- Masz ładne oczy. - Powiedziałem co sprawiło, że na jej twarzy znów zagościło rozbawienie, wiedziałem, że rozbawiła ją moja nagła zmiana tematu, ale tak po prostu chciałem jej to powiedzieć, poczułem taką potrzebę więc po prostu to zrobiłem. - I uwierz, że wolałbym dotykać a nie tylko patrzeć.

 

- Może kiedyś, kto wie. - wzruszyła ramionami. - A teraz chodź, bo boksy były sprzątane dawno.

 

- Nie dziwie się, konie ostatnio praktycznie całkowicie przeniesione na pastwisko, więc boksów nie trzeba czyścić. - wzruszył ramionami. - Bynajmniej moim zdaniem.

 

- Dbam o swoje konie. - skrzyżowała swoje ręce na klatce piersiowej. - A co do pastwiska je też musimy posprzątać, chcę też zrobić wiatę by miały się gdzie chować podczas deszczu lub gorszej pogody no i oczywiście by miały stały dostęp do jedzenia i picia.

 

- Ja kiedyś z tobą nie wytrzymam. - westchnąłem. - Wiem, że je kochasz, ale może nie róbmy wszystkiego na raz?

 

- Wiedziałeś na co się piszesz chcąc mi pomóc z tym wszystkim, sam tego chciałeś. - zauważyła. - Więc teraz się męcz. Co do wiat, planuję dziś wszystko przyszykować a jutro zacząć robić.

 

- Dalej nie doszłaś do końca do siebie, a już zabierasz się za wszystko zamiast odpocząć. - chciałem, by najpierw doszła w stu procentach do siebie a dopiero potem myślała o wszystkim po kolei. - Czy możesz się zregenerować a potem dopiero myśleć o innych? Wiesz dobrze, że to nieodpowiedzialne.

 

- Nie, już ci coś powiedziałam. - spojrzała mi w oczy. - Biorąc zwierzę, liczysz się z tym, że niezależnie od samopoczucia czy pogody musisz się nim opiekować, jesteś za nie odpowiedzialny.

 

- Ale przecież mogę je ogarnąć sam a ty odpoczniesz. - czemu nie umiała pojąć, że to nic złego i mogła pozwolić sobie na odpoczynek, tym bardziej, że miała mnie i mogła w stu procentach na mnie liczyć w każdej sytuacji. - Czy nie tak działa związek?

 

- Co masz na myśli?

 

- To, że gdy druga osoba się źle czuje to ta pierwsza bierze jej obowiązki lub się nimi z nią dzieli, od tego jestem, by ci pomagać, wspierać i abyśmy się dzielili obowiązkami. - chciałem by to zrozumiała, nawet jeśli ja sam nie do końca rozumiałem, ona miała zrozumieć. - Nie jesteś sama i mogę ci przecież pomagać w ćwiczeniu twojej głupoty.

 

- Nie lubię gdy ktoś robi coś co wiem, że powinnam zrobić ja. - tym razem to ona westchnęła, nie podobała jej się myśl, że miałbym robić coś bez niej. - Od zawsze to ja wszystko przy nich robiłam, sama o nie dbałam, sama im sprzątałam, sama je karmiłam. Wszystko zawsze robiłam sama niezależnie od swojego stanu.

 

- Ale teraz nie musisz już robić tego sama, masz mnie. - wstałem i ustałem na przeciwko niej, nasze twarze dzieliły milimetry, patrzyliśmy sobie prosto w oczy. - Nic się nie stanie jeśli ten jeden raz sobie odpuścisz.

 

- Nie chcę odpuszczać. - opuściła swoją głowę wbijając wzrok w podłogę. - Dam radę, nic mi nie będzie.

 

Nie zdążyłem jej odpowiedzieć, bo po prostu odsunęła się i wyszła z pokoju. Decyzja zapadła, nie miałem możliwości dyskutowania. Ruszyłem za nią, czasami miałem ochotę udusić ją gołymi rękoma, była nieodpowiedzialna i narażała samą siebie, czemu nie mogła zrozumieć, że ja nie chcę by w tym stanie robiła cokolwiek. Gdy przeszliśmy przez salon chłopacy spojrzeli na mnie zdziwionym wzrokiem, dlatego na chwilę się zatrzymałem a ona dalej szła przed siebie.

 

- Stwierdziła, że musi posprzątać boksy i pastwisko do tego jeszcze chce zrobić wiatę dla koni na pastwisku. - wyszeptałem, by mnie nie usłyszała, ale już po chwili usłyszałem, że drzwi dworowe się zamknęły, no pięknie nawet na mnie nie poczekała. - Oszalała, nic do niej nie dociera.

 

- Ma po prostu świadomość tego, że musi dbać o zwierzęta które sama wybrała by u nas były, wie że musi o nie dbać. - wzruszył ramionami Leon. - Dba o nie i bierze na siebie odpowiedzialność za nie.

 

- Ale przecież jak jej nie było to ja się nimi opiekowałem i żyły. - wyrzuciłem ręce w powietrze. - Wtedy nie miała z tym problemu a teraz nagle nie mogę sam tego ogarnąć.

 

- Bo to nie to samo, ona nie wyręcza się nikim, woli wszystko robić sama by mieć pewność, że niczego im nie zabraknie i są zadbane. - pokręciłem głową. - Wiedziałeś na co się piszesz.

 

- Wiedziałem. - przyznałem. - Ale cóż, myślę że jest tego warta.

 

- Nauczysz się rzucać czary na zwierzęta od wiedźmy.

 

- Idę zanim sama tam wszystko zrobi.

 

- Leć, bo jest do tego zdolna. - nie pocieszył mnie. - No co stoisz? Leć.

 

Pokręciłem głową i ruszyłem w stronę wyjścia z domu. Gdy wszedłem do stajni zauważyłem Lori która ogarniała już boks Vidiego, koni nie było w stajni co świadczyło o tym, że wypuściła je na pastwisko, ale jakimś cudem idąc tu nie zwróciłem na to uwagi. Gdy tylko mnie dostrzegła wyszła z boksu i podała mi widły, które były oparte o drzwiczki boksu w którym sprzątała. Po chwili zauważyłem również drugą taczkę, przez te chwilę gdy mnie nie było Lori zdążyła już załadować prawie całą swoją taczkę, a przyszedłem może jakoś z pięć minut po niej, ta kobieta to jednak ma rozmach. Zacząłem sprzątać pierwszy lepszy boks, bo w sumie co za różnica od którego zacznę, przecież w każdym jest tak samo. Sprzątanie stajni zajęło nam prawie trzy godziny, trzy godziny wywalania gnoju, pocieszał mnie fakt, że jeszcze pastwisko i pass. Udało mi się wymęczyć Lori by odpuściła już sobie te wiatę na dziś. Podczas sprzątania cały czas ją obserwowałem w razie gdyby zasłabła, nie podobało mi się to, że prawie jej się coś stało a ona zamiast odpocząć zaczęła robić wszystko na raz. Lori poszła odnieść wszystkie rzeczy na swoje miejsca, chciałem jej pomóc, ale powiedziała, że jeszcze wszystko jej po przekładam i tyle z tego będzie. Podczas gdy ona się włóczyła wszędzie i nigdzie z rzeczami, przyszedł do mnie jeden z kociaków, były już o wiele większe niż gdy widziałem je pierwszy raz. Zaczął ocierać mi się o nogi więc wziąłem go na ręce, dopiero teraz zauważyłem, że był to ten sam kociak który na samym początku wbił mi swoje pazury w nogę, gdy byłem pierwszy raz w stajni.

 

- To ty, brutalna bestio. - kot podparł się przednimi łapami o moją klatkę piersiową i zaczął ocierać się swoją głową o moją twarz. - Co chcesz?

 

- Znalazłeś przyjaciela? - spytała Lori pojawiając się znikąd. - Lemon.

 

- To raczej on szuka przyjaciela. - starałem się nie otwierać za bardzo ust, bo kot cały czas się do mnie przymilał. - Zrobisz z nim coś?

 

- A co niby mam zrobić? Oznacza swój teren. - pogłaskała kota i ruszyła przed siebie a ja spojrzałem na nią zdezorientowany, a ona szła dalej jak gdyby nigdy nic. - Idziesz?

 

- Z nim? - spytałem a ona odwróciła się i skinęła głową. - tak po prostu mam go wziąć do domu?

 

- A czemu nie?

 

- No nie wiem. - wzruszyłem ramionami. - On jest ze stajni, nie jest zwyczajny do bycia w domu.

 

- I co z tego? - jej spojrzenie jasno mówiło, że nie ma to znaczenia skąd jest, ona nigdy nikogo nie oceniała, zawsze dostrzegała we wszystkich dobro, nie ważne skąd by nie byli. - To przyjaciel, nie ma znaczenia skąd jest.

 

- Masz dobre serce.

 

Wiedziałem to od dawna, od kiedy ją zobaczyłem wiedziałem, że ten chłód który stworzyła by się chronić krył za sobą ciepłą i wrażliwą osobę. Lori była trochę jak kwiat, któremu brakowało słońca i wody, a ja jej to zapewniłem dzięki czemu zaczęła się otwierać i rozwijać. Śmierć Conora sprawiła, że otoczyła się murem, który ją chronił przed ponownym zranieniem, ale mnie udało się ten mur zburzyć. Miałem tylko nadzieję, że moja relacja z Lori nie będzie taka jak jej z Conorem, że robiła dla niego wszystko, chciałbym z nią stworzyć normalną i zdrową relacje. Taką na jaką oboje zasługujemy. Nawet jeśli nie do końca wiedziałem na czym opierała się zdrowa relacja. Dla niej mógłbym nauczyć się wszystkiego.

 

- To zaleta i wada. - spojrzała mi prosto w oczy. - Mnie wszystko rani o wiele bardziej niż ciebie czy kogokolwiek.

 

- Domyślam się.

 

- Chodź.

 

Nie czekała na mnie, po prostu poszła do domu a ja zacząłem myśleć o tym jakie szczęście miałem, że udało mi się ją jakoś otworzyć. Nigdy nie sądziłem, że poczuje coś do kogoś w takim stopniu, zawsze bawiło mnie to, jak ktoś potrafił się zakochać i robić wszystko dla swojej drugiej połówki, ale teraz miałem ją i już rozumiałem jak to działa, jak bardzo można chcieć się zmienić dla drugiego człowieka. Zastanawia mnie co by było gdyby to wszystko potoczyło się inaczej, gdybym się tu nie przeprowadził, czy bym ją poznał? Jakie by było prawdopodobieństwo, że ją spotkam. Nie wyobrażam już sobie przyszłości bez niej, nie jest jak te wszystkie dziewczyny z którymi się pieprzyłem. Ona nie widziała we mnie tylko obiektu seksualnego jak te wszystkie dziewczyny, ja w niej też nie widziałem tylko jej ciała, ale każdy najdrobniejszy szczegół jej osobowości, pociągała mnie, ale wiedziałem, że z nią nie muszę się spieszyć. I choć często mnie do niej ciągnęło i miałem na nią ochotę, wiedziałem, że czas na to przyjdzie i mimo tego jak często jej to proponowałem i z tego żartowałem, jednego byłem pewny. Nawet gdyby rzeczywiście chciała i się zgodziła, nie zrobiłbym z nią tego, nie chciałem przypadkiem zrobić jej krzywdy a wiedziałem do czego byłem zdolny gdy byłem z kimś w łóżku. Do póki się nie opanuje i nie nauczę delikatności nawet nie ma mowy o czymś więcej.

 

***

 

Wszedłem do pokoju Lori bez pukania, ale na szczęście lub nie, nic nie robiła poza czytaniem książki. Nie spojrzała w moją stronę, dalej czytała, jakby nie usłyszała tego, że do niej przyszedłem. Podszedłem do łóżka i położyłem się obok niej, od razu ułożyłem się na boku i podparłem ręką o głowę by na nią patrzeć. Jednak nie trwało to długo, bo dziewczyna od razu zamknęła książkę i odłożyła ją na półkę nocną. Odwróciła głowę w bok by na mnie spojrzeć.

 

- Co chcesz? - spytała a ja tak po prostu dalej się w nią wpatrywałem. - Nie lubię gdy tak na mnie patrzysz, dziwnie się wtedy czuje, jakbyś prześwietlał moją dusze na wylot.

 

- Może to robię?

 

- Nie sądzę. - również zmieniła pozycję by było jej wygodnie ze mną rozmawiać i na mnie patrzeć. - Nikt nie ma takich zdolności.

 

- Więc może jestem wyjątkowy. - wzruszyłem ramionami.

 

- Nie musisz mieć żadnej mocy byś był wyjątkowy.

 

- Wiem, jestem taki nieziemski, że jako jedyny zburzyłem wszystkie twoje mury. - dostałem z poduszki w twarz, nawet nie wiem kiedy dziewczyna ją wzięła i mnie nią uderzyła choć cały czas się w nią wpatrywałem. - A to za co?

 

- Kayden nie potrzebowałby do tego wszystkiego tyle czasu. - wywróciłem oczami. - On od razu by wszystko wiedział i nie potrzebowałby popełniać tylu błędów by wreszcie się nauczyć.

 

- Na szczęście nie jestem taki idealny.

 

- Na szczęście.

 

Delikatnie popchała mnie tak bym położył się na plecach a następnie tak po prostu się we mnie wtuliła. Objąłem ją ręką by była jeszcze bliżej mnie. Lubiłem spędzać z nią czas w ten sposób, leżąc w ciszy i tak po prostu być koło niej. Nigdy wcześniej nie zwracałem uwagi na to jak wiele prostych rzeczy jest przyjemne. Wcześniej liczył się dla mnie tylko seks, nie wiedziałem ile rzeczy mnie omija, ale teraz już wiem. Teraz byłbym w stanie za to zabić, ale nie dla pierwszej lepszej osoby, tylko dla niej. Bo to dla niej uczyłem się tego wszystkiego, tylko ona dawała mi te wszystkie rzeczy i tylko jej chciałem, nikogo innego. Jednego mogłem być pewny, przy żadnej innej dziewczynie nigdy nie poczułbym tak wiele na raz. Ona była nie do zastąpienia, dlatego będę o nią dbał najlepiej jak potrafię. Poczułem, że dziewczyna jeździ palcami po moim brzuchu i klatce piersiowej, spojrzałem na nią, rysowała niewidzialne wzorki. Było to przyjemne uczucie, czułem jej ciepło nawet przez ubrania które nas dzieliły. Miałem wrażenie, że jej ciepło wyczułbym nawet z kilometra, Lori miała w sobie tyle ciepła, że gdy mnie przytulała zaczynało mi być gorąco, dlatego często wykorzystywałem ją jako swój prywatny grzejnik, bo podczas gdy moje ręce były zimne jej prawie płonęły. Uzupełnialiśmy się w pewnych kwestiach.

 

- Dzisiejszy dzień był męczący. - wymamrotałem w jej włosy. - Może powinnaś się przespać, dobrze ci to zrobi.

 

- Nie czuje się zmęczona.

 

Widziałem po niej, że nie brakowało jej za wiele do zaśnięcia, a po jej głosie słyszałem, że była już prawie nieobecna. Nie odpowiedziałem jej, wiedziałem, że jeśli poczekam jeszcze chwile, to zaśnie. Zacząłem delikatnie i powoli jeździć ręką po jej tali, poczułem, że wtula się we mnie jeszcze mocniej, jej twarz znalazła się w zagłębieniu mojej szyi, czułem jej oddech na swojej skórze. To było przyjemne, nigdy nie sądziłem, że siostra mojego kolegi może wzbudzić we mnie tak wiele. Na początku chciałem tylko by Lori poszła spać, ale gdy tak z nią leżałem sam zacząłem czuć senność. Dlatego się nie wstrzymywałem i również poszedłem spać, bo i tak nie mogłem się ruszyć, gdybym się ruszył mógłbym ją obudzić a tego nie chciałem.

 

LEON

 

Potrzebowałem kartki, a jedyne miejsce gdzie mógłbym jakąś znaleźć, to pokój Lori więc bez zastanowienia po prostu tam poszedłem. Nie zapukałem na szczęście tylko po prostu wszedłem. Podejrzewam, że gdybym zapukał i obudził Lori, Kaleb by mnie zamordował gołymi rękami z zimną krwią. Oboje spali, wyglądało to uroczo gdy się tak na nich patrzyło, mimo że spali było widać ile uczuć było między nimi, Lori wtulała się w Kaleba a on ją obejmował. Zrobiłem im na szybko zdjęcie a następnie po cichu zamknąłem drzwi i zszedłem na dół.

 

- A ty co tak się szczerzysz? - spojrzałem na mamę, która myła gary. - Co już przeskrobałeś?

 

- Dziękuję za to, że wierzysz w swojego syna i to, że jest grzeczny. - patrzyłem na nią. - Bym ci powiedział, ale nie mogę, mam zakaz.

 

- I ty się kogoś słuchasz? - mama patrzyła na mnie podejrzliwie. - Nie wierze ci.

 

- Nie musisz. - usiadłem na krześle. - Ale uwierzysz pewnego dnia.

 

- Jakiegoś konkretnego?

 

- A tego to już nie wiem.

 

Już czułem jak mama będzie się cieszyć gdy usłyszy, że Lori jest z Kalebem, od samego początku chciała by byli razem i trzymała za nich kciuki. Do dziś pamiętam minę taty jak usłyszał, że Kaleb z nami nie jedzie do dziadków tylko zostaje z Lori, mama się cieszyła, no przynajmniej do czasu gdy nie wróciliśmy i zastaliśmy ich kompletnie skłóconych. Wtedy to tata się cieszył, to nie było tak, że go nie lubił, po prostu nie ufał żadnemu chłopakowi, który był blisko z Lori i się nie dziwiłem, był ojcem, chciał chronić swoją córkę przed wszelkimi krzywdami. Tylko że nie mógł ochronić jej przed wszystkim, Lori sama wybierała sobie drogę po której kroczyła, nie ważne było dla niej to, że zwykle te drogi były najtrudniejsze, ona i tak chciała nimi iść. Nigdy nie była typem dziecka które podążało za rodzicem w obawie przed czymś, ona nigdy się nie bała i nie kroczyła ścieżkami którymi ktoś już szedł tworzyła swoje własne. Dlatego była jaka była, a była odważna. Nawet za dziecka nie zniechęcała się za szybko i wierzyła, że we wszystkich jest jakaś cząstka dobra, ale z czasem zaczęło to w niej zanikać. Mimo, że już nie szukała w ludziach dobra, to znalazła je w Kalebie i za wszelką cenę wyciągała ile mogła by wreszcie sam z siebie stawał się lepsza wersją siebie i jej się to udało. Wybrała trudną drogę i udało jej się ją wydeptać, choć nikomu innemu się to nie udało, ona coś w sobie miała. Była jedyną osobą jaką znałem z takim charakterem. Nigdy nie udawała kogoś kim nie była, nie ważne co się działo zawsze była sobą i nie zmieniała się nie ważne jak bardzo ktoś by jej nie nawytykał, że jest taka i taka, ona miała to gdzieś i po każdym upadku wstawała silniejsza. Ona nigdy nie była jak wszystkie dziewczyny, była inna, ale jej to nie obchodziło, bo najważniejsze dla niej było by była sobą a nie udawać siebie taką jaka by chciała być. To w niej ceniłem, nie chciała być kolejną kopią a oryginałem. Pasowała do Kaleba, mimo, że na początku zapierałem się w sobie jak tylko mogłem i mówiłem, te wszystkie okropne rzeczy, wiedziałem, że nie było na tym świecie kogoś kto pasowały do niego bardziej niż ona. Oboje nie byli idealni i byli inni, i to ich łączyło. Wbrew pozorom byli do siebie bardzo podobni i wyciągali z siebie to co najlepsze i dobrze się na to patrzyło. Nawet jeśli z początku nie chciałem tego przyznać.

 

KALEB

 

Zacząłem się przebudzać, ale starałem się nie ruszać ponieważ czułem, że Lori nadal śpi, a nie chciałem jej budzić. Spojrzałem w stronę okna, było ciemno, niestety nie miałem przy sobie telefonu więc nie miałem jak sprawdzić godziny, ale podejrzewałem, że było już późno, może coś koło pierwszej lub drugiej. Poczułem, że Lori się poruszyła, spojrzałem na nią, również zaczynała się budzić. Czy ona musiała się budzić wtedy kiedy ja się nudziłem? Zawsze się budziła chwile po mnie, czy ona miała jakiś czujnik, który ją wybudzał gdy wykrywał, że nie śpię?

 

- Śpij. - wyszeptałem. - Jest noc.

 

- Nie chce mi się już spać, ile spaliśmy?

 

- Nie wiem, ale wiem, że cały zdrętwiałem od spania w jednej pozycji, możesz mnie puścić bym rozprostował kości? Czy dostałem wyrok dożywocia leżenia w jednym miejscu i pozycji? - Lori nie odpowiedziała, po prostu mnie puściła i się odsunęła bym miał miejsce. - I nagle zrobiło mi się zimno.

 

Nie skomentowała tego, zamiast tego wtuliła twarz w poduszkę i jęknęła. Pewnie było to spowodowane tym, że również zmieniła trochę swoją pozycje i poczuła dzięki temu przyjemność.

 

- Wolałbym abyś jęczała w innej sytuacji a nie w poduszkę. - wyszeptałem jej do ucha i wstałem z łóżka by się przeciągnąć i rozprostować kości. - Jesteś głodna?

 

- Nie, Kaleb spokojnie, jeśli będę chciała coś zjeść to po prostu to zrobię. - mówiła w poduszkę. - Nie musisz się o nic martwić, nad wszystkim panuję.

 

- Po prostu chcę być pewny, że niczego ci nie brakuje.

 

- Nie musisz się o nic martwić. - zapewniła mnie. - Jeśli skończyłeś już panikować to chodź tu, potrzebuje wygodniejszej poduszki.

 

Pochodziłem jeszcze chwilę i się rozciągnąłem dzięki czemu poczułem ulgę, a następnie spojrzałem na dziewczynę, która już nie zmieniła pozycji od kiedy wstałem. Coś mi mówiło, że Lori jeszcze zaśnie, a jeśli ona zaśnie to i ja.

 

- Lecę.

 

Nie musiała się powtarzać drugi raz choć chwile musiała na mnie poczekać, od razu po tym jak jej odpowiedziałem wskoczyłem na łóżko, położyłem się tak jak wcześniej a Lori się we mnie wtuliła. Pasowała do mnie idealnie, może to właśnie dlatego wcześniej nie dostrzegałem dziewczyn jako partnerki a zwykłe dziewczyny, bo los chciał by nasze drogi się połączyły. Ponoć na świecie każdy ma swoją drugą połówkę, moją jest Lori, poznałem ją w najmniej spodziewanym momencie swojego życia, ale cieszę się, że ją poznałem. Los zawsze ma dla nas jakiś plan, tylko zwykle droga do szczęścia jest długa i trudna, ale warta tego wszystkiego. Moja zdecydowanie była warta, skoro na jej końcu spotkałem Lori. Na dodatek nauczyła mnie wielu rzeczy o zwierzętach i codziennie odkrywałem coś nowego. Przy niej nauka była czymś przyjemnym i jakoś tak wszystko samo się zapamiętywało, może to dlatego, że lubiłem jej słuchać i wszystko co do mnie mówiła miało znaczenie? A może po prostu to wszystko interesowało mnie bardziej niż wszystko czego się uczyłem do tej pory. Ale byłem pewny tego, że ta nauka chociaż mi się przyda i kiedyś ją wykorzystam.

 

- Lori?

 

- Nie, nic nie chce.

 

Zaśmiałem się, patrząc na nią, miała zamknięte oczy i głowę położoną na moim ramieniu. Wyglądała uroczo, ale nie przewidziała tego o co chciałem ją zapytać.

 

- Chciałem tylko zapytać, kiedy masz urodziny. - na te słowa otworzyła oczy i spojrzała na mnie zdezorientowana. - No co?

 

- Co już kombinujesz? - spytała podejrzliwie, chociaż jej wzrok nie był zbyt wyraźny, teraz już byłem pewny, że nie brakuje jej zbyt wiele by zasnęła. - O coś spytałam.

 

- Po prostu pytam, chce wiedzieć, w końcu jestem twoim chłopakiem, to normalne, że chcę wiedzieć o tobie takie rzeczy. - odpowiedziałem wracając do rzeczywistości.

 

- Dwudziesty piąty maja. - słysząc te odpowiedź pomrugałem dwa razy zdziwiony tym co usłyszałem, czy ja dobrze usłyszałem? Może mam omamy słuchowe? - Co?

 

- Też się urodziłem dwudziestego piątego maja, ale o rok starszy. - odpowiedziałem. - Wiedziałem, że los nie bez powodu mi cię zesłał.

 

Lori z powrotem położyła się do spania, a ja tylko na nią patrzyłem, zawsze wyglądała tak uroczo i niewinnie gdy spała. Lubiłem na nią patrzeć, sprawiało mi to przyjemność. Miałem wrażenie, że już nic więcej nie było mi potrzebne do szczęścia, bo miałem ją a ona była wszystkim co było mi potrzebne do życia.

 

- Możesz tak na mnie nie patrzeć? Trudno jest spać gdy czuje się czyjeś spojrzenie na sobie. - zaśmiałem się na te słowa. - Idźmy spać.

 

- Już ci mówiłem, że lubię na ciebie patrzeć, więc nie, nie mogę przestać na ciebie patrzeć. - pocałowałem ją w czoło. - Ale nie przeszkadzaj sobie i śpij.

 

- Kaleb?

 

- Tak?

 

- Obiecasz mi coś?

 

- Co tylko zechcesz.

 

- Chcę byś pewnego dnia zrobił to ze mną tak jak robiłeś to do tej pory z innymi dziewczynami.

 

- Co? - chciałem się upewnić, że dobrze usłyszałem. - Możesz powtórzyć?

 

- Chcę nie tylko tej dobrej wersji ciebie, chcę też tą poprzednią, chcę cię poznać całego, a nie obecna część. - nie dowierzałem temu co słyszę. - Chcę poznać tamtą część ciebie, bo tamten ty i obecny ty, to wciąż ty.

 

- Lori chyba zdecydowanie powinnaś iść spać.

 

Zgarnąłem jej koc z pod ściany i nim nas okryłem, bo przez ten cały czas gdy spaliśmy byliśmy odkryci, ale skoro żadne z nas się nie obudziło to chyba nie za bardzo nam to przeszkadzało. Okryłem Lori szczelniej by na pewno było jej ciepło.

 

- Serio każesz mi iść spać, bo zaczęłam poważny temat, który ci nie podpasował? - odkryła swoją prawą nogę. - Obiecałeś mi.

 

- Nie pisze się na to. - pokręciłem przecząco głową. - Nie wiesz o czym mówisz, nie chciałbym zrobić ci krzywdy.

 

- Nie zrobisz.

 

- Powiedziałem nie.

 

Tej jednej rzeczy akurat byłem pewny bardziej niż czegokolwiek innego, ona wcześniej robiła to tylko raz, nie wie o czym mówi. Kayden tak samo jak ona jest nie doświadczony w tych sprawach więc ich zbliżenie było powolne i delikatne, oboje się uczyli. Ja robiłem to wiele razy i działałem instynktownie, nie patrzyłem na to czy robiłem komuś krzywdę, a teraz miałem ją i chciałem się dla niej zmienić, dlatego nie było nawet mowy o tym byśmy to zrobili po mojemu. Rozumiałem, że ciekawiło ją jak do tej pory wyglądały moje zbliżenia z dziewczynami, ale wolałem jej w to nie mieszać dla jej dobra. Znałem siebie i wiedziałem, że nie trzeba było wiele bym stracił nad sobą kontrole, a tego nie chciałem. Z nią nie chciałem się pieprzyć tylko kochać, bo ja ją kochałem.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Bettina 9 miesięcy temu
    Kawal porzadnej roboty.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania