Poprzednie częściThe Mysterious Girl

The Mysterious Girl - Rozdział dwudziesty czwarty

KALEB

 

Zacząłem się przebudzać i czułem chłód, od razu otworzyłem szeroko oczy i przestraszony zacząłem rozglądać się szybko po pokoju w poszukiwaniu Lori. Nie było jej w pokoju, od razu wyskoczyłem z łóżka jak poparzony i pędem wybyłem z pokoju, nie zakładałem laczek nie były mi teraz do niczego potrzebne, nie obchodziło mnie nawet to, że zderzyłem się na korytarzu z którymś z chłopaków, nie przejąłem się tym i ruszyłem na dół, nie było czasu na zatrzymywanie się, nawet nie sprawdziłem na kogo wpadłem. Były rzeczy ważne i ważniejsze, w tym momencie znalezienie tej wariatki było ważniejsze. Gdy schodziłem ze schodów również zahaczyłem o któregoś chłopaka sprawiając, że prawie spadł, ale nawet się nie obejrzałem za siebie by spytać czy wszystko okej. Miałem jedną misje. Znaleźć ją. Na szczęście nie zajęło mi to długo, znalazłem ją w kuchni, robiła śniadanie. Nie będę ukrywał, że poczułem się jak idiota, bo zdążyłem już wpaść w lekką panikę, że coś jej się stało, ale na szczęście byłą cała i robiła coś do jedzenia. Miałem nadzieję, że mi też zrobi, bo mój brzuch dał o sobie znać.

 

- Lori, czy ty nie możesz na mnie poczekać jak się obudzisz? - spytałem podchodząc do niej i wtulając się w nią od tłu i całując ją w szyje. - Nie uciekaj mi więcej.

 

- Czy ty chcesz nas zabić? - spojrzałem przez ramię na chłopaków wchodzących do kuchni, Leon i Nicholas stali w progu. - Prawie zwaliłeś mnie ze schodów. - Nicholas nie brzmiał na zadowolonego, bardziej na oburzonego.

 

- To w emocjach. - obróciłem się do nich przodem tym samym puszczając Lori. - Spieszyłem się.

 

- Ja rozumiem, że miłość cię napędza i przyćmiewa umysł, ale mogłeś chociaż się na chwilę zatrzymać i spytać czy wszystko okej, a nie poleciałeś jak opętany dalej. - Leon patrzył na mnie jak na wariata. - Wiem, że miłość zmienia ludzi, ale u ciebie to inny wymiar zmiany, obawiam się, że jeszcze chwila i potrzebny ci będzie odwyk od Lori i jakiś dobry psycholog lub psychiatra, to się jeszcze zobaczy.

 

- Tak spieszno ci było, a ona sobie na luzie robi śniadanie jak gdyby nigdy nic. - Nicholas przeczesał palcami swoje włosy. - Lori, nie żebym cię straszył, ale ja na twoim miejscu bałbym się o swoje życie.

 

- Jedyne o co się boję, to o to, że przez Kaleba zabraknie mi tlenu jak będzie mi tak sterczał nad głową za każdym razem. - odwróciła się do nas. - Mam wrażenie, że jest moim cieniem.

 

- Ja tylko pilnuje aby na pewno nic ci się nie stało. - oburzyłem się. - To źle, że się martwię i chcę z tobą przebywać?

 

- Za pomniałam, że robienie śniadania jest śmiercionośne. - złapała się teatralnie za serce. - A i masz słabą czujność, bo już od czwartej nie śpię.

 

- I czemu mnie nie obudziłaś?

 

- No jeszcze miej do mnie o to pretensje. - odwróciła się z powrotem do kuchenki by obrócić naleśnika. - Nie musisz się o mnie martwić, a ja potrzebuje więcej przestrzeni bym z tobą nie zwariowała, tyle lat przeżyła bez ciebie to i teraz przeżyję.

 

- Wolę mieć cię na oczach, jestem wtedy spokojniejszy. - nie podobała mi się myśl, że mogłaby być gdzieś sama, do tego ta chwila mogłaby wystarczyć by coś jej się stało. - Wiesz, że jestem przewrażliwiony na twoim punkcie.

 

- A ja myślałam, że już ustaliśmy, że moje leki to nie koniec świata. - westchnęła. - Myślałam, że zamknęliśmy już ten temat a jednak nie.

 

- Po prostu się martwię. - wzruszyłem ramionami, choć ona nie mogła tego widzieć, bo stała tyłem do mnie. - Ponoć to ludzka cecha.

 

- Ale ty przesadzasz, ja tylko wstałam by zrobić śniadanie, a ty prawie zabiłeś chłopaków na schodach.

 

- Nie kazałem im wchodzić mi w drogę, to oni byli na mojej drodze, nie ja na ich. - dałbym sobie rękę odciąć, że właśnie wywróciła oczami. - Nie możesz się na mnie gniewać, za to, że chcę dla ciebie dobrze.

 

- Potrzebuje swojej przestrzeni, bo zwariuje. - jęknęła. - Nie możesz za mną chodzić cały czas, chyba, że planujesz przedwczesną śmierć.

 

- Ale po co od razu te nerwy? - popatrzyłem na nią niezrozumiale. - Ja tylko staram się o ciebie dbać.

 

- Najlepiej od razu chodź się ze mną kąpać. - powiedziała sarkastycznie. - Bo jeszcze się utopie i będzie problem.

 

- Mogę ci pomóc się utopić jak chcesz, nie ma problemu. - wzruszyłem ramionami. - Ale mogę w sumie się z tobą wykąpać, we dwójkę raźniej.

 

- I ja mam nie zrobić ci krzywdy? - wyłączyła kuchenkę i odwróciła do nas przodem. - Dziś mam dzień wolny od Kaleb'a, ktoś chce się ze mną pobawić w cięcie desek do wiaty? Od razu mówię, że to ręczna robota.

 

- To chyba oczywiste, piłę trzeba trzymać w rękach by ciąć deski. - Nicholas oparł się o framugę, a Lori uśmiechnęła się do niego szatańsko - No a nie?

 

- Nie mówiłam nic o pile. - zauważyła. - Wolę się bawić rzaszką.

 

- Że czym? - chłopak zmarszczył brwi. - Co to za ustrojstwo?

 

- Taka w sumie ręczna piła. - Lori chyba zastanawiała się jak mu to wytłumaczyć, bo przez dłuższą chwile milczała. - Kojarzysz coś takiego jak moja twoja?

 

- No niby tak, to takie coś gdzie po jednej stronie stoi jedna osoba a po drugiej druga i tną ciągnąc na zmianę w swoje strony.

 

- No to jest coś podobnego do rzaszki, tylko że przy rzaszce tniesz sam. - wyjaśniła. - Jak będę szła do stajni to ci pokarzę.

 

- Będę czekał i próbował nie spaść ze schodów z nieznanych przyczyn.

 

- To było przypadkiem! - krzyknąłem gdy chłopak wyszedł z kuchni. - Następnym razem mi się uda cię zepchać.

 

- Idę, bo się załamuje.

 

Wszyscy poza mną i Lori ulotnili się z kuchni, zostałem tylko ja i Lori która usiadła z talerzem do stołu. Usiadłem na przeciwko niej, spojrzała na mnie.

 

- A ty czemu nie jesz swoich? - spytała a ja spojrzałem na szafkę gdzie faktycznie był jeszcze jeden talerz, uśmiechnąłem się na ten widok. Wstałem z krzesła tak szybko, że prawie poleciało do tyłu, ale zdążyłem je złapać, Lori czujnie na mnie patrzyła. - Tak Kaleb, pozabijaj wszystkich dookoła a na końcu jeszcze samego siebie.

 

- To z tego wrażenia i szczęścia. - wziąłem talerz i chciałem już usiąść, ale najpierw musiałem coś zrobić. - Wiedziałem, że mnie kochasz. - poczochrałem ręką włosy dziewczyny na co strzepnęła moją rękę z swoich włosów. - Ale po co ta agresja?

 

- Popsułeś mi fryzurę. - zaczęła poprawiać włosy. - Ja ci zrobiłam jedzenie, a ty mi poczochrałeś włosy, nie tak powinno to wyglądać.

 

- Oj tam oj tam.

 

Pokręciła głową i zaczęła jeść naleśnika, mi jednak jakoś tak było pusto na tym naleśniku. Spojrzałem na dziewczynę która miała już wgryźć się w naleśnika, ale dostrzegając moje spojrzenie westchnęła, odłożyła naleśnika na talerz i wstała z krzesła, podeszła do jednej z szafek a następnie wyjęła z niej nutellę, chwilę się zastanowiła a następnie ruszyła w kierunku lodówki i wyjęła z niej dżem i postawiła mi oba słoiki na stole, otworzyła jeszcze szufladę i wyjęła z niej nóż do smarowania chleba również kładąc go na stole, usiadła z powrotem na przeciwko mnie i zaczęła jeść naleśnika bez żadnych dodatków. Cały czas na nią patrzyłem i w końcu nie wytrzymała, odłożyła ponownie naleśnika na talerz i usiała wygodniej na krześle patrząc mi prosto w oczy.

 

- No co tym razem chcesz?

 

- Nic, po prostu masz przed sobą nutellę i dżem a jesz naleśniki na sucho. - westchnęła słysząc moją odpowiedź. - No co?

 

- Dobijasz mnie, wolę jeść je na sucho, lubię ich smak.

 

Pokręciła głową a następnie wróciła do jedzenia nie patrząc na mnie. Jak ona tak mogła? Przecież naleśniki z nutellą to najlepsze jedzenie na świecie, a ona tak po prostu jadła naleśnika bez niczego, niszczyła najlepsze jedzenie na świecie. I ja te dziewczynę wybrałem na dziewczynę do końca swojego życia, gdzie ja zabłądziłem? Chociaż, jeszcze mogłem ją komuś sprzedać, ale wątpię, że by ją chcieli gdyby usłyszeli dlaczego ją sprzedaję. Chciałem jeszcze coś dodać ale już się nie odezwałem ani na nią nie patrzyłem, nie chciałem jej znów zdenerwować.

 

***

 

Minęły dwa dni, Nicholasowi i Lori udało się zrobić wiatę dla koni robili ją całymi dniami, do domu przychodzili jedynie na posiłki, oczywiście robili ją beze mnie, bo Lori mnie nawet nie dopuszczała do miejsca gdzie robili. Kayden napisał mi dziś, że Lori już może brać leki dlatego je jej dałem, ale nie powiem, że mnie nie zdziwił gdy napisał, myślałem, że już dawno zapomniał o tej sytuacji, bo się nie odzywał. Aktualnie leżałem z Lori w łóżku, Lori się we mnie wtulała, brakowało mi tego przez ostatnie dwa dni.

 

- Dwa dni nie leżeliśmy tak razem rano na spokojnie, tęskniłem za tym. - objąłem ją mocniej. - Ostatnie dwa dni zwiewałaś mi z łóżka z samego rana by majsterkować z Nicholasem.

 

- Czyżbyś był zazdrosny? - uniosła na mnie wzrok.

 

- A mam o co?

 

- Może, wiesz, ma takie niebieskie oczy...

 

- Bardzo mi przykro, ale z tego co wiem to wolisz szare. - przerwałem jej. - Bynajmniej ostatnim razem jak z tobą rozmawiałem to wolałaś szare, ale ostatnie dwa dni spędziłaś na wgapianiu się w te niebieskie więc może ci się coś odmieniło.

 

- I tak mnie kochasz.

 

- No nie wiem, musiałbym to rozważyć. - udałem zastanowienie. - Chyba przerzuciłem się na blondynki przez te dwa dni gdy mi uciekałaś. - dziewczyna na moje słowa zmarszczyła brwi i patrzyła na mnie wzrokiem jasno mówiącym, że coś jej nie pasuje. - Co?

 

- Przecież ty do cholery nie byłeś z żadną blondynką.

 

- A skąd wiesz? Moja historia łóżkowa jest bardzo bogata, tak ci tylko przypominam jakbyś zapomniała.

 

- Wolałam tego nie słyszeć. - skrzywiła się. - Nie musiałeś mi tego mówić.

 

- No cóż, jestem szczery.

 

- Twoja szczerość kiedyś przyprawi mnie o zawał. - wyznała.

 

- Nie naraziłbym cię na takie coś. - wtuliła się we mnie bardziej. - Kocham cię. - Wyszeptałem jej we włosy.

 

Uwielbiałem to uczucie gdy leżeliśmy razem i się we mnie wtulała, to było takie cudowne i przyjemne uczucie. Każdy jej dotyk był tak cholernie przyjemny, a gdy się we mnie wtulała miałem wrażenie, że niczego więcej mi nie potrzeba do szczęścia, czułem się jak w domu. Zastanawiałem się jak to będzie gdy zbliżymy się do siebie bardziej, skoro jej dotyk dawał mi tyle przyjemności przez ubrania, to chyba bez nich bym oszalał. Wiedziałem, że miałem przy sobie dziewczynę z którą chcę budować przyszłość, z nią i nikim innym. Nie ważne było to, że Lori nie chciała dzieci, przecież to nie miało znaczenia, a ja rozumiałem dlaczego nie chciała mieć dzieci i to było w porządku. Przymknąłem oczy czując jej ciepło, w pewnym momencie zacząłem przysypiać gdy nagle poczułem coś na ustach. Otworzyłem oczy i ku mojemu zdziwieniu przede mną była twarz Lori, zamrugałem dwa razy by się upewnić, że na pewno dobrze widzę. Pocałowała mnie, gdy spałem, chciałem oddać ten pocałunek, ale go przerwała.

 

- Słaby refleks, nie zdążyłeś oddać pocałunku. - uśmiechnęła się do mnie. - I nie ładnie tak przysypiać.

 

- Nie przysypiałem. - udałem, że wcale nie było jak mówi. - Chciałaś coś?

 

- Nie. - podniosła się a następnie na mnie niepewnie usiadła okrakiem, uśmiechnąłem się do niej, ona również się do mnie uśmiechnęła. - Ale może ty coś chcesz?

 

- To sugestia? - ułożyłem ręce na jej udach.

 

- Może.

 

Pochyliła się nade mną i mnie pocałowała, nie musiała długo czekać na to aż oddam jej pocałunek. Rzadko się całowaliśmy, częściej się przytulaliśmy, dlatego pocałunki z nią były dla mnie czymś dalej nie do końca znanym, ale każdy pocałunek z nią był inny. Ten również był inny, cały czas go pogłębialiśmy jakbyśmy chcieli oboje tego samego. Obróciłem nas tak, że dziewczyna wylądowała pode mną, ale nie przerwaliśmy pocałunku, wręcz przeciwnie, stał się bardziej namiętny, podgryzłem jej wargę na co jęknęła w moje usta. Oderwałem się od niej gdy zabrakło nam powietrza, ciężko oddychaliśmy. W jej oczach widziałem podniecenie, podobało mi się to, ale nie chciałem przechodzić dalej.

 

- Chciałam być u góry. - Wydyszała.

 

- Powinnaś się cieszyć, bo i tak jesteś jedyną dziewczyną która kiedykolwiek nade mną górowała. - otarłem swój nos o jej, patrząc w jej oczy. - Nie wiedziałem, że tak łatwo cię podniecić.

 

Chciała mi odpowiedzieć, ale nagle drzwi się otworzyły bez ostrzeżenia, oboje zamarliśmy i spojrzeliśmy w tamtą stronę. W progu stał Nicholas na którego twarzy od razu dostrzegłem zmieszanie i speszenie.

 

- Ja nic nie widziałem. - zaczął wychodzić z pokoju, ale jeszcze się cofnął. - Chciałem tylko powiedzieć, że planujemy co będziemy robić, więc macie zejść na dół.

 

- Tak tak. - przytaknąłem mu, chcąc by wyszedł. - Kiedyś do was zejdziemy.

 

Nicholas wyszedł a mój wzrok powrócił na dziewczynę pode mną, miała wypieki na twarzy, jej reakcja była prawie taka sama jak Nicholasa. Ja natomiast nie czułem żadnego zażenowania chociaż byłem pomiędzy jej nogami i nad nią górowałem, w dodatku nasze usta na pewno były zaczerwienione i napuchnięte od całowania się, ale ja po prostu miałem w to wywalone.

 

- Chyba ktoś się wstydzi. - pocałowałem ją by jej myśli zmieniły tor. - Ne ma co się wstydzić, to ludzka rzecz, całowanie to nie zbrodnia.

 

- Wstyd też jest ludzki. - wymamrotała. - Następnym razem musimy pamiętać o zamykaniu drzwi na klucz.

 

- Miło, że myślisz już o następnym razie. - Lori na moją uwagę cała się zarumieniła. - Nie rumień się tak, bo wtedy to dopiero posądzą nas o nie wiadomo co.

 

- Łatwo ci mówić.

 

- No już, zbieramy się, bo jeszcze nas o coś posądzą naprawdę im dłużej tu jesteśmy tym bardziej czas idzie na naszą nie korzyść. - wstałem z łóżka i wyciągnąłem do niej rękę by jej pomóc wstać. - No chodź.

 

- Powinnam się chyba cieszyć, że to nie żaden z moich rodziców, ale jakoś wcale nie czuję ulgi. - przyjęła moją rękę. - Nie wiem czy chcę tam schodzić i spojrzeć im w oczy.

 

- To nic wielkiego, przecież się nie pieprzyliśmy na biurku tylko rozmawialiśmy w dwuznacznej pozycji. - wywróciłem oczami. - Na spokojnie, nic złego nie robiliśmy.

 

- A gdyby wszedł kilka minut wcześniej?

 

- To by zobaczył nas całujących się i dalej by to nie było nic wielkiego.

 

- Dalej to ja nie wiem jak ty podchodzisz z takim spokojem do tego wszystkiego.

 

- Normalnie i chodźmy już. - podeszliśmy do drzwi i je otworzyłem przepuszczając Lori pierwszą. - Nic wielkiego się nie stało, spokojnie.

 

Schodziliśmy po schodach gdy nagle Lori się zachwiała i prawie poleciała do przodu, ale zdążyłem ją złapać.

 

- Może twój poprzedni upadek ze schodów to nie moja wina? - spytałem, ale nie doczekałem się odpowiedzi, dopiero po chwili dotarło do mnie o co chodzi. - Idę po leki, usiądź sobie tu, a ja zaraz wracam.

 

Pomogłem jej usiąść a następnie pędem ruszyłem do kuchni, nie obchodziło mnie nawet to, że chłopacy mnie o coś spytali gdy ich minąłem w salonie. Ustałem w kuchni przed szufladą z jej lekami i właśnie sobie uświadomiłem, że nie wiedziałem co jej jest co równało się z tym, że nie wiedziałem które leki są mi potrzebne, zacząłem się zastanawiać które to były. Przecież widziałem je kilka razy, musiałem sobie tylko przypomnieć. Nie mogłem się pomylić, nie chciałem by coś jej się stało z mojej głupoty. A mogłem się pouczyć tych leków, albo Kayden mógłby zostawić mi karteczkę co od czego jest, to nie, latałem myślami gdzieś w obłokach i proszę bardzo, jestem w czarnej dupie. Nie będę teraz jak dureń wydzwaniał do Kaydena, przecież on jest w pracy, już bardziej mi się opłacało zacząć czytać wszystkie kartoniki po kolei by wiedzieć co od czego jest. Westchnąłem, ja to zawsze musiałem coś odwalić.

 

- Nad czym się tak modlisz? - usłyszałem Leona za plecami. - Nie nauczyłeś się które leki są od czego, prawda?

 

- Być może, a ty wiesz które leki są od czego? - miałem nadzieję, że wiedział, ale ta nadzieja uleciała równie szybko co się pojawiła, mina Leona mówiła sama za niego. - Jesteś jej bratem, nie powinieneś wiedzieć takich rzeczy?

 

- A ty chłopakiem. - wypomniał. - Zadzwoń do Kaydena, co za problem?

 

- A on nie jest w pracy? - zdziwiłem się.

 

- Jest. - przytaknął. - Ale jak zadzwonisz z telefonu Lori to odbierze od razu, bo tylko jej numer ma w kontaktach ustawiony jako pilny, więc nawet jak ma wyciszony telefon to odbierze, bo będzie mu normalnie dzwonił mimo wyciszenia.

 

- Taki mądry jesteś to sam dzwoń, jak coś to ty dostaniesz ochrzan nie ja.

 

Leon wzruszył ramionami i zaczął się rozglądać po kuchni jakby czegoś szukał lub wypatrywał.

 

- Gdzie jest jej telefon?

 

- Pewnie u góry, a co?

 

- No co, co? Zadzwonię do niego zanim mi siostra przez ciebie wykituje. - wyjaśnił. - Przynieś mi jej telefon, na co czekasz.

 

- A co ja pies jestem, że mi mówisz, że mam przynieść?

 

- Idź.

 

- Idę.

 

Ruszyłem z powrotem do pokoju, czemu to zawsze ja muszę gdzieś gnać, czy inni nie mają nóg? I ja wiem, ze pół życia narzekam, ale no po kimś to chyba mam. Wszedłem powoli po schodach mijając Lori a następnie otwierając drzwi do mojego i jej pokoju, w sumie bardziej jej ale kto by tam na to patrzył. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i dostrzegłem jej telefon na szafce nocnej. Od razu po niego chwyciłem, ale zdałem sobie z czegoś sprawę, nie miałem wcześniej telefonu Lori w rękach. I może nie powinno mnie to obchodzić, ale z ciekawości uruchomiłem urządzenie i sprawdziłem co ma na tapecie. Na jej tapecie była ona, Kayden i Conor, Kayden jak zwykle wpatrywał się w Lori i się uśmiechał, ona natomiast patrzyła na Conora uśmiechając się. Tylko Conor miał nijaką minę, dosłownie stał jak posąg, Kayden obejmował Lori a on tak po prostu stał obok. Zastanawiało mnie czy ma dalej jego numer, może były tam ich stare wiadomości...

 

- Kaleb!

 

- Idę!

 

Pokręciłem głową i ruszyłem na dół, choć korciło mnie by zerknąć na ich wiadomości, ale wiedziałem, że po pierwsze nie mogę po drugie nie miałem czasu. Niemal zbiegłem po schodach do kuchni, Leon wyciągnął do mnie rękę po telefon, a mi pojawiła się chwila zwątpienia. To był jej telefon, jedna z ważniejszych rzeczy, miała o niej najwięcej informacji. I tak, Leon był jej bratem, znałem go i w ogóle, ale nie mogłem mu dać tego telefonu, był on zbyt ważny. Dlatego po chwili sam szukałem numeru Kaydena w telefonie Lori, jak się okazało nie było to trudne, miała tylko sześć kontaktów. Numer Conora też dalej miała, ale nie wszedłem w jej wiadomości z nim, to by nie było fair w stosunku do niej, ona nie grzebałą mi w telefonie. Kliknąłem na numer Kaydena, nie powiem, że się nie stresowałem, bo stresowałem się jak cholera. Ale okazało się, że to nie było takie straszne, a Kayden faktycznie odebrał i to dosłownie od razu, zdziwił mnie tym i to bardzo, Kayden ewidentnie lubił zaskakiwać ludzi. Pokierował mnie co mam zrobić krok po kroku oraz jakie tabletki wziąć, od razu czułem się jakoś raźniej i pewniej. Wiedziałem co mam robić i jak zrobić więc nie było mowy o pomyłce. Miałem w jednej ręce szklankę a w drugiej dwie tabletki, powoli podszedłem do Lori, która siedziała dalej na schodach.

 

- Dobra. - kucnąłem przy niej. - Żółta czy zielona?

 

- Zielona. - wymamrotała.

 

Od razu włożyłem jej do ust tabletkę a w rękę wsadziłem szklankę z wodą, poradziła sobie. Siedziała cały czas na schodach, gdy zaczęła widzieć normalnie spojrzała na mnie.

 

- Dziękuję. - usiadłem obok niej. - Zawsze w takich chwilach był przy mnie Kayden.

 

- Cóż, teraz jest w pracy, ale jestem ja. - objąłem ją by się we mnie wtuliła co zrobiła niemal od razu. - Już jest okej?

 

- Tak.

 

- Idziemy do chłopaków?

 

- Poczekajmy jeszcze chwilkę.

 

- Okej.

 

Siedzieliśmy w zupełnej ciszy, tak po prostu przytuleni do siebie jak gdyby nigdy nic. Mieliśmy już wstawać, ale chłopacy nas uprzedzili i przyszli do nas więc nie wstaliśmy.

 

- Bałem się tu przyjść. - pokręcił głowa Nicholas. - Ale nie miałem wyboru.

 

- Nikt nikogo tym razem nie obmacuje. - zapewniłem go. - Wszystko jest w jak największym porządku.

 

- Zostałem straumatyzowany. - widać po nim było, że mówił poważnie. - I ona chyba też.

 

- Bo do pokoju się puka. - wymamrotała. - Co chcecie robić?

 

- W zasadzie to jeszcze nie wiemy. - odpowiedział Leon. - Ale mamy pewien pomysł.

 

- No dajecie. - Lori brzmiała jakby częściowo tu była, ale tylko częściowo, resztą ciała była gdzie indziej. - Pomysły chłopaków nigdy nie kończą się najlepiej, ale co mi szkodzi, co mnie nie zabije to mnie wzmocni.

 

- Ty sama siebie kiedyś zabijesz swoimi pomysłami i nikt ci nie będzie do tego potrzebny. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. - Wiem co mówię, widziałem już przejawy twojej głupoty.

 

- Moje pomysły nigdy nie skończyły się źle, a jak kończyły to nie były to moje tylko czyjeś które ja pomagałam realizować, więc się mnie nie czepiaj.

 

- Będę, nie uczyłaś mnie skakać a kazałaś mi przeskoczyć kilka leżących drzew.

 

- Mniejsza. - wtrącił się Leon a ja na niego spojrzałem. - Możemy jechać przejechać się końmi, ale nas jest pięciu a koni cztery.

 

- Mała poprawka, pięć. - poprawiła go Lori a my na nią spojrzeliśmy zdziwieni. - Dalej nie odprowadziłam Alaski. - wyjaśniła.

 

- Chcesz na niej jechać? - spytałem niepewnie. - Nawet jeśli, to kto weźmie Vidiego? - uśmiechnęła się do mnie niewinnie. - O nie, nie ma mowy.

 

- Wtedy by idealnie pasowało, pojechalibyśmy odprowadzić Alaskę i ja bym jechała z tobą na Vidim.

 

- A na Amavim kto by jechał? - nie chciałem by ktoś inny jechał na moim koniu. - Nie możemy pożyczyć konia od Kaydena?

 

- Po pierwsze Kayden jest w pracy, po drugie Moonlight się nie nadaje do takich wypraw. - wyjaśniła. - No nie bądź dzieckiem, nic ci się nie stanie przez te chwilę.

 

- A kto weźmie Amaviego?

 

Lori nie odpowiedziała, odwróciła ode mnie wzrok jakby coś sobie nagle przypomniała, na początku obawiałem się, że może coś z Amavim, ale gdy powiedziała o co chodzi ulżyło mi. Wstała ze schodów i ustała obok chłopaków.

 

- Alaska, Vidi i Amavi teraz jest najmniejszym problemem, Vedi nie był jeszcze ani razu w terenie, nie wiem jak się zachowa, da na siebie wsiąść, ale nie wiem w jakim stopniu jest płochliwy.

 

- Czyli przejażdżka odpada. - westchnął Leon.

 

- Nie koniecznie. - Lori zaczęła się zastanawiać. - Jeśli dobrze was dobiorę pod charaktery koni to będzie dobrze.

 

- To znaczy? - Mateo patrzył na nią nie rozumiejąc o co chodzi. - Jak można dobrać człowieka pod konia?

 

- Normalnie, weźmy na przykład takiego Nicholasa i Vidiego, to logiczne, że to Vidi będzie decydował gdzie pojedziecie. - wyjaśniła. - Ale za to z Veni by poradził sobie bez problemu, rozumiesz?

 

- I jak ty chcesz niby nas dopasować do koni? - Leon patrzył na nią jak na wariatkę. - Ty naprawdę masz nie po kolei w tej głowie.

 

- Normalnie, znam swoje konie i wiem na co je stać, dzięki temu będzie łatwiej. - nie wyglądała jakby się tym przejmowała. - Spokojna głowa, zajmę się tym.

 

I poszła w kierunku wyjścia, jakbyśmy już skończyli rozmawiać. Czasami jej zachowania były dla mnie naprawdę niezrozumiałe. Jednak mimo tych kilku wad które posiadała, kochałem ją, to dzięki niej zacząłem się zmieniać, to ona mnie zmieniła na lepsze i cały czas zmieniała. Normalnie bym za nią poszedł, ale chłopacy mieli takie miny jakby im właśnie powiedziała, że będziemy tańczyć na koniach gdy będą na oklep, chciałem posłuchać co powiedzą.

 

- Spokojnie, przecież nas nie zabije. - chciałem ich pocieszyć, ale po ich minach widziałem, że wcale ich nie pocieszyłem. - Ona wie co robi.

 

- I po co ja jej podsunąłem pomysł o terenie na koniach. - jęknął Leon. - To twoja wina. - spojrzał na Mateo.

 

- Moja? - na twarzy chłopaka wymalowało się większe zdziwienie. - Ja tylko chciałem zobaczyć ten mityczny las o którym Nicholas tyle gada.

 

- Ale nie mówiłem, że chce tam wracać! - oburzył się Nicholas. - Od kiedy tu przyjechaliśmy widziałem już wystarczająco.

 

Powstrzymywałem cisnący mi się na wargi uśmiech.

 

- To mogłeś tyle o nim nie gadać to bym tego nie zaproponował. - wytknął mu.

 

- No to Lori was oprowadzi po calutkim lesie. - wtrąciłem się. - Na pewno nic nie pominie.

 

Wstałem ze schodów, a następnie ruszyłem w kierunku wyjścia. Miałem już dość słuchania chłopaków, bo ich gadanie i tak niczego by nie zmieniło. A tak chociaż popatrzę co robi Lori, pogłaskam Amaviego, może się czegoś dowiem na temat tego komu jakiego konia chce dać. Wciągnąłem swoje buty na nogi i wyszedłem, rozejrzałem się po podwórku, spojrzałem na pastwisko, koni nie było, po Lori też nie było ani śladu. Ruszyłem w kierunku stajni, po przekroczeniu drzwi dostrzegłem wszystkie konie przywiązane i ustawione do osiodłania, dwa były już osidłane, podszedłem do Amaviego który grzecznie stał. Pogłaskałem go po pysku a on od razu odwrócił głowę w moją stronę.

 

- Chcesz mi pomóc? - podeszła do mnie Lori z siodłem i ogłowiem oraz czaprakiem. - Jeszcze trochę pracy przede mną.

 

- Nie, ja po podziwiam.

 

- Jak wolisz.

 

Zaczęła siodłać Amaviego w granatowy sprzęt podczas gdy ja cały czas go głaskałem, ku mojemu zdziwieniu cały czas stał spokojnie i się nie ruszał. Lori zręcznie zapinała każdy pasek przy siodle i ogłowiu, jakby miała to już zakodowane w głowie która to dziurka i robiła to automatycznie. Gdy osidłała Amaviego dała mu jakiegoś smaczka.

 

- Grzeczny koń. - jedną ręką dała mu smaczka a drugą pogłaskała po szyi.

 

- A jeśli ja będę grzeczny to dostanę coś w nagrodę? - spytałem niewinnie i zatrzepotałem rzęsami jak niewiniątko. - Na przykład jakiegoś całusa lub przytulasa?

 

- No nie wiem, musiałabym się nad tym dobrze zastanowić. - zrobiła minę jakby się zastanawiała, ale wiedziałem, że udawała. - Może jednego całusa dostaniesz, ale tylko...

 

Nie dokończyła, bo przyciągnąłem ją do siebie i wpiłem się w jej usta. Nie czekałem długo na to, aż go odda, zrobiła to prawie od razu. Chyba już się przyzwyczaiła do tego, że w jednym momencie mogliśmy normalnie rozmawiać a w drugim całować się jakby jutra miało nie być. Dziewczyna w pewnym momencie przerwała nasz pocałunek z czego nie do końca byłem zadowolony, ale chyba nie miałem zbyt wiele do powiedzenia.

 

- Nie umiesz liczyć. - odsunęła się ode mnie. - Masz problemy z matematyką?

 

- Musisz mi wybaczyć, kiepsko u mnie z matematyką.

 

- Poduczyć cię? - uśmiechnąłem się do niej dwuznacznie. - Kaleb, o czym ty właśnie myślisz drogie dziecko.

 

- O bardzo przyjemnej lekcji matematyki, wiesz, odejmowanie ubrań, dodanie łóżka i te sprawy.

 

- Nic ci już nie pomoże.

 

- Ale chociaż mam ciebie. - przyciągnąłem ją do siebie by się we mnie wtuliła. - Lubię cię przytulać.

 

- Czasami mam wrażenie, że lubisz wszystko co ze mną związane.

 

- Może to dlatego, że tak jest. - wymamrotałem w jej włosy. - Cieszę się, że tu zamieszkałem.

 

- Chyba raczej z tego, że nasi rodzice się zgodzili.

 

- Oni po prostu wiedzieli, że dobrze na ciebie wpłynę. - Lori zaczęła się śmiać. - Ty się nie śmiej, bo ja tu zdziałałem cuda.

 

- Tak sobie wmawiaj.

 

- Będę.

 

Nie wiem jak to się stało, ale Lori chyba mnie omotała, bo pomogłem jej przy siodłaniu, chociaż wcześniej mówiłem, że popatrzę. Co ta dziewczyna ze mną do cholery robiła? Wcześniej w życiu bym nie pomyślał, że będę taki w stosunku do jakiejkolwiek dziewczyny. Chyba przepadłem już na zawsze, nie obchodziło mnie już nic ani nikt poza nią, była moim światem, moim promyczkiem słońca, a może nawet i słońcem które rozjaśniało mi dzień. I może to było właśnie to, słońce? Pasuje do niej, rozjaśnia mi dzień jak słońce. Jest moim słońcem.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania