The Mysterious Girl - rozdział dwudziesty piąty
KALEB
Siedziałem właśnie na Vidim, nie będę kłamał i mówił, że jest okej, bo miałem gacie pełne. Lori nam tak podobierała konie, że obstawiałem, że tego terenu nikt nie przeżyje, no może poza Leonem i Nicholasem. Ja jechałem na Vidim, Lori na Alasce, Leon na Amavim, Mateo na Vedim a Nicholas na Veni. Czy nie mogła mi dać Amaviego? Moja dusza nad tym ubolewała. Wiedziałem, że po odprowadzeniu Alaski będzie jechać ze mną, i niby nie miałem czego się bać, bo będę jechał obok Lori co oznacza, że Vidi będzie cały czas pod jej czujnym okiem tak samo jak Vedi.
- Gotowi? - wsiadła na Alaskę która miała na sobie tylko kantar i uwiąz który robił za wodze. - To będzie nie zapomniana podróż.
- Ja się tego domyśliłem jak tylko mi powiedziałaś, że mam wsiąść na Vidiego. - dziwnie się na nim czułem, zupełnie inaczej niż na Amavim. - Nie podoba mi się to, że na moim koniu jedzie Leon.
- W zasadzie to wszystkie konie są moje, poza Alaską, więc w zasadzie to tak czy siak siedzisz na moim koniu.
- Widziałem, jak Vidi potrafi zachowywać się w terenie, nie czuje się na nim bezpiecznie. - żadne moje słowa nie zmieniły jej zdania. - A jak poproszę?
- To dalej będziesz jechał na Vidim, zaufaj mu trochę.
Bez ostrzeżenia ruszyła, a to sprawiło, że i nasze konie ruszyły, mocniej złapałem wodze, nie zamierzałem ryzykować, że się na chwilę zagapię i skończę w krzakach lub pędząc na złamanie karku.
- Nicholas, trzymaj się bardziej skrawka ulicy. - spojrzała na niego przez ramię, gdy jechaliśmy po ulicy w kierunku lasu. - Jedziesz ze źrebakiem, więc oglądaj się czy na pewno za nami podąża i nigdzie się nie zawieruszył.
- Tak jest.
Jechaliśmy powoli podążając przed siebie aż wjechaliśmy na leśną ścieżkę, nie było tu słychać niczego poza szelestem liści i ćwierkaniem ptaków, które brzmiały jakby nam śpiewały. W pewnym momencie Vidi z stępu przeszedł w kłus przez co zesztywniałem, ale nie trwało to długo, bo z powrotem zaczął jechać stępem gdy tylko zrównaliśmy się z Lori. Czułem jak szybko biło mi serce, Lori się do mnie uśmiechnęła.
- Dalej nie wiem, czemu ani ja ani ty nie mamy siodła a oni tak. - powiedziałem rozluźniając się trochę. - To nie fair.
- Bo ja ją zaraz odprowadzę i nie miałabym co zrobić z sidłem, a ty zaraz będziesz jechać ze mną i z siodłem byłoby nie wygodnie. - wyjaśniła. - Przeżyjesz te chwile.
- On robi co chce. - puściłem wodze chcąc jej to zademonstrować. - Kazałbym mu skręcić i wiesz co by zrobił? Nic, bo mnie nie słucha, on po prostu jedzie za tobą.
- A gdyby mnie nie było? - spojrzała na mnie. - Co wtedy?
- Wtedy bym leżał na początku dróżki leśnej, bo Vidi ruszyłby w dal.
- Ale puściłeś wodze. - zauważyła.
- Bo to bez znaczenia czy je trzymam czy nie, on i tak zrobi wszystko po swojemu.
- Gdyby chciał ci coś zrobić już by to zrobił, on wie co robi, wiesz? Konie są wbrew pozorom bardzo inteligentne, ale trzeba umieć ich słuchać. - znów zaczynała gadać o rzeczach które brzmiały kompletnie nie logicznie. - Wielu ludzi nie słucha swoich koni, a potem się dziwią że one robią to samo z nimi.
- Co masz na myśli?
- Słuchasz go? - skinęła głową na konia a ja westchnąłem. - No więc się nie dziw, że on również nie słucha co od niego chcesz.
- Konie nie rozmawiają.
- Wiesz jak wiele mówi mimika końskiego ciała? Każdy mięsień, każde ruszenie uchem, to jest ich komunikacja. - poklepała karą klacz po szyi. - Jej też nikt nie słucha, choć ma wiele do powiedzenia.
- Ile zajęło ci nauczenie się tego wszystkiego?
- Cały czas się uczę, każdy koń jest inny. - odpowiedziała jakby to było oczywiste. - To że nauczę się zachowania jednego konia i komunikacji z nim, nie oznacza, że będę umieć tak samo komunikować się z innymi końmi.
- Rozumiem.
- Więc staraj się go słuchać a może i on odwdzięczy się tym samym. - zastanawiało mnie to ile ona ma do nich cierpliwości i ile musiała nad nimi pracować. - Bo właśnie jesteście duetem, musicie współpracować, jeśli nie wykonuje twoich poleceń to oznacza, że musisz coś zmienić.
- Ale ty wiesz, że on nawet teraz podąża za tobą i prędzej by zrobił to co byś mu kazała niż gdybym ja mu coś kazał. - spojrzałem na nią. - On jest w stu procentach oddany tobie.
Nagle poczułem, że coś mnie szturchnęło więc spojrzałem w bok i dostrzegłem Amaviego, szturchnął mnie pyskiem. Uśmiechnąłem się i go pogłaskałem, nawet nie wiem kiedy do nas podjechał z Leonem.
- Nie tylko Vidiego ciągnie do jego jeźdźca. - powiedział Leon, który trzymał się i wodzy i grzywy. - Amaviego też cały czas ciągnie w twoim kierunku i nie mogę go utrzymać.
Lori pokiwała z rezygnacją głową jakby coś właśnie do niej dotarło.
- Mogłam was najpierw nauczyć komunikacji z końmi. - westchnęła. - Postarajcie się przeżyć ten teren i nie uszkodzić mi koni.
- Dzięki za troskę o nas. - Leon na nią spojrzał. - Fajnie by było jakby moje życie interesowało cię tak jak zwierząt.
- Nie trzymaj go za grzywę. - wskazałem swoją ręką na rękę Leona którą trzymał grzywę. - Masz wodze od tego by się jej trzymać.
Leon wywrócił oczami, ale puścił grzywę Amaviego, od razu poczułem się lepiej, ale nie w stu procentach, bo to ja powinienem na nim jechać a nie Leon. Lori nie komentowała naszego zachowania, chociaż zachowywaliśmy się jak dzieci, bo w pewnym momencie zerwaliśmy sobie kije i się nimi zaczepialiśmy. No może nie zwracała na to uwagi do momentu, aż delikatnie dźgnąłem ją w bok.
- Dzieci. - powiedziała zabierając mi mój patyk. - Powinniście podziwiać te piękne widoki.
Nie wiem czemu, ale wyczułem w jej głosie irytacje, podjechałem bliżej niej o ile było to w ogóle możliwe. Wziąłem od niej patyk i spojrzałem na nią chcąc z niej coś odczytać, ale nie wiedziałem czego szukałem.
- Wszystko okej? - nie było w niej widać żadnych uczuć, martwiło mnie to.
- Czemu by miało nie być? - spojrzała na mnie zdziwiona. - Po prostu nie mam humoru.
- Jeszcze chwilę temu było wszystko okej, a teraz nagle milczysz i denerwujesz się że cię zaczepiam, chociaż w zasadzie nie robię nic złego.
- Nie zdenerwowałam się.
- Wiem co widzę. - westchnęła. - Więc?
- Nie ważne. - pokręciła głową. - To nic takiego.
- Źle się czujesz? Coś cię boli? Jeśli chcesz może...
- Kaleb spokojnie, nie przesadzaj, nic mi nie jest. - przerwała mi. - Nie obraź się, ale tego nie zrozumiesz.
- Czyli jednak coś ci jest. - powiedziałem dumny z siebie, że to zauważyłem. - Coraz lepiej mi idzie rola chłopaka.
Nie skomentowała tych słów, zachowała się jakbym nic nie powiedział. Tak po prostu jechała sobie dalej, chciałem tylko wiedzieć o co chodzi, po co miała się męczyć jak mogliśmy po prostu wrócić do domu, jej zachowanie czasami naprawdę mnie denerwowało, bo zamiast mi powiedzieć coś wprost, to unikała tematu. Z tego co mi wiadome to związek powinien działać jak jeden organizm, a do tego jeszcze trochę nam brakowało i to zdecydowanie. Dalej musimy pracować nad naszym związkiem jeśli ma coś z tego wyjść.
***
Wracaliśmy już do domu, Lori siedziała razem ze mną na Vidim, tym razem to ona nim kierowała i było to widać i czuć, że ma nad nim kontrolę w porównaniu do mnie. Oczywiście nie stuprocentową, bo Lori zawsze dawała mu swobodę i nie sterowała nim jakby nie wiedział gdzie jechać. Wracaliśmy w zaskakującej ciszy, nikt się nie odzywał, chyba wszyscy byliśmy zmęczeni tą podróżą. Starałem się nie dotykać Lori, bo gdy tylko ją dotknąłem od razu na mnie patrzyła jakby chciała mnie co najmniej zabić, była strasznie nadwrażliwa na mój dotyk, dlatego trzymałem od niej ręce z daleka by ich nie stracić. Nie rozumiałem jej, myślałem, że już niczym mnie nie zaskoczy a jednak. Rano było dobrze i miło a teraz coś sobie odwidziała, ale nie drążyłem, jeśli będzie chciała to sama mi powie co jest na rzeczy. Gdy byliśmy prawie przy furtce Lori przyspieszyła, a gdy zatrzymała się pod domem od razu zsiadła z Vidiego i zaczęła iść do domu.
- Zostawcie je pod domem, sama je rozsiodłam jak wrócę z łazienki.
Po tych słowa weszła po schodach i weszła do domu, a ja powoli zsiadłem z Vidiego, chłopacy się zatrzymali kawałek od schodów i również zsiedli z koni, Leon jechał sobie w tym czasie spokojnie jak gdybyśmy wcale nie przyspieszyli już dawno, całą drogę powrotną siedział w telefonie i z kimś pisał. Irytowało mnie to, nie fakt, że z kimś pisał, bo to miałem gdzieś, irytowało mnie to, że miał włączone dźwięki i słyszałem tylko dźwięki stawiania liter i dźwięk, że coś wysłał, myślałem że przez niego tam zwariuję.
- A jej co? - podszedł do mnie Nicholas trzymając Veni za wodze. - Coś chyba jest dziś nie w humorze.
- Nie wiem, rano było okej. - wzruszyłem ramionami.
- Kaleb, co już jej zrobiłeś? - spytał Leon który podjechał do nas. - Jak coś jest nie tak z Lori to oznacza, że jak nic to twoja sprawka.
- Nic jej tym razem nie zrobiłem akurat. - pogłaskałem Amaviego który do mnie podszedł razem z Leonem na grzbiecie. - Czemu zawsze wszystko zganiasz na mnie?
- Bo to jest oczywiste. - nawet nie unosił wzroku z nad telefonu. - Bynajmniej dla mnie
Lori wyszła z domu, a my we trzech spojrzeliśmy na nią od razu. Spojrzała na nas podejrzliwie jakbyśmy spiskowali, ale nie zwróciła na nas większej uwagi, podeszła do Vediego i go pogłaskała.
- Ładnie się dziś zachowałeś jak na twój pierwszy teren w las. - dała mu tego samego smaczka co wcześniej w stajni dała Amaviemu. - Mama skończyła robić obiad więc możecie iść.
- A ty nie idziesz? - zdziwiłem się. - Przydałoby się doładować energię.
- Przyjdę jak rozsiodłam konie. - chciała już zagwizdać, ale spojrzała na Leona, który dalej siedział na Amavim i nie wyglądał jakby zamierzał zsiadać w najbliższym czasie. - Zsiadaj.
Leon bez ani jednego słowa protestu zsiadł z konia dalej nie odrywając się od telefonu, Lori od razu zaczęła iść do stajni i gwizdnęła. Chłopacy z nieukrywanym szokiem patrzyli jak konie od razu ruszyły za nią, a ja do dziś nie wiem jak ona je tak dobrze nauczyła tylu rzeczy. Byłem też w szoku, bo przeżyłem dzisiejszy teren, a myślałem, że skończę z kilkoma złamaniami otwartymi lub w dole, ale ku mojemu zdziwieniu Vidi zachowywał się nawet dobrze. Jednak idealnie zaczął się zachowywać dopiero gdy to Lori chwyciła za wodze, ale muszę powiedzieć, że i tak nie było najgorzej jak na to, że jechałem na koniu który kojarzył mi się ze śmiercią. Chciałem iść do stajni razem z nią, ale Nicholas złapał mnie za nadgarstek.
- Może lepiej ją zostaw póki co? - zasugerował. - Jakby wiem, że jesteście razem i w ogóle, ale narzucanie się nie jest chyba najlepszym pomysłem.
- Chcesz mnie uczyć jak mam się obchodzić z własną dziewczyną? - spojrzałem na niego. - O ile mi wiadomo, to znam ją dłużej i jest moją dziewczyną, wiem co mam robić a czego nie.
- Dłużej nie oznacza lepiej.
Puścił mnie i ruszył do domu, gdzie chłopacy poszli już chwilę wcześniej. Spojrzałem na niego gdy zamykał drzwi, stałem w miejscu jak jakiś kołek i nie wiedziałem co robić. Może Nicholas miał racje i powinienem iść do domu, a może powinienem iść i jej pomóc. W obu przypadkach było może, musiałem podjąć decyzję, a każda decyzja miała jakieś konsekwencje. W końcu zdecydowałem, że idę do domu, Lori z nieznanego mi powodu chodziła podirytowana, a ja nie chciałem jej dokładać. Usiadłem na wolnym krzesełku obok Mateo, obok mnie było jeszcze jedno wolne miejsce dla Lori. Zaczęliśmy jeść z myślą, że Lori zaraz przyjdzie, ale ona nie przyszła. Gdy tylko zjadłem od razu wstałem od stołu i ruszyłem w kierunku wyjścia, nawet nie zakładałem butów tylko wyszedłem w laczkach, miała tylko rozsiodłać konie i przyjść. Niepewnie wszedłem do stajni, nie widziałem nigdzie Lori, ale drzwi od jednego boksu były otwarte. Bez zastanowienia ruszyłem w kierunku boksu, serce pędziło mi z zawrotnym tempem w obawie, że coś jej się stało. I sam nie wiem czy poczułem ulgę czy złość, gdy zobaczyłem, że siedziała w boksie Veni i jej źrebaka, klacz jadła a źrebak leżał z głową na kolanach Lori. Dziewczyna nawet nie wykryła mojej obecności wpatrując się w źrebaka i go głaszcząc. Dopiero gdy klacz zaczęła do mnie podchodzić Lori uniosła na mnie wzrok, widząc moją minę uśmiechnęła się niewinnie.
- Miałaś przyjść na obiad, martwiłem się. - usiadłem obok niej. - Myślałem już, że coś ci się stało.
- Nie jestem głodna. - swój wzrok ze mnie przeniosła na konie. - Musisz przestać dramatyzować za każdym razem gdy znikam ci z oczu na chwile, wiesz że to nie jest normalne zachowanie?
- Twoje dzisiejsze zachowanie też nie jest normalne. - dalej na mnie nie patrzyła. - Co jest? Przecież możemy porozmawiać, zrozumiem.
- Nie zrozumiesz.
- Daj mi chociaż szansę. - poprosiłem. - Co ci szkodzi?
- Jesteś chłopakiem, więc nie zrozumiesz.
No tak, czego ja się spodziewałem, ona trzyma się swojego zdania a ja swojego i tyle w temacie. To żeśmy się dobrali normalnie idealnie.
- Złamałaś paznokcia? Uderzyłaś się? Coś cię boli? Jesteś na mnie o coś zła? Nie wiem co jeszcze mogłem zrobić byś...
- Mam okres, okej? - przerwała mi. - Teraz dasz mi spokój?
- Oł.
Poczułem się dziwnie, nie wiedziałem co mam powiedzieć, spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego. Nie wiedziałem jak mam się zachować, a to samo wyszło mi z ust. Pierwszy raz miałem styczność z dziewczyną która ma okres, ale już wiem skąd to podirytowanie, podobno dziewczyny podczas okresu wkurwia to gdy chłopak oddycha.
- Możesz iść? - spytała niepewnie.
- Dobrze, ale masz być na kolacji. - wstałem z siana i miałem już wyjść z boksu, ale jeszcze się odwróciłem. - Chcesz coś do jedzenie? - pokręciła przecząco głową. - Na pewno?
- Nie mam ochoty. - wymamrotała nawet na mnie nie patrząc, chyba się wstydziła tego, że właśnie powiedziała mi wprost, że ma okres, ja też byłem lekko speszony, ale nie dlatego że się tym brzydziłem czy coś, po prostu to była dla mnie nowa sytuacja. - Jak dożyję do kolacji z moim bólem brzucha to będzie dobrze.
Uśmiechnąłem się do niej chcąc ją jakoś pocieszyć.
- Chociaż masz pewność, że nie jesteś w ciąży. - wzruszyłem ramionami a ona spojrzała na mnie zabójczym spojrzeniem. - No co?
- Idź, bo dokonam morderstwa z zimną krwią.
Nie odpowiedziałem jej, po prostu wyszedłem w kierunku wyjścia ze stajni, ale gdy mijałem boks Vidiego zawróciłem się do niego. Nie mogłem tak po prostu wyjść. Otworzyłem jego boks i do niego powoli podszedłem uważnie mnie obserwował.
- Dziękuję ci, że mnie dziś nie zabiłeś choć mogłeś mnie zgnieść w drobny mak. - pogłaskałem go. - Nie jesteś tak złym koniem jak myślałem, że jesteś.
Pożegnałem się z nim i zamknąłem jego boks a następnie ruszyłem w kierunku domu. Musiałem coś wymyślić, dziewczyny podobno lubią słodkie podczas okresu, ale nie każda dziewczyna jest taka sama, więc muszę coś samemu wymyślić. Wszedłem do domu jak gdyby nigdy nic, choć czułem na sobie zaciekawiony wzrok chłopaków, ale nie spojrzałem na żadnego z nich.
- I...? - pierwszy odezwał się Leon. - Jakieś wieści?
- Nie ważne. - oparłem się tyłem o wyspę kuchenną. - Nie wasza sprawa.
- E ja chce wiedzieć czy już mam iść budować bunkier czy jeszcze kilka dni zaczekać. - pokręciłem głową na słowa Leona z rezygnacją. - Co ci powiedziała?
- Nic ciekawego. - machnąłem ręką. - Nic co by was mogło interesować.
- Taki jesteś?
- Tak. - czy to było wredne? Nie wiem, ale na moje zdecydowanie nie, przecież nie potrzebowali do wiedzy, że Lori miała okres.
- Aha, obrażam się. - skrzyżował ręce na piersi i uniósł głowę ku górze. - Nie jesteś mi już do niczego potrzebny, twój urok już na mnie nie działa.
- To może i lepiej.
Bez zbędnego gadania ruszyłem na górę, musiałem coś wymyślić, chciałem jej jakoś pokazać, że rozumiem to jak się czuje przez okres, ale nie wiedziałem jak. Rzuciłem się na łóżko i zacząłem szukać, przecież musiało coś być w tym internecie. I tak też było, znalazłem kilka rzeczy, ale przełomem okazała się sztuczna inteligencja na snapie, która miała nieskończona liczbę rozwiązań i pomysłów. Miałem już częściowo zaplanowane co chcę zrobić i zamierzałem trzymać się mojego planu.
***
Wszystko miałem już gotowe i załatwione więc pozostało mi tylko porwać Lori po kolacji do pokoju, by nigdzie mi nie uciekła. Przy stole panowała zadziwiająca cisza, ale przyjemna dla ucha i ani trochę nie była niezręczna, było bardzo komfortowo, a jedyne co było słychać to sztućce uderzające o talerze. Gdy zjedliśmy pani Daniels poprosiła Lori by pomogła jej posprzątać, ale ją w tym wyprzedziłem i zrobiłem to za nią, a gdy podniosła swój talerz również go jej zabrałem, cały czas na mnie patrzyła. Widziałem po jej minie, że nic nie rozumiała, ale to nie miało znaczenia, bo dowie się w trakcie, skupiłem się więc na swoim zadaniu. Gdy postawiłem pani Dianie wszystkie naczynia przy zlewie spojrzałem na dziewczynę, która stałą i patrzyła na mnie podejrzliwie. Ja natomiast się tym nie przejąłem i chwyciłem ją za rękę splatając nasze palce razem i ruszyłem w drogę do jej pokoju który w zasadzie obecnie był nasz. Gdy znaleźliśmy się pod drzwiami, chciała już chwytać za klamkę, ale ją zatrzymałem i ustałem przed nią zasłaniając drzwi co jeszcze bardziej ją zdziwiło.
- Coraz bardziej zaczynam się o ciebie martwić. - przyłożyła mi rękę do czoła. - Nie, nie masz temperatury, a jak się czujesz?
- Wszystko ze mną okej, zapewniam cię, że nawet bardziej niż okej. - zapewniłem ją. - Ale z tego co wiem, to ciebie boli brzuch, więc mam świetne plany na dzisiejszy wieczór. - włożyłem rękę do kieszeni a następnie wyjąłem z niej chustę, którą ona mi dała gdy jeździłem na Veni z zasłoniętymi oczami, teraz była jej kolej by zaufać mi i zasłonić oczy pozwalając się prowadzić bez żadnego sprzeciwu. - Załóż.
- Kaleb, nie mam humoru na wygłupianie się. - wyjęczała męczeńsko. - Nie odpuścisz? - Wyciągnąłem rękę z chustą w jej stronę. - Niech ci będzie, chociaż nie mam pojęcia co ty kombinujesz.
Posłusznie wzięła ode mnie chustę i zasłoniła nią sobie oczy a następnie odwróciła się do mnie tyłem. Na początku nie zrozumiałem o co chodzi, ale po kilku sekundach dotarło do mnie, że chce bym zawiązał jej chustę na oczach. Chwyciłem oba końce i poczekałem, aż dziewczyna weźmie swoje ręce a następnie zawiązałem jej chustę na oczach.
- Nie za ciasno? - pokręciła przecząco głową. - Daj mi rękę.
Odwróciła się do mnie przodem macając ręką powietrze by mnie znaleźć, gdy stala do mnie przodem złapałem ją za rękę a następnie otworzylem drzwi do pokoju i ją wprowadziłem uważając przy tym, by przypadkiem nie uderzyła się w futrynę.
- Już?
- Nie, nie podglądaj.
Zacząłem włączać wszystkie lampki jakie znalazłem w domu i poprzyklejałem na ścianę by robiły nam klimat. Następnie poprawiłem rzeczy na łóżku.
- Już możesz.
Ściągnęła chustę z oczu i chciała już coś powiedzieć, ale jedynie otworzyła usta i w szoku rozejrzała się po pokoju. Miałem nadzieję, że nie zrobi mi afery o jedzenie na łóżku lub lampki przyklejone na ścianę. Sporo się dziś naczytałem o okresie i dowiedziałem się, że humory mogą jej się zmieniać w sekundę, ba! Mogła się popłakać przez to, że nie mogłaby odkręcić sobie wody, właśnie dlatego dziś przygotowałem mało ryzykowne rzeczy, bynajmniej taką miałem nadzieję.
- Co ty... - zaczęła, ale nie dokończyła. - Zrobiłeś to wszystko sam?
- Powiedzmy.
Nie zamierzałem ukrywać faktu, że większość wymyśliłem sam lub z internetem, ale miał też w tym swoją zasługę również Kayden, który powiedział mi jakie są ulubione słodycze Lori no i ogólnie jakie są jej ulubione chipsy i tym podobne.
- Powiedzmy? - spojrzała na mnie zaciekawiona. - Kogo w to wciągnąłeś?
- Kaydena, a kogo innego bym miał?
- Kayden tu był? - dalej rozglądała się po pomieszczeniu. - Ładnie tu.
- Nie, spytałem go jakie są twoje ulubione słodycze i inne rzeczy. - spojrzała na mnie zabójczo. - Nie patrz na mnie jakbyś chciała mnie zabić, starałem się z całego serca.
- Słodycze? - teraz czegoś nie rozumiałem, o co jej chodziło? - Kaleb, ty wiesz ile one mają kalorii?! - szykowałem się, na coś poważniejszego, a ona mi wyjechała z czymś takim i nie wytrzymałem, zaśmiałem się. - To nie jest zabawne, one tuczą a ja nie planuje biegać w najbliższym czasie w swoim życiu, wręcz bardzo mi do tego daleko.
- Zapomniałem, że przecież jesteś bardzo gruba i kilka słodyczy sprawi, że będziesz musiała sobie bieżnię w pokoju postawić. - miałem nadzieję, że usłyszała ten sarkazm. - A tak poważnie, to kilogram w te czy w te nic ci nie zrobi, przecież jesteś szczupła jak nie wiem co.
- Ale słodycze tuczą.
- Jak dziś kilka zjesz to nic ci nie będzie a i humor będziesz mieć lepszy. - zapewniłem. - Więc nie marudź tylko doceń moje starania.
- Będziesz ze mną biegał, zobaczysz. - zapewniła mnie.
- Czytałem, że podczas okresu może być takie myślenie, więc zamiast się przejmować wepcham ci garść pianek do ust. - usiadłem na łóżku. - A teraz tu chodź.
Weszła na łóżko i usiadła od strony ściany jak zawsze, dalej nie wiem co to za różnica czy jest się od ściany czy od brzegu, ale jeśli wolała od ściany, a ja nie miałem problemu to bez różnicy. Podałem jej koc na co zmróżyła oczy, ale nie zapytała tylko nas nim okryła, następnie podałem jej termofor, spojrzała na mnie zdziwiona, ale dalej nie pytała tylko wzięła go ode mnie, na końcu podałem jej termos z herbatą.
- Skąd wiedziałeś co zrobić? - spytała w końcu. - O ile się nie mylę, nie miałeś wcześniej dziewczyny.
- Ale mam za to bardzo sprawny internet. - Uśmiechnąłem się do niej. - Dajesz, włącz nam coś. - podałem jej swojego laptopa.
- Dziś nic nie usuwasz?
Zastanowiłem się chwilę nad tym o co jej chodzi, aż nagle przypomniało mi się nasze wspólne oglądanie filmów gdzie usuwałem historię wyszukiwania. Uśmiechnąłem się na to wspomnienie, niby znamy się krótko, a już mamy wspólne wspomnienia, które możemy wspominać i wypominać i się z nich śmiać.
- Nie tym razem. - spojrzałem jak wpisywała tytuł filmu. - Przeżyjemy ten okres razem, i każdy kolejny.
Pocałowałem ją w głowę, nie będę kłamał, ale poczułem się jak ojciec. Choć nie wiem czy podołałbym w tak odpowiedzialnej roli, co innego opieka nad Lori która radzi sobie sama a co innego z dzieckiem, które ledwie chodzi. Lori włączyła nam króla lwa, nie byłem tylko pewny czy to dobry pomysł, ten film ponoć umiał doprowadzić do łez, a ja nie umiem sobie raczej radzić z dziewczynami które płaczą.
- Jesteś pewna tego wyboru? - spojrzałem na nią. - Sporo osób na tym płacze, a ja w pocieszaniu nie jestem najlepszy.
- Jaka to herbata? - zmieniła temat.
- Miętowa. - odpowiedziałem chwytając po paczkę chipsów. - Podobno pomaga na ból brzucha.
- A po co to wszystko? - wskazała ręką na rzeczy które kupiłem. - Ty chyba nie chcesz zjeść tego wszystkiego. - spojrzała na mnie podejrzliwie a ja wzruszyłem ramionami. - Przecież tu jest jedzenie co najmniej na dwa dni jak nie trzy.
- A jak się postaram to starczy na jeden. - zaśmiała się na moje słowa. - No taka prawda.
- A tak ogólnie to po co zorganizowałeś to wszystko? - Lori chyba dalej nie do końca rozumiała o co chodzi z tym wszystkim. - Jakby rozumiem, że może chcesz nam umilić czas czy coś, ale po co?
- Powiedziałaś, że boli cię brzuch, więc poczytałem to i owo no i tak jakoś sklepiłem wszystko w jedno i tak o to jesteśmy tu i teraz. - wyjaśniłem. - Rozumiesz?
- Nie do końca. - jej mina jasno mówiła, że nie wie co ma jedno do drugiego. - No nie patrz tak na mnie.
- Chciałem odwrócić twoją uwagę od tego, że boli cię brzuch i pokazać, że jestem obok i możesz na mnie liczyć, a miłe spędzenie czasu jest w pakiecie z tym wszystkim. - wyjaśniłem i dopiero teraz na jej twarzy pojawiło się zrozumienie. - No dzięki Bogu, nie umiesz w ogóle łączyć kropek, ja byłem lepszym detektywem.
- Nie prawda, a poza tym, ty wiesz, że mogłeś mi po prostu powiedzieć, że jesteś obok jakby co, a nie wyprawiać nie wiadomo co. - powiedziała, ale po chwili mnie pocałowała w policzek. - Ale dziękuję, to miłe.
- Gdybym to tak po prostu powiedział nie byłoby to takie same. - Lori patrzyła na mnie podejrzanie. - Jesteś moją pierwszą i mam nadzieję, że ostatnią dziewczyną, dlatego zamierzam dać z siebie sto procent.
- Ale ty wiesz, że tak ogólnie, to liczy się sam gest, a nie to ile się zrobiło?
- Oj tam, włączaj film, bo zjem te chipsy zanim go puścisz. - pokręciła z rozbawieniem głową, próbowała ukryć uśmiech który gościł na jej ustach, ale i tak go widziałem. - Widzisz, od razu ci się humor poprawił, działam cuda.
Puściła film a następnie ułożyła się wygodniej przytulając do mnie, ona jadła żelki a ja chipy, choć czasami kradłem jej żelka i podtykałem chipsa do ust. Cały czas czułem jej termofor, który mnie grzał przez co było mi gorąco i starałem się trzymać chociaż centymetr od tego gówna, ale Lori się do mnie przykleiła i nie było mowy o jakiejkolwiek przestrzeni. Wiedziałem, że jest przylepą, ale nie sądziłem, że podczas okresu jej się to nasila.
- Lori, nie dość, że ty mnie ogrzewasz to jeszcze twój termofor.
- Chociaż nie zmarzniesz. - wymamrotała. - Chcesz się napić herbaty?
- Miętowa herbata, żelki i chipsy? - spojrzałem na nią. - Fuj.
- Fuj? - spytała na co pokiwałem twierdząco głową. - Ty mi podtykasz chipsy i jem to i to i popijam to herbatą.
- Ale ty masz okres, a ja nie. - jęknęła na samo wspomnienie.
- Nie przypominaj mi, jutro będę umierać od nowa, ty to rozumiesz, krwawisz kilka dni w miesiącu, bo może w życiu ci się nudzi i musisz stale się pilnować by nic ci nie przeleciało albo cię nie zaskoczyło.
- No wiesz, zawsze jest opcja, że mogę ci pomóc pozbyć się tego gówna na dziewięć miesięcy i to tak za darmo. - spojrzała na mnie jak na wariata. - No przecież sobie żartuje.
- Nie poradziłbyś sobie z dzieckiem, to ogromna odpowiedzialność.
- Wiem, ale i tak ty nie chcesz, więc jedynie będziemy mieć zwierzyniec.
- Dobra, już cicho i oglądaj.
Wywróciłem oczami, ale się nie odezwałem tylko skupiłem się na filmie. Czy był smutny? Trochę, ale najważniejsze było to by Lori nie płakała, dlatego co jakiś czas na nią spoglądałem by sprawdzić czy wszystko jest okej. Nie płakała na szczęście, ale za to zaczęła zasypiać w połowie filmu więc odczekałem aż zaśnie i zamknąłem laptopa po czym odłożyłem go na szafkę nocną. Niestety nie mogłem zrobić nic więcej ponieważ Lori spała na moim ramieniu i się we mnie wtulała. Lubiłem na nią patrzeć, nie wiem czemu jej widok sprawiał, że automatycznie na usta wpełzał mi uśmiech, może tak działała miłość? Nie wiem, trudno stwierdzić coś czego nigdy wcześniej się nie czuło. Pocałowałem ją w głowę a następnie ułożyłem swoją głowę na jej. Mógłbym z nią tak spędzać każdy dzień, miło, cicho i przyjemnie.
***
Następnego dnia wstałem pierwszy, by zacząć działać dalej, bo mój plan nie kończył się na wczorajszym wieczorze, choć rzeczy z wczoraj też mogłem wykorzystać, bo nie zjedliśmy wszystkiego. Ale miałem też inne plany i miałem nadzieję, że się jej spodobają moje plany. Zacząłem robić śniadanie, dla bezpieczeństwa zrobiłem kanapki z pomidorem i nie dodałem soli tylko postawiłem ją na tacy by uniknąć przesolenia. Kanapki zrobiłem również dla siebie, by Lori nie czuła się samotnie, ale swoje już posoliłem, bo mi odpowiadała moja ilość soli którą sypałem do jedzenia które jadłem. Zrobiłem jej też miętową herbatę oraz wyjąłem jej leki od skupienia oraz leki przeciwbólowe i ruszyłem na górę do naszego pokoju z gotowym jedzeniem. Choć wątpiłem, że Lori ucieszy się na mój widok w pokoju o godzinie ósmej rano, a bardziej z faktu, że budzę ją tak rano. Mam cichą nadzieję, że ma jeszcze dobry humor po wczoraj. Powoli położyłem tacę na szafce nocnej, na laptopie. Rozejrzałem się po łóżku i musiałem przyznać, że nie zrobiliśmy w nocy nawet bałaganu, wszystko w miarę leżało na swoim miejscu, usiadłem na krawędzi łóżka.
- Loriś wstajemy. - szturchnąłem ją na co jedynie jęknęła i wtuliła twarz w poduszkę. - No dajesz, zrobiłem ci śniadanie.
- Jest rano. - wymamrotała w poduszkę. - A od robienia śniadań jestem ja, ty nie powinieneś się zbliżać do kuchni.
- Dzięki za wiarę we mnie i moje umiejętności kulinarne. - usiadłem bardziej na łóżku. - Ale możesz jeść i nie bać się o swoje życie, pokroiłem tylko pomidora i posmarowałem chleb.
- A zrobiłeś herbatę? - dalej mówiła w poduszkę, ale dobrze słyszałem co mówiła, może odrobinę nie wyraźnie, ale dało się rade zrozumieć co mówi. - Ile ty tam w ogóle sypiesz cukru?
- Zrobiłem a cukier sypię na oko, a co?
- Czas na okulary. - podniosła się do siadu. - Kaleb, za każdym razem jak sypiesz coś na oko to mam wrażenie, że jest tam dodane pół cukierniczki lub solniczki w zależności co robisz.
- Nie jest tak, po prostu zazdrościsz mi moich umiejętności.
- Tak z całą pewnością. - wzięła do ręki sól. - Teraz uważnie patrz, pokarzę ci jak używa się solniczki i jak się soli rzeczy by nerki funkcjonowały.
Obróciła delikatnie solniczkę a następnie zaczęła nią potrząsać by sól leciała, tyle, że ja praktycznie nie widziałem tej soli, ona praktycznie nic nie nasypała. Gdy skończyła solić wzięła kanapkę i mi ją podała, zmarszczyłem brwi, po co mi jej kanapka skoro sobie już posoliłem i miałem zrobione?
- Mam swoje.
- Posmakuj. - dalej podtykała mi kanapkę pod nos. - Posmakuj moją a potem swoją.
Jak powiedziała tak zrobiłem, nachyliłem się do niej biorąc gryza jej kanapki i praktycznie nie czułem soli, czułem pomidora. Następnie wziąłem swoją i również się w nią wgryzłem, dobra, może miałem odrobinę za dużo soli, ale w życiu jej tego nie przyznam.
- I?
- Takie same. - skłamałem.
- Nie umiesz kłamać.
- A ty mi nie dałaś całusa na dzień dobry. - powiedziałem z pełną buzią. - A powinienem dostać za to jakim genialnym chłopakiem jestem.
Wywróciła oczami, ale nachyliła się do mnie i wpiła się w moje usta, niemal na mnie wchodziła, ale nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie poczułem potrzebę większej bliskości, położyłem swoją rękę na jej biodrze. Chciałem ją przyciągnąć bliżej, ale się odsunęła.
- Starczy. - wydyszała. - Nie myłam ani wieczorem ani rano zębów.
- Trudno.
Pokręciła głową i wróciła do jedzenia, serio przeszkadzało jej całowanie się przez to, że nie umyła zębów? Mi tam to nie przeszkadzało. Jest moja, więc jej zarazki mnie nie zabiją, poza tym nie umyte zęby to nie koniec świata.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania