Poprzednie częściThe Mysterious Girl

The Mysterious girl - Rozdział dziesiąty

LORI

 

Drzwi otworzył mi jakiś chłopak. Pół nagi chłopak. Jego mimika twarzy wyrażała tylko jedno. Irytację. Był to blondyn a zza jego pleców wychyliła się jakaś brunetka, była o wiele niższa od niego. Ja sama byłam od niego niższa, ale brakowało mi do niego mniej niż jej. Przy nim wydawała się strasznie mała. Chłopak spojrzał za mnie co odznaczało, że zobaczył Vidi'ego.

 

- Ja dziś osiwieje. - Wymamrotał. - Kim jesteś i co chcesz?

 

- Ale możesz nie straszyć mi koleżanki? - Spytał Kayden przechodząc między chłopakiem a dziewczyną. - Lori spadłaś mi z nieba, chodź do kuchni.

 

Złapał mnie za nadgarstek i zaciągnął do środka. Nie miałam czasu na rozglądanie się po pomieszczeniu. Od razu zaciągnął mnie do kuchni skąd dochodziły dźwięki piszczenia. Gdy przekroczyliśmy próg kuchni, było tu tak jak kiedyś. W kuchni nic się nie zmieniło. Na blacie dostrzegłam jakieś małe zwierzę które piszczało i się wierciło. Dopiero po chwili rozpoznałam w tym zwierzęciu młode kocie. Na oko miało może ze trzy dni, na pewno nie więcej. Strasznie głośno piszczało.

 

- Skąd go masz? - Spytałam uważnie oglądając kocie chcąc znaleźć przyczynę tego całego zamieszania. - I co mu dolega?

 

- No myślałem, że może ty wiesz. Miałaś i masz dużo kotów. - Wyznał. - A mam go stąd, że wracając na Moonlight z miasta i coś piszczało w krzakach i się zatrzymałem no i znalazłem tego krzykacza.

 

- Nie wiem... - Zaczęłam ale coś wpadło mi do głowy, miałam jednak nadzieje, że Kayden tego nie zrobił. - Karmiłeś go czymś?

 

- No, mlekiem. - Wskazał na szklankę. - A co?

 

- Proszę powiedz, że nie dałeś mu tego dużo. - Powiedziałam błagalnie. - Nie daje się takiego mleka takiemu kociakowi, on ma dwa góra trzy dni, to mleko nie jest dla niego dobre, szkodzi mu.

 

- W jakim sensie? - Zapytał niepewnie.

 

- Jego organizm źle reaguje, może nie być w stanie się załatwić i dlatego tak piszczy, bo boli go brzuch. - Mina Kayden'a po moich słowach wskazywała tylko jedno, przerażenie. - Ale czekaj...

 

Przyjrzałam się uważniej tylnej części ciała kota. Była szansa.

 

- Chyba mam pomysł, może nie jest najlepszy na świecie ani... Przyjemny w odczuciach i widoku, ale to może się udać.

 

Do kuchni wszedł ten sam chłopak który otworzył mi drzwi. Spojrzał na nas jak na wariatów, a słowa które powiedział sprawiły, że przez resztę mojego pobytu tu posyłałam mu wrogie spojrzenie.

 

- Weźcie idźcie z nim gdzieś daleko stąd, zostawcie i dopiero tu przyjdźcie. - Jego głos ani postawa nie wskazywały na to, że żartował. - Już mnie głowa boli od tego piszczenia.

 

- Super. - Powiedziałam od razu nie dając Kayden'owi szansy na odezwanie się. - Ale wiedz, że twój pierdolony ból głowy przy tym co czuje on to pikuś. Ty od bólu głowy nie umrzesz, a on może umrzeć. Więc jak ci coś nie pasuje to sam sobie idź usiądź koło ulicy i poczekaj na to co los z tobą zrobi. On miał szczęście, że ktoś go usłyszał, wiesz ile małych kociaków umiera przez znieczulice i chęć pozbycia się tak zwanego "problemu"? Za dużo. Dlatego gdy masz okazje ratować jakieś istnienie zamiast pierdolić, że boli cię głowa mógłbyś spróbować mu pomóc na przykład poszukać w internecie informacji czym może to być spowodowane, ale nie, przecież lepiej pozwolić zwierzęciu cierpieć a co najgorsze umrzeć w męczarniach. A teraz zejdź mi z oczu, bo ktoś musi uratować tego kociaka, a coś mi mówi, że gdybyś ty miał mu wyciągać i wycierać kawałki kupy to twoje ego by ucierpiało.

 

Przeszłam koło niego uderzając w jego bark i poszłam do łazienki. Kociakowi wystawało kawałek zaschniętej kupy z tyłka, musiałam mu ją wyciągnąć, by w spokoju mógł się wypróżnić. Tak też zrobiłam. Krok po kroku i kociak po chwili zaczął się wypróżniać, co prawda powoli bo mleko które pił nie wpłynęło na niego dobrze i teraz było trzeba mu pomóc i wyciągać tę kupę co powodowało u niego ból, ale mimo to, że było mi go żal i tak dalej to robiłam bo wiedziałam, że to jedyny aktualnie sposób by mu pomóc, teraz go to boli ale po wszystkim będzie dobrze. Tej myśli trzymałam się cały czas gdy kociak się wiercił i piszczał podczas gdy ja starałam się mu pomóc. Kociak po chwili był już spokojny i nie wydawał z siebie żadnych dźwięków, był zmęczony i się nie dziwiłam. Wróciłam ze śpiącym kociakiem do kuchni gdzie siedział Kayden i jego kolega a na jego kolanach ta dziewczyna.

 

- Lori, jedno mnie będzie zastanawiać do końca życia, czemu nie poszłaś na weterynarza, przecież ty dla zwierząt wszystko byś zrobiła. - Powiedział.

 

- Bo jakby mi kazali uśpić jakieś zwierzę, zrobić kastracje aborcyjną lub co gorsza uśpić ślepy miot to bym ich wszystkich tam pomordowała. - Odpowiedziała jakby to było oczywiste. - Nie byłabym wstanie pozbawić zwierzęcia życia. To tak jakby ludzie usypiali zdrowego noworodka bo przecież ono nie ma jeszcze świadomości, przecież jeszcze się nie do końca rozwinął. O ile jestem w stanie zrozumieć kobietę robiącą aborcję o tyle nie rozumiem jak można zrobić coś takiego zwierzęciu, ono może chce mieć te dzieci, ba większość zwierząt o swoje młode dba lepiej niż ludzie o własne dzieci, a to im robi się kastracje aborcyjną.

 

- Przecież to jedna strzykawka. - Odezwał się chłopak oplatając dziewczynę w tali. - Co za problem?

 

- Tak, tobie bym wstrzyknęła takie coś bez problemu. - Powiedziałam od razu. - Ale nie zwierzęciu które na to nie zasłużyło, zresztą, żadne zwierzę nie zasłużyło na śmierć.

 

- Ciebie nie obrzydziło to, że wyciągałaś mu kupę z tyłka? - Spytał zdziwiony. - Przecież to obrzydliwe.

 

- Jak mam się czuć z tym źle i obrzydliwie wiedząc, że uratowałam mu życie, tak nie wiem ile będzie żył, ale mam świadomość tego, że mu je i tak przedłużyłam. - Odpowiedziałam. - A to najlepsze uczucie na świecie, większość ludzi na świecie traci czas na zastanawianie się kim chce zostać, a ja wiedziałam kim chcę być gdy miałam jakieś osiem lub dziewięć lat. Chce ratować zwierzęta i im pomagać.

 

- I tak bym się zrzygał. - Wyznał. - Nie ważne czy uratowałbym mu życie, pawia i tak bym puścił.

 

Ku mojemu zdziwieniu Kayden się nie wtrącał.

 

- To se rzygaj, ja mam zasady i się ich trzymam, nie zmienię ich tylko dlatego, że tobie chce się rzygać.

 

- Jakie niby zasady?

 

- Pierwsza : Pomagam bez względu na to co muszę zrobić, Druga : Chronić tych, którzy nie ochronią się sami, Trzecia : Walczyć do końca, Czwarta : Nie zostawiać na pastwę losu, Piąta : Jeśli jest szansa uratować jakieś życie nie zastanawiasz się dwa razy. - Powiedziałam pięć ważnych zasad.

 

Chciałabym aby każdy się ich trzymał, ale niestety ten świat tak nie działał a ludzie nie należą do najłagodniejszych i troszczących się. Dla mnie zwierzęta od zawsze były nie tylko zwierzętami ale i najlepszymi przyjaciółmi człowieka. Nie widziałam w nich niebezpiecznych zwierząt tylko skrzywdzone zwierzęta którym trzeba było pomóc a nikt nie miał na tyle odwagi by się do nich zbliżyć, więc woleli powiedzieć, że są niebezpieczne i tyle. Oceniają je choć nie znają ich historii.

 

- Czyli jakbyś miała go z reanimować co by oznaczało przyłożenie twoich ust do jego pyska, to byś to zrobiła? - Spytał chłopak krzywiąc się na samą myśl. - Musieli by mi dać za to w chuj pieniędzy, żebym to zrobił.

 

- Cóż, mogę ci zagwarantować, że oddychające zwierzę byłoby dla ciebie najpiękniejszą nagrodą, bo nie ma nic piękniejszego niż młode rozwijające się zwierzę, któremu uratowało się życie. - Powiedziałam. - To cudowne uczucie widzieć zwierzę któremu uratowało się życie, wiem, bo codziennie na nie patrzę.

 

- Ile masz zwierząt? - Spytał. - Na pewno konia bo w końcu nim tu przyjechałaś.

 

- Mam pięć koni, psa i osiem kotów. - Odpowiedziałam. - Konkretniej to cztery dorosłe konie, źrebak, psa, cztery dorosłe koty i cztery kociaki.

 

- Po co ci tyle zwierząt? - Chłopak pytał jakbym co najmniej upadłą na głowę. - Przecież każdemu z nich trzeba poświecić czas, a gdzie tu czas na imprezy? Związki?

 

- A kto powiedział, że nie mam czasu dla siebie? I kto powiedział, że odczuwam potrzebę bycia z kimś? - Od śmierci Conora nie czułam nic do nikogo, poza nim rzecz jasna.

 

- Dobra, koniec zabawy dzieci, czas iść spać. - Wtrącił się Kayden. - Lori wracasz do domu czy zostajesz?

 

To było trudne pytanie. Z jednej strony nie chciałam wracać, nie chciałam wracać do domu gdzie był Kaleb. A z drugiej... Byłam w domu swojego zmarłego przyjaciela. Miałam świadomość tego, że on przecież dotykał wszystkich rzeczy w tym domu, że jest tu jego pokój który jest w tym samym stanie w którym go zostawił. Że jest tu cząstka jego.

 

- Zostaję, ale...

 

- Ale bez koca nie zaśniesz. - Dopowiedział za mnie. - Wiem o tym.

 

- Chodźmy spać. - Powiedziałam podchodząc do niego bliżej i odejmując go jedną ręką i przytulając się do niego. W drugiej ręce trzymałam kociaka który nie spokojnie się kręcił na całej dłoni więc szybko puściłam Kayden'a i delikatnie nakryłam kociaka dugą ręką aby nie było mu zimno. - Jestem zmęczona tym dniem.

 

- A co zrobimy z nim? - Spytał i kiwnął głową na kociaka.

 

- On idzie spać z nami, nie można go puścić. - Chłopak uniósł jedną brew ku górze i spojrzał na mnie podejrzliwie. - Nie można go nigdzie odłożyć, będzie mu zimno, musi go ogrzewać coś ciepłego bo będzie mu zimno i będzie piszczał, ręka jest idealna bo jest ciepła a z tego co wiem temperatura musi być zbliżona do temperatury ciała matki czyli tak od trzydziestu do czterdziestu stopni a jak wiemy człowiek ma jakoś trzydzieści sześć stopni co równa się z tym, że dla niego to dobrze.

 

- A co jak przypadkiem w nocy któreś z nas się na niego położy? - Spytał jakby to było oczywiste, choć ja nie dopuszczałam do myśli takiego scenariusza. - To niebezpieczne, podczas spania człowiek się kręci a on jest kruchy.

 

- Ja się nie kręcę, będę spać tyłem do ciebie i nic mu się nie stanie. - Chłopak pobladł. - Co? Coś nie tak?

 

- Nie, nic tylko... Nie ważne. - Zaczął iść w kierunku swojego pokoju a ja za nim. - Lori... Uprzedzam, że to co tam zobaczysz...

 

Nie dokończył bo po prostu go wyprzedziłam i otworzyłam drzwi patrząc na niego i mówiąc :

 

- Żaden bałagan mi nie...

 

Nie dokończyłam bo gdy spojrzałam do środka... Nie było tam bałaganu były tam... Na ścianach były ponaklejane rysunki. Moje rysunki. Rysunki które dawałam Conor'owi. Zawsze gdy wchodziłam do pokoju Conora po tym jak znalazł dziewczynę nie było już w jego pokoju ani jednego mojego rysunku, byłam pewna, że je gdzieś wyrzucił a... A teraz widzę je wszystkie na ścianie Kayden'a, już wiem czemu nie pozwalał mi wchodzić do swojego pokoju po tym jak Conor znalazł dziewczynę. Powoli zaczęłam podchodzić do ściany z rysunkami, usłyszałam za sobą kroki Kayden'a i to jak zamyka drzwi ale nie odwróciłam się.

 

- Masz je wszystkie, co do jednego. - Powiedziałam ledwie słyszalnie i nagle dostrzegłam jeden który dosłownie mi zaginął. - Skąd go masz? Myślałam, że się zgubił.

 

- Gdy Conor ci go zabrał i pogiął i rzucił gdzieś na podłogę abyś na niego spojrzała, karka trafiła centralnie pod moje nogi, najpierw myślałem, że to jakiś śmieć ale gdy zobaczyłem rysunek od razu rozpoznałem kto go narysował.

 

- Skąd je masz? Myślałam, że Conor je wywalił. - Powiedziałam. - Gdy znalazł sobie dziewczynę zaczął być inny.

 

- Chciał je wywalić, ale mu je zabrałem. - Wyznał. - Wiem, że to dziwne, że mam je wszystkie na ścianie ale...

 

- Nie jest to dziwne, to miłe, że nie pozwoliłeś mu ich wywalić. - Powiedziałam odwracając się do niego przodem. Stał tuż za mną, ogarnęła mnie lekka panika, nie lubiłam gdy jakikolwiek chłopak stał tak blisko mnie. Owszem lubiłam się przytulać z Conor'em i Kayden'em, ale nie lubiłam stać tak blisko z jakimkolwiek chłopakiem twarzą w twarz, było to dziwne i krępujące. No nie licząc Conora bo przy nim czułam się dobrze i on mógłby tak ustać a mi by to nie przeszkadzało. Ale Kayden to nie Conor.. - Kayden...

 

- Przepraszam. - Odsunął się ode mnie. - Idę się wykąpać, będziesz chciała?

 

- Kayden, nie obraź się, ale podziękuję wspólnej kąpieli, nie mamy pięciu lat aby się razem kąpać.

 

- Chodziło mi o to czy będziesz chciała się wykąpać po mnie, ale jak już proponujesz, żebyśmy się wykąpali razem to zapraszam, no wiesz, miej wody się zmarnuje. - Zaśmiał się a ja poczułam jak robi mi się gorąco. - Do twarzy ci w czerwonym.

 

Po jego słowach domyśliłam się, że się zarumieniłam. Nie wiem jak on tak może sobie żartować z takich rzeczy. Kayden był starszy ode mnie o rok.

 

- Idź już się kąpać. - Powiedziałam, chciałam się go pozbyć jak najszybciej zanim znowu powiem coś głupiego.

 

- A twoja propozycja o wspólnej kąpieli jest aktualna? - Spytał z niewinnym uśmieszkiem. - Bo ja bardzo chętnie bym z niej skorzystał.

 

- Spadaj na drzewo. - Odwróciłam się do niego tyłem, nie chciałam patrzeć na jego zadziorny uśmiech.

 

Chłopak objął mnie od tyłu a następnie pocałował w policzek i puścił odsuwając się ode mnie i otwierając szafę. Wiem, ze to było jego nieme "przepraszam", Kayden od zawsze bardziej komunikował się mową ciała. Jak ja.

 

- Słodka jesteś jak jesteś zestresowana, wiesz? - Odwróciłam się do niego przodem, szukał czegoś w szafie. - Trzymaj.

 

Podał mi swoją koszulkę i spodenki. Spojrzałam na niego nie za bardzo rozumiejąc co chciał mi w ten sposób przekazać.

 

- Nie kąpałaś się u siebie więc się wykąpiesz i przebierzesz w te ciuchy aby było ci wygodniej, spodenki mogą z ciebie zjeżdżać ale mają sznurek więc jak je zawiążesz powinny ci nie zjechać z tyłka, a jak zjadą no to cóż... Będę patrzył.

 

- Mów tak dalej a będziesz spał na podłodze. - Powiedziałam nie patrząc na niego.

 

- Aż taki przystojny jestem, że strach na mnie spojrzeć? - Spytał śmiejąc się. - Nie krępuj się, przed nami calutka noc.

 

- Ewidentnie chcesz spać na kanapie.

 

- Nie miałabyś serca mnie tam wygnać. - Odpowiedział. - Poza tym to moje łózko i mój pokój.

 

- Dobra idź się kąpać. - Powiedziałam po dłuższej chwili milczenia.

 

- Nie chcesz jednak iść ze mną? No cóż, szkoda. - Posłał mi swój zadziorny uśmiech i wyjął ciuchy dla siebie po czym zaczął iść w kierunku drzwi. - Jak nie wrócę za dwadzieścia minut znaczy, że się utopiłem.

 

Nie odpowiedziałam, bo chłopak wyszedł z pokoju. Ja natomiast położyłam się z kociakiem na łóżku i no cóż był to błąd bo zasnęłam nawet nie wiem kiedy i nawet się nie przebrałam w ciuchy które dał mi Kayden.

 

***

 

Poczułam, że ktoś mnie szturcha, spojrzałam zaspana na Kayden'a który siedział na drugiej połowie łóżka.

 

- Jak chcesz spać to chociaż się przebierz w czyste ciuchy. - Wyszeptał Kayden. - Daj go.

 

Wziął ode mnie kociaka a ja wstałam z łóżka. Chciałam już zdejmować koszulkę ale spojrzałam na chłopaka który cały czas się we mnie wpatrywał jak w obrazek.

 

- Możesz tak na mnie nie patrzeć? - Spytałam patrząc na niego.

 

- Chcę na ciebie patrzeć, lubię na ciebie patrzeć.

 

- To nie komfortowe.

 

- Przecież tylko na ciebie patrzę. - Powiedział jakby to było normlane.

 

Może dla niego było to normalne, ale nie dla mnie. Żaden chłopak nigdy na mnie nie patrzył, ani nie dotykał, no poza Kaleb'em który wszedł mi do łazienki po prysznicu no i nie licząc przytulania czy leżenia. Jedynie Conor i Kayden byli ze mną tak blisko. Tylko, że Kayden patrzył na mnie inaczej niż Conor. A ja zawsze chciałam aby to Conor patrzył na mnie jak Kayden, ale on nie patrzył na mnie w taki sposób w jaki ja patrzyłam na niego.

 

- Cóż, zawszę mogę ci pomóc się rozebrać, z ubieraniem nie koniecznie ale rozebrać bardzo chętnie mogę.

 

- Kayden proszę, nie patrz na mnie. - Chłopak musiał zrozumieć, że naprawdę nie mam ochoty na żarty bo odwrócił się. - Dziękuję.

 

Przebrałam się co jakiś czas sprawdzając czy Kayden na pewno nie patrzy. Tak, powinnam mu ufać bo był moim przyjacielem. I właśnie dlatego mu nie ufałam, bo go za dobrze znałam, ale chłopak nie odwrócił się dopóki nie usiadłam na łóżku. Gdy się odwrócił pocałowałam go w policzek, tym samym dając do zrozumienia, że na prawdę dziękuję.

 

- Wolałbym w usta. - Powiedział kładąc się.

 

- Musiałbyś być naprawdę grzecznym chłopcem aby dostać takiego całusa. - zaśmiałam się, bo nie pamiętam kiedy ostatni raz mówiłam do jakiegokolwiek chłopaka "chłopiec" lub "chłopczyku". - Musisz zasłużyć.

 

- A na co zasługuje bardzo niegrzeczna dziewczynka? - Spytał. - Bo ta obok jest bardzo nie grzeczna i nie wiem co mogę jej zrobić.

 

- A co ja niby zrobiłam? - Spytałam kładąc się obok i biorąc od niego kociaka. - Byłam grzeczna.

 

- Nieprawda, nie pozwoliłaś mi na siebie patrzeć. - Wyznał jakby to było oczywiste. - I to było niegrzeczne.

 

- Twoja dziewczyna na pewno nie byłaby szczęśliwa gdyby się dowiedziała o tym co chciałeś robić. - Spojrzał na mnie zdziwiony. - No co? Nie mów mi tylko, że kręcą was trójkąty.

 

- Nie, nie mam dziewczyny. - Odpowiedział jakby było to oczywiste. - Czekam.

 

- Na co? - Byłam zdziwiona jego otwartością, chyba nigdy nie był tak szczery.

 

- Na to aż ty coś do mnie poczujesz. - Wyznał, nie było to dla mnie zaskoczenie, że coś do mnie czuł, od kiedy go poznałam zachowywał się wobec mnie inaczej niż w stosunku do dziewczyn które do niego lgnęły. - A teraz chodźmy spać.

 

- Przecież co chwile przychodzi mi powiadomienie, że a to taka dziewczyna oznaczyła cię pod zdjęciem a to inna. - Zamierzałam pociągnąć ten temat. - To nie mogą być zbiegi okoliczności.

 

- Czyli jednak sprawdzasz posty pod którymi mnie oznaczają. - Powiedział rozbawiony. - One się do mnie kleją nie ja do nich.

 

- I przypadkiem pewnie się z nimi całujesz? - Spytałam spoglądając na niego badawczo. - W takie przypadki nie wierzę.

 

- Nie mogę się zabawić raz na jakiś czas? - Odpowiedział pytaniem na pytanie. - Czy widziałaś kiedykolwiek na moich portalach magiczny opis : w związku z tą i tą dziewczyną? Nie? A wiesz dlaczego? Bo żadna z nich nie dorównuje tobie. A teraz chodźmy spać, bo niektórzy muszą rano wstać do pracy. A i rozpuść włosy bo w tym czymś to raczej nie za wygodnie.

 

- Poplączą się. - Odpowiedziałam . - Zrobiłabym warkocza, ale nie lubię jak jest na boku, wolę jak jest prosty. - Powiedziałam sugerująco.

 

- Czy ty mi właśnie sugerujesz abym zrobił ci warkocza jak kiedyś? - Spytał z uśmiechem na twarzy, - No nie wiem, a co będę z tego miał?

 

- Już śpię z tobą w łóżku czego więcej chcesz? - Spytałam ale jego uśmiech na twarzy sam mi odpowiedział. - O nie.

 

- Nie robiłaś tego, prawda? - Odwróciłam od niego wzrok, nie mogłam patrzeć mu w oczy w takiej sytuacji, krępowały mnie takie rozmowy. - Loriii?

 

- Może nie może tak, a co? - Grałam w jego grę, choć nie wiedziałam jak ona może się potoczyć. - Po co ci to do wiedzy?

 

- Kontrola. - Odpowiedział. - Masz mnie do dyspozycji od nie wiadomo ilu lat a dalej się z nikim nie całowałaś, jak to działa?

 

- To stresujące. okej? - Spytałam siadając na łóżku. - Nie umiem i boję się, że coś nie wyjdzie.

 

- Przy całowaniu? - Spytał zdziwiony. - Dobra mniejsza, chodź tu. - Powiedział również siadając.

 

- C-co? - Wyjąkałam lekko przestraszona o co mu chodzi.

 

- No chciałaś warkocza. - Wyjaśnił a ja od razu się uspokoiłam. - Nie zamierzam cię do niczego zmuszać, wszystko w swoim czasie.

 

Poczułam dziwne ciepło na te słowa. Przysunęłam się bardziej do Kayden'a i go przytuliłam, a on chyba się zdziwił bo dopiero po chwili również mnie objął.

 

- A to za co? - Spytał zdziwiony.

 

- Za to, że jesteś najlepszym przyjacielem mimo, że nie odzywałam się do ciebie przez rok.

 

- Uznałem, że jeśli się nie odzywasz, to najzwyczajniej w świecie tego potrzebujesz więc dałem ci przestrzeń. - Odpowiedział. - Dobra chodź ci zrobię tego warkocza i lecimy spać bo nie wiem ile razy już wspomniałem o spaniu, ale na prawdę rano trzeba wstać.

 

Tak też zrobiliśmy, wyczesał mnie i położyliśmy się spać, ja zasnęłam prawie od razu. Jednak zanim zasnęłam poczułam, że Kayden ledwie wyczuwalnie się do mnie przytulił. Nie przeszkadzał mi to, z nim zawsze lubiłam się przytulać, nie wiem dlaczego z innymi miałam lekki problem a z nim nie. Nie ważne co robiliśmy przed przytulaniem, nie czułam się przy nim źle lub niekomfortowo Owszem czasami uciekałam od niego wzrokiem, ale i tak było to nic w porównaniu z tym co czułam przy innych.

 

***

 

Zaczęłam się przebudzać. Obróciłam się na plecy, byłam sama. Wstałam z łóżka dalej trzymając kociaka i sprawdzając czy żyje. Żył. Co prawda chusteczka na której leżał była mokra co świadczyło o tym, że sikał, ale chociaż żył, siki na ręce to nie koniec świata. Płożyłam na chwilę kociaka na łóżku i przykryłam go kołdrą. Nie piszczał na szczęście. Szybko rozplątałam swojego warkocza którego wczoraj zaplótł mi Kayden a następnie zrobiłam koka. Kayden mógł mnie widzieć w rozpuszczonych włosach ale zamierzałam wrócić do domu a nie chciałam się tak pokazywać Kaleb'owi. Wyszłam z pokoju i ruszyłam do kuchni, ale się cofnęłam bo zobaczyłam kogoś w salonie. Był to chłopak którego nie widziałam wczoraj. Spojrzał na mnie, miał niebieskie oczy i blond włosy, był chyba troszkę wyższy od Kaydena, ale zdecydowanie niższy od tego chłopaka który otworzył mi drzwi. Na kolanach miał laptopa i patrzył na mnie z nad ekranu.

 

- Jest podejrzanie cichy, zamordowałaś go? - Spytał patrząc na kociaka w mojej ręce. - Czy sił mu po wczoraj zabrakło?

 

- Po pierwsze jest mu ciepło a to aktualnie jego największa potrzeba poza jedzeniem, po drugie żyje i ma się świetnie, ale pewnie jest głodny i nie ma przez to siły a po trzecie radzę ci się do niego przyzwyczaić bo zostaniesz z nim na jakąś godzinę no góra dwie.

 

- Z jakiej nacji? Jak już go wychowujesz to go ze sobą weź jak najdalej bo nawet spać nie daje ludziom.

 

- Muszę jechać po moją kotkę. - Odpowiedziałam. - Bez matki umrze.

 

- I ja mam z nim zostać żebym osiwiał z nerwicy? - Spytał rozbawiony. - Nie ma mowy.

 

- Ja nie pytałam, ja zarządziłam a ty nie masz innego wyjścia. - Powiedziałam. - I w ogóle gdzie ten drugi i ta dziewczyna no i rzecz jasna Kayden?

 

- W pracy, ja pracuje zdalnie. - Chłopak uważnie mi się przyglądał.

 

I dopiero sobie przypomniałam, że Kayden wczoraj mówił, że musi rano wstać do pracy, no może nie w tych słowach ale sens ten sam.

 

- Yhm, dobra idę zmienić te chusteczkę i za raz ci go dam i idę. - Powiedziałam kierując się do kuchni.

 

Tak jak powiedziałam tak zrobiłam co prawda chłopak narzekał na wszystko co się da ale nie dałam się wyprowadzić z równowagi i nie zmieniłam zdania. Chłopak wydawał się miły ale wiedziałam, że na dłuższą metę nie było mowy nawet o przyjaźni. Chciałam wsiąść na konia ale nagle coś zauważyłam. To nie był Vidi, tylko Moonlight. Kayden pomylił konie, oba były kare i nie miały żadnych odmianek i Kayden musiał je pomylić. Może i były jak kopie, ale ja umiałabym odróżnić Vidi'ego gdyby stał na pastwisku z samymi karymi końmi. Jeździec rozpozna swojego konia zawsze i wszędzie a Kayden jeździł na koniu tylko dlatego, że musiał się jakoś przemieszczać. Mimo to wsiadłam na Moonlight'a i ruszyłam do swojego domu, dziwnie mi się na nim jechało. Nie galopował tak szybko jak Vidi i nie czułam tego wiatru we włosach. Gdy wjechałam koniem na podwórko zauważyłam na podwórku samochód którego nie znałam. Dopiero gdy całkowicie zatrzymałam konia dostrzegłam trzech chłopaków siedzących na schodach i Kaleba który próbował złapać Vedi'ego. Zsiadłam z Moonlight'a i podeszłam do płotu koń niepewnie do mnie podszedł.

 

- Nie ma mnie jeden dzień a ty już sobie nie radzisz? - Spytałam patrząc na niego. - Zasada jest prosta, nie gonisz go, czekasz aż zacznie cię zauważać, jak nie będziesz go zmuszał do kontaktu i go gonił to do ciebie podejdzie.

 

- Skąd mogłem to niby wiedzieć? - Był zirytowany i było to widać. - Dalej mnie nie nauczyłaś...

 

Nagle przez furtkę przebiegł Vidi a na nim Kayden któremu ewidentnie nie podobała się prędkość z jaką pędził Vidi. Gdy tylko koń się zatrzymał Kayden z niego zszedł i podszedł do swojego konia mówiąc :

 

- Jezu Moon przepraszam, że nigdy nie doceniałem twojego spokojnego galopu, już nigdy więcej nie powiem, ze się obijasz. - Przytulił pysk konia. - To było moje najgorsze doświadczenie w życiu.

 

Podeszłam do niego tym samym puszczając Vedi'ego który ruszył dalej na pastwisko.

 

- I jak ci się podobało? Wnioskuję, że już nigdy nie pomylisz koni. - Zaśmiałam się bo Kayden był blady jak ściana. - Kocham to jak Vidi się rozpędza, wtedy nie obchodzi mnie reszta świata, liczy się tylko te tempo i wiatr we włosach.

 

- Nad nim nie da się panować, ja chciałem galopować a on od razu ruszył cwałem, mało tego nad nim nie ma się żadnej kontroli jak widzi prostą drogę tak już koniec. - Zaczęłam się śmiać bo chłopak mówił to takim głosem jakby sam nie wierzył w to co się stało. - Nigdy więcej na tego konia nie wsiadam.

 

- Ale jak ty je pomyliłeś? - Spytałam dalej się z niego śmiejąc. - Jeździsz codziennie swoim koniem, nie poczułeś różnicy? Ja nawet na Moon'a nie wsiadałam a już wiedziałam, że to nie mój koń.

 

- Nie każdy rozpoznaje swojego konia z kilometra. - Odpowiedział. - One są takie same, no na pewno poza charakterem, bo to jest tak uparte, że nawet skręcić nie chce a o zatrzymaniu to nie wspomnę.

 

- I o to przy nim chodzi.

 

- O szybką śmierć? - Spytał poważnie a ja na niego spojrzałam z niedowierzaniem. - No a tak nie jest?

 

- Nie. - Zaprzeczyłam. - On daje poczucie wolności, masz świadomość tego, że nie masz nad nim kontroli ale czujesz się wolny, to można poczuć tylko przy nim.

 

- W każdym bądź razie ostatni raz na niego wsiadłem. - Zarzekał się. - Jedziesz do mnie czy zostajesz?

 

- Jadę do ciebie, ale przyjechałam po moją kotkę. - Zdziwił się na moje słowa. - Ona ma małe kociaki, mają jakieś cztery tygodnie o ile nie trochę więcej, w każdym bądź razie jedzą już same i czasami pija od niej mleko ale przeżyją bez niego bo mogą pić już te od krów a kociak u ciebie nie przeżyje bez kotki więc dopóki nie będzie w stanie sam sobie poradzić moja kotka będzie u ciebie, czaisz?

 

- Czaje, to ty idź a ja czekam.

 

Chciałam już iść ale nagle uświadomiłam sobie, że przecież Kaleb nie poradzi sobie z Vedi'm więc podeszłam do pastwiska. Koń jak wcześniej powoli do mnie podszedł a ja chwyciłam go za kantar i zaczęłam prowadzić do wyjścia z pastwiska a następnie do stajni. Gdy zamknęłam boks od razu poszłam po kotkę. Najpierw ją pogłaskałam i sprawdziłam jak mają się kociaki, były pełne energii i akurat jadły swoje jedzenie z misek. Wzięłam kotkę na ręce i ruszyłam do Kayden'a by mu ją dać gdyż musiałam wziąć jedzenie kotki i jej transporter. Gdy już wszystko ogarnęłam ruszyliśmy w drogę do domu Kayden'a.

 

KALEB

 

Nawet nie znałem tego chłopaka a już go nie lubiłem. Nie podobało mi się to jak na nią patrzył, nie miał prawa tak na nią patrzeć, tylko ja mogłem tak na nią patrzeć. Była moja. Nawet jak jeszcze nie wiedziała, że jest. I była w jego cholernych ciuchach! Powinna mieć na sobie moje ciuchy nie jego. Na dodatek znowu przyjechali ci debile, miałem już dość tego dnia a była dopiero dwunasta. Weszliśmy do domu i poszliśmy do kuchni. Ja zacząłem robić sobie herbatę, cóż miałem nadzieje, że pomoże mi się uspokoić. Dalej nie wiem jak mogła z nim pojechać i na dodatek tak luźno z nim rozmawiała a on tak na nią patrzył. Miałem ochotę mu przywalić, a nawet jeszcze nie wiedziałem dobrze kim dla niej był.

 

- Boże wyluzuj, bo za raz ta szklanka pęknie jak będziesz ją tak ściskał. - Zaśmiał się mój brat. - Chodzisz nabuzowany, może to czas się z kimś przespać dla odprężenia?

 

- Nie mam ochoty. - Powiedziałem wkurwiony. - Seks to nie rozwiązanie na wszystko.

 

Mój brat się zaśmiał ponownie na moje słowa. Mi jednak nie było do śmiechu dlatego moje szare tęczówki zaczęły ciskać w niego gromami.

 

- Oj masz, ale nie na pierwszą lepszą dziewczynę, a na nią. - Jego uśmiech nie świadczył o żadnych przyzwoitych myślach. - Czemu więc się za nią nie weźmiesz?

 

- Lori nie jest dziewczyną na jedną noc to po pierwsze a po drugie nie wiem co musiałoby się stać by chciała się ze mną przespać. - Mówiłem patrząc w kubek herbaty. - Gdyby była taka łatwa to już dawno bym się z nią przespał.

 

- A więc co stoi ci na drodze? - Spytał kuzyn. - Dosyp jej coś i po sprawie.

 

- Ja nie chcę jej kurwa zgwałcić, nie chcę jej skrzywdzić. - Powiedziałem patrząc na niego zły, że w ogóle pomyślał o czymś takim. - Ja chcę aby ona zaczęła coś do mnie czuć.

 

- To może być trudne, bo jej serce dalej należy do mojego brata. - Powiedział nagle jakiś niby znajomy głos ale nie do końca, spojrzałem na chłopaka który pojechał z Lori a nagle znalazł się w kuchni. - Nieźle ma, nawet po śmierci ona widzi tylko jego, a on i tak był za ślepy by to dostrzec, lub nie chciał tego dostrzec.

 

- Co ty... Co ty tu robisz? - Spytałem lekko przestraszony tym, że słyszał to wszystko. - Pojechaliście przecież.

 

- No, ale Lori stwierdziła, że potrzebuje jeszcze termofora, By kociakowi było cieplej więc się zawróciłem. - Wyjaśnił. - A ty się trzymaj od niej z daleka bo psujesz jej humor.

 

- Ja psuje jej humor? To ona ma jakieś swoje humorki. - Powiedziałem zły, bo na prawdę mnie to denerwowało, że wszyscy zawsze byli święcie przekonani, że to ja coś zrobiłem i nie widzieli swojej winy. - Więc niech to ona lepiej się opanuje a nie ja trzymał się od niej z daleka.

 

- Lori nigdy nie ma humorków, a jeśli coś robi to zawsze ma powód, nie znasz jej nic o niej nie wiesz. - Mówił a ja miałem ochotę się na niego rzucić i mu coś zrobić. - Jak ją zranisz ja zranię ciebie ale nie emocjonalnie a fizycznie.

 

- Idź już lepiej. - Powiedziałem. - Idź zanim puszczą mi nerwy.

 

- Zabawne, chcesz by z tobą była, ale nie możesz z nią być.

 

- Bo? - Spytałem, czułem jak krew buzuje mi w żyłach. - Bo ty tak mówisz?

 

- Nie, bo Lori nie leci na chłopaków z problemami z agresją. - Wzruszył ramionami i odwrócił się z zamiarem odejścia ale zanim postawił krok powiedział. - Jak ją skrzywdzisz i przyjdzie do mnie z płaczem to jesteś martwy.

 

I poszedł. Jakby wcale mi właśnie nie groził śmiercią. Cóż, ale chociaż byliśmy kwita, ja nie lubiłem jego a on nie lubił mnie. Przed oczami dalej miałem Lori w jego ciuchach, na samo wspomnienie miałem ochotę coś zniszczyć. A nawet do cholery nie miałem co.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania