Poprzednie częściThe Mysterious Girl

The Mysterious girl - Rozdział jedenasty

Siedziałem na kanapie, Lori jak wyszła tak już jej nie widziałem. Nie podobało mi się to, że tak po prostu sobie pojechała z nim, nie ufałem temu chłopakowi. Cały dzień siedzieli ze mną ci idioci, którzy podobno byli moja rodziną. Podobno, bo dopóki mi nie pokażą testów DNA i wszystkich akt urodzenia to nikomu w to nie uwierzę. Siedziałem z nimi jak na skazaniu i gdy już miałem nadzieję, że się od nich uwolnię oni powiedzieli, że zostaną na noc, los sobie ze mnie kpił i to jawnie. Nie zamierzałem do tego dopuścić, musiałem się ich jakoś pozbyć. Mój brat zaczął wypytywać mnie o Lori a ja odpowiadałem mu na pytania, co prawda nie na wszystkie i nie do końca szczerze ale opowiedziałem im jak to wszystko mniej więcej się zaczęło dziać i jak wygląda na chwilę obecną. Czyli w zasadzie chujowo.

 

- Aż taka niezwykła jest, że nie możesz bez niej funkcjonować? - Spytał Ilay. - Jak ja się cieszę, że jestem gejem i nie mam takich problemów.

 

- Bo wy nie rozumiecie, ona nie jest jakąś tam dziewczyną. - Powiedziałem patrząc na nich. - Jest inna niż te wszystkie dziewczyny z którymi sypiałem. Nie chcę jej tylko przelecieć, chcę by była moja i tylko moja a jak ją widzę z tym głupim Kayden'em mam ochotę zrobić mu krzywdę. I wy jej nie znacie, gwarantuję wam, że jakbyście ja poznali pokochali byście ją, rzecz jasna nie tak jak ja, bo wtedy musiałbym was zabić, ale tak ogólnie polubili byście ją.

 

- To może z nią porozmawiaj? - Spytał Cameron jakby to było oczywiste. - Co za problem wziąć ją gdzieś na bok i na spokojnie o wszystkim porozmawiać.

 

- Jakby to było takie proste to zrobiłbym to już dawno, nie uważasz? - Tym razem to ja spytałem jego. - Co naprawię jeden błąd to popełniam drugi i czasami nawet nie wiem jaki błąd popełniłem przez co nie wiem jak go naprawić. Mam wrażenie, że mogę wszystko zniszczyć samym oddychaniem.

 

- A ten Kayden? - Mój brat wszedł na niebezpieczny teren, nie chciałem ani słyszeć tego imienia ani widzieć tego chłopaka a już w szczególności słyszeć jego irytującego głosu. - Wychodzi na to, że ją zna, może gdybyś z nim...

 

- Nie zamierzam z nim gadać. - Przerwałem mu. - Nie lubię go.

 

- No właśnie, a może jakbyś się z nim zaprzyjaźnił to by ci pomógł. - Spojrzałem na niego jak na debila. - O co tym razem ci chodzi?

 

- O to, że on sam na nią leci. - Powiedziałem jakby było to oczywiste, ale w zasadzie to było to oczywiste, chyba widzieli jak na nią patrzył. - Widziałeś jak na nią patrzył? Bo ja widziałem i nie zamierzam z nim o niczym rozmawiać choćby mi za to zapłacili. Obu nam się podoba a tylko jeden może ją mieć.

 

- Nie koniecznie.

 

Spojrzałem na Camerona, na jego twarzy błąkał się uśmiech, który jasno mówił co ma na myśli. Sama myśl o tym mi się nie podobała a co dopiero by było gdyby do tego doszło.

 

- Ani mnie ani jej nie kręcą trójkąty. - Powiedziałem. - Jej chyba nawet związki nie kręcą. Jest zbyt skomplikowana by ją zrozumieć. Z resztą po co ja wam to mówię? Idźcie już sobie, sam dam sobie radę.

 

- Jesteś taki uparty, że nigdy w życiu jej nie zdobędziesz, bo możesz być uparty ale wiesz o niej nie za wiele. - Te słowa padły z ust Camerona. - Będzie z nim a ty nic nie będziesz mógł zrobić.

 

Mógł mieć racje, ale czy ją miał? Na to pytanie nie było odpowiedzi a jedyne co mogłem zrobić, to się domyślać. Z jednej strony upartość to zła cecha, bo można kogoś męczyć tym, że czegoś się chce od tej osoby, a z drugiej dobra, bo przecież uparte osoby zawsze dążą do celu. Tyle, że ja już sam nie wiedziałem czego od niej chciałem, wiedziałem tylko, że potrzebowałem by była obok mnie. Na dobre i na złe.

 

- Przyjechaliście tu mnie wkurwiać czy co? - Spytałem mając ich dość bo wcale mi nie pomagali a jedynie sprawiali, że miałem ochotę im coś zrobić. - Wiem, że ona nie chce ze mną być, okej? I nie musicie mi tego mówić aby mi przypomnieć jaki chujowy i do niczego jestem.

 

- Nikt nie powiedział niczego takiego. - Powiedział Cameron. - Po prostu próbujemy ci uświadomić, że sam nic nie zdziałasz, sam przecież widzisz, że z nim ma lepszy kontakt niż z tobą i on zna ją lepiej i dłużej niż ty.

 

- Co nie oznacza tego, że muszę z nim rozmawiać, dam sobie rade sam i nie potrzebuję niczyjej pomocy, a tym bardziej jego pomocy. - Chciałem by już sobie pojechali. - Idźcie już, nie mam ochoty na wasze towarzystwo.

 

- Nie radzisz sobie. - Przymknąłem oczy. - Całe życie żyłeś wolny, nie umiesz szukać sobie dziewczyny.

 

Nie odpowiedziałem, zignorowałem ich totalnie. Miałem ich dość i na dodatek nie mogłem w spokoju pomyśleć, bo cały czas coś do mnie mówili nie pozwalając się skupić nawet na minutę. To było męczące. Ale moje milczenie i ignorowanie ich działało skutecznie, bo w końcu zostałem sam. Dopiero teraz zauważyłem, ze czegokolwiek bym nie zrobił zawsze byłem sam, zawsze sam musiałem sobie ze wszystkim radzić. A najgorsze było to, że sam za każdym razem każdego odpychałem i nie pozwalałem sobie pomóc. To że zostawałem sam było moją winą, ale taki miałem charakter, nienawidziłem gdy ktoś próbował mi pomagać, bo wtedy nie czułem, że sam to osiągnąłem. Nie czułem satysfakcji a w głowie miałem tylko trzy słowa. Jestem za słaby. Dlatego jeśli coś chciałem, sam musiałem to osiągnąć, by nie czuć się słabym. Czemu to mnie los zawsze podrzucał kłody pod nogi, kłody o które się potykałem za każdym razem. Nie było mowy abym się nie potknął o którąkolwiek. Mimo, że po tych upadkach wstawałem to i tak czułem ich skutki dłużej niż bym tego chciał. A przy tych wszystkich upadkach traciłem każdego, bo choć chcieli pomóc to ja nie chciałem pomocy. Czułem, że muszę wstawać sam, bez pomocy. I gdzie mnie to zaprowadziło? Prawdopodobnie upadłem i już nie wstanę, a jeśli wstanę to z czyjąś pomocą. Resztę dnia spędziłem przy koniach z nadzieją, że może one mi jakoś pomogą. Ale nie pomogły, bez Lori nie czułem już tego samego, niby wcześniej też jej nie było ale nie czułem tego tak jak teraz. Siedziałem z Amavi'm na pastwisku i głaskałem go po pysku który położył na moich kolanach. Ja siedziałem a on leżał trzymając swoją głowę na moich kolanach, wpatrywanie się w niego i głaskanie go było jak terapia, czułem się jakoś niby trochę lepiej, choć lepiej wcale nie było. Nagle znowu usłyszałem ten irytujący mnie głos.

 

- Czyli tak wygląda upadek człowieka? - Spytał. - Najpierw robisz za szybkie kroki a potem się wycofujesz i stoisz w miejscu, zdecyduj się czy chcesz działać, czy zamierzasz odpuścić.

 

- Czego tu szukasz? - Spytałem patrząc na Kayden'a wzrokiem jasno mówiącym, że nie chcę aby tu był. - Nie mam ochoty z tobą rozmawiać.

 

- Masz zamiar się nad sobą użalać? - Spytał kpiąco. - W takim tempie prędzej ja z nią będę.

 

- Nie będziesz z nią. - Powiedziałem od razu. - Ona nie widzi w tobie ciebie a twojego brata.

 

Może żadne z nich tego nie powiedziało, ale jej wzrok w momencie gdy go zobaczyła pierwszy raz jasno mówił, że w pierwszych sekundach myślała, że stoi przed nią Conor. Dlatego wykorzystałem ten fakt, ale nie sądziłem, że on odbije piłeczkę.

 

- No właśnie, mam przewagę. - Mówił tak jakby było to oczywiste. - Nie znasz jej i nic o niej nie wiesz, nie zasługujesz na nią.

 

- A ty tak? - Zaśmiałem się.

 

- Odstraszasz ją od siebie. - Wzruszył ramionami. - I ranisz nawet jak o tym nie wiesz.

 

- Niby czym? Hym? To ona się obraża za nic...

 

- Właśnie, dla ciebie może to być nic a dla niej to coś ważnego, nie patrzysz na to czy dla niej to coś ważnego i to jest problem, nie widzisz swoich błędów. - Powiedział. - Widzisz tylko swoje potrzeby a jej się nie liczą.

 

- Skąd niby możesz to wiedzieć? - Spytałem. - Nie wiesz jak wygląda nasza relacja.

 

- Ta której nie ma? Weź się w garść zanim będzie za późno. - Nie wiedziałem o co mu chodzi. - Lori nie jest typem dziewczyny z którą się zabawisz i zostawiasz.

 

- Wiem. - Odwróciłem od niego wzrok patrząc na Amavi'ego który zaczął wstawać. - Dlatego jest mi z nią tak ciężko.

 

- Bo nie jesteś wstanie być tylko z jedną dziewczyną?

 

Usiadł nie daleko mnie, spojrzałem od razu na niego. On jednak wpatrywał się w klacz i jej źrebaka.

 

- Bo nie jestem w stanie dać jej tego czego potrzebuje, a już na pewno nie tego na co zasługuje. - Odpowiedziałem jakby to było oczywiste, ale dla mnie było. - Nie uczono mnie jak postępować w takich sytuacjach i teraz co chwilę coś się psuje, bo cokolwiek robię i tak kończy się to źle. Chciałem ją przeprosić i przeprosiłem ale jeszcze tego samego dnia coś zjebałem i nawet nie wiem co.

 

- Lori nie potrzeba nie wiadomo czego, w zasadzie jest jedna rzecz której oczekuje, odwzajemnione uczucia. - Wyznał. - Jeśli Lori kogoś kocha to o niego dba i chroni.

 

W mojej głowie pojawiło się wspomnienie z cmentarza gdy Leon chciał zniszczyć pomnik Conora. Lori ustała między Leonem a pomnikiem. Ona... Ona wtedy go chroniła, zasłoniła pomnik tak, jakby był to Conor. Ochroniła jego pomnik, bo nie mogła już ochronić jego samego.

 

- Tak było z twoim bratem? - Spytałem. - Chciała go chronić i jej się nie udało?

 

- To... To bardziej skomplikowana sprawa. - Zająknął się. - Nie powiem ci prawdy, bo to nie moja sprawa, ale wiedz, że Lori zrobi wszystko o co poprosi ją osoba którą kocha. Naprawdę wszystko, nie ważne, że sama będzie przez to cierpieć, dla niej zawsze jest ważniejsze dobro drugiej osoby.

 

- Nie brzmi to za dobrze. - Powiedziałem lekko za niepokojony. - Była kiedyś zakochana w kimś innym, niż twój brat?

 

- Nie, nie była. - Odpowiedział zastanawiając się nad czymś. - Może i nie powinienem ci tego mówić, ale ci powiem, ktoś musi się w to wmieszać i robić za doradcę i swatkę.

 

- Działasz sam na swoją nie korzyść? - Spytałem podejrzliwie. - Nie wierzę, że chcesz mi pomóc.

 

- Lori jest bardzo słowna, nie zawsze chodzi o to, że się coś zrobiło, a o to, że się tego nie zrobiło. - Zignorował moje słowa a ja uniosłem jedną brew ku górze na jego słowa. - Więc lepiej zastanów się nad tym, co jej mówiłeś.

 

- Czemu mi pomagasz? - Spytałem podejrzliwie. - Przecież sam coś do niej czujesz i nie mów mi, że nie, bo twój wzrok na niej mówi zupełnie co innego.

 

- Bo nikt nie zasługuje na nieszczęście. - Odpowiedział. - Jestem cieniem swojego brata, nie chcę przypadkiem jej czymś skrzywdzić, bo może i kocham ja od kiedy miała jakeś dziesięć lat, ale nie mogę jej zmusić do uczuć. Jeśli kogoś kochasz puść go wolno, jeśli wróci, jest twój, jeśli nie, nigdy twój nie był.

 

Dopiero po kilku minutach dotarło do mnie, że gdzieś już słyszałem te słowa. I po chwili już wiedziałem gdzie. Lori mi to powiedziała przed swoim emocjonalnym wybuchem. Ale dalej nie rozumiałem co się za tym kryło. Czy oni korzystali z tego samego powiedzenia w tym samym znaczeniu? Czy obaj używali tego powiedzenia, a mieli inną definicje tego powiedzenia.

 

- Lori, raz też tak powiedziała. - Powiedziałem. - Co to oznacza?

 

- Widzisz, dla innych to tylko słowa jednak dla Lori mają też drugie dno. - Odpowiedział. - Ale ja ci tego nie powiem, to nie moja rola.

 

- Myślisz, że się do mnie odezwie? - Spytałem gdy chłopak zaczął wstawać. - Nie chce ze mną rozmawiać.

 

- Nie poda ci odpowiedzi na tacy. - Uśmiechnął się jakby jego uśmiech mówił "Z Lori nie ma tak łatwo". - Dopóki nie dowiesz się co jest przyczyną jej zachowania, tak raczej jej w tym domu nie zobaczysz, już się u mnie zadomowiła.

 

- A ty... Ty nie czujesz się em... Zraniony tym, że się przyjaźnicie a nie jesteście razem? - Spytałem z ciekawości. - No wiesz, przyjaźń z osobą którą się kocha nie jest zbyt fajna.

 

- Nie, pogodziłem się z tym, że ona nie chce ze mną być. - Odpowiedział. - Poza tym wystarczy mi całowanie jej w policzek lub spanie razem wtulonym w siebie.

 

- Śpicie przytuleni do siebie? Przecież ona się budzi jak czuje, że ktoś ją dotyka. - Nie wyobrażałem sobie ich razem śpiących, jeszcze wtulonych w siebie? No chyba go coś swędziało, nie powinien z nią spać, nie podobało mi się to. - Masz jakieś magiczne ręce?

 

- Obcy dotyk ją budzi i się wzdryga, ale jak się do kogoś przyzwyczai to już jest dobrze, to kwestia czasu. - Odpowiedział jakby było to oczywiste, no może i było, ale nie dla mnie. - Coś jeszcze?

 

- Gdzie ona jest? - Spytałem, musiałem wiedzieć. - Pojechaliście razem i nagle ty się tu pojawiasz a ona gdzie się podziewa.

 

- U mnie w domu, zajmuje się kociakiem i bratankiem mojego kolegi. - Odpowiedział. - Dobra lecę zanim się skapnie, że mnie nie ma za długo.

 

I po prostu sobie poszedł jakby wcale przed chwilą ze mną nie gadał. Wiedziałem o nim jedno, był dziwny. Jednego dnia mi grozi i jeszcze tego samego dnia przyjeżdża pogadać? Nie ufam mu. Kto normalny się tak zachowuje? Okej, może i on faktycznie nie był normalny ale chyba nie aż tak. W sumie to chuj wie czego się po nim spodziewać, pojawił się znikąd i nagle wszystko wie najlepiej. No chyba sobie śnił, że mu uwierzę. Mogłem uwierzyć w niektóre rzeczy ale na pewno nie we wszystko, jaki normalnych chłopak podawałby drugiemu chłopakowi informacje na temat dziewczyny, która podoba się im obu? Odpowiedź jest bardzo prosta, żaden.

 

LORI

 

Robiłam obiad jednocześnie słuchając Rhys'a który gadał o samochodach. Był to bratanek Devon'a który nie zwracał na niego ani trochę uwagi. Było mi szkoda jedenastolatka który był zachwycony nowymi samochodami, dlatego od godziny robiłam obiad i słuchałam chłopca który tłumaczył mi jakie to samochody i co w nich wyjątkowego. Miał w sobie dużo energii. Mówił z zaangażowaniem i zachwytem, nie było niczego lepszego niż słuchanie osoby która coś kocha i o tym opowiada. Gdy skończyłam gotować obiad poszłam do salonu prosząc chłopca by został chwilę w kuchni. Usiadłam koło Devon'a, spojrzał na mnie.

 

- Co? - Spytał a ja spojrzałam na niego wzrokiem jasno mówiącym o co mi chodzi - Nie mam teraz czasu.

 

- Projekt który teraz robisz nie ucieknie, a jemu jest przykro, że go olewasz. - Powiedziałam. - Jak go tu sprowadziłeś to poświęć mu choć trochę czasu.

 

- Przecież jest z tobą, nic mu nie będzie. - Chciał wrócić do robienia czegoś na laptopie ale mu go zamknęłam i położyłam na stoliku. - Ej! Pracuje.

 

- Pracować możesz później, idź do niego. - Powiedziałam ale to go nie przekonywało. - Jego rodzice go tu wygnali, bo potrzebowali chwili dla siebie, ale to nie oznacza, że i ty masz traktować go jakby go tu nie było, chciał się pobawić z tobą samochodzikami, jest daleko od domu i swoich rówieśników więc nie zostawiaj go tak po prostu, bo on też potrzebuje aby ktoś zwrócił na niego uwagę. - Byłam bardzo empatyczna i nie lubiłam gdy ktoś cierpiał, no chyba, że był to mój brat, wtedy miałam to gdzieś. - Poświęć mu trochę czasu, nie bądź jak jego rodzice i okaż mu choć odrobinę zainteresowania, pokaż, że jesteś najlepszym wujkiem na świecie.

 

- Ale...

 

- Praca nie jest najważniejsza na świecie, nie ucieknie, ale jego chęci do zabawy z tobą owszem, mogą uciec więc nie bądź idiotą i idź się z nim pobawić. - Musiałam go przekonać za wszelką cenę. - Teraz.

 

Chłopak siedział chwilę w milczeniu aż wreszcie westchnął zrezygnowany a ja wiedziałam, że wygrałam. Nie robiłam mu tego na złość, zdążyłam zauważyć, że był pracoholikiem i praktycznie nie odkładał laptopa, cały czas coś na nim robił. Ale wiedziałam, że dla Rhys'a było to bardzo ważne.

 

- Lori jeśli w przyszłości nie będziesz miała dzieci to przysięgam, że sam ci je zrobię. - Zarzekł się. - Ja nie widzę innego wyjścia.

 

- Nie lubię dzieci i nie planuję ich mieć. - Odpowiedziałam szczerze. - Wychowanie dobrze dziecka to trudna sztuka.

 

- Ale wpadki się nie liczą jako planowane. - Zauważył z cwanym uśmiechem. - No jak już przedstawisz nam swojego Romeo to muszę koniecznie z nim pogadać.

 

- Ty lepiej sobie dzieci planuj a nie mi. - Powiedziałam. - I idź do Rhys'a.

 

- Nie, ja dzieci miał nie będę, kiepski byłby ze mnie ojciec. - Przyznał. - Sama z resztą widzisz.

 

- Ale ty wiesz, że po to jest przyszłość aby naprawiać swoje błędy z przeszłości? - Spytałam. - Można też naprawiać błędy swoich rodziców które popełnili przy wychowywaniu nas.

 

- Nie widzi mi się to. - Nie zdziwiły mnie to słowa. - Znając mnie zjebałbym bardziej niż moi rodzice.

 

- Tego wiedzieć nie możesz, musisz się sam przekonać. - Wzruszyłam ramionami. - Ponoć nie ma rzeczy której nie da się naprawić.

 

Wstałam z kanapy i poszłam do pokoju Kayden'a. Rzuciłam się na łóżko i wtuliłam w kołdrę, ten dzień z jakiegoś powodu bardzo mnie zmęczył, a nie minęłam nawet połowa dnia. Mimo to szybko zasnęłam wtulając się w kołdrę. Wolałam kocyk który dostałam kiedyś od Conora, ale że go tu nie miałam to musiałam się zadowolić kołdrą Kayden'a.

 

***

 

Obudziłam się czując, że ktoś kładzie się obok mnie. Przekręciłam się na drugi bok i zauważyłam Kayden'a który również chyba kładł się na drzemkę. Spojrzał na mnie i się uśmiecnął, moje włosy musiały być w ogromnym nie ładnie co musiało być zabawnym widokiem. Mimo to wtuliłam się w tors chłopaka a on nie protestował, delikatnie objął mnie w tali.

 

- Gdzie byłeś? - Spytałam w między czasie ziewając. - Nie było cię w domu gdy zasypiałam.

 

- Byłem się przejechać. - Wyjaśnił. - A ty stwierdziłaś, że to dobra pora na spanie z tego co widzę.

 

- Jestem zmęczona. - Powiedziałam ledwie słyszalnie. - A nawet niczego praktycznie dziś nie zrobiłam.

 

- To nic, śpij. - Wyszeptał mi we włosy. - Też chyba się zdrzemnę.

 

I tak też zrobiliśmy, zasnęliśmy i nawet nie wiemy kiedy. Ale najważniejsze, że dobrze nam się spało i że nikt nas nie obudził. Ale i tak wiedziałam, że skłamał na temat tego gdzie był. Nie wiem dlaczego skłamał, przecież nie byłabym o nic zła, to jego sprawa co robi i z kim robi a mi nic do tego.

 

KAYDEN

 

Zostałem obudzony przez Devon'a. Poprosił mnie o zajęcie się jego bratankiem Rhys'em. Nie lubiłem dzieci ale jak trzeba to trzeba. Co jakiś czas czułem na sobie jego spojrzenia gdy siedziałem na podłodze koło stolika razem z Rhys'em który rysował samochody, wychodziły mu z tego... Cóż, marne rysunki, ale siedziałem i milczałem. Ale nie mogłem się na tym skupić gdy ten cep wbijał co chwilę we mnie spojrzenie. No i wreszcie nie wytrzymałem.

 

- Po prostu spytaj. - Nie lubiłem gdy zamiast mówić wbijał we mnie co jakiś czas spojrzenia a on doskonale o tym wiedział. - Jak tak cię korci to się nie lamp tylko pytaj.

 

Spojrzałem na niego w momencie gdy on patrzył na mnie ale w momencie gdy ja spojrzałem na niego odwrócił wzrok. Jakby wcale nie wywiercał we mnie dziury wzrokiem od kiedy tylko zobaczył jak spałem z Lori.

 

- Nie wiem o czym mówisz. - Wymamrotał. - Na nikogo nie patrzę.

 

- Ta, chciałbym. - Powiedziałem, ale już wiedziałem co zrobię. - Moja propozycja aktualna do... 3... 2...

 

Nie doliczyłem do jednego.

 

- No dobra! - Krzyknął.

 

- Ale się nie drzyj, bo Lori śpi. - Uciszyłem go od razu. - Nie po to wykradałem się z łóżka, żebyś ją obudził swoim darciem się.

 

- Co jest między wami? - Spytał. - Od kiedy tu przyszła byłeś jakiś spięty a teraz nagle magicznie jesteś zrelaksowany.

 

- Nic nie ma między nami a ja wcale nie byłem spięty. - Odpowiedziałem. - Prawda, trochę bałem się tego jak zareaguje gdy tu wejdzie, bo nic się tu nie zmieniło od śmierci mojego brata, ale nie spiąłem się ani razu.

 

- Yhm no przecież ja też śpię wtulony w każda moją koleżankę, zapomniałem. - Powiedział teatralnie. - Kogo chcesz oszukać? Lecisz na nią.

 

- Temu nie zaprzeczę. - Odpowiedziałem zgodnie z prawdą. - Kocham ją, ale ona mnie nie, dlatego muszę zrobić wszystko by była szczęśliwa.

 

- Ty chyba nie masz na myśli tego, że pozwolisz jej być z innym chłopakiem, prawda? - Spytał, ale na to już mu nie odpowiedziałem. - Stary, ty wiesz, że rzadko kiedy zdarza się znaleźć taki ideał jak ona? Co prawda potrafi opierdolić i ma świra na punkcie zwierząt ale i tak jest idealna.

 

- Wiem, ale nie trudno znaleźć tak zniszczonego chłopaka jak ja. - Wzruszyłem ramionami. - Jeśli kogoś kochasz, ale nie pozwalasz mu być szczęśliwym z kimś innym, to to nie miłość.

 

- Bo?

 

- Bo miłość polega na tym, że dla drugiej osoby zrobisz wszystko, nawet jeśli to oznacza patrzenie na to jak odchodzi z inną osoba. - Odpowiedziałem. - Już wiesz?

 

- Jesteś dziwny. - Stwierdził.

 

- Bo chcę by miłość mojego życia była szczęśliwa? - Spytałem. - Nie sądzę by to było dziwne.

 

- Chcesz pozwolić, by jakiś inny chłopak dotykał, całował, przytulał i się z nią kochał. - Wyliczał. - Nie no, wcale nie dziwne. Sam normalnie bym się dzielił osobą którą kocham.

 

- Powiedz mi, co to za miłość jeśli nie chcesz by ta osoba była szczęśliwa? - Spytałem. - Kocham ją, i dlatego muszę pozwolić jej być szczęśliwą. Muszę pozwolić jej odejść.

 

- I urwać z nią kontakt? - Spojrzałem na niego krzywo. - No to co chcesz zrobić?

 

- Najpierw naprawię jej relację z... Z tym chłopakiem? - Właśnie w tym momencie sobie uświadomiłem, że nawet nie wiem jak się nazywa. - A potem się zobaczy.

 

- To chore. - Stwierdził. - A tak w ogóle, to co jej jest?

 

- Co? - Spytałem zdziwiony. - Co ma jej być, jest okej.

 

- No... No chyba nie. - Powiedział z lekkim zająknięciem. - W jednym momencie ma tyle energii, że sprząta cały dom, układa ciuchy, robi obiad a w drugim jest totalnie padnięta.

 

Chwilę się zastanawiałem, bo przecież to mogło być zwykłe zmęczenie, ale po chwili dotarło do mnie to co właśnie powiedział mi Devon.

 

- Takie totalnie nagłe zmęczenie, takie znikąd? - Spytałem wstając. - Devon mów.

 

- No tak, a co?

 

Nie odpowiedziałem tylko szybko wstałem z podłogi, poszedłem do korytarza i założyłem buty a następnie jak burza wyleciałem z domu. Chwilę się zastanowiłem po czym wsiadłem na Vidi'ego. Musiałem jak najszybciej dojechać do niej do domu a tylko on tak szybko cwałuje bez zastanowienia, tylko szkoda, że nie da się nim sterować i to on o wszystkim decyduje. Jednak mimo to chyba wiedział gdzie chcę jechać bo jakoś wylądowaliśmy przed domem Lori. Jak w amoku wpadłem do środka a następnie pognałem do jej pokoju. Musiałem je znaleźć. Wywalałem wszystko z jej szuflad przy biurku ale nigdzie nie było po nich śladów.

 

- Co ty robisz? - Spytał chłopak uważnie mi się przyglądając. - Po co wywalasz jej rzeczy z biurka?

 

- Szukam. - Powiedziałem nerwowo rozglądając się po pokoju.

 

- Czego? - Znowu zadał mi pytanie, ale skoro pytał, to nic nie wiedział. - Jej szkicownika?

 

- Nie, jej leków. - Powiedziałem przystając w miejscu. - Podłoga.

 

- Jakich leków? -Spytał, ale mnie teraz to nie obchodziło. - Kayden...

 

Nie słuchałem go zamiast tego zacząłem chodzić po pokoju. I znalazłem, jedna z desek miała zupełnie inny wydźwięk niż reszta. Kucnąłem przy niej i wyjąłem ją. Było tam wszystko. Leki, zdjęcia, rysunki które ja kiedyś znalazłem przypadkiem, kredki. Wszystko. Ulżyło mi a jednocześnie zacząłem bać się bardziej. Kiedyś miała tylko cztery leki do brania, teraz było tam dziewięć różnych leków.

 

- Kurwa.

 

- Co to za leki? - Spytał patrząc podejrzliwie na wszystkie opakowania które wyciągałem spod paneli. - Po co jej one?

 

- Powiedzmy, że nie za bardzo jest w stanie bez nich funkcjonować, dobra, jest w stanie bez nich funkcjonować, ale nie za długo. - Chłopak na moje słowa spojrzał na mnie nieufnie. - Nie jest w stanie się skupić, emocje jej się sypią, lub jak teraz jest ospała, skutki odstawienia leków. Może normalnie funkcjonować bez nich jakoś z trzy góra cztery tygodnie potem może być już różnie.

 

- Czemu do cholery ja zawsze dowiaduje się o wszystkim ostatni. - Zaśmiałem się na te słowa. - To nie jest zabawne, wszyscy dookoła mówią mi o wszystkim jako ostatniemu.

 

- Nie mój problem.

 

Wzruszyłem ramionami i trzymając leki w rękach wstałem z podłogi i zacząłem wychodzić na korytarz by zejść po schodach ale chłopak jeszcze mnie zatrzymał.

 

- Od czego są te wszystkie leki? - Dogonił mnie. - To coś niebezpiecznego?

 

- Nie, po prostu bez nich najcichszy dźwięk sprawia, że już nie jest w pomieszczeniu a jest daleko stąd, nie umie się bez nich skupić. - Odpowiedziałem przelotnie.

 

Już o nic nie pytał więc jak najszybciej ruszyłem w drogę powrotną. Cóż, jedno muszę przyznać, Vidi to najszybszy koń na jakim kiedykolwiek jechałem. Jego prędkość jest trochę przerażająca, ale dzięki niemu można się szybko przemieszczać, może i ze strachem o życie, ale chociaż szybko. Najbardziej zadziwiało mnie w nim to, że on sam wiedział gdzie ma jechać i kiedy się zatrzymać, może to tak się z nim porozumiewało? Nie kierowało a po prostu było pewnym tego gdzie się jedzie? On był bardziej skomplikowany niż Lori. Gdy tylko z niego zsiadłem od razu ruszyłem do domu, musiałem jej podać te leki, choć jeszcze nie wiedziałem które konkretnie. Gdy wszedłem do salonu Lori rysowała a Devon podrygiwał nogą i robił coś na laptopie, on o tym nie wiedział, ale ja wiedziałem. Tym podrygiwaniem tupał tym samym wprowadzając Lori w trans, od tego się zaczęło. To tak wyłapano jej problem ze skupieniem, jeśli słyszała jakiś dźwięk przez kilka minut bez przerwy nagle potrafiła zapomnieć, że pisze sprawdzian i po prostu na nim rysowała. Czasami wystarczyło zwykłe pstryknięcie długopisem by wprowadzić ją w trans. Nie musiała słyszeć dźwięku przez cały czas, wystarczyło, że nagle się pojawił i nagle już nie była skupiona. Nie miała ADHD po prostu za łatwo się rozpraszała, a mocne leki które brała sprawiały, że albo bolała ją głowa albo miała zawroty głowy. usiadłem koło niej na kanapie z wszystkimi lekami.

 

- Które musisz brać normalnie a które bierzesz przez jakieś wady brania tych leków. - Spytałem ale dalej rysowała. - Devon przestań stukać tą nogą.

 

Chłopak spojrzał na mnie niezbyt zadowolony, ale przestał tupać i tylko to się teraz liczyło. Zabrałem Lori kartkę po której rysowała. Dopiero teraz na mnie spojrzała, ale jej wzrok nie był ani trochę skupiony, wręcz przeciwnie patrzyła wszędzie tylko nie na mnie.

 

- Lori skup się, które leki musisz wziąć? - Spytałem, ale zrozumiałem, że to na nic, bo ona nie mogła się skupić. - Jaki mają kolor? Na pewno te czerwone, jakie jeszcze?

 

Wyjąłem jedną czerwoną tabletkę z listka i wadziłem do opakowania. Od razu jej ją podałem, ale nie do ręki tylko od razu do ust. Zacząłem czytać od czego są dane tabletki aż wreszcie znalazłem jeszcze cztery które były na jakieś inne rzeczy związane z umysłem. Reszta była na jakieś skutki uboczne. Brała pięć mocnych leków. Przecież nie może tak funkcjonować. Położyłem ją spać by po wstaniu była już trzeźwo myśląca i skupiona. Czemu od razu się nie domyśliłem? Powinienem był wiedzieć, że coś jest nie tak, a ja nawet tego nie wyłapałem. Wiedziałem przecież o niej wszystko, każdy skutek uboczny nagłego odłożenia leków więc czemu nie zauważyłem tego wszystkiego, muszę bardziej ją obserwować.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania