The Mysterious girl - Rozdział ósmy
Oglądałem film ze skupieniem bo okazał się być na prawdę fajny i ciekawy. Nie interesowała mnie tematyka wojny ale ten film ku mojemu zdziwieniu podobał mi się z jakiegoś powodu, choć nie wiedziałem jakiego. Gdy film dobiegł końca Lori wstała z łóżka a mi w głowie pojawiło się to jedno pytanie.
- Po co idziesz? - Spytałem a ona na mnie spojrzała nie rozumiejąc o co mi chodzi. - I tak się do mnie zakradniesz w nocy gdy zasnę, po prostu zostań.
Lori nie pewnie ponownie usiadła na łóżku obok mnie jak poprzednio opierając się plecami o ścianę, spojrzałem na nią. Atmosfera między nami była dziwna, ale jak dla mnie nie była niekomfortowa, a dla Lori cóż, była raczej bardzo niekomfortowa. Dla mnie nie był to problem by najpierw przeprowadzać jakieś dziwne i niezręczne rozmowy a potem robić coś razem jak gdyby nigdy nic, Lori jednak chyba sprawiało to spory problem i nie była do tego przyzwyczajona. Ale podobało mi się to, to jak odwracała wzrok i się zacinała. Wiedziałem jedno, zamierzałem ją rozkręcić.
- Czyżby ktoś miał problem z rozmowami o TYCH sprawach? - Specjalnie zrobiłem nacisk na to jedno słowo a Lori nawet na mnie nie spojrzała mało tego unikała mojego spojrzenia, chyba wiedziałem co będzie dla mnie ulubioną zabawą, widok peszącej się Lori będzie chyba moim ulubionym widokiem. - No daj spokój to tylko zwykła rozmowa.
Ona ewidentnie nie paliła się do rozmowy więc stwierdziłem, że sam coś na to poradzę. Tylko nie wiem w którym momencie uznałem to za dobry pomysł. Bez zastanowienia usiadłem na przeciwko Lori a następnie złapałem ją za kostki i przyciągnąłem do siebie tak, że ona leżała a ja byłem pomiędzy jej nogami, bez czekania od razu zawisłem nad Lori. Była w dużym szoku i spięła się jeszcze bardziej, nie patrzyła mi w oczy. Spojrzała na moje ręce które były po obu stronach jej głowy. Dzieliły nas centymetry. Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłem w takiej pozycji z jakąkolwiek dziewczyną. Nie wiem czemu ale mój wzrok powędrował na jej usta.
- Musimy to przegadać, inaczej coś mi mówi, że wszystko co stworzyliśmy do tej pory zepsuje się przez te atmosferę. - Powiedziałem gdy Lori w końcu zdecydowała się ma mnie spojrzeć. - To nie było nic takiego, to tylko zwykła rozmowa, rozumiesz? - Chciałem ją przekonać do tego, że to na prawdę nic złego i że takie rozmowy są normalne.
- Kaleb... - Powiedziała ale nie dokończyła.
- Hym? - Chciałem wiedzieć co chciała powiedzieć. - Coś nie tak?
- Zmieńmy pozycję. - Prawie nie usłyszałem co powiedziała, gdybym nie był tak blisko niej prawdo podobnie bym tego nie usłyszał. - Ta jest... - Lori ewidentnie nie umiała w te rozmowy, była na to zbyt niewinna, ale zamierzałem ją rozkręcić.
- Zbyt dwuznaczna? - Spytałem a ona skinęła głową. - Nie chciałaś ze mną rozmawiać więc musiałem posunąć się do ostatecznych i drastycznych środków. - Wyjaśniłem. - Na prawdę jesteś strasznie nad wrażliwa na dotyk i tego typu rozmowy, ale ze mną się rozkręcisz.
Uśmiechnąłem się szatańsko bo wpadło mi coś do głowy. Lori pobladła co oznaczało, że już się obawiała co chciałem zrobić, ale nie powinna się niczego obawiać, nie ze mną. Panowałem nad sobą i nie musiała się niczego obawiać. Ale wiedziałem, że nie mnie się bała a rzeczy którą chciałem zrobić. Cóż, nie powiedziała, żebym z niej zszedł tylko żebym zmienił pozycję, więc to zrobiłem. Obróciłem nas tak, że Lori na mnie siedziała a ja leżałem. Było to przyjemne, no może dziwne bo Lori siedziała na moim kroczu ale nie przeszkadzało mi to. W zasadzie mogła się cieszyć, bo żadna dziewczyna nigdy na mnie nie siedziała. Lori była blada jak ściana, chyba przesadziłem jak na pierwszy raz kontaktu fizycznego w ten sposób, co innego przytulanie i co innego takie rzeczy. Jednak nie spodziewałem się takiej reakcji z jej strony, Lori ze mnie zeszła i wyszła z pokoju w takim tempie, że ledwie to wyłapałem. Usiadłem podpierając się rękoma z tyłu, zostałem sam. Nie poszedłem spać, czekałem aż przyjdzie, ale nie przyszła. Siedziałem do rana, ale nie zjawiła się. W pewnym momencie jakoś o szóstej urwał mi się film i po prostu zasnąłem.
***
Obudziłem się późno, była prawie trzynasta, spojrzałem w bok na stronę łóżka gdzie od pewnego czasu spała Lori, nie było jej. Niepokoiło mnie to. Przyzwyczaiłem się już do tego, że się budzę i jest obok mnie. Wpatrywałem się w stronę łóżka na której spała i coś rzuciło mi się w oczy. Leżał tam jej szkicownik w którym rysowała wczoraj cały czas podczas oglądania filmu. Wziąłem przedmiot do rąk i go otworzyłem. Przewracałem strony szkicownika i prawie zadławiłem się śliną gdy zobaczyłem jeden z rysunków. Byłem na nim ja, ja na Amavim. Uśmiechnąłem się, rysunek był jak żywy, Lori na prawdę dobrze umiała rysować. Nie mogłem oderwać wzroku od rysunku, podobał mi się. Chciałem go wyrwać aby go gdzieś sobie przyczepić ale powstrzymałem się, bo nie miałem do tego prawa. Tak samo jak nie miałem prawa otwierać tego szkicownika, to prywatna rzecz Lori. Nagle moje drzwi się otworzyły i ku mojemu zdziwieniu stał w nich Leon. Spojrzałem na niego marszcząc brwi nie rozumiejąc co on tu robi.
- Jutro jedziemy do babci i dziadka od strony mamy, ale jedziemy też do dziadków od strony taty. Będziemy nocować i u tych i u tych, jedziemy na jakieś trzy tygodnie. - Tłumaczył mi to, ale w zasadzie niezbyt przypadł mi do gustu ten pomysł. - Jedziesz z nami?
Podobało mi się to, że rodzina Danielsów traktowała mnie jak prawdziwego członka rodziny, ale nie chciałem wtrącać się w ich całą rodzinę. Mimo, że w domu nie nauczono mnie niczego po za problemami z agresją i wybuchami złości, to sam nauczyłem się, że nie należy wchodzić z butami do czyjejś rodziny. Ale nie chciałem być wredny i tego mówić, więc powiedziałem coś innego, coś co nie było podejrzane.
- Nie wiem. - Odpowiedziałem. - A Lori jedzie?
- Pewnie nie. - Odpowiedział bez ogródek. - Ale możesz przecież pojechać z nami a ona zostanie.
- Nie chcę jej zostawiać samej.
To co mówił brzmiało jakby w ogóle nie obchodziło go to, że jego siostra zostanie sama w domu, bez opieki, bez ludzi dookoła siebie. Choć myślę, że to nie było tylko moje wrażenie, a prawda. Leon w ogóle nie przejmował się losem Lori. Nie od kiedy to jej poświęcałem więcej czasu niż jemu, czy on na prawdę się we mnie zakochał?
- Jej to różnicy nie zrobi, zawsze zostaje jak my jedziemy. - Wyjaśnił. - Więc czy pojedziesz czy nie jej to nie zrobi żadnej różnicy.
- Może nie zauważyłeś, ale Lori otwiera się na świat. - Powiedziałem jakby to było oczywiste. - Nie zostawię jej tu samej.
Leon wyszedł z pokoju i może nie zwróciło by to mojej uwagi gdyby nimi nie trzasnął. Był zły, a ja miałem to gdzieś. Nie byliśmy już przyjaciółmi. Przez to nie wiedziałem czy to okej, że dalej tu mieszkam, bo w końcu wprowadziłem się tu jako jego przyjaciel a tu nagle wszystko się sypie i nasze drogi się rozchodzą. Z jednej strony przyjaźniłem się z Lori i było to okej, że tu mieszkałem, ale potem myślałem o Leonie i nagle moje myśli mówiły mi zupełnie co innego. Musiałem zdecydować, czy tu zostanę czy odejdę. Sprawa była prosta, jeśli Lori mnie zaakceptuje i mi wybaczy, zostanę. Jeśli nie będzie chciała przyjąć moich przeprosin po prostu się wyprowadzę. Taką podjąłem decyzję.
***
Miałem plan, wszystko zaplanowałem. Lori wróciła jakoś godzinę temu i zamknęła się w swoim pokoju. Bo jak się okazało po moim wstaniu, nie było jej w domu co równało się z tym, że ja zająłem się rano zwierzętami. I zdałem sobie sprawę z tego jak się zmieniłem, normalnie byłbym wściekły, że ktoś zostawił mi tyle zwierząt na głowie, ale nie byłem zły na Lori. No i zdałem sobie sprawę z tego, że ona musi mi naprawdę ufać, że zostawia mnie samego ze zwierzętami na głowie. Ale o to mniejsza, wróćmy do mojego planu. Lori wróciła do domu a ja w tym czasie pojechałem crossem do Fordwich, wszedłem do sklepu, wiedziałem co chciałem kupić. Na pewno jedną różę ale to już w innym sklepie, ustałem przy dziale ze słodyczami, konkretniej przed czekoladami. I w tym momencie oświeciło mnie, że nie mam pojęcia jaką czekoladę najbardziej lubi Lori. Ale rozwiązałem ten problem w bardzo prosty sposób, prosty ale kosztowny. Następnie udałem się po różę. Gdy zaparkowałem crossem przed kwiaciarnią miałem ochotę się walnąć. Bo jak ja do cholery te róże zawiozę do domu w jednym kawałku. Cóż, ten problem też rozwiązałem, wziąłem jedną różę, jasno niebieską. Delikatnie włożyłem ją górą do dołu aby na pewno się nie zniszczyła i powoli jechałem do domu aby kwiat się nie zniszczył. Ku mojemu zdziwieniu dałem radę. Od razu gdy dojechałem i zsiadłem z crossa ruszyłem do domu a konkretniej do pokoju Lori. Zamknąłem za sobą drzwi z hukiem i się o nie oparłem, Lori spojrzała na mnie zdziwiona, siedziała z laptopem na kolanach i z słuchawkami na uszach, ale gdy zeskanowała mnie wzrokiem zdjęła słuchawki i przewiesiła je przez ekran i odłożyła urządzenie na bok, czekając na to co zrobię. Powoli do niej podszedłem i podałem różę.
- Przepraszam, nie powinienem był się tak zachowywać. - Powiedziałem a gdy wzięła ode mnie różę i na mnie spojrzała nie rozumiejąc o co chodzi od razu zabrałem się za wyjaśnianie, im szybciej porozmawiamy tym lepiej. - To wszystko co się wokół ciebie jest dla ciebie nowe i za szybko się dzieje.
- Czemu niebieska? - Spytała zaciekawiona. - Zwykle daje się czerwoną, więc dlaczego niebieska?
- Bo gdy podszedłem do czerwonych uznałem, że nie pasują do ciebie. - Odpowiedziałem na co spojrzała na mnie wrogo. - W sensie bez urazy, ale były krwisto czerwone a to nie pasuje do ciebie, za to ta pasuje idealnie do ciebie, jasno niebieska jak twoje oczy.
Na łóżku położyłem reklamówkę z czekoladami, Lori spojrzała na mnie nie rozumiejąc co właśnie zrobiłem.
- O ile z kwiatami problemu nie miałem, tak z wyborem czekolady już tak. - Dziewczyna spojrzała na mnie z lekkim przestrachem co dalej powiem. - Kupiłem po jednej czekoladzie z każdego rodzaju.
- Oszalałeś? - Spytała. - Jak kupiłeś kwiata to po co czekolada? Po za tym od czego masz telefon?
- Nie oszalałem, a czekolada tak na poprawę humoru. - Odpowiedziałem jakby było to oczywiste. - I jaka byłaby to niespodzianka i przeprosiny gdybym zadzwonił lub napisał. A no i nie mam twojego numeru telefonu.
- Zaskakujące, masz numery do wszystkich dziewczyn na tej planecie a do mnie nie? - Spytała, w jej głosie było słychać rozbawienie. - Może kiedyś ci podam, ale muszę się nad tym dobrze zastanowić. I bierz mi te czekolady stąd.
- Nie, są twoje. - Może gdyby była to inna dziewczyna to bym je wziął, ba! ja bym ich nawet nie kupił, ale Lori nie była inną dziewczyną. - Doceń to, bo chyba pierwszy raz w życiu dałem komukolwiek kwiatka i czekolady.
- Dziękuję, ale nie musiałeś. - Powiedziała, ale nie zamierzałem tego słuchać. - To nie była tylko twoja wina, zareagowałam zbyt gwałtownie.
- Po prostu się przestraszyłaś i speszyłaś. - Wyjaśniłem. - To normalne, że tak zareagowałaś, nie powinienem był robić takich rzeczy, to było dla ciebie za szybko. Nie jesteś przyzwyczajona do takich rzeczy i to dlatego, ale jak już się z tym oswoisz nie będziesz miała takich reakcji.
- Będziemy się tak teraz kłócić kto ma rację? - Spytała.
- Oczywiste jest to, że ja mam racje. - Powiedziałem. - Ale mam pomysł.
- Jaki? - Zdziwiło mnie to, że w ogóle ją to zaciekawiło. - Tylko nie mów, że chcesz iść wspólnie na jakąś terapie a no i tak poza tym, nie uczyli cię, że dziewczyny i kobiety mają zawsze rację? Przecież to oczywiste.
Puściłem te uwagę mimo uszu i postarałem się na tym co chciałem jej zaproponować. Miałem jakieś marne nadzieje, ale nie za duże, w końcu to była Lori. A poza tym zaśmiałem się, nie przyszedł mi ten pomysł do głowy, ale myślę, że on by nic nie dał, miałem inny pomysł i nie wiedziałem czy on jej się spodoba.
- Nie, bardziej myślałem nad tym, że może byśmy się uczyli razem. - Spojrzała na mnie z nie zrozumieniem. - Cóż, nie odpowiadaj mi na to teraz, przemyśl to dobrze i dopiero mi powiedz, okej?
- Zależy od tego co powiesz. - Stwierdziła. - Jeśli będzie to coś głupiego i bez sensownego to z góry mówię, że od razu się na to nie piszę.
- Bo wiesz, ja nie mam doświadczenia w związkach, ty też nie masz i...
- Nie, nie bawię się w żadne fałszywe i udawane związki. - Przerwała mi od razu. - jeśli chcesz jakiś fake relationship to poczytaj sobie książki, na pewno coś znajdziesz, nawet mogę ci coś polecić. Albo zaproponuj to jednej z tych dziewczyn z którymi sypiasz, na pewno się zgodzi któraś do tej zabawy.
- Nie chcę związku. - Powiedziałem od razu. - Chcę abyśmy nawzajem nauczyli się na sobie tego wszystkiego.
- Czyli jednak oszalałeś. - Stwierdziła. - Kaleb, jak ty to sobie niby wyobrażasz?
- Normalnie, przecież i tak już śpisz ze mną w łóżku. - Miałem nadzieję, że Lori jednak się zgodzi. - Proszę? - Bardziej spytałem niż powiedziałem a samo słowo zabrzmiało strasznie nie pewnie.
- Kaleb, ja nie mogę. - Nie patrzyła już na mnie, bawiła się nerwowo łodygą róży. - Nawet gdybym chciała to nie mogę.
- Dlaczego? - Spytałem. - To przecież nic takiego.
- Za szybko się przywiązuję. - Odpowiedziała. - I sam widzisz jak na to wszystko reaguję.
Nagle coś do mnie dotarło. Zdjęcia. Dbanie o pomnik. Dbanie o łaciatego konia. Rysunek na grobie. Rysunki w szkicowniku.
- Kochałaś go, prawda? - Te słowa padły z moich ust niemal nie słyszalnie, Lori patrzyła na mnie bez reakcji. - Dlatego jego śmierć tak się na tobie odbiła.
Lori milczała, Wpatrywała się tępo w jedno miejsce. Nie wiedziałem co mam zrobić. W końcu jednak powoli usiadłem na łóżku obok niej. Przesunąłem laptopa którego wcześniej położyła obok siebie gdy przyszedłem.
- Chcesz o tym pogadać? - Mój głos brzmiał jakby nie należał do mnie. - Możemy o tym pogadać jeśli...
- Jeśli kogoś kochasz pozwalasz mu odejść. Jeśli wróci jest twój, jeśli nie wróci nigdy nie był twój. - Powiedziała. - O przyjaciół się dba, więc dlaczego wtedy go posłuchałam?
Po jej policzku spłynęły łzy. Siedziałem cicho i po prostu jej słuchałem, nie potrzebowała rozmówcy, ale słuchacza. Bynajmniej w tym momencie.
- Wiesz co jest najgorsze? Że nie żałuję. - Powiedziała a łzy spływały jej po policzkach w takim tempie, że nie nadążała ich wycierać. - Bo choć chciałabym żałować, nie umiem.
Miałem wrażenie, że to ten moment w którym poznam prawdę. Ale widząc Lori w takim stanie coś mi podpowiadało, że to będzie coś bolesnego, coś co otworzy na nowo jej wszystkie rany. Jej widok w takim stanie mnie bolał.
- Bo wiem, że tego chciał. - Teraz już nie płynęły jej tylko łzy, ona dosłownie wyła. - To było jego życzenie, jedno z dwóch. Choć powiedział więcej niż dwa.
- Lori, może połóż się spać, okej? - Spytałem bo na prawdę się posypała. - Porozmawiamy jak wstaniesz, dobrze?
- Nie chcę spać. - Powiedziała łkając. - Chcę wreszcie powiedzieć prawdę.
Nie wiem dlaczego jej widok w takim stanie mnie tak boli. Nigdy nie bolał mnie widok płaczącej dziewczyny. Ale z Lori było inaczej, coś się we mnie zmieniło i to mnie przerażało. Przerażało mnie tak jak przeraziło Lori dziś w nocy.
- Później, opowiesz mi później, obiecuję. - Powiedziałem wyłączając laptopa i kładąc go na jej szafkę nocną. - Teraz spróbuj się uspokoić i połóż się spać.
Podszedłem do okna i zasłoniłem roletę by promienie słońca nie wpadały do środka. Reklamówkę z czekoladami odłożyłem na biurko, wziąłem też od Lori jej różę, bo przez to jak zacisnęła na niej dłonie kolce które na niej były poraniły jej ręce.
Zapamiętać aby odrywać kolce od róż aby Lori nie zrobiła sobie nimi krzywdy.
Włożyłem ją do wazonu a następnie poszedłem po apteczkę. Gdy owinąłem jej dłonie bandażami przykryłem ją kołdrą i kocem. Choć nie wiem po co ten koc, kołdra wystarczyła, ale uparła się, że najpierw koc potem kołdra.
- Kaleb?
- Hym?
- Dlaczego czuję się jakbym go zabiła? - Spytała.
Przez chwilę się zastanawiałem czy aby na pewno dobrze usłyszałem, ale tak. Usłyszałem dobrze. Te słowa mnie lekko zaniepokoiły, ale były rzeczy ważne i ważniejsze. A zdrowie jej psychiki było ważniejsze niż moja ciekawość.
- Śpij, później porozmawiamy.
Zgodnie z tym co mi powiedziała pewnego razu nie pocałowałem jej w czoło tylko w nos. Była taka cholernie niewinna i nie zasługiwała na ten cały ból. To wszystko ją niszczyło wewnętrznie. Miałem ciche nadzieje, że gdy wyrzuci z siebie to wszystko będzie lepiej i pozwoli sobie żyć normalnie. Że dopuści do siebie ludzi. Że będzie funkcjonować normalnie. Że będzie szczęśliwa jak wtedy gdy wsiadła na mojego crossa.
- Zostaniesz? - Spytała gdy wstałem z krawędzi jej łóżka.
- Przyjdę później, umówiłem się z kimś.
Miałem nadzieję, że to niczego nie zepsuje między nami. Po prostu muszę się na kimś wyżyć. I to lekkie kłamstwo bo w zasadzie zamierzam się z kimś umówić, więc czysto teoretycznie mogłem zostać. Ale chciałem korzystać z życia.
- Okej. - Powiedziała ledwie słyszalnie.
***
Leżałem próbując złapać oddech, nie robiłem tego już tak długo tylko po to aby do tego wrócić. Jestem zawiedziony sam sobą. Ale Lori jasno dała mi do zrozumienia, że ona niczego nie chce ze mną robić, więc w sumie nic mnie nie powstrzymywało przed tym abym pieprzył w swoim łóżku którąś z tych dziewczyn.
- Kaleb? - Wysapała, też próbowała unormować oddech.
- Co? - Spytałem nie za miło bo nie miałem ochoty na gadanie.
- Na pewno nie szukasz dziewczyny? - Spytała. - Pasowali byśmy do siebie, obaj...
- Nie. - Powiedziałem twardo. - Nie bawię się w związki, obchodzi mnie tylko seks.
- Gdybyś jednak chciał spróbować, to jestem chętna.
- Uwierz, nie szukał bym dziewczyny pośród swoich dziwek.
Po tych słowach wstałem i zacząłem się ubierać, dziewczyna na mnie patrzyła i prawie śliniła się na mój widok, bawiły mnie takie dziewczyny. Rzuciłem w nią jej ubraniami dając jej tym znak, że na nią już czas.
- Naprawdę? - Spytała śmiejąc się. - Mógłbyś chociaż zachować się grzeczniej.
- Nie mam na ciebie czasu.
Gdy już odprowadziłem ją do drzwi od razu poszedłem wziąć prysznic. Brałem go powoli bo nigdzie mi się nie śpieszyło. Po prysznicu poszedłem do Lori, powoli otworzyłem drzwi by w razie czego jej nie obudzić, spała. Wszedłem do pokoju i po cichu do niej podszedłem. Jednak gdy miałem już wejść na łóżko zawahałem się. Poczułem, że to nie będzie okej jeśli przed chwilą pieprzyłem jakąś dziewczynę a teraz jak gdyby nigdy nic położę się z nią. Spojrzałem na nią jeszcze raz i wyszedłem po cichu z pokoju. Czułem, że to była dobra decyzja. Ale nie od dziś wiadomo, że moje decyzje zawsze były chujowe.
***
Siedziałem w kuchni i jadłem kolację, sam bo zagaiłem się na pastwisku z końmi. I nagle do mnie doszło, że po incydencie w pokoju Lori już jej nie widziałem. Dlatego w kilku szybkich gryzach zjadłem kanapkę i ruszyłem do jej pokoju, ale szybko się zawróciłem. Lori przecież nie jadła ani śniadania, ani obiadu, ani kolacji. I w tym momencie zacząłem się zastanawiać czy ona cokolwiek dzisiaj jadła. Zrobiłem jej cztery kanapki z ogórkiem, rzodkiewką i pomidorem. Nalałem też soku pomarańczowego i ruszyłem do pokoju Lori. Może mieszanie soku pomarańczowego z takimi kanapkami nie było najlepszym pomysłem ale w zasadzie to Lori zawsze wszystko nim popijała. Podczas wchodzenia po schodach prawie rozlałem sok ale na szczęście w ostatnim momencie udało mi się to jakoś opanować i go nie wylałem. Gdy otworzyłem drzwi Lori czytała jakąś książkę, nawet nie wiem czemu wcześniej nie zauważyłem trzech regałów z książkami w jej pokoju. Było na nich mnóstwo książek w losowych kolejnościach. Ale jedna rzuciła mi się szczególnie, na jej skrzydełku był napis. Amavi. Obok stały jeszcze trzy książki, Veni, Vidi, Vici. Zaciekawiło mnie to, czy były to pozostałem imiona koni, wszystko się zgadzało, cztery konie i cztery słowa. Ale szybko powróciłem wzrokiem do Lori i się uśmiechnąłem.
- Jestem i mam kolację. - Powiedziałem zamykając za sobą drzwi łokciem. - Wszystko okej?
- Tak. - Odpowiedziała choć ani trochę nie wyglądała jakby było okej i nie chodziło tu tylko o jej opuchnięte oczy od łez, chodziło o nią, była jakaś smutna. - I dzięki ale nie mam ochoty.
Coraz bardziej coś mi się nie podobało. Lori prawdo podobnie nic dziś nie zjadła, mało tego zauważyłem, że w ostatnich dniach mało co jadła. Zaczynałem się niepokoić.
- Lori... - Powiedziałem jej imię bo nie wiedziałem jak zacząć, nie wiedziałem co powiedzieć. - Ja... - Jąkałem się, to było do mnie tak nie podobne, ale musiałem wziąć się w garść, musiałem dać radę to powiedzieć. - Lori, ty prawie nic nie jesz.
- Skąd ten pomysł? - Spytała zdziwiona, ale wiedziałem, że to tylko pozory. - Przecież jem normalnie.
- Właśnie w tym rzecz, że nie jesz normalnie. - Przymknąłem na chwilę oczy aby zastanowić się co powiedzieć. - Spędzam z tobą praktycznie cały czas, nie przypominam sobie abym widział abyś jadła coś w środku dnia od kiedy jemy wszystkie posiłki oddzielnie od reszty domowników.
- Wydaje ci się. - Powiedziała pewnym siebie głosem.
- Nie, Lori nie kłam bo jem z tobą zawsze i wiem kiedy jesz. - To było to, przecież zawsze jadłem w tedy kiedy ona jadła, wiedziałem kiedy je a kiedy nie. - Od jutra wracamy do jedzenia z resztą domowników.
- Po co? - Spytała jakby to było bez znaczenia ale coś w jej oczach mówiło mi, że przeraziła ją ta wizja. - Nie lubię jeść siedząc na przeciwko kogoś.
- Bo tak mówię. - Powiedziałem pewnym siebie głosem aby nie miała wątpliwości. - A teraz zjedz kolację.
Cóż, nie do końca wyszło tak jak chciałem, bo Lori zjadła tylko dwie a na kolejne dwa nawet nie chciała się dać namówić. Byłem bliski wciśnięcia jej ich na siłę, ale wiedziałem, że tak nie mogę bo nic to nie da. Stało się też coś dziwnego, Lori nie chciała ze mną spać, nawet zaproponowałem, że zostanę u niej ale powiedziała, że chce zostać sama. Była dziwna w stosunku do mnie i nie rozumiałem tego.
***
Całą noc kręciłem się na łóżku i nie mogłem zasnąć. Aż o jakiejś piątej rano moja cierpliwość się skończyła i bez namysłu po prostu wstałem i udałem się do pokoju Lori, starałem się wejść jak najciszej by jej nie obudzić. Nie udało mi się to bo ledwie położyłem rękę na łóżku a Lori się obudziła. Spojrzała na mnie zaspana, chyba nie do końca rozumiała co się dzieje bo patrzyła na mnie z dużą konsternacją.
- Śpij. - Powiedziałem wchodząc całkowicie na jej łóżko i kładąc się obok, uważnie obserwowała każdy mój ruch. - Nie mogę zasnąć.
- Nie chcę z tobą spać. - Wymamrotała. - Chcę być sama.
Może zachowałem się nie odpowiednio, ale uznałem to za słuszne. Obróciłem Lori na bok tak, że była tyłem do mnie i po prostu się w nią wtuliłem, jej zapach był przyjemny, zrobiło mi się lepiej gdy poczułem ją przy sobie. Nie wiem co sobie myślałem w momencie gdy moje ręce którymi obejmowałem Lori nagle wylądowały pod jej koszulką, nie miałem złych intencji, moje ręce po prostu zawsze są zimne a od niej biło takie przyjemne ciepło. Po prostu ułożyłem swoje ręce w jednym miejscu chłonąc jej ciepło. Lori wzdrygnęła się na ten ruch.
- Kaleb...
- Csiii, śpij. - Wyszeptałem jej do ucha. - Nic się nie dzieje.
- My nie możemy...
- Przecież nic nie robimy. - Powiedziałem spokojnie gdy Lori obróciła się przodem do mnie. - Tylko się przytulamy. To znaczy... Ja przytulam ciebie.
Nie rozumiałem jej, przecież nic nie robiliśmy, to było zwykłe przytulanie. Przez to, że Lori się obróciła moje ręce z jej brzucha wylądowały na jej plecach. Nasze twarze były tak blisko, że nasze nosy prawie się ze sobą stykały. Nie wiedziałem gdzie patrzeć, mój wzrok padał to na jej oczy to na jej usta. Z kolei w oczach Lori widziałem rosnącą panikę i przerażenie. Obaj byliśmy spięci. Tylko była spora różnica, bo ona spięła się dlatego, że ewidentnie nie chciała być tak blisko mnie a ja z kolei spiąłem się bo chciałem poczuć jej usta na swoich, i na dodatek była tak blisko mnie, nasze ciała się ze sobą stykały. Nie wiedziałem co mam zrobić, wiedziałem, że Lori nie chce bym był tak blisko niej ale z drugiej strony ja chciałem ją przy sobie czuć. Koniec końców moje spojrzenie zatrzymało się na jej ustach i przegrałem sam ze sobą. Chociaż jakby na to spojrzeć z innej strony, to i wygrałem bo w sumie to nie byłem natarczywy tylko się powstrzymałem a zamiast tego kulturalnie spytałem. Tak. Ja i kulturalnie. To aż dziwnie brzmi.
- Mogę? - Spytałem z nadzieją, że domyśli się o co mi chodzi jednak ona chyba nie zrozumiała bo nie pokazała żadnej reakcji. - Czy mogę cię pocałować?
Lori zaprzeczyła kiwnięciami głową. Zastanawiało mnie to dlaczego nie chciała, przecież to nie było nic złego. Każdy potrzebował czasem chwili bliskości, ale Lori nie wyglądała jakby jej potrzebowała, wręcz jej unikała. Gdy ostatnio ją pocałowałem odsunęła mnie z jakiegoś powodu i nie oddała pocałunku. Może Lori kogoś miała? Albo dalej czuła coś do Conora. Patrzyliśmy sobie w oczy, jakbyśmy toczyli niemą rozmowę.
- Porozmawiamy? - Zapytałem nie pewnie. - Lori?
- Nie. - Powiedziała niemal nie słyszalnie. - Możesz sobie iść?
- Lori...
- Kaleb, proszę idź.
Bolało mnie to, że nie chciała abym z nią spał, ale musiałem uszanować jej zdanie. Gdy tylko zeszedłem z łóżka poczułem znowu to nie przyjemne uczucie chłodu. Kiedyś mi to nie przeszkadzało, ale od momentu w którym zbliżyłem się do Lori i poczułem to ciepło które od niej biło z kilometra to zachciałem czuć to ciepło które od niej biło. Wszedłem do swojego pokoju ledwie powstrzymując się od trzaśnięcia drzwiami. Wydawało mi się, że rozumiem Lori ale teraz to ja już nic nie wiem. Tej nocy nie przespałem. Leżałem jak idiota wpatrując się w sufit czując, że czegoś mi brakuje. A raczej kogoś a nie czegoś. Jednak nic nie mogłem z tym zrobić, nie wiedziałem o co jej chodzi. Po tym wybuchu emocji stała się jakaś dziwna. Musiałem z nią o tym pogadać bo inaczej to wszystko zniszczy, nie po to starałem się ją przeprosić aby znowu poszło coś nie tak. Ta noc była męcząca. Wyszedłem z pokoju od razu jak usłyszałem otwieranie drzwi, gdy tylko otworzyłem swoje drzwi prawie wpadłem na Lori która wychodziła ze swojego pokoju. Uśmiechnąłem się do niej ale nie odwzajemniła tego, spojrzała na mnie tylko przez chwilę a potem poszła dalej jak gdyby nigdy nic. Nie wyglądała najlepiej ale na pewno lepiej niż ja, ja nie spałem całą noc a ona spała gdy do niej przyszedłem. Ale nie zamierzałem się poddać, nie kiedy byliśmy tak daleko. Zszedłem za nią na dół, zrobiła sobie płatki choć nie zrobiła ich sobie za dużo. Zjadła je szybko i wyszła podczas gdy ja na spokojnie zjadłem kanapki. Gdy wyszedłem na dwór Lori była na pastwisku z siwo jabłkowitym koniem więc usiadłem na płocie. Obserwowałem uważnie każdy jej ruch, nie zwracała na mnie uwagi, nawet na mnie nie patrzyła. W końcu na mnie spojrzała, ale w tym spojrzeniu nie było żadnych emocji, to było tak obojętne spojrzenie, że aż bolało.
- Co? - Spytała. - Idź do Amaviego.
- Miałaś mnie nauczyć jeździć. - Powiedziałem. - Pamiętasz?
- Nie mam teraz czasu. - Wymamrotała. - Później.
- Przejedziemy się gdzieś? - Spytałem, może to jej poprawi humor.
- Pracuje teraz, nie widzisz? - Powiedziała to z takim wyrzutem jakbym marnował jej czas a kolejne jej słowa zakuły mnie w serce. - Zmarnowała już przez ciebie sporo czasu muszę teraz skupić się na zwierzętach.
Ze skoczyłem z płotu i ruszyłem do domu. Bez zastanowienia wszedłem do jej pokoju. Nie wiem dlaczego to zrobiłem, ale nie wiem czy Lori wybaczy mi to kiedykolwiek. Gdy tylko przekroczyłem próg, ustałem, zawahałem się, ale tylko na chwilę. Po chwili pozdejmowałem wszystkie zdjęcia z jej tablicy i... Zacząłem je drzeć. Nie wiem co strzeliło mi do głowy, że to zrobiłem. Darłem jedno po drugim. Nawet nie wiem w którym momencie zszedłem na dół i wziąłem ramkę ze zdjęciem z komody. Na zdjęciu był Conor, wyjąłem zdjęcie z ramki i poszedłem do pokoju Lori a następnie podarłem to zdjęcie. Ale zanim wrócił mi zdrowy rozsądek było już a późno. Jedyne co mogłem zrobić to wywalić gdzieś te podarte zdjęcia i udawać, że nic nie wiem na ich temat.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania