Poprzednie częściThe Mysterious Girl

The Mysterious girl - Rozdział piąty

Zacząłem się przebudzać, czułem przyjemne ciepło na twarzy, jednak gdy otworzyłem oczy zobaczyłem ciemność. Delikatnie dotknąłem rękoma twarzy, poczułem futro. Kot z którym zasnąłem spał na mojej twarzy. Wiedziałem, że muszę go obudzić ale było mi go szkoda, bo on chciał sobie pospać a moja twarz najwidoczniej była dla niego wygodna zresztą wzajemnie, jego furto tak przyjemnie mnie ogrzewało. I nawet nie wiem od kiedy mam jakiekolwiek uczucia do zwierząt, chyba Lori mi się udzieliła. Ale niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Sam bardzo chętnie został bym w łóżku, ale zwierzęta same się sobą nie zajmą.

 

- Przyjacielu, możesz zejść z mojej twarzy? - Spytałem jednak kot ani drgnął więc zacząłem go głaskać. Poczułem, że się rusza, po chwili ze mnie szedł. - Dziękuję.

 

Zacząłem się ubierać bo musiałem iść do zwierząt do stajni. ubrałem dresy by było mi wygodnie, co prawda jest lato ale rano jest chłodno, spojrzałem na godzinę, była prawie szósta, ale to dobrze, miałem jeszcze czas by spędzić chwilę ze zwierzętami. Gdy wyszedłem z pokoju od razu podszedłem do drzwi od pokoju Lori by je otworzyć i sprawdzić czy jest, ale nie było jej. Nigdy wcześniej nie byłem w jej pokoju, ale nie miałem prawa tam wchodzić bez jej zgody i na dodatek podczas jej nie obecności. Zamknąłem je. Było tu bez niej jakoś dziwnie, smutno, ponuro i szaro. Jakby było czarno biało. Niby Lori do nikogo się nie odzywała ale jakoś dawała temu domu życie. W kuchni spotkałem panią Dianę, która robiła coś na laptopie.

 

- Idziesz do zwierząt? - Spytała a ja skinąłem głową. - Nie mogłam spać, myślałam, że może wróci w nocy, ale nie wróciła. - Wyznała.

 

- Na pewno wróci, nie zostawiła by zwierząt samych. - Powiedziałem jednak pani Daniels spuściła wzrok na kawę. - Coś się stało?

 

- Ona wie, że pod jej nieobecność zadbasz o nie, ale nie o to chodzi. - Powiedziała a ja milczałem by pani Daniels dokończyła. - Nie znasz jej historii. Nie znasz ich historii.

 

- Chciałem poznać ale nikt mi nie chce nic zdradzić, to co wiem do tej pory to że ktoś umarł, jego imię zaczyna się na "Co" i stało się to rok temu. - Opowiedziałem. - Kiedyś dowiem się prawdy.

 

- Lori ostatnio miała koszmar, prawda?

 

Miałem wrażenie, że w tym domu jedynie Pani Daniels chce aby poznał całą historie, starała się mnie jakoś naprowadzać. Ale wiem, że całą historie usłyszę jedynie od Lori.

 

- No miała. - Odpowiedziałem. - Wszyscy w domu się chyba obudzili przez jej krzyk i płacz.

 

- Miewa je dalej czasami, ale jest i tak lepiej niż na początku. - Powiedziała. - Wiesz dlaczego Lori jest jaka jest? Bo uważa, że zrobiła za mało, że mogła zrobić więcej, że go zawiodła. Dlatego wybrała inny styl życia, ale tobie udało się lekko naruszyć jej wysokie mury, zrobiłeś coś czego nikt nie był w stanie zrobić.

 

- Ale gdybym tu nie zamieszkał, nie wyszła by tak o z domu i nie wróciła na noc. - Powiedziałem. - już drugi raz prze ze mnie wyszła z domu i nie wraca.

 

- Uwierz mi, że nie, Lori często spędza noce na cmentarzu, może ci się to wydać dziwne ale mimo, że tu się nie odzywa, to na cmentarzu jest w stanie przegadać godziny.

 

Od początku wiedziałem, że jest jak ja, no może nie jak ja, ale podobna do mnie. Tylko co mam zrobić by była w stosunku do mnie taka jak była do niego? Jak mam ją do siebie przekonać.

 

- Wiesz co zauważyłam? - Pokiwałem przecząco głową. - Powiedziałeś wczoraj, że nie ważne czy jesteś na zastępstwo czy nie. Ale wiedz, że nie, ona was odróżnia. - Powiedziała. - Wiesz skąd to wiem?

 

- Nie. - Odpowiedziałem

 

Wiedziałem, że dzięki pani Daniels będę rozumiał wszystko o wiele lepiej. Może i nie powie mi wszystkiego, ale dla mnie dużo znaczy to, że próbuje mi jakoś pomóc w sprawie z Lori.

 

- Bo mimo, że też kochasz zwierzęta, dużo gadasz, masz szare oczy, jeździsz crossem, to Lori przy tobie milczy. - Zaciekawiła mnie, czy ja i on naprawdę byliśmy podobni? - Ona widzi to podobieństwo, ale wie, że nigdy go nie zastąpisz, bo mimo, że był jaki był to o nią dbał. Poznali się gdy Lori była w pierwszej klasie podstawowej, i tak już im zostało, na początku nie pałał do niej jakoś wielką sympatią, ale Lori zrobiła dla niego coś czego nikt nie był w stanie zrobić, sprawiła, że nie widział świata na czarno biało. Dbali o siebie nawzajem. - To co mówiła pani Daniels było piękne.

 

- Dlaczego umarł? - Spytałem po minie pani Diany zrozumiałem, że to nie za kolorowy temat - Miał wypadek?

 

- Tego dowiesz się od Lori, ja powiedziałam ci tyle ile mogłam. - Powiedziała wstając i idąc do sypialni biorąc laptopa.

 

Ten dzień był dosłownie do bani. Bez Lori było tu nudno i chujowo. Z Leonem nawet na siebie nie patrzyliśmy, ale to dobrze, nie chciałem patrzeć na jego mordę. Jeśli ten chłopak na prawdę był dla Lori tak ważny to nie wyobrażam sobie co musiała poczuć po słowach Leona.

 

LORI

 

Zaczęłam się budzić, bolała mnie głowa a obraz nie chciał mi się wyostrzyć, dopiero po chwili zrozumiałam, że nie umarłam. Żyłam, była w jakimś pokoju, ale nie był to szpital ani mój pokój. Przestraszyłam się gdy zobaczyłam, że na fotelu niedaleko siedzi jakiś chłopak, czytał książkę. Znałam tę okładkę, ale nie pamiętałam tytułu. Dopiero po chwili zorientował się, że na niego patrzę. Miał prawie czarne włosy, nie wiedziałam czy był wysoki ani jaki miał kolor oczu ponieważ z tej odległości nie było tego widać. Gdy zorientował się, że na niego patrzę zamknął książkę i położył ją na komodzie. Z dworu dobiegały odgłosy rżenia koni, ale jedno rozpoznałam od razu zerwałam się z łóżka, zakręciło mi się lekko w głowie ale nie mogło mnie to powstrzymać, chłopak do mnie podszedł gdy ustałam chwiejnie na nogach. Delikatnie pchnął mnie na łóżko tak, że usiadłam. Był ode mnie wyższy. Dopiero teraz zauważyłam na swoich rękach bandaże. Chciałam to zrobić tak jak on ale gdy już pocięłam sobie ręce ruszyłam dalej i nagle film mi się zamazuje, nie pamiętam co było dalej. Czułam, że miałam też coś na głowie.

 

- Leż, jesteś osłabiona, straciłaś dużo krwi. - Powiedział. - Byłaś nieprzytomna dwa dni.

 

Mimo to wstałam, szłam powoli i nie pomagało mi to, że chłopak szedł za mną. Wyszłam na korytarz i zatrzymałam się. Nie wiedziałam gdzie iść,

 

- Gdzie chcesz iść? - Spytał, ale chyba się domyślił jak nagle na dźwięk huku rozszerzyłam oczy. - Do twojego konia który jest bardziej niebezpieczny niż nasze wszystkie konie razem wzięte? No jak wolisz, w takim razie idziemy w lewo.

 

Wyszliśmy do korytarza i znaleźliśmy się w salonie gdzie na kanapie leżał innych chłopak, miał położony foliowy worek z kostkami lodu na brzuchu.

 

- O żyjesz, to może sama opatrzysz tego konia bo my od dwóch dni z nim walczymy.

 

Zastanawiało mnie jedno, o czym oni do cholery mówili. Mój koń nie był agresywny, zdarzało mu się gryźć owszem, ale czasy wysyłania ludzi do szpitala miał już dawno za sobą.

 

- Nie strasz jej na dzień dobry. - Powiedział chłopak za mną. - Jeszcze chyba nie doszło do niej co się stało.

 

Chłopak kiwnął głową na drzwi które jak się po chwili okazało prowadziły na zewnątrz, na schodach siedział chłopak i trzymał chusteczkę przy nosie.

 

- Ty myślisz, że ona z nim sobie poradzi? On taranuje każdego, poza tym ona to chucherko on ją staranuje. - Powiedział zjeżdżając mnie wzrokiem od góry do dołu.

 

- Jechała na nim więc raczej sobie z nim poradzi. - Odpowiedział mu a ja ruszyłam za dźwiękami rżenia które rozpoznałabym bez problemu.

 

Gdy dotarłam do miejsca skąd dochodziły dźwięki prawie padłam. Vidi był zamknięty w ogrodzeniu które bardzo ograniczało mu ruch, a mimo to bez problemu unikał dotyku chłopaka, on po po prostu się odsuwał i odwracał, ale w końcu zadębował. I w tym momencie podeszłam do ogrodzenia i je otworzyłam, Vidi wybiegł tak szybko, że nawet się nie obejrzał.

 

- Ty normalna jesteś?! - Krzyknął jakiś chłopak siedzący na płocie. - Teraz się go nie złapie, wprowadzenie go tu było trudne a co dopiero łapanie.

 

Nie zwróciłam jednak na niego większej uwagi. Zagwizdałam w charakterystyczny sposób którym wołałam swoje konie, zatrzymał się, spojrzał na mnie a następnie ruszył w moją stronę. Czułam na sobie wzrok ludzi gdy po prostu jak gdyby nigdy nic podeszłam do Vidi'ego i zaczęłam go oglądać.

 

- I co? Nie poradzi sobie? - Zaśmiał się chłopak który był przy mnie gdy się obudziłam. - To jej koń, logiczne, że zna go najlepiej.

 

Poczułam ulgę gdy nie dostrzegłam na nim większego uszkodzenia niż delikatne zadrapanie na szyi. Pogłaskałam go, był we krwi. Mojej krwi.

 

- To się nazywa talent. - Powiedział jakiś starszy mężczyzna. - Musi naprawdę być oddanym koniem, gdy straciłem panowanie nad kierownicą zadębował i cię zwalił, byłaś słaba więc się nie trzymałaś a on bez wahania cię zasłonił.

 

Nie słuchałam go, bardziej obchodziło mnie to, że Vidi miał ranę od dwóch dni a ja spędziłam te dni leżąc nie przytomna.

 

- Musisz być dobrym jeźdźcem skoro koń bardziej ceni sobie twoje życie niż swoje własne. - Powiedział jakiś chłopak stojący z boku. - Rzadko zdarza się, że koń zachowuje się tak w stosunku do jeźdźca.

 

- Mam to gdzieś, on mógł zginąć. - Powiedziałam zła, nie odzywałam się od roku, ale gniew jaki poczułam musiałam z siebie wyrzucić.

 

- Można kupić nowego...

 

- Kupi to pan sobie nowy mózg, zastąpienie jednego konia drugim jest jak oddanie dziecka do domu dziecka i wzięcie innego, bo w pierwszym coś nie pasowało. - Odpowiedziałam.

 

Jakiś chłopak z boku się zaśmiał a ja spojrzałam na niego jak na nienormalnego.

 

- Bo to brzmi jak historia Rihan'a i Issac'a tylko, że bez oddawania. Po prostu Issac się nie spisywał jako ukochany syn więc pan Blake zaadoptował Rihan'a. - Wyjaśnił dalej się śmiejąc.

 

Utknęłam tu na tydzień bo pan Blake jak się okazało był doktorem i kontrolował moje wszystkie rany. Nie mogłam przeboleć tego, że spałam w pokoju z Rihan'em. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że każdego dnia musiałam oglądać jak konie tu cierpią i pracują w brew swojej woli. A ja pracowałam z Vidi'm po swojemu, choć jakoś w czwartek zaczęłam pracować z jakimś innym koniem, po prostu go wzięłam z boksu, jak się okazało był to koń Issac'a który jak tylko zobaczył co jest w stanie zrobić koń gdy się go nie zmusza a po prostu po ludzku pracuje to stwierdził, że mogę go sobie wziąć bo on i tak nic z nim nie zrobi. Było to dla mnie głupie, bo on po prostu go oddał jak rzecz. Dla mnie zwierzęta nie były tylko zwierzętami, to były mądre i kochane zwierzęta, wystarczyło pokazać im, że nie chce im się wyrządzić krzywdy, potrafiły być naprawdę oddane. Często czułam na sobie spojrzenia ludzi gdy tak bawiłam się albo z jednym koniem albo z drugim, ale nie obchodziło mnie to. Przez pozostały czas jaki tam spędziłam milczałam. Rihan był miły, ale męczyło mnie to, że całymi dniami chodził za mną krok w krok, to było irytujące. Twierdził, że dalej mogę być osłabiona przez to ile krwi straciłam i że lepiej żeby ktoś ze mną był, ale ja czułam się dobrze. Dowiedziałam się też, że przez to ile krwi straciłam musieli mi podczepić jakieś coś z krwią, która jak się potem okazało była Rihan'a, ale nic mi nie powinno być, bo on ma krew zero. Czyli w zasadzie płynie we mnie jego krew. Miałam jakieś nadzieje, że może moja przymusowa obecność coś tu pomoże, że może zmienią swoje nastawienie do koni i zaczną pracować z nimi w normalny i zdrowy sposób. Bolało mnie to gdy za każdym razem widziałam treningi skokowe, siodła mi nie przeszkadzały, bo dbały o kręgosłup konia, ale widok wędzideł i to jak brutalnie się nimi posługiwali bolało mnie w oczy. Za to na mnie patrzyli jak na kosmitę gdy raz wzięłam Vidi'ego i skoczyłam z nim kilka przeszkód na oklep. Dla nich było to coś dziwnego gdy podczas gdy ja na oklep skakałam bez problemu oni musieli wymuszać na koniach by skoczyły. Oni patrzyli na mnie jak dziwka na latarnie a ja na nich jak latarnia na dziwkę. Jednym słowem uchodziłam tam za kosmitkę. Gdy usłyszałam, że mogę wrócić już do domu myślałam, prawie pisnęłam z radości, nie mogłam dłużej przebywać w tym miejscu.

 

KALEB

 

Minął tydzień a po Lori nie było ani śladu. Dom ledwie żył, niby Lori nie rozmawiała ale wszyscy odczuwali jej brak. No prawie wszyscy, Leon chyba nawet nie dostrzegał jej braku. Z Leonem nie zamieniłem ani słowa. Zresztą jak z każdym w tym domu, po rozmowie z panią Daniels już nie chciałem z nikim gadać. Jedliśmy właśnie Obiad gdy drzwi się otworzyły. Wszyscy po za Leonem spojrzeli w tamtym kierunku z nadzieją. Jednak ta nadzieja szybko minęła. Do domu wszedł Ostin, w sumie nikogo nie dziwił jego widok tu.

 

- Dzień dobry. - Powiedział. - Zbieramy się.

 

I tak o to wyglądał od tygodnia każdy obiad. Leon, Liam i Ostin wychodzili, ja nie chciałem a nawet nie zamierzałem. Nawet z chłopakami nie rozmawiałem od tamtej kłótni. Leon wstał i razem z Ostinem wyszli. Po obiedzie wyszedłem z domu by iść do stajni ale przy furtce zobaczyłem coś czego się nie spodziewałem. A raczej kogoś kogo się totalnie nie spodziewałem. Lori na karym koniu, a za nią stał jeszcze inny koń który się szarpał, ale chyba był przywiązany do siodła bo ani koń Lori ani sama Lori nawet nie drgnęła. Gdy tylko podjechała i zsiadła z konia chciałem podejść i ją przytulić ale wystawiła w moim kierunku rękę tym samym nie dając do siebie podejść. Pierwsze co przykuło moją uwagę to bandaż na jej nadgarstku, od razu spojrzałem na drugą rękę, tam też widniał bandaż.

 

- Lori? - Spytałem.

 

Jednak ona ruszyła do domu nawet na mnie nie patrząc, ruszyłem więc za nią. Od razu chciała iść do pokoju ale dorwała ją jej mama.

 

- Jezu Lori gdzie ty byłaś?! - Wykrzyczała przytulając ją z całych sił. - Wszyscy się o ciebie martwiliśmy.

 

Gdy tylko kobieta ją puściła dziewczyna ruszyła na górę. Nie słuchała mnie, mówiłem do niej a ona nic, o co jej chodziło? Nic jej nie zrobiłem. A te bandaże na rękach nie mówią nic dobrego. Weszła do pokoju i chciała zamknąć mi drzwi przed nosem ale je popchałem i wszedłem do pokoju. Delikatnie popchałem ją na drzwi tym samym je zamykając. Dziewczyna była w szoku, ale nie zamierzałem zwlekać aż wywali mnie z pokoju. Wpiłem się bez zastanowienia w jej usta, tęskniłem za nią i to ta tęsknota skłoniła mnie do tego ruchu. Nie oddała tego pocałunku. Dopiero po chwili oderwałem się od jej ust, podczas gdy moje ręce były ułożone na jej tali ona trzymała ode mnie dystans, jej ręce mnie nawet nie dotykały.

 

- Wybacz. - Wysapałem dotykając jej nos swoim, patrzyliśmy sobie w oczy, dyszałem jakbym przebiegł maraton. - Kurwa, nie pamiętam kiedy ostatni raz się całowałem, jednak seks bez czułości robi swoje.

 

Dziewczyna delikatnie i praktyczne nie wyczuwalnie położyła rękę na moim torsie i mnie od siebie odsunęła. Co się z nią stało? gdzie była przez ten tydzień? Miałem nadzieje, że się tego dowiem w jakiś sposób. Dziewczyna odeszła ode mnie i podeszła do łóżka biorąc z niego jakiś zeszyt. Wyrwała z niego kartkę po czym podeszła do biurka podłączyła jakieś coś do gniazdka i zaczęła grzebać w biurku wyciągając z niego jakąś folie.

 

- Co robisz? - Spytałem podchodząc do niej, stała i czekała aż maszyna się nagrzeje. - Nie wiedziałem, że umiesz rysować. - Powiedziałem patrząc jak wkłada rysunek w jakąś folie a następnie do maszyny. - To on? - Dopiero te słowa sprawiły, że na mnie spojrzała. - Musiało ci na nim na prawdę zależeć, ale nie możesz pozwolić by przeszłość wpływała na przyszłość.

 

Otworzyła usta jakby zamierzała coś powiedzieć ale od razu je zamknęła, po jej policzku spłynęła łza. Widziałem, że toczyła wewnętrzną walkę sama ze sobą.

 

- Cieszę się, że wróciłaś. - Powiedziałem. - Atmosfera w domu jest od tygodnia taka, że nikt z nikim nie gada, Leon w trakcie obiadu wychodzi i wraca po nocach. Jednym słowem wszystko się sypie.

 

Jednak dziewczyna nie zareagowała, odeszła od biurka z za laminowaną kartką i wyszła z pokoju, ruszyłem za nią. Nie chciałem by znowu gdzieś przepadła, miała już stawiać nogę na schodach gdy nagle zrobiła kilka kroków w tył przez co zderzyła się z moim torsem, ale to też jej nie zainteresowało. Spojrzała na moje łóżko na którym leżał kot z którym spałem przez ostatni tydzień. Lori weszła do pokoju i uklękła na podłodze przytulając kota, po jej policzku spłynęła kolejna łza. Uważnie ją obserwowałem nie chcąc przegapić żadnego szczegółu. Nie podniosła go, po prostu objęła go rękoma i tak jakby położyła na nim głowę. Kot zaczął mruczeć i miziać się a to do jej twarzy a to do rąk.

 

- Śpi ze mną, umie uśpić człowieka. - Powiedziałem. - Jest bardzo spokojny jak na kota stajennego.

 

Nie spojrzała na mnie, ale wiedziałem, że mnie słuchała. Zawsze mnie słuchała. Interesowało mnie czemu miała bandaże, ale nie patrzyłem na nie bo wiedziałem, że to nie uprzejme. Chyba pierwszy raz w życiu mi na kimś zależało, a ja nawet nie mogłem nic zrobić by jej jakoś pomóc. Bo choć chciałbym wiedzieć wszystko, nie wiedziałem nic. Nie ważne jak bardzo bym się nie postarał Lori i tak nie będzie chciała się prze de mną otworzyć. Pozostało mi jedynie czekać aż w końcu zdobędzie się na pierwszy ruch w moją stronę. Czułem dziwne ukłucie w środku gdy widziałem jak po jej policzku spływają łzy, nie chciałem by płakała. Uklęknąłem przy niej, spojrzała na mnie. Kciukiem delikatnie starłem jej łzy. Nagle wstała i wyszła z mojego pokoju, automatycznie też wstałem i ruszyłem za nią. Odwiązała konia który się szarpał i puściła go na padok, ale nie ten z innymi końmi tyko ten obok, koń ruszył jak burza. Lori wsiadła ponownie na karego konia i ruszyła przed siebie, jednak się chyba nie śpieszyła bo koń szedł stępem. Wiec zacząłem iść za nią, spojrzała na mnie zrezygnowana.

 

- Co? - Spytałem.

 

A ona zsiadła z konia podając mi wodze i rysunek, podeszła do padoku z końmi i gwizdnęła, podszedł do niej kasztanowaty koń. Wyprowadziła go z pastwiska, koń miał na sobie tylko kantar dlatego zawróciła i chwyciła uwiąz który był przewieszony na płocie. Podczepiła go z jednej strony kantaru a z drugiej zawiązała i ruszyła. Zaskoczyło mnie to jaki koń był spokojny i posłusznie stał w miejscu gdy Lori przywiązywała mu uwiąz do kantaru. Gdy do mnie podeszła z koniem i wymieniła konie, wzięła karego którego trzymałem i podała mi uwiąz kasztanowatego, tylko był jeden problem, nigdy nie jeździłem na koniu. Lori chyba zaczaiła bo podała mi uwiąz. Ogarnęła mnie lekka panika, bo właśnie trzymałem dwa konie, i o ile swojemu ulubionemu ufałem tak karemu ani trochę. Lori poszła do stajni i wróciła ze schodkami, gdy wsiadłem odstawiła je na bok a sama wsiadła dzięki pomocy konia. Gdy Lori ruszyła mój koń też ruszył, szły równo, tym samym tempem, nawet używały w tym samym czasie tej samej nogi. Były zgrane. Lori ani razu na mnie nie spojrzała po prostu jechała jakby mnie nie było, ale nie przeszkadzało mi to. Jak się okazało wylądowaliśmy na cmentarzu, Lori od razu ruszyła w kompletnie nie znanym mi kierunku. Przy każdym grobie leżał jakiś zwalony lub nawet zbity znicz, niektóre groby były strasznie nie zadbane. Jednak ten do którego podeszliśmy był tak zadbany, że aż opadła mi szczęka. Były na nim 3 znicze które zgasły więc Lori od razu je podpaliła. I to co mnie zdziwiło to to, że wyjęła z ziemi jedną kostkę cegły, pod którą jak się okazało był nóż i taśma, wyjęła przedmioty i zaczęła przyklejać rysunek na pomnik, robiła to powoli i starannie, tak by rysunek na pewno się nie odkleił, zabezpieczyła każda krawędź i nawet cały rysunek. A ja dopiero spojrzałem na datę i imię.

 

Conor Diaz

 

18.07.2006 - 18.07.2023

 

Dziś był osiemnasty lipiec. Spojrzałem na Lori która wpatrywała się w pomnik, zrobiło mi się z jakiegoś powodu przykro. Podszedłem do niej i ją przytuliłem od tyłu. Nie protestowała, stała i tylko wpatrywała się w pomnik.

 

- Przykro mi. - Powiedziałem bo nie wiedziałem co innego mógł bym powiedzieć. - Ale on chciałby, żebyś żyła dalej.

 

Nie wiem jakim cudem ale razem z Lori przesiedziałem tam z dwie godziny, milcząc. Choć domyślałem się, że Lori właśnie z nim rozmawiała, ale w myślach, bo nie chciała robić tego przy mnie. Wracaliśmy, ale inną drogą której nie znałem, zajechaliśmy do jakiejś stajni. Jacyś chłopacy siłowali się z koniem by wszedł do przyczepy, a jakiś inny chłopak się śmiał, to właśnie do niego podjechała Lori.

 

- O jesteś. - Powiedział. - Chcesz popatrzeć na komedie? - Pokazał głową na czterech chłopaków.

 

Lori zsiadła z konia i podeszła do nich i zabrała im liny którymi pchali konia. Wzięła uwiąz i przyprowadziła konia w naszym kierunku ale tylko po to by wziąć karego konia. Najpierw wprowadziła swojego konia który wszedł bez sprzeciwu a potem gniadego który wchodził z lekkim oporem. Gdy tylko go zamknęła aby nie wyszedł kary koń bez problemu wyszedł. A Lori razem z nim podeszła do nas a za nią szli chłopacy którzy nie mogli wprowadzić konia do przyczepy.

 

- Może tu zamieszkasz? Bo ty to normalnie cuda tu działasz. - Powiedział nie znajomy chłopak.

 

- Nasze konie nigdy nie uznają ludzi za członków stada, ogiery nie tolerują ludzi na pastwisku, a ciebie ani się nie boją ani nie zwracają uwagi, masz dar. - Powiedział mężczyzna wychodzący z domu. - Konie cię tolerują i uznają za swoją nawet gdy widzą cię pierwszy raz, nawet psy na ciebie nie szczekają a one szczekają na wszystko co żywe i się rusza.

 

- Czyli masz nie tylko te karą bestie. - Powiedział jeden z chłopaków którzy wsadzali konia do przyczepy.

 

Chłopak chciał pogłaskać kasztanowatego konia, ale on zarżał i zaczął się cofać więc złapałem go trochę mocniej za uwiąz który służył w tym momencie jako wodza. Kary koń stojący obok też zaczął się cofać, chciałem go złapać by je oba uspokoić ale nie mogłem przez co pogorszyłem swoją sytuację, nie miałem nad nimi kontroli a trzymałem oba oboma rękoma przez co gdyby kary koń bardziej się cofnął prawdo podobnie bym spadł. Ale na szczęście Lori szybko zareagowała łapiąc oba konie za wodze. Gdy tylko się uspokoiły, Lori pogłaskała je oba.

 

- Nowicjusz? - Spytał chłopak który siedział na schodach.

 

- Nie umiesz panować nad koniem? Powinien mieć wędzidło w pysku jak nie słuch. - Powiedział drugi chłopak.

 

- Dałaś mu konia bez wędzidła i siodła, nic dziwnego, że nad nim nie panuje. - Powiedział jakiś inny chłopak.

 

I w tedy to się stało.

 

- On pierwszy raz siedzi na koniu, a wy siedzicie na nich codziennie i nie dajecie sobie nawet z nimi rady. - Lori się odezwała, stanęła w mojej obronie. - Wy we czterech nie radzicie sobie z jednym koniem a on chociaż się stara i nie szarpie go za wodze gdy nie wykonuje jego poleceń, więc może zamiast komentować wzięli byście przykład, bo jego chociaż konie lubią.

 

Zamurowało mnie, ale chyba nie tylko mnie bo po minach chłopaków mogłem stwierdzić, że też są w dużym szoku.

 

- Zamiast śmiać się z niego zajmijcie się sobą bo na prawdę coś wam nie idzie. - Powiedziała. - Moje konie nie są do niczego zmuszane więc nie dziwcie się, że jak podchodzi do któregoś idiota z myślą "będzie słuchał jak będzie miał wędzidło" to zaczynają dziczeć, one robią wszystko z własnej woli, nie zmusicie ich wędzidłem do tego by was lubiły. Konia nie da się całkowicie kupić, trzeba włożyć w niego mnóstwo pracy, czasu i pokazać, że nie ma się wobec niego złych zamiarów, że nie będzie się go zmuszać do czegoś czego nie chce. Ale proszę, żyjcie sobie dalej w wierze, że wasze konie zmuszane do współpracy ufają wam i są w stu procentach oddane. - Wsiadła na konia i chciała ruszyć ale jeszcze na chwile na nich spojrzała. - A ja wrócę tu za dwa lata i pokarze wam jak zmienił się wasz koń, będziecie zbierać szczeny z ziemi.

 

Dopiero po tych słowach ruszyła. Nie musiałem nawet nic robić bo mój koń też od razu ruszył, jednak Lori nagle się zatrzymała. Zaczęła ściągać swojemu koniowi ogłowie i siodła po czym poszła do stajni i wróciła z kantarem i uwiązem. Podczas drogi milczeliśmy, ja bo nie wierzyłem, że Lori naprawdę się odezwała a na dodatek stanęła w mojej obronie. Gdy wjeżdżaliśmy na nasze podwórko na schodach siedzieli Leon, Ostin i Liam, pani Diana musiała ich powiadomić, że Lori wróciła. Lori nie zwróciła na nich uwagi mimo, że Leon wstał i od razu zaczął iść w jej stronę ona jedynie puściła konia na pastwisko i go wyminęła idąc do domu. Wcale nie dziwiłem się, że tak zareagowała, miała do tego prawo. Liam i Ostin nawet nie próbowali z nią rozmawiać, zeszli jej z drogi. Wpuściłem konia na pastwisko wcześniej odpinając i odwiązując mu uwiąz, złapałem też karego by również mu zdjąć uwiąz, wiedziałem, że w niczym by im nie przeszkadzały, ale wolałem im je zdjąć. Chciałem iść do domu ale Leon złapał mnie za nadgarstek.

 

- Gdzie byliście? - To była nasza pierwsza konfrontacja od tygodnia. - No mów a nie się lampisz.

 

- A co ty jesteś by mi mówić co mam robić. - Czy on był poważny, na prawdę myślał, że tak po prostu porozmawiamy jak gdyby nigdy nic się nie stało? No chyba śnił. - To nie twoja sprawa.

 

- Jakbyś zapomniał to jest to moja siostra, więc chyba raczej moja sprawa. - W jego oczach widziałem furie. - No więc? - Spytał ale zbyłem go milczeniem. - Ja czekam. - Dodał po chwili.

 

- Jakoś przez ostatni tydzień nie zbyt obchodził cię jej los. - Powiedziałem wyrywając swój nadgarstek z jego uścisku. - Zajmij się sobą.

 

Poszedłem do domu, nie zamierzałem się ani z nim kłócić ani gadać. Ostatni tydzień pokazał jakim jest przyjaciele i bratem. Kurwa być zazdrosnym o własną siostrę. On powinien ją chronić, być przy niej gdy tego potrzebuje a tym czasem się gdzieś gonił. Był chujem a nie bratem. Lori robiła w kuchni jedzenie, gotowała makaron.

 

- Zrobisz mi też? - Spytałem siadając na wyspie kuchennej, obok kuchenki. Lori na mnie spojrzała, ale dosypała makaronu do garnka. - Dlaczego to zrobiłaś?

 

Automatycznie spojrzała na bandaże, ale gdy tylko to zobaczyłem od razu zrozumiałem, że pomyślała o czymś innym niż ja.

 

- Nie, nie chodzi mi o to. - Powiedziałem co spowodowało, że na mnie spojrzała zmieszana. - Chociaż, o to też, ale to nie w tym momencie. Chodzi mi o to dlaczego stanęłaś w mojej obronie.

 

Zamurowałem ją, nie spodziewała się tego pytana, chyba myślała , że to oleje i uznam, że tego nie było. Ale ja lubię zaskakiwać. I jeszcze bardziej lubię wiedzieć.

 

- Mogłaś to olać, cały czas milczysz ale gdy ktoś zaczął się ze mnie śmiać to zareagowałaś. - Zacząłem mówić. - Nie chcesz z nikim rozmawiać ale z jakiegoś powodu stanęłaś w mojej obronie, zrobiłaś to, odezwałaś się. Mimo, że od dawna tego nie robisz.

 

Wpatrywała się w gotujący makaron, miałem nadzieje, że może mi powie. Ale świat byłby za piękny gdyby to zrobiła, musiałem jeszcze długo poczekać, zanim zacznie chcieć ze mną rozmawiać.

 

- Okej, nie to nie. - Powiedziałem, bo wiedziałem, że naciskanie nie ma sensu.

 

Lori ugotowała nam makaron, tylko z innym sosem niż robi to jej mama, chociaż w sumie pani Daniels zawsze robi dwa makarony bo Lori nie je tego co my. Ale o dziwo sos który zrobiła był dobry bez mięsa. I coś sobie uświadomiłem, nie widziałem by Lori jadła mięso.

 

- Mam pytanie. - Powiedziałem spoglądając na nią, też na mnie spojrzała. - Nie jesz mięsa? Bo w sumie to dopiero sobie uświadomiłem, że nie widziałem byś na obiedzie jadła mięso lub na śniadaniu.

 

Dziewczyna zaprzeczyła kiwaniem głowy. Czyli dowiedziałem się czegoś nowego. Lori nie jadła mięsa.

 

- Myślałem, że bez mięsa będzie smakować ohydnie ale muszę ci powiedzieć, że to jest dobre. - Patrzyła na mnie jeszcze chwile po czym wróciła do jedzenia. - Jemy i idziemy do zwierząt? - Spytałem na co ona ze zdziwieniem na mnie spojrzała. - No co? Nie chcesz?

 

Lori chyba wróciła myślami do momentu mojej kłótni z Leonem bo patrzyła na mnie z dużym nie zrozumieniem.

 

- Nie obchodzi mnie czy jestem jako zastępstwo czy nie, mam to gdzieś. - Powiedziałem na co jeszcze bardziej popatrzyła na mnie pytająco. - Wiem, że ci na nim zależało, ale on nie wróci, możesz jedynie żyć tu i teraz a ja chcę ci w tym pomóc.

 

Po Lori widziałem, że ma wątpliwości co do tego, ale ja byłem szczery. Jednak nie wiedziałem jak ją do tego przekonać.

 

- Gdybym był zastępstwem już dawno byś zaczęła ze mną gadać. - Zacząłem. - I wiem, że nikt nigdy go nie zastąpi. Wiem to, bo mimo, że minął rok od jego śmierci ty bez problemu go narysowałaś. Dbasz o jego pomnik i często tam chodzisz. Nikt nigdy go nie zastąpi a ja nie chce go zastąpić, chcę się z tobą przyjaźnić i robić najgłupsze rzeczy na świecie.

 

Lori chwile na mnie patrzyła zastanawiając się nad czymś, po chwili zrobiła coś czego się nie spodziewałem, znowu się odezwała.

 

- Okej.

 

Jej głos był taki melodyjny, wpadał w ucho, słuchanie jej musiało być cudowne, ale nie mogłem jej do niczego zmusić ani nie chciałem by czuła, że musi ze mną rozmawiać.

 

- Lori, jeśli chcesz możesz dalej się nie odzywać, bo choć większość cię nie rozumie, ja już się nauczyłem rozumieć cię bez słów. - Powiedziałem. - Ale jeśli jesteś gotowa to możemy spędzić kilkanaście kolejnych godzin na rozmawianiu.

 

Lori skinęła głową co zrozumiałem jako to, że póki co nie ma ochoty na rozmawianie. Resztę dnia przesiedzieliśmy ze zwierzętami. Brakowało mi tego wspólnego siedzenia późnym wieczorem u koni i czyszczenia ich wspólnie. Samemu to nie było to samo. Brakowało mi też osoby do której mogłem gadać bez końca. Brakowało mi nas. Naszego duetu. Jedyne co mi tu przeszkadzało to koń którego tu ze sobą przyprowadziła po tygodniowej nieobecności. Był z umaszczenia siwo jabłkowity a do tego strasznie agresywny i nie paliło mu się do współpracy. Myślałem, że nie będzie tu gorszego konia niż ten kary, a jednak się myliłem. Jednak go kochałem. Stwierdzam, że on jest delikatny, czuły i cudowny. Bynajmniej w porównaniu do tego siwo jabłkowitego. Karusek jednak jest aniołkiem.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania