Poprzednie częściThe Mysterious Girl

The Mysterious girl - Rozdział siódmy

Szliśmy w ciszy ale w mojej głowie krążyły słowa Leona "Ale ja chociaż nie musiałem szukać zwłok swojego przyjaciela". Spojrzałem na Liama który szedł obok, możliwe, że on wiedział coś na ten temat. Ale nie wypadało mi raczej pytać o takie rzeczy, bo co miałem powiedzieć "Ej Liam, wiesz może jak umarł Conor i o co chodziło Leonowi?" No przecież od razu zabrzmiałbym jak wariat. Walczyłem chwile sam ze sobą ale ja już znałem odpowiedź i wiedziałem, że przegrałem sam ze sobą. Bo od kiedy usłyszałem te słowa wiedziałem, że muszę się od kogoś tego dowiedzieć, Lori nie wypadało pytać. Niby powiedziała Leonowi, że jej nie zrani tymi wszystkimi tekstami, ale ja nie chciałem tego sprawdzać. Ona była jedynie ostateczną opcją. A skoro miałem obok siebie osobę która ją znała dłużej niż ja to raczej wiedział i mogłem wykorzystać okazje. Spojrzałem na niego jeszcze raz po czym westchnąłem i zacząłem.

 

- Znałeś go? - Zapytałem z nadzieją, że zrozumie o co mi chodzi, a raczej o kogo.

 

- Conora? - Spytał chcąc się upewnić a ja skinąłem głowa. - Tak.

 

- Opowiesz mi jak to było? - Zapytałem z nadzieją. - Ja chce wreszcie się dowiedzieć.

 

- Co chcesz wiedzieć? - To pytanie sprawiło, że się uśmiechnąłem a Liam widząc to westchnął.

 

- Wszystko co wiesz. - Odpowiedziałem.

 

- Ale wiedz, że to historia z mojej perspektywy. - Powiedział najpierw. - Żeby poznać najmniejszy szczegół musiałbyś porozmawiać z Lori, jej perspektywa będzie inna niż moja znając życie. A i nie opowiem ci żadnej ich przygody a po prostu powiem ci jak mniej więcej wyglądała ta relacja na moje oko.

 

- Luz, chcę po prostu wiedzieć cokolwiek.

 

- Nie wiem kiedy się poznali ale był starszy od nas o rok a od Lori o dwa lata. Był w sumie cichy i jedynie przy Lori pokazywał swoje wszystkie odczucia. Jak zauważyłeś zmieniła się po jego śmierci. - Zatrzymałem się na chwilę. - Ale teraz jest lepiej, prawda? - Spytał patrząc na mnie. - Otwiera się przed tobą.

 

- Mam dziwne wrażenie, że ona wie o mnie więcej niż pokazuje. - Powiedziałem zgodnie z prawda. - Nigdy nikomu nie mówiłem, że nie lubię gdy ktoś krzyczy, a ona skądś o tym wie.

 

- Umie czytać z ludzi, widzi coś czego nikt nie widzi. - Wyjaśnił. - Podobnie było z Conorem, był dla wszystkich wredny ale ona jakoś przedostała się przez jego bariery, to ona odkryła i pokazała mu jakie cudowne są zwierzęta, to dzięki niej zaczął być w jakimś stopniu czuły. Pokolorowała mu jego świat który był czarno biały, dzięki niej zaczął widzieć kolory. Żebyś ty ich widział, oni byli gotowi dla siebie zabić. - Opowiadał z uśmiechem na twarzy. - Pierwszy raz widziałem taką przyjaźń.

 

Pierwszy raz widziałem Liama z takim uśmiechem na twarzy. Już wiedziałem, że ich historia była piękna i bolesna jednocześnie.

 

- Lubiliście go?

 

- Jakby ci to wyjaśnić, samym nim nigdy się nie interesowałem, ale nimi już tak. - Zdziwiła mnie ta odpowiedź. - Conor był zamknięty na nowe przyjaźnie, nawet po tym jak otworzył się na relacje z Lori nie dopuszczał do siebie innych.

 

- Dziwny typ. - Stwierdziłem na co on się zaśmiał. - No a nie?

 

- Nie wiem, nie mnie to oceniać. - Odpowiedział. - Ale grunt, że Lori miała kogoś kto ją rozumiał a nawet i pomagał i wspierał w tym co Lori wymyśliła.

 

- A co do jego śmierci...

 

Nie dokończyłem bo nie dał mi dokończyć.

 

- Nie opowiem ci tego bo nie wiem, w sensie Lori niby wszystko powiedziała, ale... - Zaciął się.

 

- Ale co? - Dopytywałem. - Skoro powiedziała to co za problem powtórzyć?

 

- Widzisz, to była ich ostatnia okazja do zobaczenia się, myślisz, że Lori by mu dała odejść bez pożegnania? Żeby zostawił jej tylko jakiś debilny list? - Mówił i zadawał pytania. - Myślę, że Lori zataiła jakieś fakty.

 

Nagle zaświeciła mi się czerwona lampka, coś mi się nie zgadzało.

 

- Umarł, skąd niby wiedział kiedy umrze? Był na coś chory? - Zadałem pytania.

 

- Nie ważne, to koniec tej rozmowy.

 

Powiedział i wsiadł na crossa ruszając. Ja natomiast dokończyłem spacer. Nic nie rozumiałem z tego wszystkiego, skąd niby ktoś może wiedzieć kiedy umrze? Może umarł przez chorobę, ale to i tak nie miało sensu. Zastanawiałem się czy jeszcze kiedyś się dowiem prawdy, jeśli nie od kogoś innego to od Lori. O ile zechce mi to opowiedzieć. Gdy wróciłem do domu spojrzałem na pastwisko, nie było karego konia czyli musiała iść się powłóczyć. Wszedłem do domu i od razu poszedłem do jej pokoju rzucając się na lóżko. Czekałem na nią, aż zasnąłem.

 

***

 

Poczułem, że materac obok się ugina. Spojrzałem w tamtym kierunku, Lori położyła się obok mnie. Spojrzałem na okno, było już ciemno. Wróciłem wzrokiem do jej oczu, ona też na mnie patrzyła.

 

- Gdzie byłaś? - Spytałem zachrypniętym głosem. - Nie wprowadziłem koni do stajni, zasnąłem.

 

- W pewnym miejscu. Wiem, wprowadziłam je.

 

Niepewnie objąłem ją w tali i przysunąłem bliżej siebie. Byłem sam zdziwiony, że to zrobiłem. Wzdrygnęła się na ten ruch, ale niepewnie się do mnie przytuliła.

 

- Nie wiem jak ty zachowałaś spokój podczas kłótni z Leonem, jeszcze jak on powiedział to o Conorze... Ja na twoim miejscu bym wybuchł. - Powiedziałem.

 

- Ale jemu właśnie o to chodziło, bym wybuchła. - Powiedziała ledwie słyszalnie. - Znam Leona, wiem co chciał zrobić, dlatego mu to uniemożliwiłam.

 

- Rozmawiasz ze mną, chyba jesteśmy na dobrej drodze. - Powiedziałem, poważnie.

 

- Tak, chyba tak, skoro nie śpisz z dziewczynami i nie pozwalasz się przytulać to chyba tak. - Powiedziała a ja na nią spojrzałem.

 

- Na te wody nie wychodzimy, zwalić cię mam? - Spytałem.

 

Nie chciałem o tym gadać, próbowałem przełamać swoje bariery i nie zamierzałem o tym teraz gadać. Nie lubiłem takich rozmów.

 

- To moje łóżko. - Powiedziała, ale już nie patrzyła na mnie.

 

- Przepraszam, nie chciałem być nie miły, po prostu... - Zacząłem ale nie wiedziałem co mam powiedzieć.

 

- Nie nauczono cię tego w domu. - Dokończyła.

 

Nie zabrzmiało to jak "bo twoi rodzice cię nie kochali i woleli na ciebie wrzeszczeć zamiast nauczyć cię okazywać uczucia". Lori powiedziała to delikatnie, tak by mnie to nie dotknęło. Byłem jej za to wdzięczny.

 

- Dziękuję. - Powiedziałem a ona spojrzała na mnie w niezrozumieniu. - Za to, że nie traktujesz mnie gorzej i starasz się rozumieć moje zachowania.

 

Nie odpowiedziała, po prostu się we mnie bardziej wtuliła i przymknęła oczy. Nie musiałem długo myśleć nad tym co Lori robi bo już po chwili jej oddech zaczął się wyrównywać co oznaczało, że zasypia. Zauważyłem, że gdy ktoś ją przytulał lub obejmował a nawet po prostu leżał obok niej, Lori odpływała niemal od razu.

 

- Idziesz spać? - Spytałem a ona skinęła głową.

 

Puściłem ją i pocałowałem delikatnie w czoło, chciałem już wstać gdy nagle się odezwała.

 

- Możesz tak nie robić?

 

Chciałem spytać dlaczego, ale po chwili sobie uświadomiłem, że to może być temat którego nie chce poruszać.

 

- Okej.

 

Powiedziałem i wstałem, nie chciałem jej o to pytać bo mogło chodzić o Conora a nie chciałem jej przypadkiem zranić, jednak nawet nie postawiłem jednego kroku gdy się odezwała.

 

- Conor tak robił. - Spojrzałem na nią i skinąłem głową na znak, że rozumiem. - Nie zostajesz?

 

- Nie, nie obraź się ale potrzebuje przestrzeni.

 

Skinęła głową na znak, że rozumie a ja wyszedłem i poszedłem do siebie. Wszystko szło nam coraz lepiej. Noc była spokojna, nawet nie było słychać wiatru. Cóż, albo byłem głuchy.

 

***

 

Zacząłem się przeciągać i obróciłem głowę w Lewo, pierwsze co zobaczyłem to Lori. W pierwszym momencie pomyślałem, że mam zwidy, ale nie. Lori na prawdę spała obok mnie. Nie wiedziałem jak na to zareagować, z jednej strony cieszyłem się, że była obok, a z drugiej powiedziałem jej wczoraj, że potrzebuje przestrzeni. Mimo to, objąłem dziewczynę w tali i przyciągnąłem ją do siebie tym samym sprawiając, że się przebudziła. Leżała na boku tyłem do mnie.

 

- A więc, co mam ci zrobić za nie posłuchanie mnie? - Wyszeptałem jej do ucha, spojrzała na mnie. - Co to za skradanie się do mojego łóżka po nocach? - Ku mojemu zdziwieniu Lori nie wyglądała jakby mnie słuchała jedynie patrzyła na mnie zmieszana. - Co?

 

Była zdezorientowana, jednak po chwili się ruszyła, chciała się odsunąć więc ją puściłem by mogła się odsunąć co od razu zrobiła. Tylko nie rozumiałem dlaczego. Ale po chwili odpowiedź przyszła sama. Mój fiut stał na baczność. Lori od razu to wyczuła gdy tylko ją do siebie przysunąłem i nie dziwiłem się, że od razu się odsunęła. Sam od razu wziąłem poduszkę i zakryłem nią swoje krocze.

 

- Wybacz, nie przemyślałem tego. - Powiedziałem, było mi głupio, taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. - Jest okej?

 

Lori chwilę się wahała ale po chwili skinęła głową co trochę mnie uspokoiło. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę aż wzięła swój koc i poduszkę i wstała z łóżka.

 

- Nie zostaniesz? - Spytałem, miałem nadzieje, że Lori ze mną zostanie, przecież moje podniecenie to nie koniec świata. Pokiwała przecząco. - O której idziesz do stajni?

 

Wzruszyła ramionami i wyszła, zauważyłem, że gdy spaliśmy razem obaj spaliśmy dłużej, Lori w ogóle spała znacznie dłużej. Ja zawsze spałem długo i gdy wstawałem Lori była już w stajni. Jednak gdy spała ze mną spała dłużej, nie wiedziałem co za tym stało. Ale jednego byłem pewny, dostanę przez nią zawału jeśli będzie mi się tak skradać do łóżka po nocach. Gdy Lori wyszła z pokoju zasnąłem i obudziłem się po jakichś dwudziestu minutach. Zacząłem się ogarniać i miałem już powoli dość moich porannych erekcji, od kiedy rzuciłem swój styl życia każdego ranka mój dzień wyglądał tak samo. Miałem na to dwa rozwiązania, pierwsze wrócić do swojego starego trybu życia i drugie czyli jakoś namówić Lori na to aby się ze mną przespała. Cóż, pierwsza była chujowa i żyłem już tydzień bez pieprzenia żadnej dziewczyny a druga opcja była raczej nie możliwa. A po reakcji Lori stwierdzam, że ona raczej jest lewa w tych stosunkach. Zdziwiło mnie to bo miała szesnaście lat i na dodatek była w chuj atrakcyjna. Dziewczyny zwykle robią to najprędzej jak mogą więc dlaczego Lori nie? Miałem tyle znaków zapytania i zero odpowiedzi, żadna nowość. Powinienem kupić sobie tablice korkową i zawieszać na niej karteczki z każdym nowym pytaniem jakie pojawi się na mojej drodze. Gdybym zrobił to na samym początku gdy tylko tu zamieszkałem tablica była by pełna i nie byłoby już na niej miejsca. Gdy skończyłem się ogarniać poszedłem do kuchni gdzie Lori jadła płatki. Ja natomiast wolałem zjeść kanapkę, początkowo myślałem by zjeść z szynką ale prawie od razu odrzuciłem ten pomysł bo nie chciałem psuć Lori apetytu. Wziąłem więc ogórka, sól i masło no i rzecz jasna chleb. Lori obserwowała każdy mój ruch co sprawiło, że i ja zacząłem na nią zerkać co było idiotycznym pomysłem, bo kroiłem ogórka. W pewnym momencie się skaleczyłem a ona automatycznie wstała od stołu i wzięła chusteczkę którą przyłożyła mi do palca. Po chwili zniknęła i wróciła z plastrami. Plastrami w kwiatki. Nie skomentowałem tego, jednak miałem ochotę skomentować to, że Lori dokończyła za mnie robienie mi kanapek.

 

- Ja tylko się skaleczyłem a nie odciąłem rękę. - Powiedziałem gdy postawiła przede mną talerz z kanapkami. - Dziękuję, mamo. - Powiedziałem robiąc nacisk na ostatnie słowo.

 

Jednak nie spodziewałem się tego, że Lori przecież może zrobić to samo, bo przecież sam w lesie potraktowałem ją jak dziecko.

 

- Proszę bardzo, tato.

 

Obaj usiedliśmy i jedliśmy śniadanie. Zauważyłem, że coraz częściej jemy śniadania całkowicie w innych porach dnia niż reszta domowników. Ale nikomu to chyba nie przeszkadzało, bo nikt nas nie budził a nam samym też chyba nie przeszkadzało mimo, że byliśmy sami w jednym pomieszczeniu. Miałem nadzieję, że nie będzie między nami dziwnie po tym całym zajściu z rana. Po śniadaniu Lori umyła gary i poszliśmy do zwierząt by je ogarnąć i dać im jeść. Ku mojemu zdziwieniu Lori osiodłała dwa konie, jednak jak zawsze nie użyła ogłowia tylko kantaru. Nie wiedziałem gdzie jedziemy ale szybko zrozumiałem gdy wjechaliśmy w las. Nie dość, że mieszkaliśmy na odludziu to kawałek dalej był las, nie wspominając o tym, że miasto było naprawdę daleko od nas. Zastanawiało mnie to czy nigdy nie przeszkadzało im to, że mieszkają tak daleko od cywilizacji, ale coś mi podpowiadało, że nie. Żadne z nich nigdy nie mówili, że czegoś im tu brakuje, plus zwierzęta mają tu święty spokój od samochodów i ludzi. Mieszkaliśmy na jakimś kompletnym odludziu, dzieliła nas spora odległość od miasta Fordwich, było to ładne miejsce i miało bardzo przyjemny klimat ale rzadko je odwiedzaliśmy, jedynie gdy czegoś zabrakło bo żaden z domowników nie palił się by tam jechać mimo, że było tam ładnie.

 

- Po co jedziemy nad staw? - Spytałem na co wzruszyła ramionami. - Muszę ci przypomnieć, że ja nie jestem tobą i tyłek w siodle boli mnie o wiele szybciej niż ciebie.

 

Lori ewidentnie wolała milczeć, bo mimo, że już się przemogła i trochę ze mną rozmawiała to i tak wolała milczeć. Podobno dobrze z kimś rozmawiać, ale jeszcze lepiej z kimś milczeć. Ponoć działa to tak, że to okej jeśli dużo z kimś rozmawiamy, ale musimy też umieć razem milczeć. Tyle, że ja za tym milczeniem nie przepadałem.

 

- Loriii. - Przeciągnąłem jej imię jednak nawet na mnie nie spojrzała. - Gdzie my jedziemy? Minęliśmy już staw.

 

- Nie sztuką jest z kimś rozmawiać ale umieć z kimś milczeć. - Powiedziała a ja się uśmiechnąłem.

 

- Przed chwilą nad tym myślałem, ale wiesz co? - Spytałem i usłyszałem jej westchnienie. - Lubię rozmawiać, ty też lubisz.

 

Starałem się ją jakoś zagadać, ale naprawdę mi nie szło. Lori kompletnie się wyłączyła z realnego świata co nie działało na moją korzyść.

 

- Zaczynasz się robić jak chłopacy. - Powiedziałem.

 

Lori zatrzymała swojego konia i spojrzała na mnie. Na chwilę jakby się zatraciła ale szybko się otrząsnęła.

 

- Nie przeszkadza mi to, że gadasz. - Powiedziała. - Po prostu myślę.

 

- To po co mnie tu wzięłaś jak wiedziałaś, że będę ci przeszkadzał? - Spytałem. - Mogłaś pojechać sama i w spokoju wszystko przemyśleć. Rozumiem, że potrzebujesz coś przemyśleć.

 

- Nie przeszkadzasz mi. - Powiedziała a ja spojrzałem na nią sceptycznie. - Nie przeszkadza mi to, że się odzywasz. Możesz mówić, po prostu nie zadawaj pytań. Twoje mówienie nigdy mi nie przeszkadza, zapamiętaj to, okej?

 

Uśmiechnąłem się bo była to jedna z dłuższych jej wypowiedzi jakie powiedziała w mojej obecności, czułem się jakbym podbijał Mount Everest. Czyli zajebiście. Ale to nie wyjaśniało tego po co mnie ze sobą wzięła, mogłem zostać w domu i chociaż mój tyłek by był cały. A aktualnie to go nie czuję.

 

- A po co mnie tu wzięłaś? - Skoro już miałem okazje i ze mną rozmawiała, chciałem wiedzieć podstawowe rzeczy.

 

- Wolałeś zostać z Leonem? - Spytała i ruszyła.

 

Co odebrałem jako koniec naszej rozmowy, nie miałem innego wyjścia. I odpowiedź była banalnie prosta, nie, nie chciałem. Z Leonem dalej nie rozmawiałem i nie zamierzałem, po moim trupie z nim porozmawiam. Może i zachowuje się jak dziecko, ale w sumie to byłem na spacerze na którym mogłem pomyśleć. I tak o to wyłączyłem się razem z Lori. Jechaliśmy tak z dwadzieścia minut aż wyczułem na sobie wzrok Lori. Spojrzałem na nią.

 

- Hym? - Wymamrotałem.

 

- Nic, po prostu tak nagle ucichłeś, że myślałam, że się zgubiłeś. - Powiedziała.

 

- Widzisz, nam obu ewidentnie przyda się ten spacer, może przyniesie jakieś rozwiązania.

 

Przemierzaliśmy las w milczeniu, nie mam pojęcia ile czasu minęło od momentu gdy wyjechaliśmy z domu ale obaj wystraszyliśmy się gdy telefon Lori zadzwonił. Zrobiliśmy sobie przerwę na jakimś moście który łączył jeden brzeg z drugim. To miejsce miało przyjemny klimat. Podobało mi się tu, w sumie w okolicach Fordwich było pięknie, każde miejsce miało tu jakiś urok. Gdy telefon Lori zaczął dzwonić podała mi go bez zawahania. Miała głowę opartą na moim ramieniu, wpatrywała się w płynący staw który przepływał pod mostem. Zdziwiło mnie to, że tak po prostu mi go podała, sam nigdy bym nie dał swojego telefonu. Mam na nim, cóż, za dużo numerów telefonu, gdyby ktoś to zobaczył wziął by mnie za męską dziwkę.

 

- Dzień dobry. - Przywitałem się z panią Dianą. - Nie wiem, pewnie za jakąś godzinę. - Odpowiedziałem. - Na jakimś moście. - Odpowiadałem na pytania które zadawała mi mama Lori. - Dobrze.

 

Rozłączyłem się i oddałem Lori telefon. Ona dalej była w swojej głowie, ale przymknęła oczy, lubiłem ją obserwować i było to w cholerę dziwne. Owszem często patrzyłem na dziewczyny, ale tylko po to by wybrać którą zamierzam wykorzystać, a z Lori było inaczej. Tak, pociągała mnie, ale czułem, że nie mogę jej dotknąć. Sam sobie to zabroniłem. Ona była nie winna. Nie miałem prawa jej tknąć, zasługiwała na kogoś lepszego, kogoś kto nie będzie chciał tylko jej wykorzystać. Kogoś kto nie będzie chciał jej tylko ze względu na jej ciało. Kogoś kto dostrzeże jej wnętrze. Kogoś kto ją zrozumie. Kogoś z kim będzie chciała rozmawiać. Nawet nie wiem kiedy sam przymknąłem oczy i zasnąłem.

 

***

 

Obudziłem się słysząc kroki. Nie chętnie otworzyłem oczy i ku mojemu zdziwieniu w moją stronę szli Liam i Ostin. Uśmiechali się, byli rozbawieni. Obróciłem głowę w lewo i automatycznie cały się spiąłem. Lori miała głowę na moim barku i nasze nosy dzieliły milimetry. Ostin i Liam ustali nad nami, a Lori ani drgnęła. Spojrzałem na nich odchylając głowę do tyłu.

 

- Godzina, czy pięć godzin to godzina? - Spytał Ostin a ja rozszerzyłem oczy. - Tak, zniknęliście na pięć godzin.

 

- Zasnęliśmy. - Powiedziałem przecierając twarz lewą ręką, bo moja prawa obejmowała Lori. - Co tu robicie?

 

- Pani Daniels jest bliska dzwonienia na policje w sprawie zaginięcia, a wy sobie śpicie. - Powiedział Liam. - I nawet telefonu nie odbieracie.

 

- Ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie. - Zauważyłem. - A więc?

 

- Szukaliśmy was. - Odpowiedział Liam. - To było pierwsze miejsce jakie z góry wykreśliłem, a tu proszę.

 

- Czemu niby od razu wykreśliłeś? - Spytałem. - Przecież ładnie tu jest.

 

- Nie ważne. - Powiedział. - Czemu się nie budzi? - Spytał zdziwiony tym, że Lori dalej spała.

 

- Bo śpi. - Odpowiedziałem jakby to było oczywiste. - Lori, musimy wstać.

 

Lori nie zareagowała, a mi przyszło coś głupiego do głowy. Przecież rano też nie obudziła się przez to, że się do niej odezwałem a przez to, że ją do siebie przyciągnąłem. Nie pewnie podwinąłem lekko jej koszulkę, tylko kawałek, tak bym mógł dotknąć ją palcem, i w zasadzie to testowałem teorie, ledwie ją dotknąłem a Lori wzdrygnęła się. Od razu usiadła i zaczęła się rozglądać dookoła. Nie zdziwiło jej to, że śpimy na moście, bardziej zdziwił ją widok chłopaków.

 

- Musimy wracać do domu. - Powiedziałem gdy na mnie spojrzała. - A no i przepraszam ale gdy śpisz dźwięki z realnego świata do ciebie nie docierają.

 

Lori jednak nie pokazała na to żadnej reakcji, po prostu wstała. A ja dalej sobie leżałem. Mieliśmy dużo szczęścia, że gdy zasnęliśmy nie polecieliśmy do przodu tylko do tyłu. I jakim cudem my się nie obudziliśmy?

 

- Wy wracacie z nami lasem czy jak? - Spytałem przeciągając się.

 

- W sumie czemu by nie. - Powiedział Liam. - Chociaż nie, wrócimy ulicą bo w lesie ubrudzimy całe crossy a dziś je myliśmy.

 

Skinąłem głową i wstałem, bo Lori siedziała już na koniu. Chłopaki ruszyli przed siebie a ja dopiero wsiadałem na konia. Gdy wsiadłem Lori ruszyła, wykręciła a ja, cóż, dalej nie do końca panowałem nad koniem. Starałem się nim wykręcić ale on jakby nie rozumiał mojego polecenia.

 

- Drugą. - Powiedziała Lori podjeżdżając do mnie. - Anatomia konia jest taka, że musisz mu pokazać przeciwną wodzą. - Chyba zauważyła konsternacje jaka pojawiła się na mojej twarzy bo chwilę się zastanowiła i ponownie spróbowała mi wyjaśnić. - Jak skręcasz w lewo to bierzesz prawą wodzę i tak jakby ciągniesz ją w lewą stronę, a jak skręcasz w prawo to bierzesz lewą wodzę i kierujesz ją w prawą stronę, w sensie wiesz, wodza jest jedna ale ma prawą i lewą stronę, rozumiesz?

 

- Trochę skomplikowane tłumaczenie, ale rozumiem, że prawa równa się lewa a lewa równa się prawa, tak? - Dopytałem dla jasności.

 

- Tak, ale pamiętaj, że chodzi tu tylko o stronę wodzy a kierunek wtedy przeciwny.

 

- Czaję. - Powiedziałem. - To teraz praktyka.

 

Cóż, okazuje się, że jazda konna to nie taki pikuś i nawet ruszenie koniem nie jest takie łatwe jak się wydaje. Coś mi mówi, że ewidentnie muszę pojeździć z Lori na jakimś placyku aby mnie nauczyła. Zawsze wszyscy mówią, że to łatwe i tylko siedzi się na koniu. I coś sobie właśnie uświadomiłem.

 

- A my nie powinniśmy mieć kasków? - Spytałem. - Bo wiesz, spadać niby nie zamierzam, ale co gdyby któreś z nas nagle spadło?

 

- Pytanie numer jeden : Ufasz mu? - Spytała i kiwnęła głową na Amaviego.

 

- No tak, jest moim ulubionym koniem. - Odpowiedziałem bez zawahania.

 

- Pytanie numer dwa : ufasz mi?

 

Zdziwiło mnie to pytanie, krótko ją znałem, ale lubiłem ją i nie miałem wątpliwości co do tego jaka jest odpowiedź na to pytanie.

 

- Tak.

 

- Więc po co ci kask? Ja sama jedynie biorę kask jak wsiadam na konie których nie znam. - Powiedziała jakby to była oczywista rzecz. - A jeśli chcesz żeby koń ruszył musisz przyłożyć łydki do konia i ruszyć biodrami, a jak chcesz go zatrzymać możesz bardziej złapać za wodzę i je wziąć bardziej do siebie.

 

- Lori, wracamy i uczysz mnie jak się jeździ, bo w zasadzie za każdym razem gdy gdzieś jedziemy to ty mnie porywasz, ja nie mam kontroli nad tym koniem. - Lori się zaśmiała na moje słowa. - To nie jest zabawne, kiedyś gdzieś mnie wyprowadzisz i jeszcze zostawisz.

 

- Wracamy.

 

Powiedziała i ruszyła więc poszedłem za jej radami i zrobiłem co kazała i ku mojemu zdziwieniu koń ruszył, potem skręciłem z lekką obawą, że pomylę stronę wodzy, ale na szczęście udało mi się bez żadnych komplikacji. Wracaliśmy w przyjemnej ciszy. Rozglądałem się dookoła i dopiero po chwili zauważyłem, że wracamy inną trasą niż tu przyjechaliśmy. Nie miałem pojęcia ile zajmie nam ta droga, ale chociaż nie musiałem oglądać twarzy Leona. Cóż, okazało się, że droga była krótsza niż na to liczyłem. Rozsiodłaliśmy konie i wypuściliśmy je na pastwisko by odpoczęły. Gdy tylko weszliśmy do domu pani Daniels od razu nas przytuliła. O ile rozumiałem dlaczego przytuliła Lori o tyle nie rozumiałem dlaczego przytuliła mnie. Przecież nie byłem jej dzieckiem, nawet nie byliśmy rodziną.

 

- Jezu gdzie wy byliście?! - Krzyknęła.

 

W jej głosie było słychać troskę i zmartwienie. Gdy tylko się od nas odkleiła spojrzała na nas, jednak to na mnie skupiła dłuższe spojrzenie. Spojrzała na mnie zmartwiona, cóż mogłem się tylko domyślać jaki mam wyraz twarzy.

 

- Coś się stało Kaleb? - Spytała zmartwiona.

 

Nie wiedziałem czy powinienem był pytać, nie wiedziałem czy to dobry pomysł. Ale moja ciekawość była większa niż to czy zachowam się odpowiednio. Może nie powinienem był pytać bo to przecież zwykłe przytulenie, ale coś mi podpowiadało, że lepiej będzie jeśli zapytam.

 

- Nie, nic, ale dlaczego mnie pani przytuliła? - Spytałem nie pewny.

 

- Bo od kiedy tu zamieszkałeś jesteś członkiem naszej rodziny. - Pani Diana odpowiedziała jakby to było oczywiste.

 

- Członkiem rodziny? - Spytałem nie pewnie.

 

- Myśleliśmy, że to oczywiste, że traktujemy cię jak nasze trzecie dziecko. - Powiedziała. - Jeśli chcesz...

 

Pani Daniels nie dokończyła bo od razu wiedziałem co chciała powiedzieć, a ja nie miałem na myśli niczego negatywnego, po prostu byłem zdziwiony i w dużym szoku.

 

- Nie, po prostu jestem zdziwiony. - Powiedziałem. - Zwykle gdy do kogoś wprowadza się ktoś obcy to wszyscy traktują go jakoś dziwnie, a ja po prostu nie jestem do tego...

 

Nie dokończyłem nie chciałem kończyć, to były zbyt chujowe wspomnienia. Ale ku mojemu zdziwieniu ktoś odważył się dokończyć, a z ust tej osoby nie brzmiało to jak obelga czy coś złego. To było po prostu jedno głupie słowo.

 

- Zwyczajny.

 

Wszyscy jak jeden ojciec spojrzeli na Lori która pod wpływem ich spojrzeń, bo w pomieszczeniu poza panią Dianą był Leon, Liam i Osin, wbiła spojrzenie w podłogę. Ewidentnie jej się to nie podobało i czuła się przez to niekomfortowo więc ustałem tak, że zasłoniłem ją całą. Lori była ode mnie niższa i to o całkiem sporo więc bez problemu ją zasłoniłem swoim ciałem, cóż, posłużyłem jako ściana lub tarcza.

 

- To my idziemy na górę.

 

Powiedziałem i nie czekając na odpowiedź po prostu ruszyliśmy na górę. Jestem częścią rodziny, nigdy wcześniej nie byłem częścią rodziny, swojej... swoich stwórców nie nazwę rodziną. Oni jak dla mnie są martwi. Rodzina Danielsów była dla mnie zupełnie innym światem i musiałem się zacząć od nich uczyć odpowiednich zachowań. Gdy byliśmy już na piętrze Lori chciała iść do swojego pokoju, ale złapałem ją za nadgarstek i wciągnąłem do siebie. Lubiłem spędzać z nią czas.

 

- Po oglądajmy coś. - Bardziej powiedziałem niż zaproponowałem.

 

Lori patrzyła na mnie z lekkim nie dowierzaniem ale po chwili poddała się i usiadła na moim łóżku a ja wziąłem laptopa. Cross i laptop no i oczywiście ciuchy to były jedyne rzeczy jakie zabrałem ze swojego poprzedniego domu. Usiadłem wygodnie a Lori nagle wstała i wyszła, myślałem, że poszła do siebie i że mnie wykiwała ale po chwili wróciła ze szkicownikiem i ołówkiem no i gumką. Usiadła w lekkim odstępie ode mnie.

 

- To co oglądamy? - Spytałem.

 

Lori zastanowiła się chwilę i gdy tylko kliknęła "g" wyskoczyły moje wcześniejsze wyszukiwania, niemal od razu zamknąłem laptopa. Spojrzałem na Lori, cóż, chyba zapewniłem jej traumę.

 

- Może ja najpierw trochę przeczyszczę historię wyszukiwania.

 

Nie protestowała, odsunąłem się kawałek dalej by Lori nie widziała co wyszukiwałem bo podejrzewam, że jej niewinność dostała by zawału. Nie koniecznie chciałem też aby myślała, że jestem jakimś zbokiem. Gdy usuwałem Lori chyba minął cały szok bo zaczęła rysować, miałem nadzieję, że nie poruszy tego tematu. Ale nadzieja podobno jest matką głupich, ale w zasadzie to jestem głupi więc wszystko się zgadza.

 

- Jak? - Spytała a ja spojrzałem na nią. - Ty co chwilę kogoś masz to po co oglądasz takie rzeczy.

 

- Nie mam nikogo co chwilę. - Odpowiedziałem. - Nie mam nikogo wcale, chciałyby mnie mieć ale nie mogą.

 

- Ale i tak co chwilę się z kimś... Nie ważne, wiesz o co mi chodzi.

 

Zaśmiałem się, oj tak, zniszczę jej niewinność. Lori spojrzała na mnie badawczo, cóż, może pomyślała, że zwariowałem, sam bym tak pomyślał, gdyby nie to, że wiedziałem z czego się śmiałem.

 

- Oj Lori, mała niewinna Lori, coś czuję, że zbrukam twoją niewinność. - Powiedziałem z szatańskim uśmiechem na twarzy. - I nie, od jakiś dwóch tygodni jestem czysty.

 

- Hym? - Spojrzała na mnie nie dowierzając.

 

- Mogę przysiąść na słowo skauta. - Powiedziałem. - Naprawdę nikogo nie tknąłem od jakiś dwóch tygodni.

 

- Nie wierzę ci. - Spodziewałem się, że Lori mi nie będzie wierzyć. - To nie twój styl życia.

 

- Nie chcesz to nie wierz, ale od kiedy była tu... - Zacząłem ale w tym momencie dotarło do mnie że przecież ja nie znam ich imion. - Ta dziewczyna, nie było w tym łóżku żadnej dziewczyny. - Powiedziałem pewny swoich słów jednak po chwili coś sobie przypomniałem. - Po za tobą.

 

- Czemu? - Nie jej wzrok wrócił na kartkę, wróciła do rysowania ale dalej toczyła ze mną rozmowę. - Przecież taki tryb życia ci pasował.

 

- Do czasu. - Powiedziałem wracając do usuwania historii. - Nie lubię gdy dziewczyny zaczynają do mnie wydzwaniać po tym jak jasno postawiłem warunki.

 

- Nie uważasz, że to trochę egoistyczne? - Jej spojrzenie znowu wylądowało na mnie.

 

- Przecież ja otwarcie im mówię, że to tylko zwykły seks i nic z tego nie będzie. - Odpowiedziałem. - Niczego przed nimi nie zatajam po za tym dziewczyny czasami są irytujące i denerwujące.

 

- Skoro tak cię wszystkie dziewczyny denerwują i irytują to po co ja tu do cholery siedzę? - Spytała o dziwo była spokojna.

 

- Bo ty mnie nie denerwujesz. - To chyba było jedno z szczerszych wyznań. - No po za rankami gdy się budzę i budzę się z tobą.

 

Lori nie zdążyła się odezwać bo od razu ją wyprzedziłem, nie był bym sobą gdybym tego nie powiedział.

 

- Wiesz, namioty w bokserkach i te sprawy. - Poruszyłem brwiami w dwuznaczny sposób i w tym momencie dostałem z poduszki w głowę. - Nie moja wina, jestem wyczulony przez swoje braki.

 

- To sobie je nadrób i nie zganiaj swoich popędów na mnie.

 

- Nie chcę ich nadrabiać, czekam, aż i ty w końcu się skusisz.

 

- Skończyłeś usuwać te ohydne rzeczy? Bo jeśli tak to uprzedzam, że cały film siedzisz na podłodze.

 

Powiedziała a ja się zaśmiałem i usiadłem na łóżku. Panowała między nami dziwna atmosfera w zasadzie to przez Lori bo na mnie spoglądała upewniając się, że nic nie robię. W końcu nie wytrzymałem i się zaśmiałem a ona na mnie spojrzała jak na nie normalnego. Po chwili zrozumiałem o co chodziło. W filmie żołnierz jadący na koniu zginął od strzału z broni. I to było przyczyną spojrzenia Lori które mówiło mniej więcej "czy ty się dobrze czujesz?". Okazało się, że Lori dopasowała film i pod siebie i pode mnie. Włączyła "Czas wojny" Film opowiadał o koniu który poszedł na wojnę. A właściwie to został na nią oddany, za pieniądze.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania