Poprzednie częściThe Mysterious Girl

The Mysterious girl - Rozdział szesnasty

LORI

 

Zaczęłam się budzić i czułam, że się do czegoś przytulam a raczej kogoś, bo czułam bijące ciepło od drugiej osoby. Z lekką obawą zaczęłam otwierać oczy i niestety, przytulałam się do Kaleb'a. Nie za bardzo wiedziałam co zrobić, wstać i udać, że to się nie stało? To przecież nie miało sensu. Jednak nim zdążyłam zrobić cokolwiek chłopak przerwał ciszę panującą w pomieszczeniu.

 

- Czy możemy już wstać? - Zapytał. - Cały już zdrętwiałem, nie ruszałem się dobre dwie godziny o ile nie więcej.

 

Jeśli miałabym być szczera, nie miałam ochoty wstawać, chciałam być w łóżku i to nie było przez leki. Nie miałam ochoty na nic i naprawdę chciałam być sama, choć po dłuższym na myślę miałam na coś ochotę. Chciałam iść na cross'a, ale nie miała siły, toczyłam walkę sama ze sobą. W nocy nie mogłam spać dlatego przyszłam do Kaleb'a, przy kimś zasypiało mi się lepiej i szybciej. Westchnęłam.

 

- Przynieść ci leki? - Pokręciłam przecząco. - Nie masz humoru.

 

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że mimo iż ja przytulałam się do Kaleb'a on nie dotykał mnie. Powoli się uczył.

 

- Chcesz coś obejrzeć? - Ponownie zaprzeczyłam. - Więc sobie poleżymy, okej?

 

Nie chciałam by tak to wyglądało. Musiałam zacząć funkcjonować jak wcześniej, dałam radę po śmierci Conora więc muszę dać rade i teraz.

 

- Chcę pojeździć. - Wymamrotałam. - Pojeździć i pojechać na grup Conora.

 

- Jechać z tobą? - Zapytał. - W sumie to nie ma innego wyjścia, bo bierzesz chyba mojego...

 

- Wezmę swojego. - Przerwałam mu. - Ale muszę go wytrzeć.

 

- Ty masz swojego cross'a? - Zdziwił się. - Gdzie? Nie widziałem tu żadnego innego poza moim i Leona.

 

- Po pogrzebie Conora wprowadziłam go do tego pomieszczenia w stajni które zawsze jest zamknięte. - Wyjaśniłam. - Nie mogłam i nie chciałam na niego patrzeć.

 

- A teraz co się zmieniło?

 

- Odsunięcie się Kayden'a boli prawie tak samo jak śmierć Conor'a.

 

- Czy ty właśnie porównujesz śmierć do odsunięcia się? - W jego głosie było słychać tyle niepewności, że nie byłam pewna czy aby na pewno chce usłyszeć odpowiedź na pytanie które zadał. - No...

 

- Boli identycznie.

 

- Może my lepiej idźmy na tego cross'a zanim usłyszę coś jeszcze bardziej nie po kojącego. - Chłopak zaczął wstawać, ale dalej na nim leżałam przez co nie miał nawet jak usiąść. - Chodź, świeże powietrze dobrze ci zrobi.

 

- Daj m chwilkę. - Wymamrotałam w jego tors.

 

- Ja wiem, że jestem wygodny, ale jak spędzę jeszcze godzinę w łóżku to już z niego nie dam rady wstać. - Powiedział. - To puść mnie, przyniosę ci ciuchy, zrobię coś do jedzenia i przygotuję leki a ty sobie jeszcze poleżysz jak chcesz, co ty na to?

 

Nie chętnie się od niego odsunęłam tym samym puszczając go a on od razu się podniósł i wstał. Tak, ja z nie chęcią odsunęłam się od Kaleb'a, ale to dlatego, że po prostu łatwiej mi się przy kimś spało. Pierwsze co zrobił gdy tylko wstał to zaczął się przeciągać, ale nie patrzyłam na niego za długo bo już po chwili wtuliłam się w kołdrę która miała mi robić za drugą osobę i przymknęłam oczy. Usłyszałam jedynie jak chłopak zamykał za sobą drzwi, po tym kompletnie się wyłączyłam ze świata.

 

***

 

Poczułam, że ktoś mnie szturcha. Nawet nie otworzyłam oczy tylko obróciłam się w drugą stronę, tylko że to szturchanie nie ustało. Jęknęłam nie zadowolona obracając się z powrotem i otwierając oczy. To Kaleb z moimi ubraniami w rękach.

 

- Wołałem cię. - Patrzył na mnie karcąco. - Nie było mnie dwadzieścia minut a ty już śpisz. To twoje ubrania, na dole masz zrobione kanapki a obok masz szklankę z wodą obok której są tabletki. Wstawaj, bo zaraz znowu zaśniesz.

 

Cóż, jestem pewna, że gdyby Kaleb wyszedł poszłabym spać dalej, ale on zaczął się rozbierać. Co spowodowało to, że wstałam w tempie natychmiastowym chwytając za ciuchy i wybyłam z pokoju. Słyszałam jedynie za sobą jak Kaleb się za śmiał z tępa w jakim wybyłam z jego pokoju i coś powiedział, ale nie dosłyszałam co to było. Nie chciałam patrzeć na Kaleb'a w samych bokserkach, może i on widział mnie w samej bieliźnie, ale ja nie byłam nim. Jednym słowem Kaleb wynalazł sobie sposób na to abym wstała i to nawet bez wysilania się. Poszłam do pokoju się przebrać i niechętnie zeszłam na dół. Cóż, widząc kanapki Kaleb'a rozbawił mnie ten widok, moje zawsze były równe, idealnie wszystko pokrojone i przykrojone a Kaleb zrobił je trochę... Nie za ładnie i nierówno. Ale ku zdziwieniu były dobre i nie naładował pół solniczki soli jak do makaronu. Kończyłam drugą kanapkę gdy chłopak wszedł do kuchni.

 

- I jaki ze mnie kucharz? - Zapytał. - Wyszły lepiej niż makaron?

 

- No powiedzmy, że nie najgorszy i zdecydowanie tak, kanapki wyszły ci lepiej niż makaron. - Odpowiedziałam a on się zaśmiał. - Ciebie do kuchni nie można dopuścić.

 

- W ogóle to... Um... - Chłopak chwilę zastanawiał się nad słowami. - Mój brat przyjedzie, ale sam.

 

- Jedzie z nami? - Spytałam choć znałam odpowiedź.

 

- Tak, przyjedzie cross'em. - Skinęłam głową sięgając po szklankę i tabletki. - Tak w ogóle, to co jeśli objawy ci nagle wystąpią w trakcie jazdy? Może lepiej jedź ze mną, co prawda się czasami chwieję i jadę niepewnie...

 

- Dam radę. - Powiedziałam wstając z krzesła biorąc szklankę i talerz aby wstawić je do zmywarki. - Kaleb, ja z tym żyję kilka lat, nie zamierzam z czegoś przez to rezygnować.

 

- Wiem, ale od kiedy wiem o tym wszystkim to po prostu jak cię widzę przy czymś niebezpiecznym to mam same złe przeczucia. - Wyjaśnił. - Wiem, że może cię to denerwować, ale to nie moja wina, że po prostu się martwię i boję.

 

- Nawet jakby mi się coś stało to nic takiego. - Powiedziałam. - To nic takiego, każdemu może się coś stać.

 

- Ale nie tobie. - Oparł się o blat kuchenny. - Jesteś jedyną osobą na której mi zależy i nie mogę cię stracić.

 

- Kaleb...

 

- Tak wiem, że czego się nie dotknę to to niszczę i psuję. - Przerwał mi. - Ale obiecuję, że będę nad sobą pracował.

 

- To postanowienie czy obietnica? - Spytałam stając na przeciwko niego.

 

- Dwa w jednym. - Odpowiedział. - Przez siedemnaście lat swojego życia byłem ślepy, a ty otworzyłaś mi oczy.

 

- Nie żebym wątpiła w twoje umiejętności, ale wiesz jak to z tobą jest. - Powiedziałam a on się uśmiechnął. - No co?

 

- Nic. - Jego uśmiech się poszerzał.

 

- Kaleb...

 

- Przecież nc nie mówię.

 

- Ale się podejrzanie szczerzysz.

 

- Ładnie się uśmiecham.

 

- Podejrzanie.

 

- Dobra, chodźmy po tego twojego cross'a. - Zmienił temat i odbił się od blatu kierując się do wyjścia z kuchni. - Idziesz?

 

Skinęłam głową i wzięłam klucze z wieszaka, pierwszy raz od roku spojrzę na cross'a którego kiedyś odkupiłam ze złomowiska a Conor go naprawił i przemalował, zrobił też przy nim kilka naprawdę fajnych rzeczy. Powoli szliśmy do stajni, nie byłam pewna czy jestem gotowa by wsiąść na niego ponownie. Stałam niepewnie przed drzwiami zastanawiając się czy to dobry pomysł. Wpatrywałam się w drzwi bez celu aż nagle poczułam szturchnięcie.

 

- Otwierasz? - Zapytał. - Może ja...

 

- Nie, muszę sama.

 

Zdecydowanym ruchem włożyłam klucz w zamek i szybkim ruchem go przekręciłam. Bez chwili zawahania od razu złapałam i nacisnęłam klamkę, chciałam mieć to już za sobą, im szybciej to zrobię tym lepiej. Gdy tylko otworzyłam drzwi w oczy od razu rzucił mi się mój cross, cały czarny, zakurzony. Niepewnym krokiem podeszłam do maszyny i dotknęłam kierownicy. Brakowało mi go, za równo Conora jak i cross'a którego zrobił po tym jak rozstał się ze swoją dziewczyną. Ja chciałam cross'a a on pomógł mi go ogarnąć, tata go kupił jako rozpadającą się maszynę a po tym jak Conor go przerobił i dokonał w nim masę zmian działał jak nowy. Kaleb podszedł i chciał od razu go wyprowadzić, ale przez blokadę przy kołach nie postawił ani kroku.

 

- Co to do cholery jest? - Pochylił się przyglądając się blokadzie koła. - I jak to odblokować?

 

Zaczął spoglądać od każdej strony a ja po prostu pstryknęłam jeden z przełączników przy kierownicy co spowodowało schowanie się blokad. Chłopak spojrzał na mnie jak na ducha a ja wzruszyłam ramionami.

 

- Nie tak łatwo go ukraść. - Wyjaśniłam chwytając obie rączki kierownicy i wyprowadzając cross'a. - Nie jest to zwyczajny cross a taki który jest dostosowany do mnie.

 

- Ma blokady na kołach do póki się czegoś na nim nie kliknie? - Zapytał zdziwiony. - Dziwny ten cross, mój jest mniej skomplikowany.

 

- Mój jest lepszy, sam zobaczysz. - Powiedziałam stawiając go na stopce. - Wyczyszczę go i zobaczysz, że nawet nie zobaczysz kiedy cię minę.

 

- Najpierw to go wyczyść, w tedy się okaże czy w ogóle odpali. - Zaśmiał się.

 

- O to się nie martw. - Zapewniłam go. - To cudo lata jak strzała.

 

- Przekonamy się.

 

Zaczęliśmy wycierać cross'a z kurzu tym samym pokazując jego cudowny kolor i wzorki. Był czarny z różnymi białymi wzorkami które nie miały żadnego znaczenia, ale po obu stronach była głowa konia. Conor też umiał nieźle rysować, nie robił tego nigdy choć umiał, jego zdolności wyszły na jaw podczas robienia mojego cross'a. Jedna rzecz bardziej przykuła moją uwagę. Trzy różne kolory farb, trzy różne odciski palców. Mój odcisk był na środku, czerwony. Mój odcisk był pomiędzy odciskiem Conor'a a Kayden'a. Wpatrywałam się w ten jeden punkt do póki Kaleb mnie nie szturchnął.

 

- Jedziemy. - Kiwnął głową. - Jesteś strasznie nieobecna, jesteś pewna, że chcesz się przejechać?

 

- Tak. - Odpowiedziałam. - Potrzebuję tego.

 

Kaleb patrzył nieufnie na mojego cross'a gdy na niego wsiadłam, ale ja temu cross'owi ufałam bardziej niż sobie. Poczułam to co czułam na nim za każdym razem, te wszystkie emocje. Zawsze gdy wsiadałam na cross'a czułam kontrolę, kontrolę nad swoim życiem lub śmiercią. Lubiłam to, czułam się wtedy wolna tak samo jak gdy pędziłam przed siebie na koniu.

 

KALEB

 

Cóż, jak tylko wyjechaliśmy z domu Lori ruszyła przed siebie, jej cross jechał z taką prędkością, że zastanawiałem się w którym momencie dojdzie do tragedii. Miała rację mówiąc, że nawet nie zauważę gdy mnie minie. Jechałem obok brata on również niepewnie patrzył na Lori.

 

- Czy to bezpieczne by ona tak szybko jechała? - Zapytał podjeżdżając bliżej mnie. - Jeden zły ruch i gleba pewna a ona zamiast zwalniać to przyśpiesza.

 

- Nie wiem, ale Lori umie dobrze jeździć cross'em, choć ci powiem, że sam patrzę i modlę się aby przypadkiem się nie wyrżnęła. - Odpowiedziałem. - Ale musisz przyznać, że dobrze jeździ.

 

- Spróbuję ją wyprzedzić. - Powiedział zaczynając przyspieszać. - Chcę zobaczyć ile to coś jest w stanie z siebie wycisnąć, szybko się rozpędza, ale zauważ, że bardzo dziwnie.

 

- W sensie? - Nie rozumiałem co miał na myśli mój brat. - Normalnie jedzie.

 

- Nie. - Pokręcił głową. - Jak ją złapię muszę jej powiedzieć aby dała mi się przejechać.

 

Maks zaczął znacznie przyśpieszać, ja wolałem jechać swoim tempem by nie skończyć w rowie. Widać było, że mój brat miał trudności z dogonieniem Lori, ale jakoś ją dogonił. Tyle, że ona chyba nie za bardzo chciała z nim rozmawiać, bo gdy zaczął do niej mówić nawet nie obróciła głowy w jego stronę. Jedynie bardziej zaczęła przyspieszać, parsknąłem na ten widok. Jednak po chwili Lori zrobiła coś czego się nie spodziewałem, obróciła się na chwilę do tyłu a następnie wykręciła zaczynając jechać w moją stronę. Moją pierwszą myślą było to, że może chce już wracać, ale nie, gdy mnie minęła kawałek dalej wykręciła i zaczęła jechać koło mnie.

 

- Co się tak wleczesz? - Spytała patrząc na mnie. - Przyśpiesz trochę.

 

- Nie lubię jeździć szybko. - Odpowiedziałem. - Co nie chcesz dać mojemu bratu pojeździć?

 

- Nie, bo wiem, że by sobie nie poradził i by zepsuł. - Odpowiedziała. - Nie każdy może na nim jeździć.

 

- Czemu niby by sobie nie poradził? - Zapytałem zaciekawiony. - Cross jak cross.

 

- Nie, on był składany pode mnie. - Wyjaśniła. - Nie jest standardowy, ma ostre hamowanie i nie odpala normalnie, jeśli wsiada na niego ktoś inny to zwykle od razu leci do tyłu a cross do przodu, bo po prostu nikt nie ma wyczucia.

 

- Czyli twój cross po prostu jest nie do jeżdżenia. - Stwierdziłem. - Chyba trzeba przy nim pomajsterkować w takim razie.

 

- Nie, on tak ma działać. - Oboje spojrzeliśmy na siebie zdziwieni, tylko ona moimi słowami a ja jej, ale szybko wróciłem wzrokiem do ulicy by nie zaliczyć gleby. - Conor tak go robił bym ja mogła na nim jeździć ale inni nie.

 

- Bez sensu trochę, ale jak uważasz. - Wzruszyłem ramionami. - Ale ja na twoim miejscu bym na to coś nie wsiadał jak inni nie umieją na tym czymś jeździć.

 

- Nie mój problem. - Wzruszyła ramionami. - Dobra, przyspiesz.

 

- Nie zamierzam wylądować dziś w szpitalu. - Skomentowałem jej słowa. - Nie umiem jeździć tak dobrze jak ty mimo, że dużo jeździłem z chłopkami to nigdy jakoś bardziej tego nie podłapałem.

 

- Nauczę cię kiedyś. - Ponownie na nią spojrzałem, tyle, że ona nie patrzyła na mnie tylko przed siebie. - Jeszcze będziesz jeździł na moim cudeńku, mówię ci.

 

- Lori, jestem chłopakiem. - Powiedziałem najbardziej oczywistą rzecz na świecie. - To ja ciebie powinienem uczyć a nie ty mnie.

 

- Jak będzie na odwrót nikt nie umrze. - Wzruszyła ramionami.

 

Resztę drogi jechaliśmy w ciszy, tak jak było mówione zatrzymaliśmy się przy cmentarzu. Ja i Maks zostaliśmy przed cmentarzem a Lori poszła sama. Mój brat co chwile spoglądał na jej cross'a przez chwile nie wiedziałem nad czym się zastanawiał. Ale po dłuższej chwili doszło do mnie nad czym się zastanawiał, przecież to oczywiste.

 

- Nie, nawet na niego nie patrz. - Wbiłem swoje spojrzenie w brata. - Jak coś byś z nim zrobił Lori by cię chyba zamordowała na miejscu.

 

- To tylko cross. - Spojrzał na mnie. - Można kupić nowego lub go naprawić.

 

- Po pierwsze Lori jest do niego przywiązana i ma do niego sentyment, bo jej zmarły kolega go dla niej złożył, więc żaden inny cross go nie zastąpi. - Wyjaśniłem. - Po drugie nie bierze się czyichś rzeczy bez pozwolenia.

 

- A od kiedy ty się tak zasad trzymasz? - Zapytał ani trochę nie przekonany moimi słowami. - Z tego co pamiętam to ty zawsze łamałeś wszystkie możliwe zasady.

 

- Ale od kiedy mieszkam u państwa Daniels jestem innym człowiekiem. - Odpowiedziałem. - Zmieniłem się okej? Nauczyłem dobrego zachowania i znaczenia słowa rodzina. Jednym słowem zostałem wychowany na nowo.

 

- Cóż coś się nie zgadza. - Zaczął a ja nie wiedziałem do czego on zmierza. - Jeśli ona dla ciebie jest jak rodzina, to może tak na nią nie patrz.

 

- Co ci do tego jak na nią patrzę? - Zapytałem patrząc na niego wzrokiem który jasno mówił, że nie podoba mi się to co powiedział. - Jest moja.

 

- A może nie chce? - Z minuty na minutę coraz bardziej nie chciałem przebywać z moim bratem. - W końcu nie każda jest jak twoje dziewczyny do seksu.

 

- Lepiej się już nie odzywaj. - Czułem, że jeszcze jedno jego słowo i wybuchnę. - Jest moja a tobie nic do tego.

 

- Jak uważasz, ale nie zapomnij jej spłoszyć swoim zachowaniem. - Spojrzał w stronę cmentarza. - No wiesz, ona raczej nie lubi dominacji w łóżku, szybkie...

 

Nie wytrzymałem, zsiadłem z cross'a a następnie w kilku krokach znalazłem się obok swojego brata, który dalej siedział na cross'ie. Nie powinien był, bo w momencie gdy go po pchałem nie tylko on poleciał na ziemię ale i jego cross tym samym przygniatając mu jedną nogę. Czułem, że kontrolę nade mną przejął gniew, stałem nad swoim bratem który patrzył na mnie zdziwiony całą tą sytuacją. Nie tylko on był zdziwiony, ja sam się zdziwiłem.

 

- Kaleb...

 

Usłyszałem nagle głos Lori, spojrzałem na nią. W jej oczach było widać lekki niepokój, bałem się tego co właśnie mogła sobie pomyśleć. Stałem nad swoim leżącym bratem jak jakiś Bóg śmierci. Nie chciałem wiedzieć jak to wyglądało w jej oczach.

 

- Lori...

 

- Wracajmy do domu. - Przerwała mi, spojrzała na mojego brata podnoszącego się z ziemi. - Sami.

 

Skinąłem głową i odsunąłem się od brata po czym podszedłem do swojego cross'a, spojrzałem na swojego brata ostatni raz a następnie odpaliłem cross'a i ruszyłem. Lori tym razem jechała razem ze mną, nie wyprzedzała mnie, jechaliśmy równo. Co jakiś czas czułem na sobie jej spojrzenie jakby próbowała się w czymś upewnić.

 

- Możesz spytać. - Powiedziałem spoglądając na nią gdy jej wzrok znów na mnie wylądował a to spowodowało, że nasze spojrzenia się ze sobą spotkały. - Nie chciałem zrobić mu krzywdy.

 

- Ale go popchałeś. - Nie odwróciła ode mnie wzroku. - Gdy tak na niego patrzyłeś...

 

- Straciłem kontrole. - Przyznałem. - Prowokował mnie a ja nie wytrzymałem i po prostu w pewnym momencie wstałem i go popchałem. - Wyjaśniłem. - Wiem, że mogłem zrobić mu krzywdę, ale to nie było moim celem, chciałem by po prostu przestał gadać.

 

- Mogłeś mu to...

 

- Nie, nie mogłem mu tego powiedzieć. - Przerwałem jej wiedząc co chce powiedzieć. - Bo jego celem było zdenerwowanie mnie i mu się udało.

 

- Ale to nie zmienia faktu, że to twój brat. - Odpowiedziała. - Nie powinieneś robić mu krzywdy.

 

- Przypomnieć ci jak raz uderzyłaś Leona? - Zapytałem. - Jest twoim bratem, więc też nie powinnaś go uderzyć idąc tym tokiem myślenia.

 

- Zasłużył sobie. - Zaśmiałem się na jej słowa. - Nikt nigdy nie zastąpi Conora. - Powiedziała a ja zacząłem się zastanawiać o co jej teraz chodzi. - Za to uderzyłam Leona.

 

- Uwierz mi, że mój brat też zasłużył. - Zapewniłem ją. - Nigdy nie byliśmy zbyt blisko więc nawet nie ma nic dziwnego w tym, że go popchnąłem. - Patrzyłem przed siebie, bo o ile Lori ufała sobie i cross'owi o tyle ja nie, wolałem patrzeć na jezdnie by nie skończyć w szpitalu połamany w kilku nastu miejscach. - To mogło się skończyć gorzej.

 

Resztę drogi przejechaliśmy w milczeniu, Lori nie skomentowała moich słów. Nie wiedziałem co miała w głowie i czy przez te sytuacje coś się zmieniło, ale chyba nie. W końcu nie zrobiłem mojemu bratu jakiejś wielkiej krzywdy tylko go popchnąłem a to nic takiego. Bynajmniej dla mnie, dla Lori może to być już coś zupełnie innego, miała inną perspektywę na te sytuacje niż ja. Gdy dojechaliśmy do domu crossy zostawiliśmy w stajni. Myślałem, że pójdziemy do domu, ale Lori miała inne plany. Sprowadziła konie do stajni i zaczęła je czyścić.

 

- Przecież i tak trzymasz je teraz na padoku bo jest ciepło. - Jęknąłem podczas szczotkowania Amavi'ego. - I tak za raz będą brudne z powrotem więc jaki jest sens szczotkowania ich?

 

- Zadajesz bardzo głupie pytania. - Pokręciła głową. - To logiczne, że czyści się konie by po pierwsze : nie zachorowały na nic, po drugie : sprzęt ich nie obcierał.

 

- Ale dziś nie zamierzamy na nich jeździć. - Odpowiedziałem. - A do jutra się pobrudzą.

 

- Dziś zostają w boksach. - Spojrzała na mnie. - Jutro przyjeżdża weterynarz i podkuwacz, nie chcę rano na szybko biegać i ich ogarniać, tak to tylko się je trochę wyszczotkuje i tyle.

 

- Mogliśmy to zrobić prędzej. - Stwierdziłem. - Szczotkowanie ich do czystości zajmie nam wieki.

 

- Nie miałam ochoty. - Odpowiedziała. - Dalej nie do końca mam ochotę, ale ktoś to zrobić musi.

 

- Mogłaś mi powiedzieć wcześniej. - Spojrzałem na nią. - Przecież rano ja dawałem im jeść więc mogłem je też wyczyścić gdybyś mi powiedziała, że trzeba to zrobić.

 

- Wolę to robić sama. - Zaprzestała szczotkować i pogłaskała swojego konia po pysku. - Lubię z nimi przebywać.

 

- Rozumiem.

 

- Nie, ty i ja to co innego. - Powiedziała nagle, a ja nie rozumiałem o co jej chodziło. - Ty lubisz jego, lubisz zwierzęta, ale nie znasz tego powodu. - Zamilkła na chwilę. - A ja kocham je, bo włożyłam w nie dużo czasu i pracy.

 

- Dałaś im nadzieję na lepsze jutro. - Stwierdziłem. - Pokazałaś, że choć wszyscy w nie wątpili one są warte więcej niż nie jeden najszybszy koń świata.

 

- Bo wystarczy w coś uwierzyć i oddać temu całe swoje serce.

 

Przysięgam, że zrobiłbym wszystko by teraz spojrzała na mnie tak jak na swojego konia. W jej spojrzeniu było widać tak wiele. Musiała naprawdę je kochać.

 

- A czy to działa tak samo z ludźmi? - Zapytałem a wzrok Lori przeniósł się na mnie, teraz to ona nie rozumiała mnie. - No czy jeśli ja uwierzę i oddam ci całe swoje serce to czy też to się uda?

 

- Kaleb...

 

- Tylko pytam, sama tak powiedziałaś. - Westchnęła. - No przecież tylko sobie żartuję.

 

- Kiepskie żarty. - Wróciła do szczotkowania konia. - Im szybciej skończymy tym szybciej stąd pójdziemy.

 

Nie skomentowałem jej słów, zaczęliśmy szczotkować konie bez rozmawiania i jak się okazało szło nam sprawniej co było dziwne, bo co za różnica czy gadamy czy nie. Do domu zaczęliśmy się zwijać bardzo późno. Nie wiem ile zajęło nam to wszystko, ale wiem, że długo.

 

LORI

 

Szliśmy po schodach do góry, gdy weszliśmy już na piętro zamierzałam iść do siebie, ale poczułam czyjąś rękę na nadgarstku. Spojrzałam na Kaleb'a, był tak samo zmęczony jak ja. Patrzyliśmy sobie w oczy, ja pierdole, że też musi mieć szare oczy. Tak nie powinno być. Zbliżył się do mnie odrobine bliżej, ale też nie za blisko.

 

- Idziesz do mnie? - Wyszeptał. - Chociaż szybciej pójdziesz spać.

 

Spojrzałam na niego z lekkim nie zrozumieniem, czy my musieliśmy aż tak komplikować sobie życie? Dlaczego nie umieliśmy ze sobą rozmawiać jak ludzie. Naprawdę uwielbialiśmy komplikować sobie życie.

 

- Co? - Spytałam zdziwiona. - Nie rozumiem.

 

- Znając ciebie, zakradniesz mi się w nocy do pokoju. - Wyjaśnił. - Więc już za w czasu proponuję ci abyś poszła spać od razu ze mną.

 

- Ale...

 

- Oboje wiemy, że i tak to zrobisz. - Przerwał mi. - Więc? Idziesz ze mną czy zostajemy przy naszej już tradycji i tej nocy znów zakradniesz mi się do łóżka.

 

- Ale nie zrobisz niczego dziwnego, tak? - Spojrzałam mu poważnie w oczy. - Zero dziwnych rozmów i tekstów.

 

- A przytulić się chociaż mogę? - Zapytał patrząc na mnie niewinnym wzrokiem. - Trochę czułości nikogo jeszcze nie zabiło.

 

- Jeśli twoje ręce zjadą gdziekolwiek indziej niż moja talia to przysięgam ci...

 

Nie do kończyłam, bo chłopak nagle się zbliżył. Chciałam się cofnąć, ale ściana za moimi plecami mi to uniemożliwiła. Kaleb nachylił się bardziej w moją stronę a konkretniej jego usta znalazły się tuż przy moim uchu.

 

- Możesz mi wierzyć, że moje ręce jeszcze nie raz zjadą niżej lub wyżej w zależności od tego co będziemy robić. - Wyszeptał mi do ucha. - Ale to nie dziś.

 

Odsunął się ode mnie na co odetchnęłam z ulgą. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że się spięłam i zesztywniałam.

 

- To co? - Spojrzałam na niego zdziwiona, mówił coś? - No idziesz ze mną czy będziesz się po nocy zakradać?

 

- Nie wiem. - Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, Kaleb wbijał we mnie spojrzenie którym chciał mnie prześwietlić. - Mówię poważnie.

 

- Widzę, spięłaś się. - Znowu zrobił krok w moją stronę. - Nie reaguj tak na mnie, nie dotykam cię nawet.

 

Znowu się odsunął, jego mina jasno mówiła, że nie za bardzo podoba mu się to jak bardzo się przy nim spinam. Ale ja nie miałam nad tym kontroli, to był odruch. Kaleb uważnie skanował moje ciało a to sprawiło, że poczułam się jeszcze bardziej niekomfortowo. Dlaczego on do cholery mi to robił? Nic mu nie zrobiłam a on właśnie nawet bez dotykania z sekundy na sekundę torturował mnie coraz bardziej. Tak, przespałam się z Kayden'em, ale jego znałam a dotyk Kaleb'a był dla mnie obcy, co innego gdy ja go przytulałam dziś rano a co innego gdy on sam znalazł się tak blisko mnie.

 

- Kaleb...

 

- Nie reaguj tak na mnie.

 

W jego oczach widziałam lekki strach i obawę. Nie wiedziałam czym było to spowodowane, ale w jego głosie było słychać jakby smutek. Patrzyłam na niego a on na mnie, oboje patrzyliśmy na siebie nie rozumiejąc tej sytuacji.

 

- Chodźmy spać. - Zaproponowałam chcąc wybrnąć z tej sytuacji. - Jesteśmy zmęczeni.

 

- Ale gdy zaśniemy to, to się nie zmieni. - Spojrzałam na niego jeszcze bardziej zdziwiona. - Twoja reakcja na mnie.

 

- Po prostu nie jestem zwyczajna, że ktoś jest tak blisko. - Wyjaśniłam. - I nie mów nic o Kayden'ie, bo jego znam bardzo długo i jestem do niego zwyczajna, wiem czego mogę się po nim spodziewać a ty jesteś dla mnie dalej zagadką, kimś nie znanym, twój dotyk jest obcy.

 

Skinął głową i po prostu wszedł do siebie zamykając za sobą drzwi. Nie chciałam wiedzieć o czym myślał ani co miał w głowie. Wystarczyło mi to, że widziałam te wszystkie emocje na jego twarzy i w jego oczach. Zrobiło mi się go szkoda, ale to nie moja wina, że tak zareagowałam. To był za bliski kontakt z nim, może i go przytulałam ale to co innego niż takie rzeczy. Muszę się do niego bardziej przyzwyczaić.

 

KALEB

 

Reakcja Lori na moje nagłe zbliżenie jasno mi pokazała, że ona potrzebuje dużo czasu na przyzwyczajenie się do mnie. Leżałem od godziny bez celu w łóżku i wpatrywałem się w sufit myśląc co dalej. Nagle drzwi powoli się otworzyły a w nich stanęła Lori.

 

- O, jednak przyszłaś. - Wyszeptałem.

 

- Nie mogę spać. - Wyjaśniła niepewnie wchodząc do mojego pokoju i zamykając za sobą drzwi. - Mogę?

 

- Zawsze możesz.

 

Dziewczyna położyła się nie daleko mnie, ale wiedziałem jedno. Dziś na pewno nie będziemy spać. Pomiędzy nami panowała taka atmosfera że nie było mowy o spaniu. No bynajmniej dla mnie, bo po chwili spojrzałem na Lori i... Spała. Czyli to ja zawale noc. Lori sobie spała jak gdyby nigdy nic podczas gdy ja kompletnie nie mogłem spać. Dopiero po naprawdę długim czasie zasnąłem. Może to dlatego, że czułem jej bliskość mimo, że nie była aż tak blisko. Obecność Lori dawała mi coś czego nie dawała mi żadna inna dziewczyna : ciepło. Nie chodziło tu o faktyczne cielesne ciepło a o myśl, że po prostu mam kogoś obok, że nie byłem sam.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania