The Mysterious girl - Rozdział szósty
Lori właśnie sprowadzała do boksu siwo jabłkowatego konia z pastwiska, ja czesałem grzywę karego konia, bo jak się okazuje nowy koń nie jest tak posłuszny jak jej konie. Był wieczór a my jak debile siedzieliśmy w stajni z końmi i się nimi opiekowaliśmy. Co było w tym wszystkim najlepsze to to, że nie czuliśmy się z tym głupio, nawet wręcz przeciwnie, było to takie przyjemne uczucie. Przez większość czasu panowała między nami taka przyjemna cisza i żadnemu z nas to nie przeszkadzało i nie było to niekomfortowe. Lori chyba była w szoku tym, że się nie odzywam, bo co chwile posyłała mi spojrzenia. W końcu jednak się odezwałem bo była rzecz która mnie zastanawiała. Lori wprowadzała tego szatana do stajni.
- Skąd ty go w ogóle wytrzasnęłaś, pojechałaś na jednym a wróciłaś z dwoma. - Powiedziałem patrząc jak koń opornie idzie. - Każdy koń zawsze tak opornie tu idzie jak go skądś bierzesz? - Skinęła głową. - No to masz ciekawie, życie pełne rozrywki.
Lori dosłownie toczyła wojnę z koniem, bo może i nie dębował i nie wierzgał ale strasznie się szarpał. Ona jednak się nie denerwowała, cierpliwie czekała aż koń zechce iść i z nią współpracować. Chciałbym mieć taką cierpliwość jak ona. Lori wprowadziła konia do boksu. Nagle jak zjawa zza rogu pojawił się Leon. Chwile stał w miejscu i na nas patrzył aż wreszcie się odezwał.
- Macie zamiar dziś przyjść do domu? - Spytał Leon wchodząc niepewnie do stajni.
Ani ja ani Lori nie zwróciliśmy na niego uwagi. Ja nie gadałem z nim od tamtej afery i nie zamierzałem z nim gadać dopóki nie przeprosi. A Lori nawet nie chciała go słuchać po tym wydarzeniu, po prostu go unikała. Jednym słowem, żadne z nas nie chciało z nim gadać. Więc nie wiem po co tu przyszedł i czego oczekiwał z naszej strony.
- To ty robisz jej za zastępstwo, nie moja wina, że tego nie zauważasz. - Powiedział zły.
- Nawet gdybym kurwa robił za zastępstwo, a tak nie jest to chuj cię to powinno obchodzić. - Nie zamierzałem się z nim drugi raz o to kłócić.
Choć dopiero po czasie zrozumiałem, że powinno go to obchodzić jako mojego przyjaciela. Bo przyjaciół ma się po to, żeby nas chronili i przestrzegali przed złem, by byli przy nas w trudnych chwilach. Byłem jednak za bardzo na niego zły by bardziej to przemyśleć, poza tym nie był już moim przyjacielem. Może miał w sobie coś z przyjaciela, ale nie zmieniało to faktu, że jedyne co zrobił to wywołał burzę i sprawił, że nie mieliśmy ochoty go widzieć. Może myślał, że robi dobrze, ale nie robił.
- Jesteś najgorszym przyjacielem jakiego miałem, wiesz o mnie prawie wszystko, ale jakoś chuj cię obchodziło ile chciałem ci opowiedzieć. Przy was nigdy nie mam prawa głosu, uważacie, że za dużo mówię i zawsze mnie przez to odtrącacie, gdy gadacie nie pozwalacie mi dojść do słowa. - To był moment w którym zamierzałem mu powiedzieć co leży mi na duszy. - Wasze głupoty były ważniejsze od tego co czułem, nigdy nie mogłem być sobą bo wy mi na to nie pozwalaliście.
- Mogłeś powiedzieć... - Zaczął ale mu przerwałem.
- Ile razy próbowałem! - Krzyknąłem bo naprawdę byłem zły. - Zawsze byliście tylko wy i wy a ja się nie liczyłem. A teraz gdy mam kogoś kto mnie rozumie i chce mnie słuchać to tobie to przeszkadza.
- Bo ty jesteś hetero. - Powiedziała prawie nie słyszalnie Lori. Leon posłał jej gromiące spojrzenie a ja nie wiedziałem do czego ona zmierza. - A on jest gejem. - Dopowiedziała.
Wyglądała jakby w tym momencie wszystko zrozumiała, a ja miałem mętlik w głowie. Mój przyjaciel był gejem? Czemu nic nie mówił?
- Lori milcz. - Warknął Leon. - Zanim powiesz za dużo.
- Nie, to ty milcz Leon. - Powiedziałem bo szczerze mnie zainteresowało to co chciała powiedzieć Lori. - Czemu ja w ogóle nic nie wiem? Mieszkam tu od prawie dwóch tygodni, znam cię w chuj długo i nic nie wiem.
- A po co ci to do wiedzy? - Spytał. - Od kiedy rwiesz się tak do rozmów? - Spytał patrząc wrogo na Lori. - Wolałem jak milczałaś.
- Idź. - Powiedziałem patrzą na niego wrogo.
Mógł mnie obrażać, ale nie ją. Była jego siostrą, powinien ją szanować a nie zachowywać się jak chuj wobec niej. W dupie miałem to co mówił o mnie ale do niej nie mógł tak mówić. Nawet ja miałem do niej inne nastawienie niż do dziewczyn z którymi łączył mnie tylko seks to on tym bardziej powinien ją jakoś traktować.
- Chce z tobą pogadać. - Powiedział. - Teraz.
- Ale ja nie chce z tobą rozmawiać. - Odpowiedziałem. - W ogóle.
- Jezu naprawdę tak cię omotała? Jesteśmy przyjaciółmi. - Miałem ochotę się zaśmiać na te słowa, przecież sam ostatnio powiedział, że to koniec naszej przyjaźni. - Poróżniła nas.
- Ona? A to nie ty przypadkiem to wszystko zacząłeś gdy zacząłeś się śmiać z tego, że czyszczę konie? - Spytałem. - Przyjaźń? Jaka przyjaźń, przyjaciele powinni się wspierać i rozumieć a ty ani trochę mnie nie wspierasz a tym bardziej nie rozumiesz. Od tygodnia nie jesteśmy przyjaciółmi i ty bardzo dobrze o tym wiesz. - Powiedziałem. - I to nie Lori nas poróżniła tylko ty, było wszystko dobrze dopóki się nie odezwałeś.
Leon wyszedł ze stajni. Wszystko co mu powiedziałem było szczere i prawdziwe. Nie żałowałem żadnego z wypowiedzianych przeze mnie słów. Spojrzałem na Lori, chciałem by rozwinęła swoją myśl. Ale też nie chciałem jej zmuszać. Zamierzałem trzymać się moich słów z kuchni, poczekam aż będzie gotowa i nie będę na nią nalegał.
- Powiesz mi o co chodziło? Co miałaś na myśli mówiąc, że ja jestem hetero a on gejem. - Powiedział patrząc na nią niepewnie. - Jeśli nie chcesz nie musisz ale trochę mnie tym zaciekawiłaś. I od kiedy Leon jest gejem?
Lori chwile stała bez ruchu, byłem ciekawy ale nie zamierzałem jej zmuszać do tego by ze mną gadała. Jaki był sens zmuszania jej do mówienia, jeśli nie będzie sama z siebie się odzywać tylko będę ją zmuszał nic tym nie zyskam. Jedynie mogę zyskać to, że mnie przez to z nienawidzi, a tego w żadnym wypadku nie chciałem. Wręcz przeciwnie chciałem by się przede mną otworzyła, a na to musiałem zapracować.
- Nie musi... - Nie dokończyłem bo odezwała się.
- Od zawsze, a ma to do tego, że mu się podobasz. - Powiedziała.
Po tych słowach prawie padłem, przez chwile myślałem, że sobie żartuje. Ale nie. Lori była poważna i nic nie wskazywało na to, że zmyśla. Mówiła poważnie. Chwile mi zajęło zanim przetrawiłem te informacje.
- Lori nie żartuj sobie. - Powiedziałem poważnie a jej postawa się nie zmieniła. - Czemu ja o wszystkim dowiaduje się ostatni? - Spytałem a ona wzruszyła ramionami. - I co ja mam teraz zrobić? Musimy coś z tym zrobić. Jestem zdecydowanie hetero i nie widzi mi się nic z twoim bratem.
Usiadłem na kostce siana zastanawiając się co mogę zrobić z tą sprawą. Wpatrywałem się w jeden punkt jakby odpowiedź była tam napisana. Niestety była przede mną jedynie łaciata klacz w boksie. Lori usiadła obok, siedzieliśmy w milczeniu aż nagle się odezwała.
- Amavi. - Powiedziała a ja spojrzałem na nią pytająco. - Twój ulubiony koń ma na imię Amavi.
Spojrzałem na nią pytająco, przecież nie nad tym teraz...
- Próbujesz odwrócić moją uwagę, dziękuję, ale naprawdę muszę coś wymyślić. - Powiedziałem posyłając jej lekki uśmiech. - Homofobem nie jestem, ale nie kręcą mnie chłopacy.
Siedzieliśmy tak w ciszy aż nagle Lori wstała i otworzyła najpierw boks kasztanowatego konia i poszła po coś do siodlarni, wróciła z siodłem i uwiązem. Założyła koniu siodło i podpięła uwiąz zawiązując go po drugiej stronie tym samym robiąc z niego wodze. Wyprowadziła konia z boksu podchodząc do mnie i podając mi uwiąz służący jako wodze. Następnie znowu weszła do siodlarni i wyszła z kolejnym siodłem i uwiązem, osiodłała karego konia i również wyprowadziła go z boksu. Przyniosła mi schodki.
- Jest już późno, gdzie chcesz jechać? - Spytałem na co wzruszyła ramionami. - Co to ma na celu? To w niczym nie pomoże.
Mimo to dziewczyna wsiadła na konia, westchnąłem i również wsiadłem na konia tylko po schodkach. Ruszyliśmy, nie wiedziałem gdzie chciała jechać i po co. Ale skoro ona jechała , to było proste, że i ja za nią pojadę. Bo od kiedy ją zobaczyłem zapragnąłem żyć zasadą "tam gdzie ona, tam i ja". A po jej ostatniej wyprawie i powrocie po tygodniu zaczynałem mieć obawy, że znowu gdzieś zniknie. Poza tym chciała żebym jechał. Nie było innej opcji niż to, że pojadę z nią. Skończyło się na tym, że jeździliśmy po lesie jakieś trzy godziny. Nie czułem już swojego tyłka. Zastanawiałem się czy to siodło jest konieczne, może bez niego mój tyłek by tak nie cierpiał.
- Możemy wracać? - Spytałem. - Wszystko mnie boli i na dodatek nie czuje już własnego tyłka.
Powiedziałem jej dosłownie to co myślałem, na początku zamknąłem oczy myśląc co ja zrobiłem, powinienem powiedzieć to bardziej... Nie dosłownie uświadomiłem też sobie, że w sumie mogłem powiedzieć coś gorszego więc w zasadzie to to nie wypadło tak źle, ale o dziwo Lori jedynie skinęła głową i zaczęliśmy wracać, może i wszystko mnie bolało, ale dzięki tej przejażdżce zapomniałem o reszcie świata. Myślałem, że to gówno da, a jednak pomogło. Wyłączyłem się i przestałem szukać rozwiązania na siłę. Tego potrzebowałem. Już wiedziałem dlaczego żyła tym trybem, bo on faktycznie był skuteczny i pomagał. Gdy wjechaliśmy do stajni zsiadłem z konia i zacząłem się przeciągać, Lori w tym czasie zaczęła ogarniać konie.
- Ciebie nic nie boli? - Zapytałem na co pokręciła przecząco głową. - Zazdroszczę.
Ale czym ja się dziwiłem? Przecież ona często robiła sobie takie wypady do lasu. Była przyzwyczajona do długiej jazdy. Gdy wprowadziła konie do boksów i wyniosła siodła i uwiązy poszliśmy do domu. Otworzyłem drzwi do pokoju a Lori chciała iść dalej, jednak złapałem ją za nadgarstek i wciągnąłem do swojego pokoju zamykając za nami drzwi i oparłem się o nie. Spojrzałem na nią, patrzyła na mnie pytająco.
- Obawiam się, że jak zasnę to znowu znikniesz, więc śpisz u mnie. - Powiedziałem. - Chyba, że chcesz u siebie to pójdziemy do ciebie, mi obojętne.
Podeszła do drzwi więc się odsunąłem, otworzyła je i wyszła z mojego pokoju więc wziąłem kołdrę, poduszkę i koc. Gdy wszedłem do jej pokoju spojrzała na mnie. Miałem wrażenie, że w duchu prosi o cierpliwość. Ale co może poradzić na to, że nie chcę spuszczać jej z oczu. Rozłożyłem kołdrę na podłodze, dziewczyna cały czas uważnie na mnie patrzyła. Gdy usiadłem na swoim "łóżku" poklepała miejsce obok siebie na łóżku, nawet się przesunęła i zrobiła mi miejsce.
- Nie, zostanę na podłodze. - Powiedziałem pewnie. - Jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi nie umiem spać z dziewczynami w łóżku.
Postawiłem na bycie szczerym, dziewczyna nie wyglądała jakby ją to bawiło, czyli raczej zrozumiała mój problem. Bynajmniej tak myślałem dopóki po jakiś dwudziestu minutach od położenia się spać nie poczułem, że Lori kładzie się obok. Spojrzałem na nią, nasze oczy się spotkały.
- Lori, ja naprawdę nie zasnę. - Powiedziałem. - Nie umiem, dlatego ostatnio poczekałem aż zaśniesz i po cichu wybyłem z twojego pokoju.
- Ja nie zasnę wiedząc, że śpisz obok na podłodze. - Powiedziała przykrywając mnie swoim kocem.
- Czyli mamy problem. - Odpowiedziałem wzdychając.
I tak o to leżeliśmy, no ja leżałem bo Lori po chwili zasnęła. Ja zasnąłem jakoś dwie godziny później i to jakimś cudem. Koc Lori mnie ogrzewał i to bardzo dlatego się odkryłem, ona jednak dalej spała przykryta. Podziwiałem ją, że jeszcze się nie ugotowała. Bo ja po dziesięciu minutach byłem cały mokry. Podejrzewam, że jakbym pod nim zasnął to bym się obudził cały spocony, chociaż byłem typem osoby której było cały czas zimno nie lubiłem spać przykryty bo szybko się ogrzewałem i od razu się odkrywałem. Moje ręce zawsze były zimne, śmiałem się, że to po prostu płynie z serca.
***
Obudziłem się, Lori nie było obok. Z lekkim przestrachem wyleciałem z pokoju, od razu zacząłem jej szukać. Najpierw poszedłem do kuchni od razu sprawdzając salon gdy przez niego przechodziłem. Ruszyłem do stajni, tam też jej nie było. Zacząłem panikować. W ostateczności udałem się do łazienki. Otworzyłem drzwi i... Była chyba brała prysznic bo myła zęby w samej bieliźnie, oparłem się plecami o framugę i zjechałem po niej. No takiego widoku to się nie spodziewałem. Ale to nie to było moim powodem zjechania po futrynie, powodem była natychmiastowa ulga bo znalazłem Lori.
- Jezu nie strasz mnie tak nigdy więcej. - Powiedziałem powoli uspakajając się. - Dostałem prawie zawału.
Lori zdając sobie sprawę z mojej obecności natychmiast wzięła ręcznik i się nim zakryła, ale... Było za nią lustro. Nawet nie wiem po co się zasłoniła, bo cholera jej ciało było ideale.
- Zdajesz sobie sprawę, że za sobą masz lustro? - Spytałem na co dziewczyna obejrzała się za siebie i owinęła się ręcznikiem. - Chociaż w sumie nie wiem co zasłaniasz bo twoje ciało jest... Cóż, pociągające.
Dziewczyna ruszyła w moją stronę i myślałem, że dostanę z liścia ale ona pociągnęła mnie za rękę do środka po czym zamknęła drzwi następnie je zakietowała, by nikt ich nie otworzył. Wróciła do mycia zębów a ja nie wiedziałem co o tym myśleć. Pierwszy raz miałem sytuacje gdzie dziewczyna wciągnęła mnie do łazienki. Owszem, widziałem nieraz nagą dziewczynę, ale żadna z nich nie była dla mnie ważna, a ona była dla mnie kimś. Nie była dla mnie zwykłą dziewczyną która miała zaspokoić moje potrzeby, od niej uczyłem się nowych rzeczy, chciałem z nią przebywać. Tylko... Czy ona tego chciała? W końcu nie oddała mojego pocałunku. Lori dokończyła myć zęby, domyślałem się, że teraz będzie się ubierać, mam wyjść? Nie miałem pojęcia jak się zachować a nim zdążyłem cokolwiek zrobić Lori do mnie podeszła, jej ręce wylądowały na moich ramionach, obróciła mnie do siebie tyłem i dosłownie postawiła w koncie.
- A mówili, nie szukaj dziewczyny bo będzie cię ustawiać po kątach. Ty nie jesteś nawet moją dziewczyną a już mnie po kontach ustawiasz. - Powiedziałem stojąc w kącie, ale nie był bym sobą gdybym czegoś nie dodał. - Tak w ogóle fajna bielizna.
Nie odezwała się, myślałem, że to zignorowała lub wywróciła oczami, ale ta myśl minęła gdy dostałem ręcznikiem w głowę.
- Nie ładnie rzucać przedmiotami w ludzi.
Chciałem się odwrócić, ale to by było dla niej w chuj niekomfortowe. Ja widziałem już mnóstwo dziewczyn w samej bieliźnie i bez niej, ona natomiast raczej nigdy tego nie doświadczyła i nie chciałem sprawdzać jej reakcji. I nie, nie chodziło mi o to, że widziała faceta w bokserkach czy dziewczynę w bieliźnie a o to, że raczej nikt nie widział jej w bieliźnie, no może poza tym całym Conorem.
- Myślałem, że znowu gdzieś poszłaś, nie możesz mnie tak straszyć. - Zacząłem bo właśnie przez to znaleźliśmy się w tej sytuacji, przez to, że się przestraszyłem, że znowu gdzieś zniknęła. - Mogłaś zostawić mi jakąś kartkę czy coś.
- Tak to ma wyglądać? - Spytała nagle.
- Ja tylko się o ciebie martwię. - Powiedziałem nie wiedząc co innego mam powiedzieć. - Co w tym złego?
Nie odpowiedziała, niepewnie obróciłem głowę w jej stronę, stała w bez ruchu wpatrując się w ścianę. Wyglądało to niepokojąco, ale Lori przecież odpływała praktycznie co chwile. Bardziej mnie niepokoiło to o czym myślała. Chciałbym znać jej myśli.
- Lori? - Spytałem niepewnie całkowicie się odwracając, miała na sobie koszulkę ale dalej stała w majtkach. - Coś się stało? - Podszedłem do niej niepewnie.
Nie odpowiedziała po prostu wzięła spodnie i wyszła z łazienki, zaczynałem się niepokoić. Może nie powinienem, bo to Lori i robi tak prawie zawsze. Jednak za każdym razem czułem niepokój. Poszedłem za nią, weszliśmy do jej pokoju. Rozejrzałem się bo w sumie to nie zrobiłem tego ani razu od kiedy tu wchodzę. Zawsze moja uwaga skupia się na Lori, teraz jednak się rozejrzałem. Na ścianie nie daleko łóżka była mała tablica. I na tym skończyło się moje przeglądanie pokoju, bo tablica zwróciła moją całą uwagę. Były na niej zdjęcia, w większości przedstawiały chłopaka który na większości z nich zasłaniał ręką twarz. Zdjęcia były z różnych lat i w różnych miejscach. Lori ustała obok mnie, spojrzałem na nią, wpatrywała się w zdjęcia.
- Chyba nie przepadał za zdjęciami. - Powiedziałem w końcu przerywając te cisze. - Czemu ich nie zdjęłaś?
Lori na mnie spojrzała na mnie jednak jej wzrok od razu wrócił do zdjęć, dla mnie były to zwykłe zdjęcia. Ale wiedziałem, że dla niej były to przedmioty które trzymały wspomnienia, bo może ja nie czułem nic patrząc na te zdjęcia a ona czuła wszystko. Poczułem nagły smutek, bo doszło do mnie, że ja nigdy nie miałem takiej osoby jaką Lori była dla niego, może i nienawidziłem robienia zdjęć, ale chciałbym by ktoś mi je robił w różnych sytuacjach i wydrukowywał po czym przyczepiał na tablice. I właśnie w tym momencie do mnie dotarło, że Lori nigdy nie będzie taka jak przed jego śmiercią. Bo w momencie gdy on umarł umarła też część Lori.
- Zazdroszczę mu. - Nie wiem czemu te słowa padły z moich ust. - Miał okazje poznać prawdziwą ciebie.
Po chwili spojrzałem na inne zdjęcia, na niektórych byli razem i ktoś inny robił zdjęcia, na niektórych nie zasłaniał twarzy, ale to chyba dlatego, że nie wiedział, że są robione. Jedno zdjęcie rzuciło mi się w oczy najbardziej, obaj siedzieli na łaciatym koniu, on trzymał wodze konia. Przyglądałem się temu zdjęciu dłuższą chwilę. Aż coś przyszło mi do głowy.
- Ten łaciaty koń był jego? - Spytałem niepewnie.
- Nasz, wybrał go. - Odpowiedziała nie patrząc na mnie, cały czas wpatrywała się w zdjęcia. - Wybrał też ogiera którym została pokryta. Mieliśmy razem wymyślić mu imię, temu źrebakowi.
Zrobiło mi się jej szkoda, nie zasłużyła na tyle cierpienia. Nie powinno jej to spotkać. Zasługuje na coś lepszego. Teraz już wiedziałem czemu zwykle widywałem ją z łaciatym koniem i jej źrebakiem. Coraz lepiej zaczynałem ją rozumieć. Dowiadywanie się nowych rzeczy na jej temat sprawiało mi radość. Ale wiedziałem, że gdy poznam ich historię, nie będzie ona taka radosna jak te zdjęcia i odkrywanie nowych rzeczy na temat Lori.
- Przykro mi. - Powiedziałem, bo nie wiedziałem co innego mogę powiedzieć. - Musiał być dobrym przyjacielem.
Nawet nie wiem w którym momencie Lori się do mnie przytuliła i zaczęła płakać, ale ja tego nie słyszałem. Tylko to czułem bo ona płakała bez głośnie. Wolała cierpieć w milczeniu. Współczułem jej, nie wiedziałem jak to jest stracić przyjaciela ale musiało to być chujowe i bolesne uczucie. Tak pokłóciłem się z Leonem i nasza przyjaźń rozpadła się i go straciłem w pewien sposób. Ale to nie było to samo co śmierć Conora. Ja widziałem Leona a ona Conora nie. Do stajni poszliśmy dopiero po jakiejś godzinie bo mimo tego, że Lori była już prawie ubrana to ja byłem jeszcze w wczorajszych ciuchach. Zajęliśmy się zwierzętami, choć ja przez większość czasu patrzyłem na Lori. Może i zwierzęta mnie tolerowały ale to nie było to samo co miała z nimi Lori, to jak je głaskała, to jakie były spokojne w jej obecności. To było coś pięknego, nawet nie wiem w którym momencie Lori zaczęła mnie obserwować, stała przy łaciatej klaczy i na mnie patrzyła.
- Co? - Spytałem, bo nie miałem pojęcia o co jej chodzi.
Ja stałem i głaskałem Amaviego a ona łaciatego konia, konie były na pastwisku więc z nimi siedzieliśmy i tak spędzaliśmy czas. Dopiero dziś zobaczyłem, że kary koń ma na szyi bliznę, musiało coś się stać podczas jej nieobecności z nim. Dopiero po chwili zrozumiałem, że przyłapała mnie na tym, że się w nią wpatrywałem i dlatego tak na mnie patrzyła.
- Nie zwracaj na mnie uwagi, po prostu patrzę. - Powiedziałem jednak ona nadal na mnie patrzyła. - Po prostu lubię cię obserwować gdy przebywasz ze zwierzętami.
- Co w tym takiego? - Spytała.
Od momentu w którym zaczęła się do mnie odzywać moje życie stało się jakieś lepsze. Choć chciałbym by rozmawiała ze mną cały czas a nie tylko czasami gdy ją coś natchnie. I żeby rozmowy nie były chwilowe, że powie trzy słowa i na tym się kończy. Miałem nadzieje, że pewnego dnia zacznie ze mną rozmawiać normalnie i poznam te całą historie, a nie tylko jakieś jej urywki.
- Wygląda to... Magicznie, czarująco i niezwykle. - Powiedziałem zacinając się bo nie wiedziałem jak jej to wyjaśnić. - Nie zwracaj na mnie uwagi, zachowuj się tak jakby mnie nie było lub jakbym na ciebie nie patrzył, bez różnicy. Po prostu bądź sobą.
Tak też zrobiła, nie zwracała na mnie uwagi choć wiedziałem, że ona czuła na sobie moje spojrzenie. Mimo to nie spojrzała na mnie. Nagle na podwórko wjechał Liam. Coś mi się tu nie podobało i nie pasowało, bo pojechał razem z Ostinem i Leonem, więc co tu robił? Zacząłem czuć spory niepokój. Zsiadł z crossa w takim tempie, że prawie się wywalił. Podbiegł do płotu pastwiska i zdjął kask.
- Lori, Leonowi odbiło, pojechał na cmentarz...
Nie zdążył powiedzieć nic więcej bo Lori wsiadła na karego konia i bez chwili wahania ruszyła, ja wziąłem swojego crossa i ruszyłem za nią. Co Leon chciał zrobić? Czemu Lori od razu ruszyła jakby wiedziała co się dzieje. Gdzieś z tyłu za sobą słyszałem cross Liama. Nigdy nie sądziłem, że koń może pędzić tak szybko, no i właśnie przypomniałem sobie, że ten koń miał być wyścigowym, już wiedziałem czemu. Pędził jak wiatr. Zastanawiało mnie to jak Lori się na nim utrzymuje skoro nawet nie ma uwiązu tylko sam kantar. Gdy byliśmy przy cmentarzu koń gwałtownie wyhamował i właśnie w tym momencie Lori z niego zeskoczyła. Wbiegła na cmentarz z którego słyszałem krzyki, Leona i Ostina.
- Ona cię zabije jak tkniesz ten grób! - Krzyknął Ostin.
- W dupie to mam! - Odkrzyknął Leon którego Ostin trzymał.
Lori od razu do nich podbiegła, Ostin puścił Leona. Ja i Liam szliśmy powoli w ich kierunku, choć może powinniśmy biec? Co jeśli ktoś się na kogoś rzuci?
- Gdyby ten chuj tu był nic takiego nie miało by miejsca! - Krzyknął. - Pierdolony samolub!
Leon w najlepsze się wydzierał, Lori mimo to podbiegła do nich i stanęła oko w oko ze swoim bratem. Nie wyglądała jakby się bała, choć Leon był w takiej furii, że naprawdę mógł jej coś zrobić.
- Naprawdę? - Spytała prowokująco. - Jesteś zraniony więc próbujesz zranić mnie, mądre i głupie jednocześnie. Wiesz, mądre, bo wiesz, że mnie to zaboli, głupie bo mi już na życiu nie zależy. A osoby które nie maja nic do stracenia nie boją się ryzyka.
- Zabierasz mi wszystkich których kocham. - Powiedział jakby hamował się przed wybuchem.
- Każdy decyduje za siebie, nie możesz nikogo do niczego zmusić. - Mówiła spokojnie.
Stała między pomnikiem Conora a Leonem, oddzielała go od pomnika by w razie czego nie zrobił niczego co mogłoby go zniszczyć. Nawet po jego śmierci go chroniła. Chciałbym by ktoś był taki dla mnie, by nawet po śmierci stał za mną murem. Niestety szanse na to były marne, znalezienie kogoś takiego było trudne i niemal nie możliwe. Nie w tych czasach.
- Kaleba mogłem! - Wrzasnął nagle, poczułem nagłą złość ale i ciekawość. - Gdyby nie ty już dawno by był mój, jest z rodziny niczym Conor, jest zepsuty!
Te słowa zabolały inaczej, fakt, że mówił to Leon którego jeszcze tydzień temu uważałem za przyjaciela był czymś okropnym. Leon właśnie powiedział, że mógł mnie do czegoś zmusić, człowiek którego traktowałem jeszcze nie dawno jak brata powiedział, że jestem zepsuty. Jak jakaś rzecz. Poczułem się jak rzecz.
- Żaden z nich nie jest zepsuty! - Nie podobało mi się to, że się kłócili. Tym bardziej, że byłem tematem tej kłótni. Lori mnie zaskakiwała coraz bardziej.- To, że mieli inne dzieciństwo niż inni nie czyni żadnego z nich gorszym. - W jednym momencie się uspokoiła, ona się umiała kontrolować. - I gdyby ci na nim zależało, tak naprawdę zależało, to wiedziałbyś, że nie lubi gdy się krzyczy.
Lori w tym momencie mnie rozbroiła... Skąd ona? Od początku wiedziałem, że jest inteligentna, ale nie, że aż tak. Ona nie broniła tylko Conora, zaczęła bronić też mnie. Poczułem się dziwnie, dziewczyna mnie bronił. Broni mnie przed Leonem tak jak broniła przed chłopakami z tamtej stajni. To był miły gest z jej strony.
- A ty niby skąd możesz to wiedzieć?! - Leon dalej się pieklił.
- Ty go nawet nie słuchasz, tu nawet nie chodzi o to, ty nawet nie zauważasz reakcji, nie widzisz niczego ani nikogo poza własnymi zachciankami. - Powiedziała.
Zaskoczyło mnie to jaka była spokojna i opanowana. Chciałbym umieć być taki spokojny, tym bardziej przy kłótniach z Leonem, ale nie umiałem. Gdy on zaczynał krzyczeć ja też, mimo, że tego nie lubiłem.
- Ale ja chociaż nie musiałem szukać zwłok swojego przyjaciela. - Powiedział zmieniając temat.
- Nie zranisz mnie, nie pozwolę ci się zranić. - Powiedziała. - Próbujesz ranić, ale nie wyjdzie ci to, nie wyjdzie bo nie wiesz wszystkiego. Może i odczuwam jego brak ale przynajmniej nie żałuję niczego co się stało. Rób co chcesz, ale pamiętaj, że pomnik stawiali nasi rodzice co się wiąże z tym, że jeśli go zniszczysz będą musieli kupić nowy.
Ruszyła w stronę wyjścia a ja stałe w miejscu, Lori wiedziała o tym, że nie lubię krzyku. Może i czasami sam krzyczałem, ale miałem ciarki na całym ciele gdy ktoś na mnie krzyczał. Nagle Liam pociągnął mnie za rękaw a ja zdałem sobie sprawę, że na cmentarzu byłem tylko ja i on. Ruszyliśmy do domu rodziny Danielsów, pieszo. Musieliśmy się przejść i przemyśleć to co się stało.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania