The Mysterious girl - Rozdział trzynasty
KAYDEN
Lori dalej spała a ja leżałem, bo nie chciałem jej obudzić. Było już późno, ale to była idealna pora na przemyślenia dotyczące tego, co robię dalej. Chciałem by wróciła do domu, to na pewno. Musiała pobyć z Kaleb'em i sama zobaczyć, że nie zostawi jej tylko przez to, że musi brać leki. A potem powinno być z górki. No może jest jeszcze jedna kwestia, gdy ich wczoraj obserwowałem podczas ich rozmowy zauważyłem, że Lori nie do końca czuje się przy nim pewnie. Nagle poczułem, że Lori się rusza i mocniej we mnie wtula.
- Czemu nie śpisz? - Spytała zaspana. - Która godzina?
- Nie wiem, ale już jest ciemno. - Odpowiedziałem. - Nie wzięłaś leków na noc.
- Wiem. - Mimo to nie ruszyła się by wstać. - Wyleciało mi to z głowy poza tym poszliśmy spać.
- Przyniosę ci ją. - Powiedziałem chcąc się podnieść, ale Lori mi to uniemożliwiła. - Lori...
- Jutro je wezmę, teraz śpijmy. - I może normalnie bym się zgodził, ale ja już to znałem, nie chciała brać leków. - Leki nie uciekną.
- Brałaś popołudniowe leki gdy mnie nie było?
Zapadła cisza, westchnąłem. No jasne, że nie. Lori gdy przez jakiś czas nie brała leków i potem z powrotem do nich wracała, wypierała to, że są jej potrzebne i że ich potrzebuje przez co nie chciała ich brać. Dopiero po jakimś tygodniu wszystko wracało do normy i sama brała leki świadoma tego, że są jej potrzebne, nie licząc momentów gdy pojawiały się skutki ich brania i nie była w stanie sama ich wziąć. Musiałem mieć ją na oczach by widzieć, że na pewno zażywa leki.
- Od jutra wracasz na leki. - Powiedziałem. - Wiem, że teraz myślisz, że cię zmuszam do ich brania byś była słabsza, ale za tydzień będzie już dobrze.
Objąłem ją mocniej. Nienawidziłem momentów gdy musiałem wmuszać jej leki. Ale wiedziałem też, że bez nich będzie z nią źle. Dlatego musiałem jakoś przeżyć następny tydzień, choć będzie ciężki dla nas obu.
- Kayden, nie chcę, przez nie, nie mam na nic ochoty. - Powiedziała łamiącym się głosem. - Czuję się jakby mi odbierały chęci do życia.
- Wiem, dziewczynko, ale będzie dobrze. - Pocałowałem ją w głowę i zacząłem uspakajająco jeździć ręką po jej plecach. - Obiecuję ci, że będzie dobrze.
- Może.
Lori znowu przysnęła, ale ja nie mogłem zasnąć. Coś nie dawało mi spokoju. Czy teraz będziemy się tak zachowywać? Jakbyśmy się ze sobą nie przespali? Sam nie wiem czy mi to odpowiada. Jest okej, nic się między nami nie zmieniło. Nie jest między nami dziwnie niezręcznie, jest tak jak zawsze. Przespaliśmy się ze sobą, ale to nic nie znaczyło. I sam nie wiedziałem czy to dobrze czy źle, ale wiedziałem, że nie może więcej dojść do takiej sytuacji. Było przyjemnie i fajnie, to fakt, ale gdyby Kaleb się o tym dowiedział byłby wściekły a to z kolei nie przysłużyłoby się Lori. Po lekach nie może się denerwować, bo od razu kreci jej się w głowie, dlatego Kaleb póki co nie może o niczym wiedzieć.
TYDZIEŃ PÓŹNIEJ
LORI
Po długim namawianiu przez Kayden'a wróciłam do domu. To nie tak, że nie chciał aby z nimi pomieszkiwała, po prostu stwierdził, że towarzystwo zwierząt dobrze mi zrobi. Oczywiście zanim wróciłam do domu chłopak upewnił się, że już jestem całkowicie świadoma i że będę brać leki gdy nie będzie mnie pilnował. Jednym z powodów który mi podał żebym wróciłam do domu było to, że on chodzi do pracy i że nie będzie mógł mnie przez cały czas mieć na oczach. Więc tak o to wróciłam do domu, ale chcąc nie chcąc byłam zmuszona do tolerowania odwiedzin rodziny chłopaka. Weszłam do kuchni i pierwsze co zobaczyłam to trójkę chłopaków przy stole, jeden z nich palił. Od razu do niego podeszłam i zabrałam mu fajkę gasząc ją przy zlewie. A po Kaleb'ie ani śladu.
- Jak moja mama wyczuje, że ktoś w tym domu palił wszyscy wylądujemy w kryminale. - Powiedziałam i otworzyłam szufladę a któryś z chłopaków się zaśmiał. - Jeśli macie jakieś problemy z zasadami mojej mamy może cię sobie stąd iść, nikt was tu nie trzyma.
- Po prostu to zabawne, że niby trzymasz się zasad domowych a jakoś przez jakiś tydzień cię tu nie było. - Mówił chłopak. - Gdzie się podziewałaś przez ten czas?
- U kolego, nie wiem czy takie słowo jest ci znane. - Odpowiedziałam i nagle usłyszałam trzask drzwiami. - Chyba nie jest w humorze.
Nagle do pomieszczenia wszedł Kaleb, był brudny od błota, musiało padać w nocy. Nie wyglądał jakby był w dobrym humorze. Był zły. Bardzo zły. Jego gniew było widać w tych siwych tęczówkach.
- Lori, przysięgam ci, że mnie coś za raz trafi. - Nie rozumiałam o czym mówił więc po prostu w milczeniu czekałam aż powie coś więcej. - Twój uparty koń i siwa bestia się na siebie rzuciły i nie da się ich rozdzielić, gryzą się, wierzgają i dembują.
Od razu ruszyłam w kierunku drzwi nie zastanawiając się dwa razy. Szybko ruszyłam do stajni a następnie do siodlarni. Chwyciłam za łuk i strzałę, ale niezwykłą strzałę. Od razu dostrzegłam dwa ogiery które ze sobą walczyły. Naciągnęłam strzałę celując w płot, musiałam je przestraszyć. Gdy tylko przednia część strzały wbiła się w płot poszły z niej iskry. Czyli nie będę nigdy żałować zakupu strzał jak z Teen Wolfa. Konie od razu się spłoszyły i ruszyły w przeciwne strony. Szybko ruszyłam w stronę Vidi'ego, na szczęście nie miał zbyt wielu ran, jedynie jakieś powierzchowne zadrapania. Od razu czuję ulgę, nic mu nie jest. Wpuściłam go na padok do innych koni i zaczęłam wołać Vedi'ego. Przybiegł, ale podszedł niepewnie, ale dał się pogłaskać, jego również wprowadziłam na pastwisko, ale samego. Kaleb oszalał, sprowadzać dwa ogiery z boksu do pastwiska brzmi jak prośba o zabicie. Wyjęłam strzałę z płotu i ruszyłam do domu za równo z łukiem jaki i strzałą. Chłopacy spojrzeli na mnie pytająco.
- Jeśli nie możesz zrobić niczego, bo jesteś słabszy, wykorzystujesz wiedzę nabytą przez lata. - Wyjaśniłam otwierając inną szufladę, bo poprzedniej dalej nie zamknęłam. - Patrzycie na mnie jakbym kogoś zabiła, a ja tylko wystrzeliłam jedną strzałę.
- Nie mówiłaś, że umiesz strzelać z łuku. - Powiedział Kaleb. - I co to za strzała?
- Kayden mnie kiedyś nauczył. - Odpowiadam wsypując wybuchowy proch do strzały. - A to, jest wybuchowa strzała, taka jak w serialu Teen Wolf.
- Yhm, brałaś leki? - Zmienił temat. - Bo mówił, że już niby jest okej i nie trzeba cię aż tak kontrolować, ale szczerze to ani trochę mu nie wierzę.
- To lepiej zacznij, bo źle wychodzisz gdy go nie słuchasz. - Powiedziałam odkładając łuk na blat. - Wiesz dlaczego ufam Kayden'owi bez granicznie?
- Bo się z tobą przelizał? - Spytał patrząc na mnie, och, myślał, że wszystko wie. - Jak chciałaś się całować przy świetle księżyca mogłaś powiedzieć, naprawdę nie byłoby problemu.
- To nie on pocałował mnie, tylko ja jego, to była moja decyzja, tak samo moją decyzją było to, że się ze sobą prześpimy. - Powiedziałam. - I wiesz co? Nie żałuję niczego.
Na twarzy chłopaka przez chwilę widoczne było zdziwienie, ale minęło równie szybko jak się pojawiło.
- No to wasza przyjaźń już za długo nie potrwa, bo on się w tobie buja a ty nic do niego nie czujesz. - Parsknął śmiechem. - A jak wiemy na tym świecie nie da się tak przyjaźnić.
- I właśnie tu się mylisz, nasza relacja zawsze jest taka sama. - Patrzyłam na niego obojętnym wzrokiem. - Wracając, ufam mu, bo widział mnie w każdym stanie, nie ważne jak źle ze mną było, on zawsze był obok, nie zostawił mnie nigdy, nie ważne co się działo. Chronił mnie przed wszystkim i każdym, nawet przede mną samą.
- Więc postanowiłaś się z nim przespać dla frajdy? - Spytał. - No to skoro już się ze sobą przespaliście i jest ładnie pięknie, to kiedy w końcu dostrzeżesz mnie?
- Dostrzegam cię Kaleb, ale ty masz wiecznie jakieś problemy. - Tłumaczę. - Jesteś zły o Kayden'a, ale ja się ciebie nie czepiam gdy pieprzysz się z kim popadnie.
- Już ci mówiłem coś na ten temat. - Mówi patrząc na mnie, Jest zły, nie pokazuje tego, ale w jego oczach widzę furię. - Skończyłem z tym.
- Jakoś na imprezie gdy prawie wchłonąłeś usta Arii to nie było widać togo abyś to rzucił. - Wytknęłam mu.
- Nie rozpaczałaś jednak długo bo poszłaś pocieszać się Kayden'em. - Ja się zastanawiam, co ma jedno do drugiego, bo ja nie pieprzę się z połową miasta. - Ale raczej nie jest tak zadowalający jak ja.
- Przypomnę ci, że gdy mnie pocałowałeś, nie oddałam pocałunku. - Nie zamierzałam odpuścić tej rozmowy. - Więc lepiej się zastanów kto tu jest nie zadowalający.
- Może faktycznie Leon miał racje. - Mówi po chwili ciszy. - Lepiej było gdy się nie odzywałaś.
Nie chciałam go już dłużej słuchać, a wiedziałam, że jeszcze chwila i się rozpłaczę, a tego nie chciałam. Nie przy nich. Złapałam za łuk i wyszłam z domu, nie obchodziło mnie to, że byłam na boso, chciałam się znaleźć jak najdalej stąd. Dlatego poszłam do stajni i chwyciłam kołczan, następnie gwizdnęłam aby Vidi przyszedł. Ruszyłam przed siebie, pozwalając mu mnie prowadzić. Cwałował przed siebie a ja po prostu starałam się nie rozpłakać i cieszyć się tą wolnością którą mi dawał.
KALEB
Chodziłem po kuchni, najpierw byłem na nią zły, ale potem przypomniałem sobie, że przecież to Lori, ta sama niewinna dziewczyna która nauczyła mnie podejścia i szacunku do zwierząt. Byłem zły. Ale już nie na nią a na siebie, bo wiedziałem, że ją zraniłem. Nie chciałem tego. Chłopacy na mnie patrzyli i zadawali pytania, ale miałem ich gdzieś. Nawet nie obchodziło mnie to, że byli świadkami tego całego cyrku. I szczerze mówiąc chyba pierwszy raz poczułem strach, gdy do domu wszedł Kayden.
- Kayden, co za miła niespodzianka... - Zacząłem ale jego wzrok jasno mówił, że wyczuł atmosferę w domu. - No bo...
- Co odjebałeś? - Spytał nie zbyt przyjemnym tonem. - Mów zanim przejdę do czynów.
- Pokłóciliśmy się...
- Zostawiłem ją tu na jeden dzień a ty już jej coś zrobiłeś. - Powiedział. - Powiedz mi, co ja mam ci kurwa zrobić?
- Sama zaczęła! - Krzyknąłem wyrzucając ręce w powietrze. - A ty się z nią przespałeś.
- Sama chciała, a ty powinieneś być odpowiedzialny i wiedzieć, że na lekach nie za bardzo jest sobą i ma jak to ujmowałeś setki razy : swoje humorki. - Powiedział zły. - Miałeś jedno zadanie, obserwować ją by nigdzie nie zrobiła sobie krzywdy przez skutki uboczne leków, gdzie ona jest?
- Ne wiem, wyszła. - Nie miałem ochoty krzyczeć, czułem się winny. - Mogę ci...
- Sam ją znajdę. - Spojrzał na mnie wrogim spojrzeniem. - A ty się już do niej nie zbliżaj.
I wyszedł, wziął jej leki i poszedł. Normalnie bym za nim poszedł, ale ewidentnie był zły. Jednak mimo, że jej szukał, nie znalazł jej. Szukał jej przez dwie godziny i wrócił wkurwiony, więc milczałem. Był strasznie nerwowy, co rozumiałem i nie rozumiałem, Lori nie wzięła leków więc miał się czym obawiać, ale z drugiej to leki wywoływały skutki uboczne, więc była przecież bezpieczna. Nagle drzwi od dworu powoli się otworzyły. Lori weszła do środka, od razu chciałem do niej podejść i z nią wszystko wyjaśnić, ale Kayden uniemożliwił mi to ręką. Sam ruszył w jej stronę.
LORI
Byłam tak wściekła, że gdy pojechałam w las i zsiadłam z Vidi'ego to najpierw się wydarłam, ale że to nie pomogło to nie kontrolowanie przywaliłam pięścią w drzewo. Ale jeden raz nie pomógł. Ani dwa. Ani trzy. Dopiero po pięciu uderzeniach poczułam lekką ulgę. Może... Może oni mają racje. Może faktycznie było lepiej gdy się nie odzywałam. Gdy wróciłam do domu i poszłam do łazienki od razu przyszedł do mnie Kayden. Nie zdążył nic zrobić a ja już się w niego wtuliłam, potrzebowałam go teraz. Chłopak delikatnie wziął moją prawą rękę przyglądając się jej.
- Nic mi nie jest. - Powiedziałam dalej się w niego wtulając, tyle, że teraz jedną ręką. - Zejdzie po kilku dniach.
- Leci ci krew i masz strasznie pozdzieraną skórę. - Wpatrywał się w rany ze skupieniem. - Opatrzę ci je i jedziemy do mnie.
Spojrzałam na niego zdziwiona, przecież sam mnie tu przyprowadził i chciał aby została, teraz to już w ogóle go nie rozumiem.
- Nie wiedziałem, że wystarczy jeden dzień abyście chcieli się pozabijać. - Odsunął mnie od siebie i posadził na pralce i sięgając bandaż z szuflady a następnie zaczął owijać mi nim dłoń i knykcie. - O co...
- Żałujesz, że się ze sobą przespaliśmy? - Wypaliłam nagle nie dając mu dokończyć jego wypowiedzi, spojrzał na mnie zaprzestając swojej czynności. - No wiesz, zrobiliśmy to tak nagle...
- Nie żałuję. - Odpowiedział patrząc mi prosto w oczy. Mówił prawdę. Chwilę się nad czymś wahał, ale po chwili z jego ust padło pytanie. - Pamiętasz jak powiedziałem ci, że czekam na ciebie?
- No pamiętam. - Chłopak wrócił do zawijania bandażu. - I co to ma ze sobą wspólnego?
- To, że może i całowałem się z wieloma dziewczynami, ale nigdy nie posunąłem się dalej. - Mówił spokojnie zawijając bandaż. - Zawsze czekałem na ciebie, tylko ty mogłaś leżeć przytulona do mnie na kanapie, tylko ty mogłaś nosić moje ciuchy, tylko tobie mogłem robić warkocza, ale przede wszystkim tylko ty mogłaś mieć moje serce.
Te słowa brzmiały pięknie, ale było mi go szkoda, bo wiedziałam, że nigdy nie odwzajemnię jego uczuć. A on do cholery zasługiwał na to pierdolone szczęście. Mimo, że to Conor był bliższy mojemu sercu, to Kayden zawsze o mnie dbał bardziej.
- Kayden...
- Wiem. - Przerwał mi. - Wiem, że nigdy nie poczujesz do mnie tego co ja czuję do ciebie, pogodziłem się z tym już dawno temu.
- Nie zasługuję na kogoś takiego jak ty. - Miałam ochotę się rozpłakać, a już w lesie wylałam wystarczającą ilość łez. - Krzywdzę cię a ty mimo to i tak jesteś zawsze obok.
- Od tego są przyjaciele. - Wyznał. - Ile razy Conor cię ranił a ty i tak go kochałaś?
- Przyjaciele ze sobą nie sypiają a Conor mnie nie dostrzegał, a ja widzę co ty czujesz. - Mówię prawie szeptem. - Wiem to od kiedy byłam w szpitalu gdy miałam jedenaście lat.
- Więc jesteśmy czymś więcej niż przyjaciółmi, ale czymś mniej niż parą. - Dokończył owijać moją rękę i zawiązał bandaż. - Dobrze, obiecałem sobie, że nie będę podejmował decyzji za ciebie, więc pytanie czy chcesz zostać czy...
- Jadę z tobą. - Przerywam mu. - Nie chcę tu z nim być bez nikogo w domu lub tymi jego kuzynami i bratem.
- Rozumiem, ale wiesz, że będziesz brać leki? - Spytał jakby chciał się w czymś upewnić, ale nie wiedziałam w czym. - Ja będę w pracy, w domu będzie tylko Devon, będziesz musiała mu mówić kiedy coś będzie nie tak.
- Dam radę. - Wiedziałam, że Kayden się martwił, ale nie mogłam tu dłużej zostać. - Dogadam się z nim jakoś.
- No mam nadzieję. - Powiedział ledwie słyszalnie. - Nie rób sobie więcej krzywdy, dobrze?
- Postaram się. - Odpowiedziałam. - Ale to ciężkie kiedy czujesz w swoim ciele tak wiele na raz.
- Wiesz, że kolejne leki nie są ci wskazane a i tak masz ich więcej niż miałaś, a minął tylko rok. - Przypomniał mi. - Musisz mówić co czujesz, musisz o tym rozmawiać, bo inaczej cię to przerasta.
Nie odpowiedziałam, chciałam już po prostu zamknąć się w jego pokoju przed resztą świata i udawać, że nie istnieję. W jego pokoju czułam się bezpieczniej. Przy nim czułam się bezpiecznie. Nie odezwałam się do Kaleb'a gdy wychodziliśmy, choć on próbował ze mną porozmawiać. Ale ja nie chciałam. Bo już podjęłam decyzję.
KAYDEN
Czułem, że coś jest nie tak, bo Lori praktycznie się nie odzywała. Jak tylko przyjechaliśmy do mojego domu zaszyła się w moim pokoju i nawet stamtąd nie wychodziła. A ja nie chciałem by była sama więc z nią przesiadywałem. Większość czasu po prostu leżała obok mnie i się we mnie wtulała. Lubiłem gdy się tak do mnie tuliła, lubiłem czuć jej bliskość. Ale w końcu musiałem poruszyć ten nie za przyjemny temat.
- A więc, o co między wami poszło? - To pytanie padło z moich ust bardzo niepewnie. - Jesteś podejrzanie cicho od kiedy wyszliśmy z twojego domu.
- Nie mam ochoty na rozmowę. - Wymamrotała wtulając się we mnie bardziej. - Chcę po prostu poleżeć i nic nie robić.
- Cokolwiek zechcesz. - Odpowiedziałem. - Ale coś jest chyba nie tak, bo jesteś jakby... Smutna?
Nie odpowiedziała, a ja nie ciągnąłem jej za język. Z doświadczenia wiedziałem, że jeśli będzie chciała to powie. Jednak mimo jej nie chęci do wychodzenia z pomieszczenia, ja wychodziłem, bo w końcu coś trzeba jeść i pić a przede wszystkim trzeba brać leki. Lori nie za bardzo podobało się gdy wychodziłem z pokoju, bo musiała mnie wtedy puszczać. A ja robiłem w tym czasie za jej poduszkę i misia. Nie przeszkadzało mi to, że musiałem z nią leżeć, bo zawsze uwielbiałem spędzać z nią czas, nie ważne jak, ważne, że z nią.
Dwa tygodnie później
KALEB
Furia. To właśnie czułem. Rodzice Lori i Leon wrócili godzinę temu, Lori wróciła przed chwilą. I pewnie zastanawiacie się co takiego się stało, że się wkurwiłem. Chciałem z nią pogadać. A ona mnie minęła jakby mnie nie zauważyła. Myślałem, że może nie ma ochoty ze mną rozmawiać. Ale nie. Ona po prostu zachowywała się tak, jakby mnie tam nie było. Na żadnym posiłku nawet na mnie nie spojrzała a w domu mnie po prostu mijała. Doprowadzała mnie tym do szału, nie dość, że nie było jej w domu dwa tygodnie to jeszcze zachowywała się jakbym nie istniał. Wieczorem rzuciłem się na kanapę gdzie siedział Leon i uśmiechał się do telefonu. Pisał z kimś. Spojrzał na mnie.
- Lori złamała ci serce czy co? - Spytał wpatrując się we mnie. - Nie przypominam sobie, żebyśmy byli pogodzeni czy coś.
- Pokłóciliśmy się o totalną głupotę. - Wymamrotałem. - Z kim tak piszesz?
- A nie ważne. - Powiedział wstając z kanapy. - Może kiedyś go poznacie, ale póki co to nic oficjalnego, nawet się jeszcze z nim nie widziałem.
Cieszyło mnie to, że przestał ukrywać swoją orientację i na dodatek chyba się wreszcie odkochał co było dla mnie wielką ulgą.
- A o co się pokłóciliście? - Zapytał nagle i z powrotem usiadł. - W sensie byliście trochę pokłóceni jak wyjeżdżaliśmy, ale chyba nie aż tak by się zachowywała wobec ciebie tak jak się zachowuje.
- W sumie sam nie wiem. - Mówię po chwili. - Chyba o Kayden'a, jestem o niego zazdrosny. Ale to jej wina, zachowuje się przy nim tak swobodnie i na dodatek się z nim przespała, choć on twierdził, że mi pomaga a się z nią przespał.
Leon cierpliwie czekał aż skończę mówić a ja cały czas obserwowałem jego reakcje, jego mina nie mówi nic.
- Powiedziałbym, że mnie to dziwi, ale nie. - Był obojętny. - Co do Kayden'a, nie masz o co być zazdrosnym.
- Jak to kurwa nie mam. - Miałem ochotę zrobić mu krzywdę. - Ty rozumiesz...
- Rozumiem, Kayden jest dla Lori bardzo ważny, nigdy nie byli razem i nie będą bo ona nie czuje do niego tego czegoś ale są ze sobą po postu blisko. - Wyjaśnił. - Co do Kayden'a to raczej nie kłamał z tą pomocą, bo jedyne czego pragnie dla Lori to szczęścia. Zawsze o nią dbał i raczej tak już zostanie, bo on jej nie zostawi, nawet jeśli będzie kogoś miała, on zawsze będzie obok niej nie zależnie od sytuacji. Wiec jedyne co ci pozostało to go zaakceptować.
- Nie ma mowy. - Powiedziałem od razu. - Jak mam niby zaakceptować to, że ją dotyka i całuje?
- Nie wiem co się stało podczas gdy nas nie było, ale chyba sporo waszych kłótni mnie ominęło. - Zaczął wstawać z kanapy, ale jeszcze na chwilę usiadł i na mnie spojrzał. - Słuchaj Kayden'a, on zna ją najlepiej i jeśli ktokolwiek ma ci pomóc to tylko on.
Nie miałem już ochoty z nim rozmawiać dlatego wstałem z kanapy i poszedłem do kuchni, wyjrzałem przez okno, Lori skakała na swoim koniu przez przeszkody. Szczerze mi się to nie podobało, bo co jeśli nagle pojawią się skutki uboczne brania leków? Przecież nie jest w stanie przewidzieć kiedy się pojawią.
- Czy to dobry pomysł by jeździła na koniach jeśli w każdej chwili mogą się jej pojawić skutki uboczne? - Spytałem.
Miałem nadzieję, że odpowie mi pani Diana, która myła gary, ale uprzedził ją ktoś inny.
- Nie możesz jej zabronić robić czegoś co kocha. - Odpowiedział Kayden. - Można ją obserwować i w razie czego po prostu reagować, ale odbieranie jej czegoś do czego została stworzona nie wchodzi w grę.
Spojrzałem na niego nie chętnie, sięgał coś z lodówki. Ale właśnie coś do mnie dotarło. On ją chronił, kochał, dbał i przy tym wszystkim pozwalał normalnie funkcjonować. Nie zabraniał jej się dobrze bawić, bo miał ją cały czas na oku aby nic jej się nie stało. Chyba zaczynało do mnie docierać dlaczego Lori wolała jego towarzystwo a nie moje. Obaj ją kochamy, ale to on jest dla niej lepszy, daje jej wolność jednocześnie jej pilnując, daje jej coś na co ja bym nie pozwolił, bo za bardzo bałbym się, że coś jej się stanie.
- Kayden? - Wypowiedziałem niepewnie jego imię a on pijąc wodę kiwnął głową. - Jakim cudem ty jesteś taki spokojny i nie boisz się jej pozwalać na tak wiele rzeczy?
- Bo dla mnie zarówno jak i jej zdrowie jak i szczęście są na tym samym miejscu. - Odpowiedział. - Wiem, że może się jej coś stać, ale wiem też, że kocha czuć się wolna, a tą wolność jest w stanie dać jej tylko Vidi, bo tylko na jego grzbiecie czuje tę wolność.
Vidi, czyli tak nazywał się jej koń.
- Ale...
- Nie ma tu żadnego ale. - Przerwał mi. - To nie jest nic co zabrania jej normalnie żyć, może i ma jakieś skutki uboczne, ale to nie znaczy, że masz z nią postępować jak z jajkiem. Lori nie lubi gdy kogoś się nad nią użala, chce żyć normalnie, więc tak też się zachowuj, jakby nic się nie działo.
- Jak ty możesz to mówić z takim spokojem jakby cię to nie obchodziło? - Przecież już trochę go znałem, wiedziałem, że on sam czuł niepokój. - Wiesz, że może się jej coś stać jeśli nagle będzie skakać lub galopować i pojawią się skutki uboczne leków.
- Sam do tego przywykniesz i będziesz spokojniejszy.
Wziął wodę i wyszedł z domu a ja wróciłem wzrokiem do Lori. Ku mojemu zdziwieniu nie była już na swoim koniu a na siwo jabłkowitym. Po chwili z niego zsiadła i zaczęła podchodzić z nim do każdej przeszkody. Jednak dalej już nie patrzyłem poszedłem do swojego pokoju i się tam zamknąłem na cały dzień.
LORI
Był wieczór a ja nigdzie nie mogłam znaleźć mojego szkicownika. Przeszukałam cały pokój i nigdzie nie było po nim śladu. Musiałam więc iść zajrzeć do Kaleb'a może gdzieś go widział. Nie pamiętałam gdzie z nim byłam ostatni raz, dawno nie rysowała i akurat miałam ochotę porysować. Wyszłam na korytarz i spojrzałam na drzwi pokoju chłopaka, nie chciałam tam iść. Od kiedy wróciłam do domu po prostu mijamy się bez słowa a na posiłkach nawet na niego nie spoglądam. Praktycznie wróciłam do swojego poprzedniego stylu życia czyli do milczenia, rozmawiam jedynie z Kayden'em. Tęskniłam trochę za wspólnym szczotkowaniem koni i krótkimi wymianami zdań z Kaleb'em, ale przecież sam tego chciał. Przymknęłam na chwile oczy i zaciągnęłam się powietrzem próbując dodać sobie otuchy. Ruszyłam w kierunku drzwi od pokoju chłopaka i po prostu je otworzyłam od razu zamykając za sobą, po chwili stwierdzam, że lepiej mogłam tego nie robić albo powinnam zapukać zanim otworzyłam te przeklęte drzwi. Szybko obróciłam się przodem do drzwi, bo Kaleb właśnie zabawiał się sam ze sobą przy jakimś erotycznym filmie. Jednak chłopak szybko wyczuł moją obecność, bo nagle odgłosy z laptopa ucichły a Kaleb odchrząkną więc się obróciłam przodem do niego, ale na niego nie spojrzałam.
- Chcesz się może dołączyć? - Zapytał, nie wyglądał jakby krępowało go to, że właśnie przyłapałam go na masturbacji i oglądaniu erotyków. - Nie krępuj się, zapraszam.
Nie patrzyłam na niego, czułam się zbyt niekomfortowo.
- Nie musisz się bać na mnie spojrzeć, jestem ubrany. - Ewidentnie było mu do śmiechu, ale nie mi. - Przecież przespałaś się z Kayden'em, nie powinny cię krępować takie rzeczy.
Właśnie dlatego nie czułam się ani trochę dobrze przy Kaleb'ie, ani trochę się nie hamował i mówił wszystko bez żadnego skrępowania jakby właśnie nie mówił o seksie czy masturbacji. On nie widział tego, że dla mnie te rozmowy były strasznie niekomfortowe.
- Porozmawiamy? - Zapytał w końcu. - Unikasz mnie, nie parzysz na mnie i nawet się nie przywitasz jak mnie mijasz. Wiem, że zachowałem się chujowo, ale nie chciałem. Byłem zły po tym jak powiedziałaś, że przespałaś się z Kayden'em, bo od początku mnie do ciebie ciągnie i nie podoba mi się to jak blisko ciebie jest Kayden.
Nie uczył się na błędach. Tego byłam pewna, bo gdyby się uczył na błędach wiedziałby o co mi chodzi. A on nie wiedział.
- Zraniłem cię i przepraszam, ale nie zaprzeczysz temu, że Kayden się do ciebie klei. - Nie obchodziło mnie jego zdanie, nie znał nas. - Nie chcesz rozmawiać, to po co przyszłaś?
- Widziałeś gdzieś mój szkicownik? - Spytałam go niepewnie. - W moim pokoju go nie ma.
- Zostawiłaś go któregoś razu jak zwiałaś z mojego pokoju. - Odpowiedział. - Jest w szufladzie.
Wskazał na półkę nocną więc do niej podeszłam i otworzyłam. W pierwszej chwili mnie zamurowało a w drugiej wyjęłam jedną rzecz z szafki i pokazałam chłopakowi na co z rozbawieniem się zaśmiał.
- No co? Trzeba się zabezpieczać, tak? - Wróciłam wzrokiem do szuflady w której było pełno prezerwatyw. - Jak byś kiedyś potrzebowała to po sąsiedzku mogę ci pożyczyć.
Wyjęłam z szuflady mój szkicownik i jak najszybciej wybyłam z pokoju chłopaka. Jezu, co z nim nie tak? Ja rozumiem że cztery opakowania ale tam było z trzydzieści jak nie więcej. Weszłam do swojego pokoju zaczęłam rysować swoje konie aby następnie zabezpieczyć kartki w foli z laminatora i przyczepić na boksy aby były podpisane i każdy wiedział jak który koń się nazywa.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania