|This is OUR world| SCBM Rozdział II

,,A change''

 

Czułam się jakbym płynęła. W świeżym, porannym powietrzu czuć było przyjemny zapach lasu. Uczucie ciepła i bezpieczeństwa wydawało mi się nieprawdopodobne.

Wiedziałam, że stało się coś strasznego, tylko nie mogłam sobie przypomnieć co.

 

Nagle wszystko stało się jasne.

 

Przed moimi oczami przewinęły się wydarzenia z poprzedniego wieczoru. Począwszy od ataku szalonego Kłusownika, aż do rozmowy z dziwnym chłopakiem o imieniu Marcel.

 

Gwałtownie otworzyłam oczy. Badawcze spojrzenie chłopaka było pierwszą rzeczą jaką zauważyłam.

 

Spanikowana, zaczęłam miotać się jak ryba bez wody, próbując wyrwać się z uścisku chłopaka. Silny uścisk skutecznie ograniczał moje ruchy.

Chłopak najwidoczniej w ogóle nie uznał moich wyczynów za groźne bo nadal szedł równym krokiem i zdawało się, że w ogóle nie zwrócił uwagi na moje wygibasy.

 

-Postaw mnie!- spróbowałam krzyknąć. Mój głos był jednak zachrypnięty i słaby.

 

Chłopak zwrócił w końcu na mnie uwagę lecz nie przerwał marszu.

 

-Masz na ramionach poważne obrażenia od pazurów kłusownika. Straciłaś sporo krwi, a do tego jesteś wygłodzona. Naprawdę myślisz, że pozwolę ci w takim stanie iść samej?

 

Popatrzyłam na gęste, uniesione nad ciemnobrązowymi oczami brwi chłopaka. W świetle poranka dało się zobaczyć nieregularną bliznę na jego karku, ciągnącą się dalej, za koszulkę. Gdy się przypatrzyłam, zauważyłam, że to nie jedyna blizna jaką ma. Mimo to, zaczęłam się zastanawiać czy widziałam kiedykolwiek tak przystojnego faceta jak on.

 

-Tak w ogóle to dlaczego chcesz uciekać? Nie ufasz nam?

 

-Przepraszam. To był odruch.- powiedziałam patrząc na mijany przez nas las. Nagle coś sobie przypomniałam.

 

-Gdzie jest ten chłopak który mnie uratował? Patryk?

 

-Peter- poprawił mnie- Poszedł zapolować. Ale nie martw się, znajdzie nas. Znamy te tereny od dziecka. Przez to, że nocą las jest niebezpieczny musieliśmy nadrobić drogi, a do wioski pozostało jeszcze parę godzin marszu. Postanowiliśmy więc, że wcześniej lepiej dać ci coś do jedzenia. No wiesz, zanim umrzesz z głodu.

 

Obrzucił mnie rozbawionym spojrzeniem.

 

-Haha bardzo śmieszne- uśmiechnęłam się krzywo. Odzwyczaiłam się od żartów.

 

Gdybym po paru dniach bez jedzenia miała umrzeć, to już dawno leżałabym martwa.Od moich bliskich dowiedziałam się, że kiedyś ludzie nie mogli przetrwać nawet tygodnia bez jedzenia. A uwzględniając fakt, że wtedy dwa dni były dla nich jak teraz jeden, to nie mogę sobie wyobrazić jak bardzo byli słabi. W ciągu tych dwustu lat ludzie przystosowali się do ciągłego braku jedzenia. Po użyciu broni jądrowej, która w większym stopniu przyczyniła się do zniszczenia ludzkości, zapasy zgromadzone przez grupy ludzi którzy przetrwali uległy zakażeniu, więc nie nadawały się do spożycia. Ludzie zaczęli polować, i przyzwyczajać się do ciągłego głodu.

Osobiście najdłużej mogłabym wytrzymać bez jedzenia jakiś miesiąc. Marcel oczywiście musiał dobrze o tym wiedzieć.

 

Nagle bezszelestnie pojawił się przy nas Peter. Zmierzwił swoje mokre od mgły, ciemnoblond włosy i uśmiechnął się do nas zawadiacko. Kiedy zauważył, że jestem przytomna, jego twarz rozjaśnił jeszcze większy uśmiech.

 

-Hej Annie! Widzę, że się obudziłaś, jak się czujesz? -popatrzył na mnie radośnie.

 

Patrząc na niego nie potrafiłam się nie uśmiechnąć.

 

-Gdyby nie to, że twój kolega nie chce mnie puścić, to wspaniale. Dzięki Peter.

 

Chłopak szturchnął Marcela za ramię i spojrzał na niego z wyższością.

 

-Ha! Zapamiętała moje imię! I co teraz Marcuś, kto tu jest lepszy, hę? – uśmiechnął się kpiąco.

 

-Przed chwilą myślała, że masz na imię Patryk.- powiedział Marcel bezlitośnie.

 

-Co?? Jak mogłaś??- chłopak popatrzył na mnie z wyrzutem- Twój wybawca uratował ci życie a ty zapomniałaś jego imię.. Ech, ciężki jest los bohatera… – przesadnym gestem zakrył sobie ręką czoło i westchnął. Marcel przewrócił oczami.

 

-Nie pajacuj młody. Lepiej powiedz co znalazłeś.

 

Peter uśmiechnął się, podniósł rękę i pokazał nam dwa upolowane zające.

.

Rozbiliśmy mały obóz i rozpaliliśmy ognisko. Moi nowo poznani przyjaciele wszystkim się zajęli więc mi wystarczyło tylko siedzieć i patrzeć. Ciepła futrzana kurtka Marcela pachniała powietrzem i lasem. Od dłuższego czasu nie czułam się tak dobrze.

 

Zamknęłam oczy. Ciepło ogniska ogrzewało mi twarz. Mimowolnie przypomniałam sobie wieczory w mojej wiosce, kiedy wszyscy siadaliśmy przy ognisku i rozmawialiśmy. Byliśmy jak jedna wielka rodzina. Moja kochana mama, moja pełna życia siostra, mój drogi przyjaciel, moi nauczyciele, sąsiedzi..

 

Powstrzymałam głęboki smutek jaki zaczął mnie ogarniać i zmieniłam go na silną determinację. Wszyscy zginęli, a ja przeżyłam. Nie mogę się wiecznie mazgaić i zmuszać ludzi by poświęcali za mnie swoje życia.

Postanowiłam, że stanę się tak silna, że nigdy więcej, nikt nie będzie musiał tego robić.

 

Nagle przed oczami stanął mi obraz mojej mamy. Wyobraziłam sobie, jak strasznie musiała się bać i cierpieć kiedy kłusownik odgryzał jej głowę. Jednak nie czułam już obrzydzenia ani strachu. Otworzyłam oczy i wbiłam wzrok w ogień. Uczucie nienawiści było tak ogromne, że z całych sił zaciskając pięści obiecałam sobie, że pozbędę się tych wszystkich diabłów

 

CO DO JEDNEGO.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania