Tipis - część 1

Sonfiu, podpułkownik floty Zjednoczonych Układów Alfa, opadł z westchnieniem na fotel i zapatrzył się w przestrzeń. Znajdował się w swoim gabinecie, na szczycie wieży przystającej do dużego kompleksu budynków, w których mieściła się centrala kolonii karnej. Przez szerokie okna mógł obserwować srebrzystobiałą powierzchnię planety, po horyzont płaską i niewyróżniającą się niczym specjalnym. Niewysokie góry i kolejne placówki wydobywcze zlokalizowane były sto osiemdziesiąt kilometrów od centrali – mężczyzna pomimo niewiarygodnych możliwości inteligentnego szkła nie mógł ich dostrzec.

Obraz bezgranicznej pustki zawsze wzbudzał w nim nostalgię. Tęsknił za kosmosem; za nieograniczoną przestrzenią i olbrzymimi możliwościami, jakie dawały stanowiska oficerskie na statkach floty. Teraz był przykuty do planety i choć codziennie patrzył w gwiazdy, mógł jedynie oglądać prawie niezmienny widok – a jeszcze cztery miesiące temu latał, czuł przestrzeń, każdego wieczoru podziwiając inne gazowe olbrzymy. Sonfiu, jak każdy podpułkownik, musiał odsłużyć przydział na planecie, zarządzając na przykład kolonią karną.

- Jeszcze dziewięć tygodni – wyszeptał. – Potem wrócę.

Na Tipis sprowadzano głównie drobnych przestępców, którym należała się większa kara od grzywny lub gdy nie było ich na nią stać. Więźniowie pracowali na swoje utrzymanie wydobywając rtęć i inne surowce mineralne, w które obfitowała planeta. Bardzo często zdarzało się, że po kilku latach odsiadki ukaranemu kończył się wyrok, jednak tenże wolał zostać na planecie – miał większą swobodę od więźnia, choć według przepisów niewiele się od niego różnił; mógł założyć rodzinę, poruszać się swobodnie po wszystkich obiektach oraz, poza miejscem zamieszkania i wyżywieniem, otrzymywał skromną pensję. Warunki na Tipis nie były złe, a jak ktoś nie miał gdzie wracać, takie rozwiązanie było dla niego najlepsze, jeśli nie jedyne.

- Kiedy mnie awansują, dostanę własny okręt. Choćby taki niszczyciel… - Sonfiu rozmarzył się.

Otrząsnął się z rozpraszających myśli i rozejrzał po pomieszczeniu. Przed nim mieściło się olbrzymie elektroniczne biurko, umożliwiające wizualizację planów, analizę strategiczną postępów kolonii, dowodzenie stacjonującymi na planecie oddziałami i wiele innych operacji. Po drugiej stronie biurka stały dwa obite skórą krzesła, przygotowane w razie odwiedzin gości. Na prawo znajdowały się drzwi; za nimi dzień i noc przebywała któraś z jego sekretarek. Naprzeciw wejścia, pod ścianą, stała wielka, pancerna szafa, z najistotniejszymi dokumentami, bronią i skafandrem. Za fotelem, na którym siedział, otwierało się przejście do części mieszkalnej. Składała się ona z kilku luksusowych pokoi, jak przypadało oficerowi jego rangi.

- Panie podpułkowniku – usłyszał głos swojej sekretarki Eusen z głośników wbudowanych w biurko.

- Słucham – odparł.

- Placówka numer trzy drugiego sektora melduje śmierć dwóch pracowników w skutek wypadku przy pracy z maszynami. – W jej głosie nie było słychać żadnych emocji, takie wydarzenia zdarzały się od czasu do czasu.

- Co się stało? – zapytał pro forma.

- Jakiś wytrysk płynów silnikowych czy czegoś w tym stylu – pozwoliła sobie na luźniejszy ton. – W wyniku tego najbliżej stojącym rozszczelniły się kombinezony. Dwóch tego nie przeżyło, trzeci i czwarty są operowani.

Sonfiu zaklął cicho. W dokumentacji zostawionej przez jego poprzedników czytał o przypadkach wystawienia na działanie próżni – Tipis nie posiadał atmosfery – jednak nikt tego nie przeżył.

Czterech kolonistów to w końcu nie tak dużo, pomyślał. Ale morale spadnie, więźniowie będą pracowali jeszcze wolniej, obniży się wydobycie. A jeśli przychody z kolonii się zmniejszą, mogą mi odsunąć w czasie awans. Albo w ogóle podziękować mi za służbę, przeraził się.

- Kto zajmuje się ratowaniem poszkodowanych? – spytał ze zniecierpliwieniem.

- Lekarze przypisani do danej placówki – zdziwiła się tak oczywistym pytaniem.

- Wyślij im naszych chirurgów – rozkazał. – Najlepszych.

- Tak jest. – W jej głosie ponownie nie było słychać emocji.

Profesjonalistka, pomyślał. Dobrze mieć taką pod ręką.

Spojrzał na biurko, sprawdzając czas. Powrót drugiej zmiany, uświadomił sobie. Dwie trzecie pracowników właśnie się przebiera, kończąc lub szykując do pracy. Świetnie.

- Połącz mnie ze wszystkimi sektorami – rzucił. – Będę nadawać do wszystkich ludzi na planecie.

- Już, chwileczkę. – Rozłączyła się, wykonując polecenie.

Dwie minuty później w każdej placówce zabrzmiały słowa podpułkownika:

- Mówi zarządca kolonii: trzydzieści minut temu, na terenie drugiego sektora miał miejsce nieprzyjemny wypadek. Sytuacja jest pod kontrolą, nie ma możliwości rozwoju niebezpieczeństwa. Niestety dwóch pracowników zginęło, a dwóch innych jest w trakcie hospitalizacji. Chcę, żebyście wiedzieli, że nasi najlepsi lekarze są w drodze do poszkodowanych i zrobią wszystko, by ich uratować. Życzę owocnej zmiany.

Rozłączył się i odetchnął z ulgą.

- Co za czasy, żeby więźniom trzeba było dogadzać – mruknął.

Zajął się analizą danych spływających z całej planety. Wydobycie spadało z każdym miesiącem i nic nie wskazywało, by sytuacja miała się gwałtownie poprawić.

- Jak dalej będzie tak szło, ledwo osiągniemy wyznaczone minimum – powiedział sam do siebie. – Jeśli coś się wydarzy i przychody jeszcze bardziej spadną, korporacja obedrze mnie ze skóry.

Wstał z fotela i przeciągnął się, ziewając. Rozważał położenie się na chwilę do łóżka, gdy zabrzęczał cicho sygnał połączenia z sekretariatu.

- Hę? – rzucił.

- Major Meinisin do pana podpułkownika – zaanonsowała Eusen.

- Wpuścić.

Do gabinetu wkroczył postawny mężczyzna w przepisowym mundurze, jednak bez pagonów mających wskazywać jakikolwiek stopień przybysza. Zarządca od razu rozpoznał niedokładnie ogoloną twarz swojego starego przyjaciela, tak jak jego gwałtowny sposób poruszania się i przenikliwy wzrok.

- Twoja sekretarka nie zauważyła, że nie jestem już majorem? – spytał retorycznie.

- Jesteś – odparł Sonfiu, gestem pozwalając gościowi usiąść. – Ale teraz trochę mniej oficjalnie.

- Tak. – Westchnął ciężko, po czym kontynuował. – Ja właśnie w tej sprawie.

- Wszystko okazało się tylko mistyfikacją i niepotrzebnie zmarnowaliśmy czas, zajmując się tym? – Sonfiu popatrzył na niego ze złudną nadzieją w oczach.

- Nie. – Zniszczył jego marzenia Meinisin. – Przyleciałem do centrali prosto z laboratorium. – Położył na stole plik kartek. – Tu masz dokumentację badań. Ściśle tajne.

Nienazwany strach chwycił podpułkownika za gardło. Pełen złych obaw przerzucił parę stron i spojrzał ponownie na majora.

- Rozumiem, że nie mam wyjścia i jak najszybciej muszę o tym zameldować wyżej?

- Niekoniecznie.

- Jak to? – zdziwił się zarządca. – Przecież wcześniej czy później temat wypłynie. A jeśli generalicja dowie się tego nie z moich ust, to najmniejsze, co mnie czeka, to degradacja.

- A jeśli zameldujesz o tym wyżej, na planetę przylecą plutony, ubezpieczające olbrzymie statki naukowców. Stracisz co najmniej tygodniowy przychód, a to na pewno pogrzebie twoją karierę – korpo-właścicieli kolonii przecież nie obchodzi nic innego poza zyskiem.

- Wiem! – podniósł głos. – Znaleźliśmy pieprzonych obcych, a oni i tak wywalą mnie na zbity pysk, jeśli nie będą widzieli zwiększających się cyferek na swoich kontach! – Zrobił kilka wydechów na uspokojenie, po czym kontynuował:

- Wybacz, że się uniosłem. Masz jakiś pomysł?

- Owszem. Moja nowa pozycja w Siłach Specjalnych Wywiadu pozwala na naprawdę wiele. – Wstał i obrócił się przodem do okna. – Nie mogę zabronić ci mówić o odkryciu przełożonym, tak jak nie mogę pozwolić sobie nie mówić o tym swoim szefom. Jednakże, jeśli ty nie powiesz generalicji – co zakończy twoją karierę – możesz być pewien, że w razie czego wywiad się tobą zaopiekuje i przekona każdego, że działałeś dla dobra armii.

- Czyli tak sprawy stoją – mruknął. – Chcecie mieć wszystko dla siebie.

- Nie. – Obrócił się i spojrzał mu w oczy. – Po prostu chcemy móc w spokoju prowadzić badania i w odpowiednim czasie dzielić się ze światem informacjami. A banda głupków na karku wcale by tego nie ułatwiała.

- Mówisz, że mam twoje słowo? – wolał się upewnić.

- Mówię, jak jest – odparł. – W razie czego zrobię wszystko, by cię ochronić.

- Wierzę ci. – Wstał i podszedł do majora. – Chyba zaryzykuję.

- Poczytaj dokumentację i się zastanów. – Wskazał ręką na biurko. – Wracam do obowiązków. – Podali sobie dłonie i Sonfiu znowu został sam w pomieszczeniu.

Wrócił na fotel i zaczął przeglądać papiery pozostawione przez majora.

- Stworzenia wielokrotnie mniejsze od bakterii – mruczał. – Podatność na reakcje chemiczne: różnorodna. Co to ma znaczyć? – Przerzucił kilka kartek. – Czasem się palą, a czasem nie? – Ironizował, po czym wrócił do czytania. – Odkryte na terenie pierwszej placówki czwartego sektora na Tipis. To wiem, coś ciekawego mi powiedzcie. – Mówił sam do siebie, przerzucając kolejne strony. – Opis podatności na napięcie elektryczne? Obiecujące wyniki? Phi. – Wzruszył ramionami i odłożył plik.

Włączył tryb komunikacyjny na biurku i połączył się z sekretarką.

- Pani Euseniu, jak trzymają się nasi poszkodowani? – zapytał z troską w głosie.

- Jeden umarł, drugiego ustabilizowali i według nich jakiś czas pożyje – odpowiedziała po chwili.

- Mogło być gorzej – zauważył, uśmiechając się lekko. – Każ przygotować poduszkowiec na za godzinę.

Włożył dokumentację do niszczarki, po czym udał się do pokojów mieszkalnych złapać chwilę snu.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Nemo1214 3 miesiące temu
    Dlaczego takie słabe oceny? Mnie ten początek zainteresował. Daję 5*. W klasycznym, starym dobrym stylu s-f, a takimi treściami zaczytywałem się jako bardzo młody człowiek, więc jest mi to bliskie. Idę do 2 części. Pozdro
  • WDKarawela 3 miesiące temu
    Dziękuję, doceniam. Pozdro

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania