Poprzednie częściTipis - część 1

Tipis - część czwarta

Osiem dni później

 

- Meinisin? – Sonfiu odebrał połączenie, siedząc przy swoim biurku.

- Nie mogłem przyjść – zaczął tamten. – Ale mam dla ciebie bardzo ważną wiadomość: naukowcom udało się opracować sposób, dzięki któremu można ocalić Chona.

- Jaki? – Nadzieja, w którą przestawał wierzyć, wróciła z pełną mocą.

- Teraz będzie mi ciężko ci opowiedzieć. Zejdź do laboratoriów centralnego kompleksu naszej kolonii. Tam się spotkamy. – Rozłączył się, zostawiając podpułkownika z mnóstwem pytań na ustach.

***

Zarządca wszedł do niedużej sali i rozejrzał się wokół. Większość pomieszczenia zastawiona była urządzeniami różnych kształtów i rozmiarów, przy których kręciły się osoby w białych fartuchach, czepkach lekarskich i maskach. Sonfiu przy wejściu też musiał zaopatrzyć się w ubrania ochronne.

- Jest pan, podpułkowniku. – Stanął przed nim Meinisin i niedbale zasalutował.

Wśród innych ludzi major wolał zwracać się do zarządcy tak, jak nakazywały przepisy – nie wszyscy musieli wiedzieć o szczególnej relacji, jaka łączyła go z Sonfiu.

- Majorze, pokażecie, co udało wam się skonstruować? – Podpułkownik od razu przeszedł do rzeczy.

- W ciągu ostatnich dwudziestu minut ci przemili ludzie – zatoczył ręką wkoło, wskazując na wszystkich w sali – przedstawili mi szczegółowe działanie tego urządzenia. – Odsłonił białą zasłonę i ich oczom ukazała się szeroka, przeźroczysta tuba, podpięta z dwóch stron do pełnych kabli i przycisków foteli.

- Przekazywator, tak brzmi jego nieoficjalna nazwa, ma sprawić, że obce bakterie opuszczą mózg Feingawa – objaśnił.

- Tak po prostu? – zdziwił się podpułkownik.

- Oczywiście, że nie – odparł major, podchodząc bliżej aparatury. – Tu są dwa fotele. Nie chcę wgłębiać się w proces przebiegu badań, jak i w szczegółowe działanie przekazywatora, ale obecni w tym pomieszczeniu specjaliści doszli do wniosku, że jeśli udostępnimy obcym drogę między dwoma mózgami, część z nich przeleci z jednego ciała na drugie.

- Dlaczego?

- Nie wiemy do końca. Przecież to obcy. Jedna z najprawdopodobniejszych hipotez mówi o tym, że środowisko neuronalne jest im najbardziej przyjazne, daje im najlepsze możliwości rozmnażania się i rozwoju. Gdy jest ich za dużo w jednym miejscu, a mają możliwość przeniesienia się w inne, robią to.

- Rozumiem. – Pokiwał głową. – Jak miałoby wyglądać przekazanie i co to da?

- Do tej pory operację przeprowadzaliśmy jedynie na zwierzętach, wcześniej na martwych tkankach, nie wiemy więc, jak zadziała na człowieku; jednak wszystkie symulacje dawały pozytywne rezultaty.

- Symulacje – mruknął.

- Nie mogliśmy poświęcać czyjegoś życia, szczególnie bez pańskiej wiedzy.

- Wiem, dobrze robiliście. – Machnął ręką. – Mamy mało czasu. Proszę kontynuować.

- W trakcie badań okazało się, że mini bakterie przechodzą tylko na sieć neuronalną z wyższym lub podobnym poziomem rozwoju. Oznacza to, że z mózgu człowieka przejdą tylko na mózg innego człowieka, gdyż jesteśmy najinteligentniejszym gatunkiem w galaktyce. Nie da się ich też w żaden sposób zablokować – opuszczają jedno ciało, gdy zyskają absolutną pewność, że dotrą bezpiecznie do celu. Sieci neuronalne należy więc praktycznie złączyć, by operacja się powiodła.

- Dużo zrobiliście, naprawdę – pogratulował. – A czy…?

- Proszę się zastanowić nad koniecznością zadawania tego pytania, podpułkowniku – przerwał mu Meinisin. – Nie chce pan nas przecież obrazić. Tak, pobraliśmy próbki obcych razem z wydobywaną rtęcią, pozwoliliśmy im emigrować do neuronów szczura, a potem spróbowaliśmy wszystkiego, żeby je stamtąd wyciągnąć. Bez skutku. W środowisku naturalnym są bardzo ciężkie do złapania, a zagnieżdżone w sieci neuronalnej stają się całkiem nieuchwytne.

- Skąd pan wiedział…?

- Jestem od tego, żeby wiedzieć. – Uśmiechnął się nieznacznie. – Przejdziemy na zaplecze?

Udali się do drzwi na prawo, przeszli przez nie i znaleźli się w pustym, małym pokoju, z krzesłami i stołem pośrodku.

- Tak zwany rest room, w warunkach laboratoryjnych – wyjaśnił. – I nie chodzi oczywiście o toaletę.

Usiedli przy stole i major spojrzał zarządcy głęboko w oczy.

- Zrozumiałeś wszystko? – spytał.

- Tak mi się wydaje – odparł niepewnie Sonfiu.

- Czyli wiesz, że musisz wybrać?

- Co wybrać? – zaniepokoił się. – Między czym?

- Między śmiercią a śmiercią. – Jego głos był ostrzejszy od brzytwy. – Jak za starych, parszywych czasów.

- O co chodzi? – Oparł głowę na dłoniach. – Jestem chyba zbytnio przemęczony.

- Jesteś – zgodził się. – Pozwól, że wyłożę ci to bardziej klarownie: masz pod swoją jurysdykcją człowieka, który za dwa tygodnie najprawdopodobniej umrze. Masz rozwiązanie, ale wymagające, byś poświęcił inną osobę.

- Przecież…

- Ona nie zginie – kontynuował, odpowiadając na niezadane pytanie. – Przynajmniej nie od razu. Pewnie przez zmęczenie nie zauważyłeś, że nie rozwiązaliśmy jednego, dość istotnego problemu. Powiem nawet, że przez te kilka dni wręcz nie zbliżyliśmy się do rozwiązania.

- Rozmnażanie się. – Sonfiu oświeciło.

- Oczywiście, że tak. Z jednego mózgu do drugiego przenosi się tylko CZĘŚĆ obcych. Od momentu przekazania bakterie zaczną się rozmnażać w sieciach neuronalnych OBU zakażonych osób.

- W takim razie co nam to daje?! – wykrzyknął.

- Czas – odparł major spokojnie. – Przedłużasz życie tym ludziom. Dajesz czas nam, specjalistom, byśmy znaleźli ratunek dla zakażonych. No i wreszcie za miesiąc to przecież już nie będzie twój problem

- Nie mój problem – powtórzył głucho. – Prawda. Przetrwać jeszcze miesiąc, a nie będzie to mój problem.

- Musisz wybrać. – Wstał, za jego przykładem poszedł Sonfiu. – To ty jesteś zarządcą, dowódcą. Chociaż tkwię w tym bagnie po uszy, nie jestem w stanie ci doradzić. Z jednej strony zabijasz człowieka, z drugiej wydajesz wyrok na więcej istnień, zostawiając im jednak szansę na ratunek.

Wyszli na salę, a potem na korytarz. Było już późno, a obaj mieli jeszcze mnóstwo obowiązków. Zdjęli stroje ochronne i ruszyli w stronę wyjścia ze strefy laboratoryjnej.

- Wybierz mądrze, tak jak mówi ci rozum i sumienie – powiedział na odchodnym Meinisin. – I pamiętaj starożytną sentencję: wybrawszy raz, wybierać muszę zawsze.

Rozstali się w milczeniu, bez pożegnania. Sonfiu rozważał słowa, wypowiedziane przez starego druha, a major to uszanował. Wrócili do swoich wieczornych zajęć, poszli normalnie spać, ale żaden z nich nie odpoczął tej nocy. Śniły im się wydarzenia z wojny, gdy tak jak teraz, komuś przyszło wybierać między śmiercią a śmiercią. Czasem to byli oni. I nie zawsze słusznie wybierali.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania