To nie był pies

Zatrzymałem swój samochód na podjeździe prowadzącym do dużego, dwupiętrowego domu. Przyjrzałem się mu z zachwytem, wciąż lekko niedowierzając, że teraz jestem jego nowym właścicielem. Kupiłem go od starszego, chorującego mężczyzny, który nie miał rodziny, a zatem nikogo, komu mógłby przekazać budynek. Wiedział, że jego schorzenie wkrótce go wykończy, a zostawienie tak pięknego domu w ręce miasta nie było dla niego najlepszym wyjściem, zatem postanowił go wystawić na sprzedaż. Było kilku potencjalnych nabywców, jednak ostatecznie większość z nich się wycofała z kupna, a ostatni, który pozostał poza mną znalazł ofertę w tej samej cenie na dużo lepszy, jego zdaniem dom. Byłem szczęśliwy, że udało mi się go zgarnąć, nie przepłacając przy tym. Musiałem jak najszybciej znaleźć nowe mieszkanie. W dotychczasowym nie mogłem mieszkać ze względu na mój własny stan zdrowia, przez który od kilku miesięcy muszę brać codziennie dość drogie leki. Z drugiej jednak strony moje zadowolenie wywoływane tym budynkiem odpływało do kąta mojego umysłu za każdym razem, gdy przypomniałem sobie, że kilka dni po dokonanej transakcji staruszek zmarł. Szkoda go, był naprawdę sympatycznym człowiekiem i każda rozmowa z nim zdawała się nieco rozjaśniać dzień, nawet jeśli tyczyła się wyłącznie interesów.

Zgasiłem silnik i wyszedłem z pojazdu, aby lepiej przyjrzeć się mojej pięknej zdobyczy. Poczułem chłodny, rześki, jesienny wiatr, a uśmiech nie schodził z mojej twarzy, kiedy rozglądałem się po wysokiej jakości drewnianej elewacji, kolumnach wykonanych z impregnowanych pni drzew, wymodelowanych na styl greckich kolumn korynckich. Gdy skierowałem głowę do góry zauważyłem, że na kominie znajdowało się nieco za dużo sadzy, ale to nie będzie żaden problem. Przed budynkiem rozpościerało się podwórko wypełnione równo skoszoną, wilgotną trawą, a oddzielała mnie od niego metalowa brama z wieloma ozdobnymi zawijasami. Była zamknięta dużą, mosiężną kłódką. Dość przestarzały mechanizm i podczas przeszukiwania kieszeni w celu znalezienia klucza myślałem nad tym, czy dałbym radę przerobić ją na sterowaną pilotem. Jak tylko wyciągnąłem obręcz wypełnioną różnego rodzaju kluczami usłyszałem za sobą czyiś głos.

- Och, widzę, że jednak udało mu się sprzedać dom.

Lekko się wzdrygnąłem, gdy kompletna cisza została nagle przerwana. Odwróciłem się i na raz uspokoiłem, widząc przed sobą lekko zgarbioną staruszkę o ciepłym uśmiechu. Zaraz obok niej stał pies. Border collie sięgający jej do połowy ud. Jego sierść była w kontrastujących odcieniach bieli i czerni. Patrzył na mnie zdawać by się mogło niepewnym wzrokiem, od czasu do czasu spoglądając na swoją właścicielkę. Ponownie przybierając uśmiech na mojej twarzy ukłoniłem się lekko do nieznajomej. Zdaję sobie sprawę, że niewielu ludzi tak robi w obecnych czasach, jednak moi rodzice wychowali mnie na bardzo miłą i uprzejmą osobę, nieco na standardy ich pokolenia.

- Dzień dobry, szanownej pani - odrzekłem do niej. - Jestem Jason i to prawda, od teraz będę nowym właścicielem domu pana Williamsa.

- To dobrze, to byłaby strata, gdyby taki ładny budynek stał pusty - staruszka skierowała na chwilę wzrok na posiadłość. - Nazywam się Elizabeth, i wygląda na to, że od teraz będę twoją sąsiadką, mój drogi.

- Dobrze go pani znała?

- Na pewno dużo lepiej, niż wszyscy mieszkańcy tego miasteczka. Poznaliśmy się wiele lat temu podczas wspólnej gry w brydża. Często opowiadał mi o swoich historiach, które przeżył na wojnie. Był żołnierzem o wyższym stopniu, więc po przejściu na emeryturę i odłożeniu trochę dodatkowych pieniędzy udało mu się kupić ten dom. Williams posiadał wiele ciekawych zainteresowań, aczkolwiek najważniejszymi z nich były właśnie brydż, historie wojskowe, a także psy.

- Co do tego ostatniego nie mogę się dziwić. Również je uwielbiam, to niezwykle rozczulające i inteligentne stworzenia.

- Prawda, Williams mógł rozprawiać o nich godzinami. Pamiętam moment, w którym jego wierny pupil Reggie, z którym przeżył kilkanaście lat odszedł z powodu starości. Przez niemal dwa tygodnie zdawał się być zupełnie innym człowiekiem. Zawsze taki uśmiechnięty i zadowolony z życia, w tamtym okresie wpadł w stan melancholii. Tak bardzo przeżywał odejście jego przyjaciela.

- Tak, jestem w stanie to sobie wyobrazić. Dla niego to nie mogła być strata dużo mniejsza, niż gdyby zmarł ktoś z jego bliskich. To niezwykłe, jak bardzo jesteśmy w stanie związać się z psami.

- A teraz i on się zabrał. Naprawdę szkoda - Elizabeth westchnęła ciężko, po czym spojrzała w dół, na swojego psa. - Widzisz, Charlie? To nasz nowy sąsiad. Przywitaj się.

Zwierzę nie zareagowało na polecenie. Dalej niepewnie rozglądało się pomiędzy mną, a staruszką. Jego twarz, pomimo nieco ograniczonych sposobów wyrażania emocji zdawała się ukazywać wręcz zniecierpliwienie.

- Nie jest zbyt rozmowny - wyjaśniła kobieta. - Tak już ma od urodzenia.

- To nic nie szkodzi - zachichotałem pod nosem, podchodząc do psa. Ten zbliżył się bardziej do nogi swojej właścicielki, stykając z nią swój bok. - Spokojnie, przecież nic ci nie zrobię.

Nachyliłem się nieco, aby go pogłaskać. Gdy tylko dotknąłem czubka jego głowy poczułem coś nietypowego. Sierść Charliego była w dotyku... dziwna. Wyglądem pies ten nie różnił się za bardzo od innych tego typu, zatem futro powinno być miękkie i gęste. Te jednak zdawało się być wyłącznie w dotyku rzadsze, krótsze i na dodatek nieco przetłuszczone. Czy psia sierść w ogóle może się przetłuszczać? Cofnąłem dłoń, tym razem to ja stałem się niepewny. Mimo wszystko nie chciałem w jakiś sposób niepokoić staruszki, zatem przywróciłem spokojny uśmiech na mojej twarzy.

- Widzisz? Nic złego się nie stało - odezwała się Elizabeth do psa, po czym zwróciła się w moim kierunku. - To my na razie będziemy iść. Pewnie masz sporo do roboty w związku z domem, więc nie będziemy ci przeszkadzać.

- Oczywiście, zatem do zobaczenia - ukłoniłem się raz jeszcze, po czym kobieta wraz z czworonogiem oddalili się w kierunku najbliższego budynku, wyglądającego już na dużo bardziej standardowy dom. Zobaczyłem, jak Charlie zerknął na mnie przez chwilę, po czym ponownie zbliżył się do nogi staruszki. - Dziwny ten pies - pomyślałem.

Mimo wszystko postanowiłem się na tym na razie nie skupiać. Niepewność, którą czułem po kontakcie ze zwierzęciem znikła, gdy mój wzrok powrócił do budynku. Przeniósł się na pakę mojego pickupa, co spowodowało u mnie mimowolnie westchnięcie, gdy uświadomiłem sobie, ile rzeczy miałem do wniesienia. Nie było tego tragicznie dużo, jednak każdy z kartonów ważył po kilkadzieści kilo.

 

Nastał wieczór, nim zdążyłem ukończyć wszystkie czynności na dziś. Wnętrze budynku było równie okazałe, co zewnętrze. Wyglądało również na to, że pan Williams przed oddaniem domu posprzątał go w całości, lub, co bardziej prawdopodobne ze względu na jego stan zdrowia, wynajął kogoś, aby to zrobił. Po umyciu się w dużej wannie, na co zeszło mi sporo czasu, przez ostatnich kilka lat miałem tylko tanią kabinę prysznicową, przeszedłem przez jeden z korytarzy do salonu. W jego urządzonym na styl epoki wiktoriańskiej wnętrzu nad marmurowym kominkiem widniał obraz oprawiony w wytworną ramę przedstawiający zapewne pana Williamsa za czasów jego świetności. Mężczyzna ubrany w wojskowy mundur dumnie zadzierał głowę do góry, a u jego boku stał owczarek niemiecki z równie poważnym wyrazem twarzy, co jego ludzki kompan. Na płótnie poza nimi widniał jedynie zegar ścienny, którego wskazówki ukazywały godzinę w pół do trzeciej. Mając założony wełniany szlafrok, z kubkiem kawy w dłoni rozsiadłem się w wygodnym fotelu. Otworzyłem laptopa, aby wybrać sobie jakiś ciekawy film, przy którym mógłbym się zrelaksować, dopóki czegoś nie usłyszałem. Najpierw myślałem, że to moja wyobraźnia, lecz ten sam dźwięk powtórzył się kilkukrotnie. Cichy, subtelny szelest za oknem. Spojrzałem na nie, zasłonięte wysokimi firanami. Pomyślałem, że to może było jakieś zwierzę, które przypałętało się z pobliskiego lasu, jednak wolałem się co do tego upewnić. Nie chciałem mieć do czynienia z jakimś włamywaczem. Podszedłem do okna i odsłoniłem nieco zasłony. Zaniepokoiłem się, a moje serce mocniej zabiło, gdy to zobaczyłem.

Trwało to jednak chwilę, szybko zdałem sobie sprawę, że w istocie było to tylko zwierzę. Mimo wszystko widok dwóch okrągłych, świecących, wpatrujących się w okno oczu był w stanie wywołać choćby i chwilowy strach. Kiedy przyjrzałem się zwierzęciu bliżej, zauważyłem, że był to pies. Ten sam, którego widziałem wcześniej tego dnia. Charlie, pupil pani Elizabeth. Nieco mnie zdziwiło, co on tutaj robił. Pomyślałem, że może za czasów, kiedy pan Williams zamieszkiwał ten budynek Charlie często tu przychodził. Nie byłoby w tym nic dziwnego. Co jednak było nieco osobliwe to to, że pies stał ciągle w jednym miejscu i ani na moment się z niego nie ruszył. Chodziłem wzdłuż okna i zwierzę podążało za mną wzrokiem, intensywnie się we mnie wpatrując, jednak poza tym ani drgnęło. Jakby czegoś ode mnie chciało. Salon znajdował się dość blisko drzwi frontowych, zatem podszedłem do nich, odblokowałem i wyszedłem na zewnątrz, przy okazji zgrzytając zębami z powodu charakterystycznego pisku ich zawiasów. Wspomagając sobie pojedynczą, niestety już nieco uszkodzoną lampą na werandzie podszedłem do okna salonu i Charlie wciąż się tam znajdował. Nadal spoglądał na mnie szeroko otwartymi oczami, lecz tym razem powoli się wycofywał, jakby się mnie obawiał. Chciałem go jakoś uspokoić, nawet pomimo tego, że była niska szansa na zrozumienie przez niego moich słów.

- Hej mały, co ty tu robisz? Spokojnie, nie musisz się mnie bać.

Nie zdążyłem powiedzieć nic więcej. Spróbowałem wyciągnąć do niego rękę, ale trochę za późno przekonałem się, że nie był to najlepszy pomysł. Charlie uciekł w ciemność, w kierunku bramy prowadzącej poza teren budynku. Lampa z werandy nie oświetlała terenu na dalej, niż parę metrów, zatem nie byłem już w stanie dojrzeć psa. Wzruszyłem ramionami, mając nadzieję, że postanowił wrócić do swojej właścicielki. Przez resztę wieczoru nie zdarzyło się nic szczególnego. Kiedy obudziłem się następnego dnia jedną z pierwszych rzeczy, jakie postanowiłem zrobić było umycie włosów. Kiedy chwyciłem słuchawkę prysznicową i zacząłem przejeżdżać dłonią po moich już za bardzo przetłuszczonych włosach zdałem sobie z czegoś sprawę. Kiedy wczoraj głaskałem Charliego jego sierść była w dotyku dziwna, a jednocześnie znajoma, wtedy jednak nie byłem pewny dlaczego. Teraz przekonałem się, że ich faktura łudząco przypominała ludzkie włosy.

 

Przeglądałem internet w celu znalezienia na ten temat jakiś informacji. Nigdy jeszcze się z czymś takim nie spotkałem, jednak z tego co znalazłem wynikało, że psia sierść może stać się przetłuszczona na wskutek pewnych schorzeń skóry. Pokiwałem z wolna głową, mogło to mieć sens. Do tego ten pies być może nie lubił być głaskany, przez choroby skóry mogłoby to być dla niego nieprzyjemne. Mimo wszystko nie wyjaśniało to zagadki, dlaczego jego sierść w dotyku była dużo krótsza i rzadsza, niż w rzeczywistości. Mogłem wręcz przysiąc, że podczas głaskania go poczułem na palcach jego futro dopiero po chwili od dotknięcia go. Byłem dość skupiony na przeglądaniu różnorodnych stron, a w domu panowała zupełna cisza, czasami tylko przerywana podmuchem wiatru, więc ponownie się wzdrygnąłem, kiedy zadzwonił mój budzik, przypominający mi o wzięciu leków. Uśmiechnąłem się i pokręciłem głową. Może jednak ustawianie jako alarm Through the fire and the flames nie było najlepszym wyjściem. Po zażyciu ich pomyślałem o tym, aby dodatkowo zapytać się o tę sprawę mojego znajomego, który pracował w sklepie zoologicznym niedaleko stąd. Wolałem na razie nie zadawać takich pytań pani Elizabeth, nie byłem pewny, czy niebyły by nieco niepokojące. Przy okazji mógłbym jeszcze kupić jakieś lampki solarne, które rozstawiłbym wzdłuż chodnika do domu.

Wsiadłem do samochodu i podjechałem do bramy, po czym na chwilę opuściłem pojazd, aby ją otworzyć. Definitywnie będzie tu potrzebny pilot. Podczas otwierania stalowych skrzydeł bramy zauważyłem, że przerwy pomiędzy prętami są zbyt ciasne, aby pies takich rozmiarów się przez nie przecisnął. Do tego ogrodzenie dookoła nie posiadało żadnych otworów, a także jego wysokość sugerowała, że zwykły domowy pies również miałby spore problemy z przeskoczeniem go. To sprawiło, że część mojego umysłu napełniła się myślami dotyczącymi tego, jak Charliemu udało się dostać na podwórko, a także jak je opuścił. W razie, gdyby chciał to zrobić jeszcze raz lampki, które miałem zamiar kupić mogłyby mi pomóc się o tym przekonać.

Po wyjechaniu na ulicę spojrzałem w kierunku skromnego, lecz przytulnie wyglądającego domu staruszki. Na werandzie siedział Charlie. Mimo tego, że dzieliło nas co najmniej kilkanaście metrów pies nie miał problemu, aby ponownie skupiać na mnie wzrok. Musiałem przyznać, że w pewien sposób zaczynało mnie to drażnić. To tak, jakby czegoś ode mnie chciał, ale jednocześnie bał się o to poprosić. W tym momencie nie tylko jego sierść była dziwna, lecz również zachowanie. Ja również uwielbiałem psy, jak pan Williams i w moim życiu spędziłem czas z wieloma różnymi pupilami, lecz żaden nie zachowywał się w podobny sposób. Nieco niepewnie odjechałem w kierunku sklepu. Spojrzałem w lusterko i chociaż Charlie zaczynał zamieniać się w niewyraźną plamę wraz z dystansem czułem, że wciąż mnie obserwuje.

 

Gdy dojechałem na miejsce zaparkowałem samochód przed sklepem. Pomimo wielu wolnych miejsc ledwo udało mi się zmieścić w jedno z nich moim sporych rozmiarów pickupem. Pomyślałem, że pewnego dnia będę musiał sobie kupić w końcu jakiś mniejszy pojazd. Przeszedłem przez przeszklone drzwi, a ich ruch spowodował, że wiszący nad nimi dzwonek wydał z siebie cichy dźwięk. Rzucając okiem po półkach wypełnionych jedzeniem dla zwierząt, zabawkami i innymi akcesoriami podszedłem do lady, za którą stał mój kumpel John ubrany w zieloną koszulkę z logo sklepu. Na mój widok uśmiechnął się, ja natomiast również się rozchmurzyłem, szybko uspokajając moje zdezorientowane nerwy. Podaliśmy sobie ręce i ze względu na chwilowy brak innych klientów zaczęliśmy rozmawiać.

- No i jak się czujesz w tym nowym domu? - zapytał. - Cholera, sam bym chciał mieszkać w takiej willi.

- Myślę, że szybko się do niego przyzwyczaję, nawet pomimo, że do tej pory moje mieszkanie miało dwadzieścia pięć metrów kwadratowych.

- Spory przeskok, co nie? Ja bym tak szybko nie przywyknął. Przy okazji, kupujesz coś?

- W zasadzie to chciałem cię o coś zapytać.

Po krótce wyjaśniłem mu sprawę związaną z psem mojej nowej sąsiadki. John powiedział mniej więcej to samo, czego dowiedziałem się z internetu. Sierść psa może z powodu chorób się przetłuszczać. Kiedy jednak powiedziałem mu o wrażeniu, że w dotyku futro jest inne, niż wygląda na jego twarzy zagościło zmieszanie. Odparł po zastanowieniu, że pewnie tylko mi się wydawało. Pomyślałem, żeby jeszcze spróbować powiedzieć mu o dziwacznym zachowaniu psa. On jednak odparł, że nie powinienem się tym przejmować. Nie są to niecodzienne czynności wśród tych zwierząt, a ciągłe wpatrywanie się we mnie może być oznaką niepokoju, albo zaburzeń w zachowaniu. Dodał, że jeśli w istocie byłby to powód, to moja sąsiadka powinna coś z tym zrobić, a nie ja. Podziękowałem mu zatem, czując, że nie przyjechałem tu nadaremno. Rozmowa z nim znacząco mnie uspokoiła. Po kilku dodatkowych chwilach spędzonych na pogawędce pożegnałem się z Johnem i opuściłem sklep, mijając w drzwiach klienta. Nim wróciłem do domu zrobiłem zakupy w pobliskim sklepie ogólnospożywczym, które składały się głównie z jedzenia, ale również udało mi się zgarnąć ostatnią sztukę lampek ogrodowych na przecenie. Postanowiłem, że jeszcze zjem na mieście, nie miałem szczególnej ochoty dzisiaj gotować.

Po jakimś czasie schowałem pickupa w garażu posiadłości i wyjąłem z niego zakupy, chowając je po odpowiednich szafkach w kuchni. Zbliżało się późne popołudnie, słońce nie dawało już tyle światła, co przez większość dnia, ale pomyślałem, że to może być dobry pomysł, by zająć się już teraz lampkami. Będę w stanie jeszcze w miarę dużo widzieć, a do tego nie będę musiał długo czekać na ujrzenie owoców mojej pracy.

 

Stałem przykucnięty nad chodnikiem prowadzącym od bramy do drzwi wejściowych. Miałem na sobie ubrania robocze, których używałem do wielu różnorodnych prac w moim poprzednim miejscu zamieszkania. Sądziłem, że od teraz będę musiał używać ich nieco częściej. Kiedy zacząłem rozstawiać źródła światła miałem nadzieję, że słońce będzie stosunkowo dobrze oświetlać podwórko chociaż jeszcze przez kilkadziesiąt minut, jednak jesienna pora roku szybko przekazała mi swoje plany, znacząco różniące się od moich. Zapanował półmrok zanim dotarłem do połowy ścieżki. Pomyślałem o tym, aby wziąć z domu latarkę czołową, lub zostawić sobie tę robotę na jutro, ale usłyszałem nagle głośny pisk drzwi frontowych. Do tej pory czułem się spokojnie, jednak ukłucie stresu zaatakowało momentalnie. Pamiętałem, że drzwi były zamknięte oraz nikogo nie było w środku, zatem ktoś musiał przez nie przejść. Skarciłem się w duchu, czując narastającą niepewność za to, że nie zakluczyłem ich przed wyjściem. Pomyślałem, że skoro wychodzę tylko na podwórze to nic złego nie powinno się stać. Wziąłem opakowanie z resztą lamp pod pachę i ostrożnie podszedłem do drzwi. Były uchylone. Z sercem na ramieniu otworzyłem je nieco szerzej i zmarszczyłem brwi na widok małych śladów bosych stóp wykonanych z błota. Zaczynały się przed drzwiami, prowadziły w kierunku schodów i znikały wewnątrz wyższego piętra. Ślady te należały do człowieka.

Moją pierwszą myślą przed ujrzeniem śladów było to, że Charlie wszedł do domu, miałoby to nieco sensu. Jednak nie miałem pojęcia, do jakiego człowieka mogłyby one należeć. Ze względu na rozmiar musiało to być jakieś dziecko, a nie widziałem takich w pobliżu. Obróciłem głowę w kierunku jednej z półek w przedpokoju, chwyciłem stojącą tam latarkę i zacząłem powoli wdrapywać się na schody, mając oczy i uszy szeroko otwarte.

Oświetlałem sobie kolejne stopnie wąskim snopem bladego światła, dopóki nie znalazłem się na szczycie schodów, gdzie w ścianie widniał przełącznik oświetlenia. Nacisnąłem go, rozświetlając cały korytarz na tym piętrze. Błotne ślady zostały nieco starte przez znajdujący się na podłodze ciemnozielony dywan. Mimo tego udało mi się zauważyć, że zmierzały w kierunku dawnego biura pana Williamsa. Ich ślad się urwał, kiedy spoglądając wzdłuż nich zauważyłem cztery włochate łapy. Podniosłem wzrok, który utkwił w ciemnych, milczących oczach border collie'ego. Charlie stał przed drzwiami, wgapiony we mnie, kompletnie nieruchomy, niczym posąg. Mój oddech z niepokoju stał się szybki i płytki. Kiedy wpatrywaliśmy się w siebie zdawać by się mogło, jakby czas stanął, a jego z jego upływu można było zdać sobie sprawę jedynie przez zbliżające się z oddali odgłosy grzmotów.

Ostrożnie podszedłem do psa, nie mając pojęcia w jaki sposób na mnie zareaguje. Chciałem się do niego odezwać, choć nic to nie dało w trakcie naszych ostatnich spotkań. Wyciągnąłem do niego dłoń, bardzo powoli, dając mu wyraźnie znać, że mam ją pustą. Wtedy jednak Charlie rzucił się przed siebie, minął mnie i skierował się w kierunku następnych schodów, na poddasze. Odetchnąłem nieco mocniej. Przyjrzałem się zostawionym przez Charliego śladom, a z niepokoju poczułem, że lekko zakręciło mi się w głowie. Mimo wszystko musiałem za nim pójść i przynajmniej w jakiś sposób sprowokować go do opuszczenia budynku, nim mógłbym powiadomić o tej sytuacji panią Elizabeth. Kręcąc głową i przesuwając dłońmi po twarzy i włosach ruszyłem wzdłuż błotnych śladów stóp. Ludzkich stóp.

Prędko wdrapałem się na ostatni stopień, zapaliłem światło po raz kolejny i skierowałem się w stronę strychu, do którego prowadziły ślady. Byłem w stanie usłyszeć przed sobą lekkie i ciche kroki Charliego. Teraz już byłem pewny, że coś było nie tak z tym psem. Dlaczego jego sierść daje wrażenie ludzkich włosów? Dlaczego zostawia ludzkie ślady? Cała ta sytuacja zdawała się być surrealistyczna, jak niezwykle realistyczny świadomy sen. Postanowiłem nawet dla czystej pewności uszczypnąć sobie policzek, ale nic się nie zdarzyło. Nie obudziłem się w moim łóżku, zatem nieważne jak niespotykana, była to rzeczywistość.

Kiedy nie mogłem już usłyszeć kroków psa stwierdziłem, że musiał się zatrzymać. Ostrożnie uchyliłem drzwi do strychu i skierowałem światło latarki do środka. Nie zdążyłem jeszcze go odwiedzić, zatem nie miałem pojęcia, co mógłbym tu zastać. Podszedłem do starego, pokrytego pajęczynami przełącznika światła i nacisnąłem go, jednak nie działał. Ze względu na jego zewnętrzny stan nie mogłem się dziwić. Powoli przechodziłem po surowej, drewnianej podłodze pokrytej wyłącznie kurzem oraz śladami Charliego. Mój oddech w tym momencie był bardziej intensywną wersją tego, czym był podczas spotkania z psem na poprzednim piętrze. Był tak szybki, czułem się tak, jakbym nie mógł nad nim zapanować. Mimo wszystko spróbowałem, hiperwentylacja to ostatnia rzecz, jaka by mi się teraz przydała. Usłyszałem dźwięk skrzypnięcia, otwierania jakiegoś obiektu. Po przejściu za róg poczułem, jak wnet moje żyły wypełnia adrenalina, a moje instynkty walki lub ucieczki zostały pobudzone.

Charlie stał nad jakąś dużą skrzynią. Jej wieko było otwarte, lecz z tej perspektywy nie mogłem dojrzeć jej zawartości. Sam pies stał na tle małego, okrągłego okna. Jego cień rzucany przez latarkę sprawiał, że wydawał się znacznie większy i bardziej przerażający. Szeroko otwarte oczy mieniły się odblaskiem, a usta były nieco otwarte, ostre zęby i kły ociekające śliną obnażone. Charlie stał w czymś na wzór obronnej pozy oraz wydawał z siebie ciągły, jednolity dźwięk. Warczenie.

Cofnąłem się dwa kroki w tył. Jego zachowanie mogłoby wskazywać na to, że cierpi na wściekliznę. Obawiałem się, że może chcieć mnie ugryźć, w ten sposób zarażając mnie. Pies wyglądał w taki sposób, jakby mógł rzucić się na mnie w każdej chwili, więc postanowiłem się wycofać i pójść do pani Elizabeth, nawet jeśli zmuszę ją do przerwania snu. Nagle Charlie zszedł ze skrzyni i ruszył prędko w kierunku drugich drzwi na strych, które znajdowały się w ścianie obok. Podskoczył, nacisnął mocno klamkę łapą i pchnął je głową. Nawet jeśli miał wściekliznę to był niezwykle inteligentny, skoro dobrze wiedział, jak działają drzwi. Kiedy mój oddech zaczął się nieco uspokajać, czego nie można było powiedzieć o łomoczącym jak szalone sercu. Podszedłem do kufra, aby sprawdzić, co znajdowało się w środku. Był praktycznie pusty, poza jednym przedmiotem leżącym na samym dnie. Zegar ścienny o wyjątkowej zdobionej ramie. Wyglądał bardzo charakterystycznie i wiedziałem, że już gdzieś ten zegar widziałem. Po chwili namysłu przypomniałem sobie, że taki sam widoczny jest na obrazie pana Williamsa w salonie.

Podniosłem go powoli i otrzepałem tarczę z warstwy kurzu. Smukłe, stalowe wskazówki pokazywały godzinę ósmą po południu. Pamiętałem, że na obrazie natomiast przedstawiał w pół do trzeciej. Nie do końca wiedząc dlaczego to robię, zapewne dla zaspokojenia ciekawości i pozwolenia mojemu przerażonemu umysłowi na chwilowe odwrócenie uwagi chwyciłem za tył zegara, obracając małe metalowe koło do zmiany godziny. Gdy tylko obie wskazówki ustawiły się na identyczne pozycje, co na płótnie, usłyszałem cichy zgrzyt mechanizmów w środku przedmiotu. Po chwili odczekiwania tarcza zegara razem z chroniącym ją szkłem otworzyły się, ukazując ukryty schowek. W jego środku znajdował się szykownie wykonany pistolet. Był osadzony w dopasowanym do jego kształtu wgłębieniu, podobnie jak miedziany pocisk dziewięciomilimetrowy widniejący obok. Nie byłem pewny o co z tym wszystkim chodziło. Dlaczego zapewne pan Williams ukrył w tym zegarze broń oraz wskazówkę do jej zdobycia umieścił na portrecie. Nie chciałem krzywdzić niewinnego i najpewniej chorego psa, ale jednocześnie nie miałem zamiaru narażać swojego własnego zdrowia. Wyjąłem pistolet i naładowałem go pociskiem. Następnie podążyłem śladem Charliego, który wypadł bocznymi drzwiami.

Ostatecznie trop doprowadził mnie z powrotem do drzwi wejściowych. Wyszedłem na podwórko, na którym zdążyło się już całkiem ściemnić. Nie byłem w stanie dojrzeć więcej śladów w trawie, zatem nie miałem pojęcia dokąd mógł udać się Charlie. Rozglądałem się dookoła, wspomagany przez latarkę. Wciąż ani żywej duszy w zasięgu jej światła. Kiedy przeszedłem kilka metrów wzdłuż brukowanej ścieżki usłyszałem nagle bardzo szybkie i ciche kroki pędzące prosto na mnie. Niestety odwróciłem się za późno. Poczułem silne ugryzienie na moim lewym ramieniu. Skrzywiłem się, a moje ciało ponownie wypełniło się adrenaliną, kiedy zobaczyłem kły Charliego zatapiające się w moją skórę. Właśnie, tylko zobaczyłem. Ugryzienie, które poczułem ponownie nie należało do psa, a do kogoś o dużo słabszych zębach.

Niewiele myśląc chciałem jedynie, aby Charlie mnie puścił. Wtedy skierowałem lufę pistoletu w jego głowę. Przed tym jak zdałem sobie sprawę z tego, co chciałem zrobić było już po wszystkim. Pociągnięcie za spust, silny odrzut broni, huk wystrzału przeszywający ciche, nocne niebo. Pies padł bez ruchu na ziemię, a ja szybko spojrzałem na moje ramię, oceniając obrażenia. Zęby Charliego nie były w stanie nawet przebić się do krwi i zostawiły ślad przypominający ludzkie uzębienie. Wtedy usłyszałem zaniepokojone i zaskoczone krzyki pani Elizabeth.

- Matko najświętsza, co to było?! - krzyknęła z przestrachem, podchodząc do zamkniętej bramy i oświetlając moje podwórko latarką. Musiałem zasłonić oczy, gdyż strumień światła padał prosto na nie. - Charlie? Charlie!! Coś ty zrobił?!!

Krzyk starszej kobiety wskazywał na czysty terror, który musiała odczuwać. Cały czas krzycząc uciekła w kierunku swojego domu. Szybko dopadłem do bramy, próbując ją dojrzeć i nawołując za nią.

- Proszę pani, to nie tak! Ja tylko...

Moje słowa uwięzły mi w gardle, gdy tylko obróciłem się z powrotem do Charliego. Moje oczy szeroko się rozwarły. Nie byłem w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Czując, jakby moje nogi stały się niezwykle ciężkie podreptałem z trudem w stronę ciała, nie mogąc w to uwierzyć.

W dużej kałuży krwi, która wsiąkała w trawę nie leżał pies. Leżał człowiek. Niski chłopiec o bladej skórze i krótkich, ciemnych włosach. Charlie... To nie był pies... Tylko człowiek.

Sparaliżowany przez strach i poczucie winy nie byłem w stanie odwrócić wzroku od martwego chłopca z dziurą postrzałową pośrodku czoła. Nie nosił butów, a jego stopy były bose i brudne od błota. Poczułem silne zawroty głowy oraz osłabienie. Ledwo udało mi się usłyszeć syreny policyjne należące do radiowozu, który musiał patrolować okolicę i jego uwaga została zwrócona przez strzał. Poczułem osadzone na moje plecy światła dwóch latarek. Jak przez grubą ścianę usłyszałem krzyk mężczyzny, nakazujący mi rzucić broń. Zrobiłem to częściowo z własnej woli, częściowo z powodu mojego osłabienia. Kilka sekund później ktoś brutalnie szarpnął moimi ramionami do tyłu i skuł nadgarstki kajdankami.

 

Znowu to samo. Znowu przez moje schorzenie nastąpiła tragedia, jednak tym razem byli przy niej jacyś świadkowie, więc nie mogłem z nią uciec na sucho.

Wygląda na to, że leki, które przepisał mi psychiatra wciąż były zbyt słabe.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania