To nie jest śmieszne

Jak z zaświatów dobiegł do mnie szaleńczy śmiech. Rzut okiem na zegarek uświadomił mi, że jest dopiero szósta, a więc jeszcze nie czas na mnie. Przyłożyłem głowę do poduszki i odpłynąłem w ramiona Morfeusza.

 

– Cholera, co jest? – wrzasnąłem, gdy ponownie usłyszałem ten cholerny śmiech.

 

Po kilkunastu sekundach nastała cisza. Co z tego, jak nie umiałem już zasnąć? Zwlekłem się z łóżka i rozpocząłem codzienny rytuał, tylko że w nieco wolniejszym tempie. Najpierw kibelek, następnie kuchnia i śniadanie na końcu zaś łazienka, gdzie wziąłem codzienny prysznic. Wydawało mi się, iż słyszę śmiech, jednak szum wody skutecznie go zagłuszał.

 

Zakładając buty, znowu usłyszałem chichot, postanowiłem go jednak zignorować i czym prędzej popędziłem do pracy. A w pracy siedmiogodzinna pogoń za króliczkiem, z lgodzinnym wykładem szefa, jak go dogonić. Po prostu zwyczajny dzień bankowca. O śmiechu zapomniałem i dopiero wejście do bloku przypomniało mi poranne męczarnie. Znowu usłyszałem chichot dobiegający z mieszkania Józka.

– Znowu rechocze – burknąłem.

– Że niby co?

Nie wiedzieć skąd, pojawiła się upierdliwa sąsiadka z mieszkania obok.

– Nasz sąsiad się śmieje jak obłąkany – powiedziałem głośno i wyraźnie do głuchej jak pień hetery.

– Aż tak nie wieje, nie przesadzaj pan. – Machnęła ręką i poszła do siebie.

 

Niestety nie miałem może rewelacyjnego sąsiedztwa, ale to i tak było o niebo lepsze, niż zgraja studentów odżywająca po dwudziestej drugiej. Rap był ich miłością, a dla mnie stał się conocnym koszmarem. Na hasło "scyzoryk" zgrzytałem zębami, a na grzeczne "Dzień dobry" wygrażałem pięścią.

 

Postałem jeszcze chwilę pod mieszkaniem Józka i wróciłem do siebie. Wydawał się miłym staruszkiem. Nieraz gadałem z nim w windzie, czy też przed klatką schodową. Czasami pomagałem mu wnieść zakupy, a on z wdzięczności zapraszał do siebie i polewał śliwowicę. I przed każdym kolejnym kieliszkiem opowiadał kawały, które chyba jedynie on rozumiał. Stary, poczciwy Józek był zdecydowanie lepszy od studentów, niestety ostatnia noc nieco zmieniła moje nastawienie do niego.

Po wejściu do siebie, nie zdejmując butów, odpaliłem telewizor, a tam same ważne wiadomości, co kilkanaście minut przerywane przez śmiech staruszka. Odszkodowanie w wysokości trzynastu milionów dla Tomasza Komendy, a z mieszkania poniżej śmiech. Pedofilia na szczytach władzy, a z dołu dobiega obłąkańczy chichot. Legia wygrywa z Wisłą i znowu śmiech. Regularnie co kilkanaście minut Józef miał napady śmiechu. Zachowywał się jak świr! A może nim był, cholera wie.

 

I nagle przed oczami stanął mi sąsiad odkręcający gaz, by po czasie odpalić zapałkę. Oblał mnie zimny pot i nie zważając na nic, pobiegłem na dół. Walę w drzwi, a tam grobowa cisza, naciskam dzwonek i nic. Bezradnie rozglądam się wokół, ale wyglądało na to, iż jedynie mi przeszkadza dziwne zachowanie sąsiada. Panika minęła i wróciłem do mieszkania.

 

Resztę wieczoru spędziłem na oglądaniu „Czasu Serferów” i humor mojego sąsiada przeszedł również na mnie. Co chwilę wybuchaliśmy śmiechem, raz ja, raz on. Niestety koniec filmu nie przerwał wybuchającej co kilkanaście minut kanonady śmiechu. Ona trwała całą noc, a ja jedynie drzemałem, raz za razem budzony przez sąsiada. Józek nie chciał dać mi spokoju i wydawało mi się, że stoi przy łóżku i coś mówi. Niestety nie rozumiałem go, sądząc jednak po kolejnych salwach śmiechu, z pewnością opowiadał absurdalne kawały, mimo iż miał przy tym poważną minę. Taki Monty Python, rzekłbym.

 

Ranek zastał mnie niewyspanego i zdecydowanie spóźnionego. Zapominając o zmęczeniu realizowałem codzienne czynności dwa razy szybciej. Kibelek, kuchnia prysznic i to wszystko w pięć minut. W pracy goniłem królika ostatkiem sił, a on niestety zwiększył nade mną dystans i wylądowałem na tablicy z kolorem czerwonym. Stałem się najgorszym pracownikiem dnia, a to wszystko przez szalonego staruszka.

 

Zmęczony, wkurzony, niedospany i wściekle wściekły sunąłem do domu, budząc strach w mijających mnie ludziach. Byłem jak burza gradowa zdolna zabić każdego, który stanie mi na drodze, jednak przede wszystkim chciałem ukatrupić Józka. Tym razem nawet nie pomyślałem o moich czterech kątach, tylko skierowałem się do lokum sąsiada. Stanąłem przed drzwiami i zacząłem w nie walić.

 

– Józek, otwórz cholera! – wrzeszczałem.

A z za drzwi dobiegł mnie jego szaleńczy śmiech.

– Możesz przestać! – wrzeszczałem jak opętany, a śmiech ustał.

Niemal zachłysnąłem się powietrzem i poczułem nieprzyjemny zapach zgniłego mięsa.

– Cholera, co ty tam robisz?! – krzyczałem i waliłem w drzwi, ale z mieszkania nie wydobywał się żaden dźwięk.

– Józek, mam wódeczkę. – Zmieniłem ton, ale niewiele to dało.

Za drzwiami panowała martwa cisza. Zrezygnowałem siadłem przed jego drzwiami i ponownie usłyszałem chichot, który niespodziewanie ucichł.

– Józek? Józek, co jest grane?

 

Niestety odpowiedź nie nadeszła. Posiedziałem jeszcze pod drzwiami, ale nic więcej nie usłyszałem. Zrezygnowany poszedłem do siebie, położyłem się na kanapie i niemal natychmiast zasnąłem. Tym razem nic nie zakłóciło snu i poranne słońce przywitało mnie we wczorajszym ubraniu. Jednak ciało miałem zdecydowanie dzisiejsze i to nastrajało optymistycznie. W pracy szedłem jak huragan, tu kredyt z ubezpieczeniem, tam lokata strukturyzowana, tam fundusz inwestycyjny, karta kredytowa. Wciskałem produkty jak natchniony i cieszyłem się radością fanatyka bankowego, którego nic nie mogło powstrzymać. No, może prawie nic. Nagle usłyszałem śmiech Józka.

 

– Cholera, to on – jęknąłem i popatrzyłem zmieszany na klienta.

– A przepraszam, to mój telefon, przypadkiem przestawiłem budzik – odpowiedział facet, zupełnie nie zwracając uwagi na moje przekleństwo.

Ja zaś przypomniałem sobie sen i Józka, który z poważną miną powiedział.

– Czarek, ja nie żyję. – A mnie zmroziło.

 

Nie zastanawiając się wiele zostawiłem zdezorientowanego Klienta, a sam pobiegłem do toalety. Z oddali zaś usłyszałem Jolkę.

 

– Pewnie bierze dopalacze.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • laura123 13.02.2021
    To faktycznie nie jest śmieszne.
    ''Ubierając buty'' - butów się nie ubiera, to regionalizm. Buty się zakłada.

    Dobry tekst.5
    Pozdrawiam.
  • Józef Kemilk 14.02.2021
    Zmieniłem, chociaż sam mówię o ubieraniu butów i czapki, ale masz rację?
    Dzięki
  • Narrator 14.02.2021
    Na piątkę napisany tekst, można czytać „na leniwca” w klopie, albo na materacu w basenie. Czytając pomyślałem sobie, że dla umysłu śmiech jest tym, czym białe ciałka dla systemu ochronnego organizmu. Życie śmiechu jest warte, śmiejmy się :)
  • Józef Kemilk 14.02.2021
    Dzięki
  • "Przyłożyłem głowę do poduszki i odpłynąłem w ramiona Morfeusza". - dla mnie to zbytnio patetyczne zdanie. Ogólnie opowiadanie ciekawie i dobrze napisane; aczkolwiek nieco sztuczne. Czy naprawdę tak trudno było się domyślić o co chodzi? Pozdrawiam
  • Józef Kemilk 14.02.2021
    Tak jest też często w książkach i filmach. Wiadomo, co będzie na końcu, ale nie wiadomo w jaki sposób. Zresztą gdyby było od razu wiadomo, nie byłoby opka?
    Dzięki
  • Dekaos Dondi 14.02.2021
    Józef Kemlik↔Toś mnie zaskoczył. Jam był przekonany, że po śmierci, ulatuje z ciała jeno dusza.
    A tu pacz. Nawet śmiech może ulecieć, by dać jeszcze trochę ''radości'' drogiemu sąsiadowi.
    Nie ma co zwalać winę na dopalacze:)
    Napisane zgodnie z treścią:))↔Pozdrawiam:)↔5
  • Józef Kemilk 14.02.2021
    Tak radość trza dawać nawet z zaświatów
    Pozdr

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania