Together we will fly away ~PROLOG~

Ciemna, zimna i nieprzyjemna - tak można było opisać tą noc. Siedziałem wtedy sam w domu, dobrze to pamiętam, rodzice poszli do miasta, mieli rocznicę ślubu. Ja obiecałem sobie, że do czasu ich powrotu nie zasnę. Chciałem zrobić im prezent. Stworzyłem - jak mi się wtedy wydawało - piękną kompozycję kwiatową w dużym wazonie i do tego wyrzeźbiłem - również jak mi się wydawało - niesamowitą ozdobę przedstawiającą ich złączonych w romantycznym uścisku. Tak naprawdę był to zbitek kilku kwiatów znalezionych w ogrodzie mamy i kawałek drewna przypominający dwa przytulające się banany. Jednak to nie przeszkadzało mi zupełnie i byłem najszczęśliwszym chłopcem na świecie. Do czasu.

Punktualnie o godzinie dwudziestej siedziałem w swoim pokoiku i czytałem książkę, którą kupiła mi mama. Mimo, że miałem wtedy nie więcej niż dziewięć lat, moją pasją było czytanie i nauka. Uwielbiałem się uczyć już jako dziecko. Zostało mi to do dziś. Jednak wracając do historii, siedziałem na łóżku jedynie w koszulce taty i byłem w swoim świecie. Idealną ciszę przerwał jednak dźwięk otwieranych drzwi domu. Ucieszyłem się, myśląc, że to moi rodzice i szybko zbiegłem na dół. Jednak to, co zobaczyłem, sparaliżowało mnie.

Miał na sobie podartą koszulę i czarne spodnie. Był boso. Jego dość młoda twarz pokryta była licznymi bliznami, to samo z odsłoniętymi do łokci rękoma. Miał długie do ramion, płowe włosy i dzikie, miodowe oczy. Stał w progu, uśmiechając się w przerażająco chory sposób. Oparty nonszalancko o ścianę mrugnął do mnie i powiedział:

- Cześć, mały. Gdzie rodzice?

Nie wiedziałem, kto to, ale odważyłem się powiedzieć, oczywiście cicho i niewyraźnie:

- W m-mieście.

Wtedy mężczyzna zaśmiał się melodyjnie.

- Pokażesz mi swój pokój? Jestem znajomym twojego taty, nie bój się mnie, Remusie.

Spojrzałem na niego nadal nie wiedząc, co robić. Z kolei on kucnął obok mnie i mruknął coś niezrozumiałego lekko ruszając palcem. Troszkę się uspokoiłem i poczułem się dziwnie. Zakręciło mi się w głowie, ale po chwili nie czułem już strachu.*

Poszliśmy do mojego pokoju. Z wyraźnym tryumfem pokazywałem mu prezenty dla rodziców, a on słuchał mnie uważnie i z uśmiechem gratulował talentu. Był miły, bardzo. Rozmawiał ze mną jak z dorosłym, a wiadomo, że dzieci to lubią. Wiedział, jak mnie podejść. Miał doświadczenie.

- Wiesz, Remusie, co to są wilkołaki? - Zapytał spokojnym głosem.

Spojrzałem na niego z uśmiechem.

- Pół ludzie, pół wilki. Potrafią się zmieniać w te zwierzęta, a w czasie pełni stają się mieszanką tego i tego, są dzikie i niebezpieczne. Mój tatuś się nimi zajmuje - uśmiechnąłem się.

Mężczyzna zaśmiał się po raz kolejny. Wstał z fotela stojącego w rogu pokoju i stanął obok łóżka, na którym siedziałem.

- Jesteś mądrym chłopcem - usiadł obok mnie. - A wiesz jak twój tatuś się nimi zajmuje?

Pokręciłem przecząco głową, co spotkało się z kolejną salwą śmiechu.

- Słodki - mruknął. - Wiesz... Chyba dasz jeszcze jeden prezent swoim rodzicom.

Spojrzałem na niego nie rozumiejąc, ale zanim zdążyłem spytać, ścisnął moje ramiona i zmusił mnie do położenia się na łóżku. Sekundę później był nade mną, rozrywając moją koszulkę. Uśmiechał się złowieszczo, w oczach miał dziwne ogniki. Zacząłem wtedy krzyczeć, ale on parsknął tylko cicho i dotykał mnie łapczywie.

Kiedy już zabawił się mną na tyle, na ile chciał, pocałował lekko moją szyję. Trzęsłem się, byłem cały we łzach, pocie i jeszcze czymś białym, ale nie wiedziałem, co to.

- Powiedz rodzicom wszystkiego najlepszego - mruknął do mojego ucha i ugryzł mnie mocno.

Ból jaki wtedy poczułem był niewyobrażalny. Wszystkie moje mięśnie napięły się momentalnie w bardzo nieprzyjemny sposób, moim ciałem targnęły dreszcze, zacisnąłem szczęki, przegryzając wewnętrzny policzek. Zaczynało mi brakować powietrza. On tylko spokojnie patrzał na mnie, uśmiechając się lekko. Kiedy zacząłem się dusić wszystko ustało i straciłem przytomność.

 

Przez następny rok moi rodzice zmienili się nie do poznania. Ojciec nie mógł pojąć jak to się mogło stać, dlaczego byłem tym, kim byłem, ja, jego własny syn. Moja mama niczego nie rozumiała. Zamknęła się w sobie, stała się cicha i wycofana. Lyall z kolei starał się mnie wyleczyć na różne sposoby - eliksirami, które sprawiały, że czułem, jakby wypalano mi wnętrzności, zaklęciami, zadającymi mi potworny ból, czy w końcu wstrzykiwaniem tojadu, rozpylaniem go w domu i wieszaniem go w moim pokoju, co skutkowało dusznościami i częstymi omdleniami. W końcu wpadł na pomysł ze srebrem. To było najgorsze ze wszystkiego. Ból był okropny, już nawet nie jakby palono mi skórę, ale jakby... Jakby obdzierano mnie z niej żywcem. Dodając do tego duszący tojad... Niewiele pamiętam z wieku dziewięciu, dziesięciu i jedenastu lat.

Mimo wszystko wierzyłem, że tata ma racje. Że to moja wina, że jestem potworem, że nie powinienem istnieć. Nie mogłem bawić się z innymi dziećmi, nie dostawałem zabawek. W końcu mój pokój posiadał tylko łóżko z pociętym przez wilcze pazury materacem i kocykiem, oraz jedną, wiszącą wysoko półkę z kilkoma książkami i ubraniami. Cały był pokryty metalem z domieszką srebra tak, żebym podczas przemian wyrządził jak najmniej szkód. Okno też jakoś zniknęło.

W taki sposób moi rodzice stworzyli nieśmiałe, wycofane, bojące się ludzi dziecko z odruchami nerwowymi, przeświadczone o tym, że powinno umrzeć.

Wszystko zmieniło się, kiedy w wieku dwunastu lat dostałem list z Hogwartu mówiący o tym, że pomimo mojej przypadłości, mogę się tam uczyć. Po długiej kłótni rodzice uznali, że pozbędą się problemu chociaż na dziesięć miesięcy w roku i wydali trochę pieniędzy na nową szatę, książki i różdżkę. Nie byliśmy biedni. Tylko ja na takiego wyglądałem.

 

Kolejną wielką zmianą było poznanie Syriusza, Jamesa i Petera. Byli niesamowitymi przyjaciółmi i zostali nawet wtedy, kiedy w trzeciej klasie odkryli mój sekret. W czwartej byli już animagami. Specjalnie dla mnie.

Nie potrafiłem w to uwierzyć, ale byłem w stanie znieść dla nich te kilka tygodni w roku, kiedy byłem w domu. Było tego niewiele, bo wyjeżdżałem. Wyjeżdżałem do Jamesa, którego rodzice traktowali mnie jak syna i do Syriusza, mieszkającego już z wujkiem Alphardem. On także traktował mnie jak członka rodziny i bardzo mnie lubił. Miałem przyjaciół, miałem osoby, które o mnie dbały. Miałem też rodziców, którzy nadal mnie nienawidzili. I miałem swoje problemy. Problemy z nieśmiałością, z wilkiem, z pełniami. Pod koniec czwartej klasy, kiedy miałem już szesnaście lat, a chłopacy piętnaście, przyszły kolejne. Oni zaczęli umawiać się z dziewczynami. Ja nie potrafiłem. Bo niby jak, kiedy ma się uraz po gwałcie i jest się nieśmiałym?

Mimo wszystko byłem dobrym uczniem. Starałem się, jak mogłem. Miałem swoich Huncwotów i to mi wystarczało.

 

 

*zaklęcie imperius rzucone bezróżdżkowo

To mój pierwszy raz na tej stronce także wszelkie opinie mile widziane! :3

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania