Tojadowe oczy cz.1

Anglia, rok 1823

Wraz z nadejściem wiosny, dało się zauważyć ożywienie wśród mieszkańców Preston jak i całego hrabstwa Cheshire. Kiedy to zima była czasem zastoju i powszechnej megalomanii, tak wraz z pierwszymi promieniami słońca, wszystko wróciło do swej pierwotnej normy. Tępe skrzypienie i wszechobecne krakanie zostało zastąpione przez miękki stukot, i delikatny świergot. Wiosna była czasem odrodzenia oraz odwilży w naturze i społeczeństwie. Oznaczało to między innymi wiele wyjazdów do Warrington, szczególnie młodych dziewcząt, liczących na korzystne zaręczyny. Wiadomo było, że lordowie, ci niezamężni, jak i dawno poślubieni, często gościli w Warrington, Londynie i innych miastach, próbując wpasować się w tamtejszy tryb życia. Każdy bogacz musiał aktywnie uczestniczyć w życiu kulturalnym społeczności, żeby w świecie podziałów, zaspokoić kaprys ludu. Patrząc na dziewczęta z niskiego rodu w swych najlepszych sukniach, błądzących wzrokiem za każdym młodym kawalerem i kokieteryjnie uśmiechających się, na wieść o tym ile zarabia rocznie, Alice Wilson nie potrafiła wyjść z zadumy, do czego mogła doprowadzić potrzeba zaistnienia i posiadania.

Nadszedł najbardziej słoneczny poniedziałek kwietnia. Dęby powoli zaczynały przyodziewać zielone korony a trawa leniwie kołysała się na wietrze, jakby ten delikatny, ciepły podmuch sprawiał jej niewyobrażalną rozkosz. Radosny spokój miał wyjątkowo przyjemną woń Jaśminowców, których pełno było w posiadłości rodziny Wilsonów. Te kwiaty napawały serce Pani Wilson miłością najszczerszą, chwilami wręcz matczyną, zaś dla Pana Wilsona były niczym innym jak niepotrzebną ozdóbką. Jednak, mimo tak bardzo podzielonych opinii, kwiaty utrzymały swą nietykalność i zostały na prawowitym miejscu aż do śmierci ostatnich właścicieli.

Gospodarstwo, chociaż skromne, miało w sobie więcej przepychu od pozostałych w Preston. Wydawać by się mogło, że to dzięki szczodrości Pana Wilsona, który z miłości do żony chciał spełnić jej marzenie, o byciu panią najładniejszego przybytku, prawda jednak miała ukryte, drugie dno. Wielu możnych odwiedzało posiadłość, gdy wyruszało na dłuższą podróż do miasta i korzystało z możliwości łowów na terenach Pana Wilsona, obfitujących w ptactwo najróżniejszego rodzaju. Tak więc nie wiadomo komu gospodarstwo było bliższe sercu. Niezależnie od tego sporu, pamiętać należało, że posiadłość przynosiła dzięki swemu urokowi liczne znajomości i możliwość zyskania sobie wielu, wpływowych przyjaciół. Dla czwórki córek państwa Wilsonów było to jak spełnienie marzeń , tych w których wyrwały się z okowów niskiego pochodzenia. Nieco inne natomiast marzenia śniła Alice ze względu na to, że jako druga córka Wilhelma i Katherine, musiała mierzyć się z wygórowanymi oczekiwaniami matki. Podobnie zresztą jak Lauren- najstarsza z czwórki. Alice i Lauren uchodziły za najpiękniejsze w hrabstwie, choć nigdy by tego nie przyznały ze szczerej skromności i przeświadczenia, iż uroda to rzecz ulotna, narzędzie do pozyskiwania, ale nie dająca satysfakcji moralnej czy też duchowej. Widząc matkę, którą duma z posiadania klejnotów hrabstwa wpadła w szpony pychy, grzechu ciężkiego i haniebnego, utwierdzały się bardziej w swym przekonaniu. Patrząc jednak na Alice, stanowiącą ucieleśnienie księżyca ze śniadą cerą, przyozdobioną delikatnymi piegami oraz włosami koloru najpiękniejszego kasztanu i Lauren, jutrzenka, o skórze w odcieniu włoskiego orzecha, wiecznie rumianą i o długich, złotych lokach- każdemu mężczyźnie dech zapierało w piersi, a serce szybciej wybijało swój rytm. Nieważne czy uchodził za najtwardszą skałę- jego oczy mimowolnie błądziły za dziewczętami, z pożądaniem i dziwnym pragnieniem, jakby łudził się, że dane będzie mu poznać ich smak. Niestety, nikt nie mógł doświadczyć tej rozkoszy, ponieważ była przeznaczona dla kogoś innego. Kogoś, kto miaĺ do zaoferowania najwięcej.

Łatwo się domyślić, iż w kręgach rodzinnych, siostry stanowiły powód do niewyobrażalnej dumy i zachwytu nad dziełem rąk Bożych. Odmienność posttzegania świata łączyła je i tworzyła coś na kształt symfonii, lecz bez nut.

W oceanicznych oczach Alice, widać było mądrość i ciekawość ludzi, która objawiała się zamiłowaniem do literatury oraz popołudniami spędzanymi na spacerach do sąsiednich wsi, natomiast w szmaragdowych migdałach Lauren- posłuszeństwo i pokorę. Doprowadziło ją to, ku rozpaczy wszystkich sióstr a najbardziej Alice, do ogromnego cierpienia, które odcisnęło trwałe piętno. Starsza bowiem wyszła za mąż będąc szesnastolatką i to nie z miłości, a z przymusu ojca. Chociaż sama się tego wypierała, nigdy nie usunęła z pamięci tamtego grudniowego popołudnia i wspomnienia miny ojca, gdy oznajmiał jej, że u progu czeka dwa razy starszy mężczyzna, mający ogromny majątek, pragnący zabrać ją zaraz po przyjęciu przez nią oświadczyn. Nie zapomniała też smaku swych łez, gdy pakowała walizkę myśląc czy właściwe byłoby zabranie skrawka rodzinnego domu, mający przypominać jej beztroskę z której w tej jednej chwili została brutalnie obdarta. Gdyby rozpacz miała smak, byłaby gorzka i ciepła.

Co jest więc dość oczywiste, małżeństwo Lauren i Lorda Raphaela Dudleya nie można było nazwać ani szczęśliwym, ani choćby w najmniejszej mierze spełnionym. Może z powodu cnotliwości dziewczyny, bądź jej biernego zachowania. W każdym razie Lord Dudley znalazł swoje prywatne źródło szczęścia dosyć szybko, bo zaledwie miesiąc po ich ślubie. Przynajmniej tak wynikało z listów pisanych przez najstarszą do swych sióstr, lekko chwilami nieczytelnych, ale wciąż niepozostawiających najmniejszej wątpliwości. Źródło o którym mowa, znajdowało się w ramionach innych kobiet.Los bywa jednak nieprzewidywalny i trzy lata płaczu wkrótce zostały zażegnane przez chlamydię, która zabrała Dudleya na tamten świat. Pozostawił po sobie ciężar w postaci wspomnień i 5000 funtów. Można rzec, że stało się to w ramach zadośćuczynienia, bądź chęci samego Boga naprawienia doznanych przez dziewczynę upokorzenia i krzywd. Natomiast dla Alice było to wycenienie uczuć i czasu ukochanej siostry w sposób najgorszy z możliwych. Ponadto zadowolenie rodziców wskazywało na to, że krzywda wyrządzona przez ich byłego zięcia została przebaczona.

Od tych wydarzeń minęło trochę ponad dwa lata, ale nic nie wskazywało na to, że kiedyś w tym właśnie gospodarstwie miała miejsce tak ogromna tragedia. Życie toczyło się swoim tempem i prawidłowością nie ucząc błędami, lecz pozornie lecząc czasem. Czasami tylko przeszłość dawała o sobie znać a to jako niechciane myśli bądź jedna, pojedyncza łza. Szczególnie w te dni, gdy tak bardzo nie chciały pamiętać o dawnych krzywdach.

Takim dnien był ten cudowny poniedziałek zapamiętany przez wielu jako najsłoneczniejszy poniedziałek kwietnia. Lauren, Alice, Becky oraz Angelica siedziały przy ogromnym stole i jak co rana zajmowały się swoimi sprawami.Do ogromnego pomieszczenia wpadały snopy białego światła powodując, że wszędzie widoczne były drobiny unoszącego się kurzu i pyłu, nadając tej prostej jadalni głębszego sensu. Drewniane regały obecne dookoła, zawalone zostały najróżniejszymi ziołami a puste naczynia uzupełniały cały ten obrazek. Nic nie byłoby w tym poranku niezwykłego, gdyby nie wizyta pewnych dżentelmenów.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania