Tom drugi r.1 [1]

Jaskrawe marcowe słoneczko ozłacało świat, rozweselało duszę. Zbliżała się pierwsza rocznica narodzin bliźniaków; z tej okazji Mirka przygotowywała przyjęcie dla rodziny.

Właściwie wszystkie sprawy układały się bardzo pomyślnie. Dzieci zdrowo rosły, wcześnie zaczęły chodzić, , coraz więcej mówiły i coraz większą radość sprawiały rodzicom.

W szkole była wizytacja, inspektor był zachwycony lekcjami Mirki; orzekł, że jest obdarzona darem przekazywania wiedzy, gorąco zachęcał do podjęcia studiów i rzecz jasna pracy w szkole na całym etacie.

Adaś, na początku bardzo spięty i niepewny swoich diagnoz zdobywał doświadczenie , spokój i uznanie pacjentów. Coraz częściej zdarzało się też, że ktoś potrzebujący pomocy przychodził do domu. Planowali przeto latem odnowić pokoje na górze, urządzić sypialnię i pokój dziecinny, a na dole otworzyć gabinet lekarski. Do tego wszystkiego zaczynała się wiosna, wokół było coraz więcej znaków, że jest tuż, tuż.

Skąd wiec ten smuteczek, co dopada znienacka i męczy? – pytała siebie Mirka. Kiedy tylko mąż był w domu przyglądała mu się bacznie.

” Wyraźnie schudł, ciągle zamyślony, nieobecny. Dawniej, ledwo przyjechał, już mi coś relacjonował Na przykład niedawno, jak wybadał skaczący cukier u jednej z pacjentek, na dodatek bolał ją brzuch. Badali ją, czy czasem nie ciąża: wyszło, ze nie. Adaś rzekł, że to pewnie ciąża pozamaciczna i wyszło, że tak Ordynator bardzo go chwalił. Cieszył się i ja razem z nim. Teraz o niczym nie opowiada, dlaczego ? A może postawił złą diagnozę, może ma kłopoty? Zawsze marzył o pracy badawczej w laboratorium, może nie sprawdza się w pracy w szpitalu? Wszystko między nami takie pobieżne, byle jakie. Nie rozmawiamy, jak dawniej, nie patrzymy sobie w oczy. Już dwa razy chciałam zapytać, czy zmienić pracę, czy podjąć studia – i co? I nic, jakby nie słyszał. ”

Przed samym przyjęciem Mirka załatwiła sobie zastępstwo na sobotę. Uwijała się od rana przy sprzątaniu, praniu, pieczeniu. Męża najpierw trudno było dobudzić, później okazało się, że obiecał wpaść na godzinkę do Przychodni; przy tym, nie wiadomo dlaczego, był w bardzo złym humorze. Wrócił późno i też nie kwapił się do pomocy. Zostawiony z dziećmi, co chwila głośno je łajał, aż wreszcie dał klapsa Heniowi z błahego powodu.

Tu już Mirkę poniosło, wpadła w taką złość, że nie przebierała w słowach. Adam widząc ją w takiej furii zdążył pomyśleć;

Nie daleko pada jabłko od jabłoni. Istna teściówka Lisowa! A żona pokazała mu drzwi:

- Zabieraj się stąd! Idź do knajpy, do przychodni, albo do lasu – wszystko jedno, byłem cię nie widziała!

Wyszedł trzaskając drzwiami. Było chłodno, ale pogodnie i pachnąco; można by pospacerować po lesie, albo posiedzieć u Stasiów. Tylko co sobie sąsiedzi pomyślą – jutro gościna, przyjadą chrzestni, może też rodzice. W domu moc roboty, dwoje dzieci na karku – a ja co?

Stal i czuł się idiotycznie, zupełnie nie wiedział, gdzie ma się podziać. Jedynym miejscem, gdzie chciałby teraz być, był szpital. Tam bowiem była ona – Ania; młoda lekarka z którą romansował.

Dziewczyna pochodziła z małej wioski pod Opatowem. W szkole średniej była prymuską, bez trudu i łapówki dostała się na studia medyczne. Tam też radziła sobie nieźle, a z racji wzrostu, ćwiczyła w akademickim klubie koszykówkę. Kolegów drażniło to, że nie zwraca na nich uwagi. Znalazł się taki, co się założył z resztą, że Anię zdobędzie i doprowadzi do zaręczyn. No i udało się; tylko, że jak się dowiedziała o zakładzie – dołożyła narzeczonemu tak, ze strącił dwa przednie zęby! No i od tego czasu unikała bliższych znajomości.

Adam jej odpowiadał, bo i pocieszył i pogadać było o czym i zbliżenia dawały oboju wiele wspaniałych przeżyć. Przy tym od początku było jasne, że od żony nie odejdzie.

Teraz , stojąc na progu swego domu rozmyślał o Ani, że jest doskonałą odskocznią od stresującej pracy w Poznaniu, ale tutaj żona jest najważniejsza!” Ona beze mnie poradzi sobie w każdej sytuacji, a ja w żadnej” – myślał i potulnie wrócił do mieszkania. Pomógł ustawić stoły, poprzynosił krzesła od sąsiadów.

Później nagotowali jeszcze makaronu i kompotu, przygotowali nakrycia, tak, ze na następny dzień nie zostało wiele roboty. Wspólnej pracy nie uwieńczyła wspólna noc i zgoda.

Adam poszedł spać na górę, ona położyła się z dziećmi. Następnego dnia nikt z gości nie zorientował się, że młodzi rodzice nie rozmawiają ze sobą. Mąż wiele mówił, żona ograniczała się tylko do pleceń: weź, zanieś, przynieś, idź do dzieci..

Mirka urażona, zła i do reszty zdezorientowana, skąd u męża taka drażliwość i taka obojętność wobec niej – postanowiła, że w niczym nie będzie się go radzić i robić po swojemu.

Zamierzała odejść z GS-u i od września zacząć studia. Adam dowiedział się o tym od pielęgniarki w Przychodni. Pytał żonę o szczegóły, ale zbyła go byle czym.

.W szpitalu krążyły pogłoski, że niedługo dla najzdolniejszych, młodych lekarzy otworzą się nowe możliwości – będzie można ubiegać się o stypendium na roczny pobyt za granicą, w celu odbycia praktyki. Adam w skrytości ducha uważał, że ma wielkie szanse, by to on się zakwalifikował. Wtedy słabość do Ani wygaśnie samoistnie – rozważał. Póki co, nie mógł oprzeć się pokusie, by się z nią spotykać. Najważniejsze, że nikt go tu nie zna, więc żona się nigdy o tej przemijającej słabości nie dowie. A jednak.

Przed imieninami męża Józefa, ciocia Jadwinia gromadziła potrzebne artykuły, by jak zawsze przygotować wspaniałe przyjęcie. Wysłany po cielęcinę, wujek objechał wiele sklepów, nim znalazł na ulicy 28 czerwca.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania