Tomorrow never dies. #1
Rozdział I
Kolejny ciepły lipcowy poranek, kolejny barwny dzień w mojej wędrówce. Od 3 dni nie spotkałem żywej duszy, niemal mieszkam w lesie, po kolejnej awanturze w domu zdecydowałem się na wyprowadzkę. Dziś mija rok od mojego odejścia, często zastanawiam się co robi moja rodzina, czy matka płacze po stracie kolejnego dziecka? Czy moja siostra Sara tęskni za moim uśmiechem? , a może ojciec wypatruje mojego powrotu , paląc fajkę i czytając gazetę …
„ Jesteś sam Matthew, zawsze byłeś sam, i zawsze będziesz, zasłużyłeś na to...” mówi głos w mojej głowie. Zaciskam pięści, zapalając kolejnego papierosa. Nie mam przyjaciół, od czasu śmierci mojego brata wzbudzam w ludziach strach, odrazę, niechęć, boją się tego kim jestem, co mogę zrobić i słusznie nienawidzę tych kreatur, nienawidzę ludzi, upajam się samotnością , która mnie otacza, która mnie pochłania, która zabije moje prawdziwe ja. Czym tak właściwie jest moje prawdziwe ja? Czy ono w ogóle istnieje? To pytanie coraz częściej nurtuje mój umysł.
Siadam na kamieniu znajdującym się na środku jeziora, które mijam po drodze. Brodzę stopami po tafli wody, przymykam oczy, biorę głęboki promienie słońca delikatnie, oświetlają moją skórę wprowadzając mnie w błogi stan ducha i ciała. Patrzę w dół przyglądam się mojemu odbiciu. I co widzę? Te same ciemne wręcz czarne oczy, schowane pod czupryną również czarnych włosów , blada cera, przystojne niemal mistyczne rysy twarzy siedemnastoletniego chłopaka. Tak naprawdę moim oczom ukazuję się twarz mordercy, potwora, odmieńca. Z rozmyślań wyrywa mnie chlapnięcie wody tuż obok mnie, rozglądam się uważnie i dostrzegam jasnowłosego chłopaka o niebieskich oczach mniej więcej mojego wieku, może trochę starszy , który jak gdyby nigdy nic puszcza sobie kaczki, w moją osobę. Kolejny rzut, a woda ląduje na mojej twarzy.
- Hej ty! Nie widzisz że tu siedzę?! - Krzyczę zirytowany jego zachowaniem.
Chłopak wzrusza ramionami i mimo mojej uwagi nie zaprzestaje swoich działań, sprawiając, że z minuty na minutę coraz bardziej jestem mokry..
- Co za gówniarz - mruczę do siebie zabierając torbę i zmierzając w jego stronę.
Pokonuję jezioro klnąc pod nosem. Po chwili staję twarzą w twarz z moim prześladowcą, uważnie lustrując go wzrokiem. Chłopak ma jasne włosy, które beztrosko opadają na jego oliwkową twarz, niebieskie oczy przeszywają mnie na wylot, a usta wykrzywiają się w pół uśmieszku. Kolejny rozpieszczony dzieciak zawraca mi gitarę, ukochany syneczek mamusi, idealny wzorzec cnót , posyła ludziom ten swój tani uśmiech z myślą, że ich kupi, znam ten typ i nie ze mną te numery.
- Posłuchaj! Czy ty jesteś głuchy czy jakiś ułomny! - Krzyczę posyłając mu zimne spojrzenie.
- Heeej, wyluzuj młody..Jestem Peter, a ty?. Odpowiada jak gdyby nigdy nic posyłając mi szeroki uśmiech.
Już go nienawidzę..
Patrzę niego zbity z tropu, może on naprawdę jest chory psychicznie.
-Co ty sobie wyobrażasz?
-Po prostu rzucam sobie kamykami w wodę, co Ci to przeszkadza?- Wzdycha chłopak.
-Rzucasz?... no tak rzuca sobie… noo głupi ja, że też na to nie wpadłem- mówię ironicznie
Chłopak patrzy na mnie wzrokiem pełnym politowania i rozbawienia.
- Ciebie to bawi? Masz coś do mnie? Spotkaliśmy się kiedyś? Przespałem się z twoją dziewczyną? Nie moja wina, że mam taki urok- warczę
Peter kręci głową
-Chodź, musimy już iść… wyschniesz po drodze…- mówi
- Po drodze do czego? Człowieku jaki ty masz problem? Ugh wiesz co? Nie ważne dowidzenia – mówię i mijam chłopaka, kiedy ten gwałtownie łapie mnie za rękę.
- Nie skończyłem – mówi spokojnie.
-Nie? O popatrz, ale ja właśnie tak- staram się wyrwać z jego żelaznego uścisku. Cholera kto to? Jakiś morderca? Może mnie zgwałci i zostawi w lesie? Jestem za młody i za piękny na takie traktowanie… Kiedy chłopak nie puszcza mojej ręki , podejmuje się ostateczności podnoszę na niego swój wzrok.
- Puść mnie i pozwól mi odejść- mówię spokojnie , a moje źrenice rozszerzają się.
I już myślę, że mnie zostawi ,jak sługus wykonując mój rozkaz , to Peter parska śmiechem .
Doprowadza mnie to takiego stanu irytacji że niemal mam ochotę mu przyłożyć, ale zamiast tego…
- Nie działa… Dlaczego nie działa… zawsze działa…- mówię jakby do siebie.
Chłopak puszcza mnie ocierając łzy ze swojej twarzy.
- Puść moją rękę i pooozwól mi odejść – przedrzeźnia mnie . – Stary… -nagle jego twarz przyjmuje chłodny i niebezpieczny wyraz.
Peter wypowiada słowa w nieznanym języku patrząc mi w oczy. Początkowo nic się dzieje, dopiero po chwili przez moje ciało przechodzi, przeszywający ból, upadam na ziemie, zaciskając dłonie na głowię. Las wypełnia się krzykiem bólu wydzierającym się z mojego gardła.
- Tak to się robi , przyjacielu – mówi uśmiechając się perfidnie, ale mimo to nie przestaje mnie katować. Ból jest tak ogromny że tracę przytomność, jedyne co czuje to że ktoś podnosi moje bezwładne ciało.
Komentarze (3)
przymykam oczy, biorę głęboki promienie słońca delikatnie, oświetlają moją skórę
przymykam oczy, biorę głęboki WDECH, promienie słońca delikatnie oświetlają moją skórę
4 ;)
Te same błędy co w prologu. Fabuła ciekawa, do zapamiętania, ale błędy!!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania