Poprzednie częściTragarz Niebios [1/2]

Tragarz Niebios [2/2]

Stanęli w ordynku skrzącym się folgami zbroi a inkrustami proporców. Gwardia królewska w pawich piórach, karmazynach, halabardami li glewiami zbrojna. Wierzchowce ich zaś odziane w wyszywane w herby kropierze, dusiły się z lekka od gorąca solnej patelni Sirn.

 

Na czele szyku świecił złotogłowiem i akwamarynowymi szarfami, Dytryk dosiadający wielkiego, śnieżnobiałego jednorożca. Ogier rozczesaną grzywę miał ozdobioną pawimi piórami, podobnie wiązka onych sterczała na i tak niemałym rogu rumaka. Obok warował mistrz Wylkano dodający sobie wzrostu wysoką czapą czako. Niewiele to jednak pomagało, gdyż jego obwieszony złotem kucyk uginał grzbiet pod duszącą tuszą krasnoluda.

 

Witrażowy obrazek psuł nieco wepchnięty między rosłych elfickich rycerzy Łaszczur. Stary psiogłowiec ściskając wytarte lejce zabiedzonego muła, mlaskał ozorem w kółko licząc nieliczne kły ostałe mu się w pysku.

 

Za nimi, jak burzowe chmury nieubłaganie niosące swój harmider, zbliżała się armia. A pośrodku masy żołdackiej, jak ten mistyczny kozik w otoczak wbity, wieża nad wieże, Tragarz Niebios.

 

Forteca Juert srożyła się swymi pobielałymi od prażącego Słońca bastionami, ukruszonymi uściskiem czasu wieżycami, o rzut oszczepem. Masyw budowli zgoła nie robił dobrego wrażenia. Krenelaże szczerbate bliźniaczo do Łaszczura, maszty na flagi dawno ścięte na opał a na domiar złego, jakiś bezczelny pajac, nikczemnik a drań nad dranie, wymazał nad bramą bohomaz pawia nadzianego na pal.

 

- Jak już ją odzyskam, masz mi mistrzu stawić tu fosę - wycedził Dytryk biorąc metalową, stożkową tubę od wulwera.

 

- Fosę? W takiej spiekocie? - dopytał krasnal.

 

- No ba, taką z wodą. Żeby szło się napić - potwierdził Jego Wysokość.

 

Wziął głęboki wdech, przybrał tak gniewny grymas jak tylko potrafił, i zadął w rezonujący stożek śląc ponad mury swój krzyk.

 

- Mój dziadek Sulisław Wspaniały był pokonał na tym polu hordy barbarzyńskich psiogłowców! A z roztłuczonych chramów onych suczych bękartów położył fundamenty tej warowni! To ziemia dynastii dytrykowiczów! Odstąpcie łotry od mej własności!

 

- Mam takie wrażenie, że chyba żem został obrażony - szczeknął półgębkiem Łaszczur do jednego z gwardzistów.

 

- Nie ma co się przejmować. Tyś jest z tych porządnych wilków - odparł zbrojny elf.

 

- Nie macie prawa! Nie macie też wyjścia jak poddać się! Maruderów od dziś z mego rozkazu, ćwiartuje się i wiesza na hakach! Kawałek po kawałku! Okażę wam jednak łaskę jeśli oddacie mi hołd bystro!

 

Jednorożec niespokojnie zadrobił kopytami, Dytryk oblizał suche wargi. Solna kurzawka przemknęła po gościńcu fortecy, gdzieś w falującej dali zaskrzeczał skowron. Wnet poruszenie nastąpiło na murach, zza ostałych się blanek wyjrzały ogorzałe gęby, podniosły się gryfy łuków.

 

W pełnej krasie ukazał się jednak ino jedna osobistość. Zielona łuska, energicznie podskakujący ogon i łeb jak zdjęty z gekona. Obrazu wyjątkowości dopełniał szafirowy kaftan i stalowy kapalin z żelaznymi piórami.

 

- Od tego stania w ukropie to czaszka ci się zagotowała Dytryk! Wracaj świnie paść, to moja wartownia! - zawołała jaszczurza dama wystawiając obie dłonie, jedną zaciśniętą w figę, drugą ze sterczącym palcem środkowym.

 

- Osz ty w stal kompozytową! Czyż to nie twa nemezis mój panie? - zagadnął zaaferowany Wylkano.

 

- Elwairam Boa, najgorszy babochłop w Besajo z najlepszym tyłkiem na świecie... - zasyczał więżowato król. Zacisnął zęby, zarumienił się nie od gorąca i z nowymi siłami jął krzyczeć przez coraz to bardziej nagrzaną tubę. - Każę cię pod ogonem wychłostać i będę wlókł rydwanem wokół Juertu aż do przesilenia zimowego!

 

Jaszczurzyca zaniosła się gromkim śmiechem. Wskoczyła na krenelaż i splunęła wystawiając ozór. Na koniec zamachnęła się wspomnianym ogonem, jednocześnie sugestywnie ruszając biodrami.

 

- Pod ogonem to ty mnie nawet nie możesz cmoknąć gadzino!

 

Zeźlony Dytryk Drugi Wspaniały cisnął tubą w czerep Łaszczura, zmełł w ustach wianuszek określeń na jeden z najstarszych zawodów świata po czym dobył szabli. Wycelował drżącym z nerwów orężem w Elwairam.

 

- Nie wiem czy dopiero niedowidzisz od orczego nasienia czy już oślepłaś, ale mam tutaj za miedzą... - Dytryk przerwał by wziąć głęboki wdech li wydrzeć się aż do bólu w płucach. - Największą wieżę oblężniczą świata! Poddaj się! Albo w gruzy obrócę cały horyzont i wszystkie nory twoich grasantów! Albo wyjdziesz i złożysz mi hołd, albo będzie to twój koniec! Bystro!

 

Jaszczuratka przekrzywiła głowę w bok, odsunęła kapalin na tył łba i wychyliła się przez blanki. Dostawiając dłoń nad oczy rozejrzała się po okolicy, uczyniwszy to westchnęła, głośno a teatralnie.

 

- Coś nie mogę jej dostrzec, musi być troszkę mniejsza niż opisujesz. Ale nie martw się, całkiem zimno dzisiaj to wieża musiała ci się... skurczyć. Ponadto, jestem pewna że twoja machina jest znacznie większa z bliska. Z resztą, regularna wieża oblężnicza nie jest jakaś bardzo duża, twoja na pewno mieści się w kategorii zdrowej przeciętności.

 

Salwa śmiechów a chichotów podniosła się ponad mury i niczym deszcz strzał, podziurawiła gwardię królewską.

 

Dytryk Wspaniały zagryzł zęby, wytrzeszczył oczy i zagotował się rosząc swe czoło perłami potu. W przypływie amoku chwycił za czako Wylkana i wbrew jęczącym protestom krasnoluda, cisnął czapą pod mur fortecy. Zakłuł jednorożca ostrogami aż ten nie stanął dęba rżąc szaleńczo.

 

- To była twoja ostatnia szansa wiedźmo! - zaskrzeczał nienawistnie.

 

- Ostatnia szansa? Ciekawe na co. Za murami też mam jednego błazna. Przynajmniej tamten to prócz wypróżniania się pyszczkiem potrafi żonglować.

 

Król strzelił lejcami a wierzchowiec jego załomotał kopytami po złuszczonej glebie gnając w kierunku nadciągającego wojska. Za nim niezgrabnie podążyła gwardia i krztuszący się solnym pyłem Wylkano. Oraz oczywiście, powoli zdychający z upału Łaszczur.

 

- Żegnaj arlekinie! Wróć kiedy nauczysz się połykać miecze inne, niż te swoich adiutantów! - zawołała na pożegnanie Boa.

 

***

 

I znów, ruszyła machina. Wielka, największa. Straszna, najstraszniejsza. Niepowstrzymana, niepowstrzymaniejsza. Rozgardiasz ogarnął mury, ktoś pokrzykiwał, ktoś zachwycał się ogromem Tragarza Niebios. Błyskały się groty, szczekały pancerze, ginął ten koncert obrońców w donośnym grzmocie nadchodzącej ich rychło li bystro porażki.

 

Smuga dymu szpecąca nieboskłon uszła z czuba Tragarza. Skry wypluł zadek armaty, huk wydaliła jej lufa. Roztrącając powietrze, żeliwna kula pomknęła wprost nad bramę. Roztłukła w kaflowe odłamki karykaturę dytrykowego herbu, wygięła okratowanie bramy wydobywając z obrońców pomruki strachu.

 

Siła wystrzały była zaiste godna podziwu. Bezlitosna moc była takową nawet wobec samego Tragarza. Wieża zachwiała się, skrzypnęła potężnie. Odchył w tył, wychył w przód. Jakby za sprawą wstrętnego uroku, ziemia pod mocarnymi kołami machiny jęła się zapadać.

 

Grzmot a huk, chmurki wywijanej z gleby soli. Podniósł się wrzask przerażenia tłumiony przez drewniane ściany wieży. Naprzeciw niego wzbił się radosny wiwat z Juertu. Zaraz potem, pierwsze koło wpadło całkowicie w wydrążony pod powierzchnią, porzucony podkop. Wiszący jak uniesiona do ciosu buława, taran przechylił się poza spodziewany zakres ruchów i pękł wypluwając chmarę drzazg.

 

Korpus Tragarza powodowany owymi torsjami, marniał w oczach. Leciały przybite na zardzewiałe bretnale dechy, wyłuskiwały się nadpróchniałe bale. Jak szczury z tonącego okrętu, wielu załogantów Tragarza salwowało się wyczynowymi skokami z umierającego cudu inżynierii.

 

Krater zapadłej ziemi powiększył się unieruchamiając machinę. Rozwaliła się ze szczętem, złamała wpół niby kręgosłup wieloryba zdzielonego przez mackę Krakena. Przez tumany rozgonionej soli dało się ujrzeć gwałtowne błyski eksplodującego prochu jak i kity płonącej oliwy.

 

Krótka chwila żałobnej ciszy została zmącona przez wściekłą kawalkadę ryków. To nizinne cyklopy, monstra ludojady wolne od kieratu i chłosty, wyłazić poczęły z ruin swego więzienia. Zamęt i popłoch jaki opadł odartych ze wszelkich morale żołnierzy Jego Wysokości Dytryka, był nie do opisania.

 

Bez rozkazu za to pod cichy przyzwoleniem, armia rozpoczęła odwrót. Gdyby nie zdębiali wokół Jego Wysokości gwardziści, zostałby on jeszcze stratowany przez własnych poddanych.

 

- Mistrzu Wylkano, proszę na jutro odziać się w swój najlepszy frak. Będzie to bowiem twój najważniejszy dzień w życiu - rozkazał Dytryk Drugi Wspaniały.

 

- Ja... jakże to m... mój panie? - pisnął zamrożony strachem krasnolud.

 

Monarcha nachylił się nad karłem, diadem opadł mu na puste, szalone oczy.

 

- Odbędzie się twa egzekucja.

 

Przepity rozbawieniem rechot Elwairam zwanej Boa, niósł się przez sparzoną patelnię Sirn niczym hejnał.

 

KONIEC

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania