Poprzednie częściTrudna Akcja

Trudna Akcja, Cz. II

- Można? – uchylił drzwi do Sali. Martyna siedziała na szpitalnym łóżku, obserwując świat za oknem. Obróciła głowę w jego kierunku i szeroko się uśmiechnęła. Jej czarne włosy były niedbale związane w wysoki koczek, przez skronie przewiązany miała elastyczny opatrunek, a na twarzy nie było śladu po makijażu, jedynie małe zadrapania.

- Dzień Dobry doktorze - wskazała ręką na wolne krzesło, które stało przy łóżku, zapraszając w ten sposób gościa do środka. Wiktor zamknął drzwi od Sali i skierował się we wskazane miejsce. Usiadł na krześle obserwując kobietę.

- jak się czujesz? - spojrzał na gips na jej nodze, który zaczynał się od placów u stóp a kończył przy biodrze.

- w porządku. Nadal nie umiem uwierzyć że wyskoczyłam przez to okno.. – uśmiechnęła się kolejny raz, i zakryła kołdrą nogę, na której znajdował się gips.

- a co z Twoją głową? – Odruchowo uniósł delikatnie jej głowę, przyglądając się jej oczom

- doktorze.. – usłyszał ponaglający głos Martyny - ja tu mam opiekę lekarzy.

- a no tak.. skrzywienie zawodowe. – odchrząknął i natychmiast usiadł na krześle zmieszany.

- Jest dobrze, ale muszę zostać tutaj dopóki.. nie nauczę się poruszać na trzech nogach – skrzywiła się i wskazała na kule ortopedyczne, które stały oparte o łóżko – jak byłam mała lubiłam udawać że mam złamaną nogę, i bawiłam się kulami mojego taty, wtedy to jakoś łatwo się wydawało..

- Bo w tedy miałaś zdrową nogę na której zawsze mogłaś się oprzeć-zaśmiał się Wiktor, wyobrażając sobie zabawy małej Martynki - a próbujesz w ogóle?

- Czy.. ich zamknęli? – Martyna zmieniła zdanie, patrząc jak Wiktorowi zmienia się wyraz twarzy. Skinął na zgodę

- Tak, wszystkich czworo.. – spojrzał na kobietę, która słysząc ostatnie zdanie wydała się przerażona, nie wiedział co jest tego powodem. Tamci pójdą siedzieć na ładne kilka lat.

- jak.. to.. czworo? – spytała szeptem, spuszczając przestraszony wzrok na kołdrę, bała się że mogą ją odnaleźć, nie wiedziała czego może się spodziewać. – Ich było pięciu..

- Pięciu? Policja ustaliła że czterech. . Martyna Ty płaczesz? – spojrzał na zaszklone oczy kobiety, z których wydobywały się przeźroczyste kropelki łez

- Pan nie rozumie? Skoro policja złapała ich tylko czterech, to jeden… on ciągle.. – nie była w stanie dokończyć zdania, w jej głowie pojawiły się czarne scenariusze. W końcu nie trudno będzie im odszukać ją.

- Nie martw się tym. Po co mieliby Cię szukać? – Wiktor próbował dodać jej otuchy – Policja u Ciebie już była?

- Jeszcze nie..

 

* * *

 

- Czemu to tak długo trwa do cholery? – Piotrek nie krył swojego oburzenia. Martyna od trzydziestu minut była sama w środku, zdana na łaskę napastników. Nie mieli z nią żadnego kontaktu od czasu, kiedy weszła do środka. Wiktor uparcie tłumaczył coś policjantowi, Piotrek podszedł bliżej żeby usłyszeć o czym rozmawiają.

- Tam jest mój człowiek! Nie możecie czegoś wymyślić? – Zdenerwowany Wiktor podniósł głos, próbując wpłynąć na decyzję dowódcy policji. Nie robił sobie nadziei że zaczną działać, jednak nie potrafił stać w miejscu.

- Wiesz jakie są procedury. Wchodzicie tam na własną odpowiedzialność, my możemy was osłaniać tylko na zewnątrz –mężczyzna spojrzał z wyrozumiałością na Wiktora, który kiwnął głową i zdenerwowany odszedł od mężczyzny.

Stali kolejne dziesięć minut, nie wiedząc co dzieje się w środku. Chcieli skontaktować się z kobietą, jednak nie robili nic dla jej bezpieczeństwa. Czas mijał powoli, a dla nich liczyła się każda sekunda, która mogła zaważyć na życiu kobiety.

- Jestem na zapleczu, oni są w sklepie. – usłyszeli głos Martyny wydobywający się z radiostacji którą Wiktor trzymał w ręce

- Nic ci nie jest? – zapytał z wyraźną ulgą w głosie, jednak nie dostał żadnej odpowiedzi. Próbowali skontaktować się z nią jeszcze jakiś czas, jednak bez skutku.

Wymienili się przestraszonym wzrokiem, po czym wrócili do obserwowania drzwi, w których mieli nadzieję za chwilę pojawi się Martyna.

- Nasz ratowniczka jest na zapleczu, a bandyci w sklepie. Możecie teraz tam wejść? – Wiktor ponownie podszedł do dowódcy całej akcji

- Mieliście z nią kontakt? – zapytał zaskoczony policjant

- tak powiedziała nam tylko tyle przez radio. Chyba wyłączyła radiostację bo nic więcej nie wiemy – Obserwował nerwowy ruch policjanta, który skontaktował się z jednostką policji która była za budynkiem, z prośba o pełną gotowość.

- Słuchaj Wiktor. Spróbujemy ją wyciągnąć, ale musicie wrócić na swoje stanowisko. Zgoda? – spojrzał na lekarza oraz jego współpracownika który właśnie do nich dotarł

- zgoda, to działajcie. – Podali sobie ręce i Wiktor z Piotrkiem oddalili się od dowódcy.

Usłyszeli dźwięk telefonu Wiktora, który zerknął na zegarek. Była późna noc, domyślał się ze tylko jedna osoba może dzwonić o tej porze. Wyjął telefon z kieszeni munduru i spojrzał na wyświetlacz.

- Zośka nie mogę teraz – szybko poinformował córkę i odszedł na bok. Piotrek ani nie drgnął, nerwowo wypatrując Martyny i obserwując pracę antyterrorystów którzy powoli zbliżali się coraz bliżej budynku. Nie wiedzieć czemu, ustawili się wokół drzwi, nie wchodząc do środka.

Nerwowo wypuścił powietrze. Zaczął stąpać z nogi na nogę, nie mogąc opanować nerwów.

- i co? – Wiktor podszedł bliżej mężczyzny, który kręcił się nerwowo

-Widzi pan doktorze. Podeszli ale nie wchodzą. –skinął głową w stronę budynku. Stali w ciszy jeszcze kilka minut kiedy zauważyli że mężczyźni wchodzą do środka. Dowódca przywołał ich ruchem ręki, natychmiast podbiegli do niego.

-Wyskoczyła z okna, z drugiej strony budynku, możecie tam iść pod obstawą. –Piotrek i Wiktor szybko skierowali się w jej stronę, nie zważając na policjantów którzy mieli ich ochraniać do czasu obezwładnienia przestępców. Szybko znaleźli się przy kobiecie, która nieruchomo leżała na trawie.

Jej czarne włosy zasłoniły całkowicie pobladłą twarz, sklejając się na niej przez krew i pot kosmyki włosów, rozczuliły mężczyzn.

- Piotrek leć po dechę! Szybko! – Wiktor opamiętał kierowcę, który natychmiast ruszył w stronę karetki. W tym czasie lekarz sprawdzał czy nic więcej nie stało się kobiecie. Odkrył mocne złamanie nogi, które łatwo można było wyczuć. Próbował ocucić Martynę, jednak na marne.

- Jestem! – zawołał Piotrek, Wiktor skinął głową

- dajemy ją na dechę – Szybkim ruchem obrócili kobietę na bok, podkładając ratowniczą deskę pod jej kręgosłup i sprawnie obracając na plecy, szybko zapięli pasami.

* * *

Piotrek siedział za kierownicą karetki, a Wiktor na pace zajmował się Martyną. Opatrzył jej ranę na głowie, i złamaną nogę. Kobieta była podłączona do przenośnego kardiomonitora, ze względu na uraz głowy, który wydawał się być dość groźny.

Nad jej głową wisiała kroplówka połączona wężykiem z ręką Martyny, przez który wpływały potrzebne leki.

Właśnie naciągał strzykawkę z kolejnym lekiem, który następnie wbił od dołu do kroplówki, kiedy usłyszał swoje imię z ust kobiety. Zerknął w dół, a kiedy zobaczył że kobieta się obudziła natychmiast usiadł przy niej, dotykając niepewnie jej ręki.

- Jesteś w karetce. Straciłaś przytomność, ale wszystko będzie dobrze – chciała poruszyć głową, jednak coś jej to utrudniało. Podniosła rękę do góry i próbując dotknąć szyi poczuła coś miękkiego. Kołnierz.

-Zaraz będziemy w szpitalu. Złapali ich. Wszystkich. – odpowiedział widząc jej reakcję. Przeniósł rękę na jej włosy i delikatnie zaczął je gładzić – byłaś bardzo dzielna. Ale teraz odpoczywaj, wystarczy na dziś.

- dziękuję – zdążyła wypowiedzieć, i zamknęła z powrotem ciężkie powieki. Czuła jak przygniata ją czarna plama, której się całkowicie poddała.

- Piotr ile jeszcze? – krzyknął do kierowcy, który starał się jak najszybciej dotrzeć do szpitala

- dwie minuty doktorze! – odpowiedział Piotrek. Wiktor puścił mimo uszu kilka przekleństw kierowanych do kierowców samochodów.

- masz minutę! – odpowiedział nie przestając gładzić włosów kobiety.

Była tak krucha i bezbronna. Zwykle To ona zajmowała się pacjentem, a teraz sama potrzebowała pomocy.

 

* * *

 

Obudził się w środku nocy. Rozejrzał się nerwowo w koło. Był w swojej sypialni.

Położył się z powrotem na łóżku i zamknął oczy próbując zasnąć. Jednak cały czas miał przed oczyma całą akcję. Oświecił lampkę nocną, stojącą na szafce obok łóżka, i spojrzał na zegarek. Była 3 w nocy.

Zwlekł się z łóżka i skierował się do kuchni, z zamiarem zaparzenia herbaty. Cały czas miał do siebie pretensje że pozwolił im tam wejść. Obojgu. Najpierw Piotrkowi, a później Martynie, gdyby nie to.. Pewnie Martyna spała by teraz w swoim mieszkaniu, nie w szpitalu. Wiedział, że nie powinien ich puszczać samych, a mimo tego ustąpił ich uporowi..

Usiadł na fotelu, kładąc wyprostowane nogi na ławę, i popijał herbatę. Wiedział że już nie zaśnie.

„Ich było pięciu..” Ciągle wracał do sytuacji w szpitalu, wcześniej również Piotrek mówił o pięciu osobach, jednak nie był do końca pewny. Martyna bała się że któryś z tych mężczyzn będzie chciał ją odszukać, jednak Wiktorowi nie przechodziło to przez myśl. Wstrząsnął szybko głową, próbując pozbyć się natrętnych myśli. Oparł głowę o oparcie fotela, i zamknął oczy mając nadzieję na nadejście snu. Postanowił że nad ranem znowu odwiedzi Martynę w szpitalu, kiedy to on był w szpitalu Martyna z Piotrkiem przychodzili za każdym razem przed i po dyżurze, chciał się odwdzięczyć tym samym.

- Tato czemu nie śpisz? – usłyszał zaspany głos Zosi, a po chwili poczuł jej ręce zaplatające się na jego szyi

- Nie umiałem zasnąć – objął swoją ręką dłonie córki, i odwrócił głowę w jej stronę – a Ty co tu robisz?

- Słyszałam że wstałeś więc przyszłam sprawdzić co się dzieje – spokojnie wytłumaczyła córka, i usiadła na kanapie, tuż obok fotela na którym siedział Wiktor. – Może to zabrzmi dziwnie ale wiesz.. cieszę się że to Oni weszli do tego budynku. Ty zawsze ryzykujesz dla kogoś, a ja nie wyobrażam sobie gdyby miało stać ci się coś złego tato.

-Wcale nie brzmi to dziwnie Zocha. Idź już spać – Uśmiechnął się do córki, rozumiejąc doskonale jej obawy, miała tylko jego. Zosia wstała i całując Wiktora w policzek, skierowała się do swojego pokoju.

Wiktor siedział jeszcze jakiś czas, po czym zmorzył go sen.

 

* * *

 

- Nie dam rady więcej! Ile można chodzić? Wracajmy już.. – Martyna nie miała ani humoru ani ochoty żeby nadal ćwiczyć chodzenie o kulach. Cały czas rozmyślała o porannej rozmowie z policjantami, którzy ją przesłuchiwali. Od wczoraj szukają piątego napastnika, jednak jak na razie nie mieli żadnych wezwań.

- No dobra, ale musisz sama iść – Piotrek nie przestawał się uśmiechać. Miał dzisiaj wyjątkowy dobry humor, zapewne wiązało to się z kolejną randką największego podrywacza jakiego kiedykolwiek poznała. Stanęła na chwilę przy ścianie, podnosząc do góry kule, i delikatnie uderzając nią Piotrka

- Jeszcze raz wywieziesz mnie na koniec szpitala, karząc samej wracać to cię zabije! – zaśmiała się. Jak mało kto potrafił poprawić jej humor, on sam rzadko się smucił, zawsze wszystko brał w żartach. Nie dość że podrywacz, to jeszcze dowcipniś. – to co? Powiesz mi z kim idziesz na tę randkę ?

Piotrek podszedł do Martyny, i rozglądając się wokół siebie zbliżył swoją twarz do jej twarzy

- Martynka Ty wiesz że ja na randkę pójdę tylko z Tobą? – szepnął jej do ucha, po czym widząc reakcję kobiety zaczął się śmiać.

- Twoje niedoczekanie. – odpowiedziała jak zwykle zmuszając się do uśmiechu. Widząc wózek stojący obok niej, opadła na niego bezsilnie, trzymając w powietrzu nogę na której znajdował się gips, kładąc na nią kule – do mojej sali poproszę !

- Jak sobie pani życzy – chwycił za rączki wózka i skierował się długim korytarzem do sali Martyny

- Mam nadzieję że jutro będę mogła wrócić do domu. - Odezwała się po chwili ciszy Martyna. Tęskniła za swoim azylem, w którym czuła się bezpiecznie. Piotrek spojrzał na nią niepewnie

- a kto ci pomoże? Przecież Ty sama nie dasz sobie rady w domu – odpowiedział poważnie, otwierając jednocześnie drzwi do sali kobiety.

- Piotruś dam sobie radę. Jestem dużą dziewczynką. Najwyżej będę jadała w kuchni – próbowała się uśmiechnąć, jednak nie wyszło jej to do końca tak, jak tego chciała.

- Myślę że to nie jest najlepszy pomysł Martyna, może powinnaś pojechać do rodziców? Nie wiem.. siostry? – pomógł jej wstać, i przenieść się z wózka na łóżko

- Dam sobie radę –warknęła przez zaciśnięte zęby – nie jestem dzieckiem!

- w porządku Martyna.. – chwycił za kurtkę, którą wcześniej zostawił na oparciu krzesła – muszę uciekać, mam dyżur za chwilę.. z Górą.

- jak to z Górą? – zdziwiła się Martyna, przecież cały tydzień byli w grafiku z Wiktorem

- Góra wysłał go na przymusowy urlop dwudniowy. Ja też miałem dostać, ale nie ma więcej kierowców, więc na razie muszę pracować. – wytłumaczył szybko Piotrek – wpadnę do Ciebie po dyżurze, zobaczyć czy jeszcze jesteś

- leć bo się spóźnisz – zaśmiała się, sięgając po książkę którą przyniosła jej jedna z pielęgniarek .

Otworzyła ją w momencie, w którym przerwała czytanie, i nie zważając na to co się dzieje wokół pochłaniała kolejne linijki tekstu. Nie przepadała za romansami, bardziej ceniła sobie akcję i thriller-y, jednak czasami i taka książka była dobra, szczególnie jeśli chciało zająć się czymś mózg.

Po troszkę ponad godzinie książka skończyła się cudownym Happy Endem, wrzuciła ją do szuflady metalowej szafki, która stała tuż obok łóżka. Podciągnęła się do pozycji siedzącej. Chciała sięgnąć po kule, jednak zapomniała poprosić Piotrka zanim wyszedł, aby położył je przy łóżku. Siedziała chwilę zastanawiając się co powinna teraz zrobić. Nie chciała wzywać pielęgniarki, chciała być samodzielna.

Naciągnęła się troszkę i przysunęła do siebie wózek. Spojrzała na różnicę między łóżkiem, a nowym pojazdem nie będąc przekonaną do tego pomysłu. W końcu zaparła się o niego rękoma i powoli przenosiła ciało. Kiedy już prawie siedziała na nim, mocno szarpnęła nogą, na co wózek się przechylił a ona znalazła się na ziemi.

- Jasna cholera! – wymknęło jej się przez zaciśnięte z bólu zęby. Postawiła wózek na ziemi, i spróbowała na niego usiąść, jednak za każdym razem kiedy się o niego opierała, ten tracił równowagę. Po kilku minutach taki prób zrezygnowała. Chciała wrócić do łózka, jednak i to było za daleko. Siedziała na ziemi, próbując opanować emocje. Spróbowała przybliżyć się chociaż o kilka centymetrów do łóżka, aby sięgnąć po pilot, którym wołało się pielęgniarki, niestety przy każdym ruchu czuła ogromny ból, dopiero co złożonej wczoraj nogi. Na jej policzkach pojawiły się łzy bezsilności, wiedziała że sama nie da sobie rady. Siedziała kilka minut na zimnej, wyłożonej kafelkami podłodze, co jakiś czas staczając kolejną walkę ze sobą, by usiąść, lub w jakikolwiek sposób wesprzeć się na wózku. Modliła się o pielęgniarkę, jednak na marne. W końcu usłyszała otwieranie drzwi i odetchnęła z ulgą.

- Martyna! – zza drzwi wyłonił się Wiktor, który szybkim krokiem podszedł do kobiety, i powoli pomagając jej wstać, odprowadził ją do łóżka – nic ci nie jest? Coś Ty robiła?

- Dziękuję doktorze. – otarła łzy z policzek – chciałam iść tylko do ubikacji, ale ten piekielny wózek uwziął się że nie będzie ze mną współpracował

- czemu nie zawołałaś pielęgniarki? – spojrzał na nią zaskoczony, kiwając z dezaprobatą głową

- Nie lubię być zależna od kogoś. W końcu muszę nauczyć się funkcjonować. Przez najbliższe kilka tygodni jestem skazana na to – popukała ręką o gips

- Z czasem będzie ci łatwiej, jednak musisz sobie dać czas, dopiero co ci kość złożyli, a Ty już chcesz ją złamać? – uśmiechnął się delikatnie próbując ją podnieść na duchu. Widział że jest jej trudno zaakceptować nową sytuację, ale wierzył że z czasem będzie łatwiej. – szpital poinformował Twoich rodziców o wypadku, i są w drodze.

- Jeszcze ich mi tutaj brakowało.. – powiedziała niezadowolona, wiedziała że będzie musiała wytłumaczyć im co się stało, a z tego może wywiązać się kolejna kłótnia

- Słuchaj Martyna.. ja wiem że nie masz dobrego kontaktu z ojcem, jednak teraz musi ktoś ci pomóc. Jeśli chcesz wyjść ze szpitala musisz mieć kogoś kto pomoże ci choćby pójść do toalety. A może wszystko się ułoży? – musnął delikatnie jej ręki, próbując przekonać ją że to dobra decyzja. W końcu kiwnęła głową

- Może rzeczywiście ma pan rację.. – usłyszeli pukanie do Sali, po czym ktoś otworzył drzwi. To byli jej rodzice, szybko znaleźli się przy łóżku córki.

- Do zobaczenia, i wracaj do nas szybko – Wiktor się uśmiechnął i żegnając z rodzicami Martyny opuścił salę.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Ronja 02.08.2015
    Nie miałam kiedy wcześniej zabrać się za ten tekst ale już nadrobiłam :D Dobrze się to czyta. Coś innego niż smutasy, miłości i walki, z czego się cieszę :) Znów klika błędów (zaczynasz z małej literki dialogi, brak przecinków przed że, który), parę powtórzeń typu: "Nerwowo wypuścił powietrze. Zaczął stąpać z nogi na nogę, nie mogąc opanować nerwów.
    - i co? – Wiktor podszedł bliżej mężczyzny, który kręcił się nerwowo" - nerwowo x3
    Jak już napisałam, mi tekst czytało się płynnie, a przypuszczam, że po małej poprawce byłoby jeszcze lepiej.
    No i czekam na 3 część!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania