Trzepot na szkle

Za górami, za lasami, żył sobie mężczyzna z...chwileczkę, przyszedł kelner z zamówieniem.

Dobrze, już jestem. Zazwyczaj zjadam kolację w przeciągu 10 minut, ale nie w dosłownym znaczeniu tego słowa, bowiem wskazówki zegara nie tykają z taką prędkością, by zdołały na mnie wiać. Naprawdę muszę to tłumaczyć?

Tym razem byłem zmuszony przeżuwać dłużej, bo dostrzegła mnie znajoma ze studiów i chwilę rozmawialiśmy. A raczej uciekaliśmy od siebie wzrokiem, jak za starych, dobrych lat, a słowa zachwycały się rozkwitającymi na drzewie pąkami. Nieważne. Wracając do początku.

Za górami, za lasami, żył sobie mężczyzna z witrażowymi oczami. Wyświechtane? Tak. Ale to ja. Mieszkam nieopodal gór stołowych, w niewielkim domu jednorodzinnym, a mówiąc jeszcze dokładniej, w domu jednoosobowym. I codziennie rano wdycham zapach świerków, spacerując po opuszczonym skwerku. Lubię ten rytuał. Mam wrażenie, że zaczynanie dnia od kilku minut odpoczynku, nastraja bojowo na wykonanie przykrych obowiązków. A nawet przestają być one przykre. Nie wiem jak to działa, ale wolę nie dokładać sobie kolejnych zagwozdek. Nie zmieściłyby się. Myślisz sobie pewnie po co to mówię? Mógłbym od razu przejść do witrażowych oczu, od razu skupić się na meritum tej opowieści. Ale mam przekonanie, że gdy odbiorca pozna choć w niewielkim stopniu nadawcę, będzie skorszy, wróć, bardziej skory do wysłuchania, zrozumienia i możliwe nawet, że do dalszej refleksji. Właściwie i bez tych zabiegów, mam wątpliwości. Bez przerwy. Czy tylko ja przy zwykłym myciu zębów zadaję sobie pytanie: Po co? Tak czy siak, chciałbym jednak podzielić się pewnym doświadczeniem, które dotknęło mnie podczas jednej, z sierpniowych nocy. Był to dotyk tak dojmujący, tak intensywny jakby ktoś na wysokości mojej klatki piersiowej, wyjątkowo twardym narzędziem próbował wbić się do samego serca. I wbił się, a ja zaskoczony zacząłem obmacywać się, szukając krwi. Jest człowiekiem lekkich obyczajów - taką łatkę z pewnością dostałbym, gdyby wyrwać poprzednie słowa z kontekstu. Ale los nie potrzebował żadnych kontrowersji, by takową łatkę mi podarować. Znaczy, nie takową, tylko tę o prawdziwym znaczeniu, odartą z opinii. Poznałem ją w głównej nawie bazyliki, do której często zaglądałem. Zaglądałem to chyba trafne określenie, bo głoszone tam słowa nie docierały do mnie. Nie to, że mój światopogląd kłócił się z nimi, ja po prostu nie słuchałem. Jakby z dźwiękiem pierwszych dzwonów mój zmysł słuchu się wyłączał. Tak jak czas i otaczający mnie świat, gdy piszę. Zorientowałem się właśnie, że zostałem sam w restauracji, a wszystkie krzesła zdążyły już wylądować na stolikach. Dopiję szybko to wino z kolacji i wracam do domu.

Nowy dzień, nowe możliwości. Kontynuując: zasiadałem zawsze w ostatnich ławkach. Przy jednej ze zdobionych kolumn, by nikt nie przeszkadzał mi w przyglądaniu się witrażom. No, wreszcie tu dotarłem. Lubię, bardzo lubię witraże. Zachwycają mnie. Te niezliczone ilości kolorowych szkiełek, mieniących się w promieniach słońca bądź oświetleniu mosiężnych żyrandolów, wprawiają mnie w stan nieważkości? Nie wiem, ciężko określić to słowami. Na pewno jest to pewnego rodzaju błogość, unosząca mnie bezwładność. Niesamowite uczucie. To jedyna rzecz, przy której natłok myśli w mojej głowie całkowicie znika, przy której nie analizuję, nie zastanawiam się nad niczym. Ja tylko w nie patrzę. Pewien znajomy barman, ku mojemu zdziwieniu, powiedział mi kiedyś, że nigdy nie widział takich oczu.

- Jakich? - spytałem speszony i po chwili usłyszałem: - Takich...nieuchwytnych, potrafi Pan określić kolor swoich oczu? Bo mi wydaje się, że zmieniają kolor w zależności od padania światła.

Po czasie stwierdziłem, że była to całkiem ciekawa sytuacja.

Moje myślenie rozgałęzione zmusza mnie ciągle do wracania po tych samych gałęziach. Natknę się na jakieś słowo i zaczynam się nad nim rozwodzić. To bywa bardzo męczące. I nużące. Myślę, że jest to spowodowane moim strachem przed niedopowiedzeniami. Dosłownie strachem. Czuję jakbym się pod nimi kulił, jakbym był spryskany preparatem do zwalczania owadów. Dlatego chwiejnie przejdę teraz do niedokończonego wcześniej tematu.

Podczas tej pamiętnej sierpniowej nocy, usiadła koło mnie, po mojej prawej stronie tak jakbyśmy spotykali się tam od lat. Nie miała konturów, zdawało się, że była wtopiona w powietrze. Wzrok miała skierowany przed siebie, ale miałem nieodparte wrażenie, że bez przerwy patrzy na mnie. I to nie było spojrzenie nieznajomej, przypadkowo napotkanej osoby, gdy załóżmy idziesz ulicą nieświadom ciągnącego się za tobą papieru toaletowego. Nigdy wcześniej nie czułem się przy kimś tak, chciałem powiedzieć komfortowo, ale lepiej chyba wybrzmi tu epitet: otwarcie normalny. Jak wschodzące i zachodzące słońce, jak fazy księżyca. Rozumiesz? Spokojnie, dla mnie również jest to niepojęte. Bo to bijące od niej ciepło, ta magiczna aura jaką sobą roztaczała, mogło znaczyć tylko jedno: była promykiem na moich witrażach. Strugą światła wyjętą spomiędzy szkła. Tak przynajmniej sobie tłumaczę. Człowiek bez krzty logiki popadłby, albo inaczej, stałby się rozciągłością w przestrzeni, swoistą materią. To musiałby być stan nie do zniesienia. Dzieliła mnie od niego może sekunda, dwie, ale w porę znów spojrzałem w kierunku witraży. Nie były takie same. Na pierwszy rzut oka można było dostrzec w nich niejaką pustkę. Wciąż pełne kolorów acz ciemne, nie mieniły się, jakby zamarły. Gdy tu teraz siedzę, na swoim ulubionym fotelu przy wystudzonej już kawie, przechodzi mnie myśl, a raczej niestrudzona zazdrość o te szkiełka, że przecież one cały czas mają ją dla siebie. Gdyby żyły, pewnie by mnie teraz wyśmiały. Tak czy inaczej, mozolnie i niechętnie zbliżam się do tego, co tak naprawdę chciałem przekazać. Lawiruję sobie między tym, co łatwe i błahe a tym, co trudne i ważne. Jestem niezwykle zręczny w odwlekaniu rzeczy wymagających, lecz życie niebywale mi to utrudnia. Jeśli myślałeś, że przy pisaniu tamtego fragmentu opowieści czułem się wyśmienicie i lekko, to się grubo myliłeś. Ja zresztą też, z tym, że to narzędzie o którym wcześniej wspominałem i które wbiło mi się w serce, było twarde. Bujda, było takie, że aksamit wydawałby się przy nim kamieniem. Pozwól jednak, że pozostanę konsekwentny i zostawię to na później. Gdybym czuł się tak spokojnie i lekko jak piórko, na tym kawałku papieru nie byłoby takich bazgrołów, zwykle mam staranne pismo. Tak naprawdę jestem przerażony. Natomiast nie jest to nacechowane negatywnie. Mam poczucie niepewności i milion argumentów, by nie kończyć tej historii. Jest mi niewygodnie i czuję chłód. Ale to wszystko owiane jest...spokojem. Wiem, że moje przeczucia są złudne, wiem, że jestem bezpieczny. Po raz pierwszy mam pewność. A zyskałem ją dzięki trzepotowi skrzydeł. Skrzydeł motyli. Właśnie ten dźwięk usłyszałem wtedy w nawie, pod witrażem. Wydobył on się z jej ust, których nigdy tak naprawdę nie widziałem. Tak blisko mojego ucha, że aż mną wzdrygnęło. Wyobrażasz sobie? Ktoś szepcze ci do ucha motylim trzepotem. Absurd powiesz, na pewno nie wydarzyło się to naprawdę. Nie będę polemizował. A skąd zatem wiem, że to był odgłos motyla, a nie innego owada skrzydlatego? Bo widziałem. Nagle, ni stąd ni zowąd w mojej głowie pojawił się lustrzany talerz z unoszącymi się nad jego taflą motylami. Były jak szafir, pięknie wyglądały. To uczucie można porównać do niezapowiedzianej wizyty ukochanej osoby, która przyjechała zza granicy i która pojawiła się nagle w progu salonu, bo drzwi były otwarte. Najpierw nieokiełznany przestrach, wyrzut adrenaliny jak z armaty przeciwparyskiej i niemal w tym samym momencie poczucie ulgi i rozpromienienia. To samo przeżywałem, gdy przyglądałem się tym motylom. Muskały ten okrągły kawałek lustra tak subtelnie, jakby bały się go dotykać, ale jednocześnie chcąc go wypolerować. Powoli podszedłem bliżej i zobaczyłem coś, co wywołało u mnie płacz i potrzebę uścisku, zupełnie jak spotkanie kogoś bliskiego po latach. Na lustrze odbijał się świat. Planeta Ziemia. Kula niebotycznych rozmiarów barwiona błękitem, żółcią i zielenią. Z jedną różnicą, która nie widnieje na zdjęciach satelitarnych. Ten świat był złożony z puzzli. Starannie połączonych elementów z odznaczającymi się brzegami. A między tymi brzegami wiesz kto był? Ty. Tego akurat nie widziałem. Nie musiałem. Producent tej układanki zafundował nam rozrywkę na całe życie. Na dodatek sam ją ułożył. No nie mów, że nie jesteś pełen podziwu i ufności dla człowieka, który ułożył nieskończenie elementowe puzzle. Zdajesz sobie sprawę jaka to cierpliwość? Ja też nie. W zasadzie to jedyne co wiem, to to, że nic nie wiem. Idę tym labiryntem i nie wiem czy za zakrętem czeka na mnie moje marzenie czy może wdepnę w gówno. Ale z łatką na sercu tak jakoś raźniej. Nie będę jednak rozwijał tego tematu. Jeśli Cię to ciekawi, to spójrz w witraże. One o niebo lepiej Ci to rozwiną.

 

"Bądź tak miły i streść ten wywód".

Ok:

Życie to nieudolne bycie.

I nieudolne tycie.

Deser z lodówki sam się nie zje, cześć.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Trzy Cztery dwa lata temu
    Urokliwe snucie.
  • miloscisraczka dwa lata temu
    ❤️
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Miloscisraczka↔Taki jakby... oniryczny tekst, z ciekawymi sformułowaniami... i zakończeniem:)
    Np: to↔ ''Nagle, ni stąd ni zowąd w mojej głowie pojawił się lustrzany talerz z unoszącymi się nad jego taflą motylami"
    Szkoda, że tekst nie podzielony w odpowiednich miejscach. Zyskał by przy czytaniu→zdaniem mym:)
    Pozdrawiam?:)↔%
  • miloscisraczka dwa lata temu
    Dziękuję, przede wszystkim za przeczytanie całości. Mój pierwszy tekst tutaj, następnym razem będę już wiedzieć, że trzeba zadbać o ułożenie. Pozdrawiam też!
  • Poncki dwa lata temu
    Sęk w tym, żeby nie patrzeć czy za rogiem złoto czy gówno.
    Należy przyjąć, że gówno. Życie takie już jest.
    Sztuka w tym, żeby się umieć śmiać z umiejętnie pociągniętej butem kreski.
  • miloscisraczka dwa lata temu
    Ok, to Twoje podejście, a ja mogłabym tu chyba polemizować ?
  • Poncki dwa lata temu
    miloscisraczka
    Oczywiście. Kwestia indywidualna. Z doświadczenia wiem jednak, że tak łatwiej.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania