Trzy krótkie koncerty

1.Koncert życzeń

 

– Kurwa! Koncert życzeń normalnie! Co jeszcze? Marta, opamiętaj się! Naprawdę potrzebujemy firmy sprzątającej?! Nie poradzimy sobie sami?! – nie krył wzburzenia Antek.

– Sa-mi? Znaczy Ewelina plus ja i może Kaśka z recepcji, bo jaśnie pan raczej rączek nie ubrudzi. – Z premedytacją wolno wypowiadałam słowa, utrzymując spokojny ton. Wie się co najbardziej wkurza. – Wyjaśnijmy sobie coś. To, co się teraz dzieje, to moja praca, moje starania, moja zasługa. Jeszcze jesteśmy wspólnikami, więc informuję cię i nie blokuję, jeśli chciałbyś się zaangażować. Ale już w części cię spłaciłam, a za chwilę dostaniesz resztę, firmę od dawna masz w dupie, więc z łaski swojej chociaż nie przeszkadzaj!

– Daj spokój. Przyznaję, odsunąłem się nieco – mówił, ignorując moje prychnięcie – ale taka szansa nie zdarza się dwa razy. Film! W naszym ośrodku!

– W moim. Nieruchomości nigdy wspólne nie były – wycedziłam przez zęby nie bez satysfakcji.

– Wciąż jesteś zła za Ninę. Karzesz mnie. Ok, niech będzie, rozumiem Twój żal i nie podejmuję tematu o nas. Ale do licha! Nie pogrążaj przez to firmy! Mamy ogromną szansę.

– Ja pierdolę! – nie wytrzymałam. – Jakie my?! Jakie nas?! – tego nie ma od dawna! Łączy nas tylko biznes, a i to nie na długo.

– A jak się rozmyślę?

– Podpisałeś papiery – powiedziałam tak, by wyraźnie było słychać kropkę na końcu zdania.

Usłyszał, wyszedł. Całe szczęście, bo było jeszcze sporo do ogarnięcia.

 

Spuściłam nieco rolety. Słońce było już wysoko i niewiele zostało z rześkiego poranka. Temperatura rosła niemal z minuty na minutę, nic sobie nie robiąc z prognozy pogody, która zapowiadała na dziś ochłodzenie. Na zewnątrz, przy hortensjowej rabacie, cienką strugą sikał zbuntowany zraszacz. Wieczorem, kiedy miał działać, odmówił posłuszeństwa, za to teraz, przy palącym słońcu, wziął się niemrawo do pracy. Ewidentnie był uszkodzony. Niechętnie opuściłam klimatyzowane biuro, żeby wyłączyć skurczybyka. Szkoda hortensji na wolne gotowanie na parze. Zanotowałam w pamięci, by poprosić pana Janka o sprawdzenie całego systemu nawadniania.

W jednym oczywiście Antek miał rację. Filmowcy to była ogromna szansa. Powiedzieć że trafiło się jak ślepej kurze ziarno, to za mało. To była cała miska ziarna dla kury ślepej i beznogiej. Ale wyzwanie było ogromne. Mnóstwo ludzi, głównie Anglików. Mnóstwo wymagań, warunków, zachcianek. Do tego upierdliwa pani koordynator, prawa ręka kierownika produkcji, nazwana przez Kaśkę „Modliszką”, która dzwoniła codziennie. Nie powiem, była miła, konkretna i w sumie pomocna. Ale miała w głosie coś takiego, że sztywniałam przy każdym telefonie. Jutro miałyśmy się pierwszy raz spotkać osobiście. I musiałam być perfekcyjnie przygotowana. Nie mogłam, do cholery, ciągle czuć się przy niej jak uczennica!

Ostatni raz sprawdziłam umowę z firmą sprzątającą. Jaki kretyn mógł pomyśleć, że poradzimy sobie sami z utrzymaniem porządku z taką liczbą ludzi?! Poza tym, był ogrom innych problemów! Na nas spoczywa dogadanie się z Anitą i Markiem, właścicielami pobliskiej stadniny, wynegocjowanie dobrej ceny z wypożyczalnią samochodów, a potrzebna była cała flota. Trzeba było doposażyć kilkanaście pokoi, znaleźć inną ekipę do odświeżenia parteru, bo ta dogadana zwodziła już nas trzeci tydzień, dopilnować, by informatyk w końcu zainstalował routery i skonfigurował sieć, i masę innych rzeczy, których nie chciałam sobie nawet przypominać. A ten głąb skupia się na już obgadanym i klepniętym sprzątaniu!

– Marta, nie nakręcaj się – powiedziałam sobie na głos.

Pomogło. Zadzwoniłam do pana Janka, by upewnić się, że przywiezie żwir do utwardzenia bocznego wjazdu. Oczywiście o zraszaczu zapomniałam. Trudno, nie był w tej chwili najważniejszy. Wzięłam się za papiery od księgowej i prawnika. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Resztę dnia spędziłam na aktualizowaniu kalkulacji i umów dla pani koordynator.

Śmieszne, że nawet w myślach tak o niej mówiłam, mimo że już w pierwszej rozmowie poprosiła żebyśmy przeszły na „ty”, bo łatwiej, szybciej i bez niepotrzebnych barier.

Była chyba ciut starsza ode mnie, dawałam jej jakieś trzydzieści pięć – czterdzieści lat. Z którejś rozmowy wywnioskowałam, że jest rozwiedziona. Wyguglowałam ją oczywiście, ale niewiele się dowiedziałam. Gdzieś, na stronie dotyczącej ekipy filmu dokumentalnego o brytyjskich górnikach, znalazłam tylko krótką notkę o Karolinie Widawskiej, drugim kierowniku produkcji, „urodzonej w Londynie córce polskich dyplomatów, osobie absolutnie niezastąpionej”. Tyle. Żadnych fejsów, instagramów czy innych narzędzi inwigilacji. Przyznaję, trochę się jej bałam, ale przede wszystkim byłam ogromnie ciekawa, także, powiedzmy, od „technicznej strony”. Bo jak np. modulowała głos, by brzmieć cicho, sympatycznie i jednocześnie tak, że rozmówca nawet nie myślał o sprzeciwie? No jak? Ech, odbijało mi. Stanowczo za dużo pracy.

 

Z idiotycznych rozmyślań wyrwał mnie dzwonek telefonu.

– Hej! Mam nadzieję, że pamiętasz o wizycie dziś o siódmej? Specjalnie dla ciebie zostaję! – Zuzka, przyjaciółka i osobista kosmetyczka puszczała słowa niczym serie z kałacha. Oczywiście nie pamiętałam. Za dużo miałam na głowie.

– Oczywiście, że pamiętam! Będę.

Zdusiłam w zarodku poczucie winy (tyle roboty a ja do kosmetyczki?!). Nie byłam typem paniusi chodzącej raz w tygodniu do fryzjera, kosmetyczki czy na inne „paznokietki”. Z czasów gdy grałam na wiolonczeli zostało mi przyzwyczajenie do krótkich paznokci, które najczęściej sama malowałam. Włosy miałam długie, raz na jakiś czas podcinałam jedynie końcówki. Kiedyś farbowałam, teraz wróciłam do naturalnego koloru, który jedynie wzmacniałam płukanką „średni kasztan”. Polubiłam nawet, tu i ówdzie połyskujące, srebrne nitki. Uznałam, że dodają uroku. A przynajmniej tak twierdził facet, z którym przez parę tygodni umawiałam się, zaraz po odkryciu, że Antek, mój chłopak i partner w interesach, w celach „rozładowania stresu”, intensywnie ćwiczył asany ze swoją trenerką jogi. Nago. Ale miało być o gościu od siwych włosów. Był fantastyczny. Bardzo źle się czułam z faktem, że wykorzystywałam go, by odreagować. Wprawdzie uczciwie mu o tym powiedziałam, a on nie miał nic przeciwko, ale i tak miałam wyrzuty sumienia. Namawiał, by rzucić firmę i wyjechać z nim na Saremę. Prawie tak zrobiłam. W końcu jednak zwyciężył rozsądek i przyziemne sprawy. On wyjechał, ja zostałam – ale silniejsza, z odbudowanym poczuciem własnej wartości. No i z siwymi włosami tu i ówdzie, które od tej chwili miały dodawać mi uroku... W celu wydobycia jeszcze większych pokładów owego, postanowiłam udać się do Zuzy. A niech tam.

 

2. Koncert na klakson, szum klimatyzacji i skrzypiące świerki

 

Kolejny dzień przyniósł jeszcze większy upał. Trawa na podjeździe, mimo podlewania, wyglądała jak włosie od szczotki. Ziemia była tak sucha, że każdy, kto szedł poboczem, wzbijał tumany pyłu, utrzymującego się później długo w powietrzu. Wilgotność na poziomie dwudziestu jeden procent zapewniała aurę jak z pustyni. Nie nastrajało to dobrze. Za to pójście do Zuzki było świetną decyzją. Wróciłam piękna, rześka i przede wszystkim, w bardzo dobrym humorze. Perspektywa wizyty pani koordynator nie wydawała się taka straszna, tym bardziej, że z samego rana udało mi się dogadać z Anitą i Markiem. Zgodzili się na wszystkie warunki. Zostały jeszcze do uzgodnienia szczegóły, ale to już była sprawa na później.

– Promieniejesz! – Kaśka wpadła jak po ogień i wybiegła, chwyciwszy jakieś papierzyska. – Jedziesz po nią na lotnisko? – wykrzyknęła jeszcze, będąc już za drzwiami.

– Nie! – odkrzyknęłam. – Nie chciała! Weźmie taksówkę. Kto bogatemu zabroni?

Byłam naprawdę w świetnym nastroju i czułam się dobrze przygotowana do „wizytacji”. W jakimś sensie nawet, nie mogłam się jej doczekać.

Podjechała chwilę przed piętnastą. Patrzyłam z okna jak kroczy przez podjazd. Nieco wyższa ode mnie, szczupła, szła, kołysząc lekko biodrami. To był zdecydowany a jednocześnie bardzo kobiecy krok pewnej siebie osoby. Gdy skręciła w kierunku biura, mogłam przyjrzeć się lepiej. Była ubrana w elegancki jasny kombinezon, niskie szpilki. Falowane, ciemne blond włosy sięgały lekko za ramiona. Pełne usta z leciutko zarysowanym uśmiechem i oczy z ironicznym błyskiem... patrzące wprost na mnie! Ale nie mogła mnie przecież widzieć! Po prostu założyła, że patrzę, skubana. Po chwili ujrzałam ją z bliska. Była bardzo ładna. Zanim się przywitała, otaksowała mnie wzrokiem. Powoli. Poczułam się dziwnie, ale wytrzymałam. Błysk uznania w jej oczach odebrałam jako komplement. Usiadłyśmy przy stoliku kawowym. Bosko pachniała. Nie mogłam się powstrzymać i głębszymi oddechami próbowałam zamaskować fakt zaciągania się jej zapachem. Oczywiście zauważyła. Jedynym komentarzem był ten sam błysk w oku co na podjeździe. O dziwo, nie krępowała mnie jej obecność, po chwili rozmawiałyśmy jak byśmy znały się od dawna. Wiedziałam, że to żadne „pokrewieństwo dusz” tylko pełen profesjonalizm osoby, której praca polegała na kontakcie z ludźmi.

– Wykonałaś ogromną robotę, jestem pod wrażeniem – powiedziała Karolina, odkładając segregator z dokumentacją. Chciałabym oczywiście zobaczyć wszystko na własne oczy. Ale na spokojnie, mamy na to dwa tygodnie. I nie martw się, nie będę ci cały czas siedzieć na głowie, mam sporo rzeczy do załatwienia we Wrocławiu. – Uśmiechnęła się.

– Nie martwię się. Zależy mi, żeby wszystko dobrze przygotować – powiedziałam zgodnie z prawdą.

Następnego dnia wybuchła bomba. Okazało się, że filmowcy nie będą jednak mieli własnego cateringu. Wśród setek spraw do załatwienia doszła jeszcze jedna – ekspresowe znalezienie firmy, która podoła tak skomplikowanemu zamówieniu. Załamałam się, gdy Modliszka zaznajomiła mnie z wymaganiami, które miał spełnić catering. Sama była wściekła, choć starała się, by nie było tego po niej widać. Połączyłyśmy siły, dzwoniąc, jeżdżąc, spotykając się z kolejnymi ludźmi (w międzyczasie ogarniałyśmy inne sprawy z długiej listy). Wrocław to duże miasto i to powinno być proste. Ale nie było. Stało się jasne, że w ciągu dwóch tygodni nie uda się wszystkiego załatwić. Karolina postanowiła przedłużyć pobyt. Po tygodniu spędzonym w hotelu, przeniosła się do naszego ośrodka, do pierwszego odnowionego pokoju. Jako że ja rezydowałam w „kawalerce” przy biurze, niemal zamieszkałyśmy razem. To były bardzo intensywne dni. Okazało się jednak, że uzupełniamy się i rozumiemy w mig. Obie byłyśmy zadowolone z tej współpracy.

W końcu udało nam się zażegnać problem z cateringiem. Zamiast jednej, zatrudniliśmy dwie firmy. Stworzyłyśmy też bazę zapasową, "w razie czego". Podziwiałam, jak pani koordynator potrafiła zjednywać sobie ludzi. Roztaczała przyjazną aurę, wystarczyło parę dni, a wszyscy jedli jej z ręki. A najbardziej Antek. Ślinił się na jej widok i dostawał szklistych oczek. Wiedziałam, że to kwestia czasu, żeby zaczął na serio do niej startować. Strasznie irytowało mnie jego zachowanie, ale nie widziałam, żeby Karolina miało coś przeciwko, więc milczałam. Jednocześnie było mi przykro jak dziecku, które czuje, że za chwilę odstawią je na boczny tor. Czułam jak bardzo to głupie, ale nic nie mogłam poradzić.

Tymczasem zabijała nas fala upałów. Prawie dosłownie – pan Janek, wylądował w szpitalu z podejrzeniem udaru słonecznego. Przesiadywałam do późna w biurze, bo w moim, szumnie mówiąc, apartamencie, nie było klimy. Gdy nie mogłam zasnąć, chodziłam po ogrodzie, bujałam się na kanapo-huśtawce pod dębami. Którejś nocy zastałam huśtawkę już zajętą. Karolina bez słowa przesunęła się, robiąc mi miejsce. Wyglądała inaczej. Oprócz eleganckiego stroju, zniknął jej profesjonalny uśmiech. Zobaczyłam zmęczenie i smutek w spojrzeniu. Nie próbowałam nawiązać rozmowy. Mijały minuty, a my siedziałyśmy w milczeniu, pozwalając huśtawce na delikatny ruch. Wstając, Karolina położyła dłoń na mojej, lekko ścisnęła.

– Dziękuję – powiedziała cichutko. Patrzyłam na nią, gdy szła do siebie. W pewnym momencie odwróciła się i spojrzała w moim kierunku. Przez chwilę wydawało mi się, że schwytałam wiadomość, którą mi wysyła, ale zgasła, zanim zdołałam odczytać. Tej nocy już nie zasnęłam.

 

Nazajutrz, dwudziestego szóstego lipca, Anita, właścicielka stadniny, obchodziła imieniny. Wszyscy dostaliśmy zaproszenie na ognisko z tej okazji. Sąsiadowaliśmy ze stadniną od północy, ale nie płot w płot. Między posiadłości wcinał się wąski pas (naszego) lasu, który trzeba było pokonać, by odwiedzić sąsiada – piętnaście minut nieśpiesznego spaceru. Większość ekipy przyjeżdżała na imprezę ze swoich domów, a więc „normalną” drogą, objeżdżając las. Cieszyłam się, że nie muszę iść sama. I – musiałam powiedzieć sobie szczerze – cieszyłam się z towarzystwa Karoliny. Polubiłam ją i dobrze się przy niej czułam. Gdy nachodziła mnie myśl, że za chwilę wyjedzie, nieprzyjemnie ściskało mnie w dołku. Starałam się nie analizować swoich reakcji.

Las był przerażająco suchy. Ściółka, jakby zrobiona z bibuły, chrzęściła przy każdym stąpnięciu. Brązowawe jagodziska, z opadającymi listkami i maleńkimi owockami, nie zachęcały do zbiorów. Chyba nawet ptaki odłożyły swoje trele na lepsze czasy, bo było nienaturalnie cicho. Jedynie silne powiewy gorącego wiatru wcinały się w ten bezruch, wtedy najstarsze świerki wychylały się, skrzypiąc złowieszczo. Wbrew aurze miałyśmy dobre humory.

Teren stadniny był magicznym miejscem. Przed wojną był tu dworek z dużym parkiem. Dworek wojny nie przeżył, ale park został. Zdziczały, nieco mroczny, ale tym bardziej piękny. Oprócz parku, do stadniny należały pola i hektary łąk, które częściowo obsadzono drzewami, żeby urozmaicić krajobraz, zapewnić trochę cienia, gdzieniegdzie wytyczyć alejki do jazdy.

Od momentu, gdy dotarłyśmy, Antek nie odstępował Karoliny na krok. Przynosił picie, nakładał sałatki, przedstawiał tych, których jeszcze nie znała. Wspinał się na wyżyny rycerskości, czy może bardziej giermkowości. Nie wiedziałam, czy dziewczynie to pasowało, ale nie broniła się, a nie sądziłam, by miała problemy z asertywnością. Gdy uświadomiłam sobie, że jest mi z tego powodu przykro, sama siebie zbeształam. W końcu powinnam być zadowolona. Modliszka była kontrahentem, Antek robił wszystko, żeby kontrahent był zadowolony. A że chciałby najpewniej „wykonać usługę” w łóżku? To tylko facet. Do tego dość przystojny i niewątpliwie potrafiący oczarować.

Jako że pan domu wynajął busik, by po imprezie poodwozić wszystkich do domów, a dla chętnych miał przygotowanych parę miejsc noclegowych, mocny alkohol lał się bez przeszkód. Sama piłam piwo, postanowiwszy trzymać fason. Karolina - wódkę, i choć piła co drugą albo i trzecią kolejkę, widać było, że jest wstawiona. Zaczęły się śpiewy i tańce. Ktoś włączył muzę z komórki i stwierdził, że przydałby się lepszy akompaniament, Ktoś inny dodał, że jedyną zdolną do tego osobą byłam ja i moja wiolonczela. Na to pijany Antek prychnął, że gram już tylko dla wybranych i tylko nago. Na sekundę zapanowała cisza, potem wszyscy gruchnęli śmiechem. Wszyscy, oprócz Karoliny, która patrzyła lekko rozszerzonymi źrenicami wprost na mnie. Zrobiło mi się głupio i aż ścisnęło ze złości. Odczekałam chwilę, żeby nikt nie zarzucił mi obrażalstwa i wycofałam się chyłkiem z myślą o spacerze.

 

3.Finałowy koncert na deszcz i wiolonczelę

 

Było tu mnóstwo alejek, ścieżynek, a nawet labirynt z laurowiśni, który uwielbiałam. Po ciemku jeszcze w nim nie byłam. Gdy doszłam do żwirowej alejki, usłyszałam, że ktoś za mną idzie. Obejrzałam się. Karolina uśmiechnęła się szeroko.

– Jak uciekłaś Antkowi? – zapytałam, nie bez dozy złośliwości.

– Umiem znikać – odpowiedziała krótko.

Szłyśmy chwilę w milczeniu. Czułam jednak, że kolejne słowa wiszą w powietrzu. Nie myliłam się.

– Antek zrobił Ci chyba przykrość tym tekstem z wiolonczelą.

– Raczej wkurzył. – Zacisnęłam dłonie. – Znamy się od dawna, Antek kojarzy nieco historii. Kiedyś żyłam wiolonczelą, grywałam solo albo z kwartetem, chodziłam na koncerty. Jeszcze jako dziecko zauważyłam, że muzyka trafia do mnie nie tylko przez uszy, ale też przez skórę. Dosłownie. Może to rodzaj jakiejś wybrakowanej synestezji – zaśmiałam się – ale niektóre dźwięki odbieram jako dotyk. – Karolina aż przystanęła.

– Łał! Nie wiedziałam, że tak się da! – nie kryła zdziwienia.

– Brzmi to szumniej niż wygląda i nie zdarzało się za często. Nie wiem od czego zależy, ale opowiadałam Antkowi, jak próbowałam zgłębić temat i grałam na wiolonczeli nago. Bez słuchaczy, tylko dla siebie. Nie dawał mi od tej pory spokoju, bym zrobiła mu taki koncert. Nigdy do tego nie doszło, o co miał wielki żal. Stąd jego głupie aluzje.

– Próbuję sobie wyobrazić ten dotykowy odbiór, ale chyba brakuje mi fantazji – powiedziała Karolina po dłuższej przerwie.

– Nie wiem jak mam to opisać. To nic aż tak spektakularnego. Zaczyna się od gęsiej skórki i odczucia jakby fal muskających ciało. Może tak ma każdy, tylko nie zwraca na to uwagi? Sama spróbuj. Ale musi to być koncert na żywo. Z nagrania nigdy tego nie poczułam, nawet przy najlepszym sprzęcie.

– No a co wniosły nagie eksperymenty? - Uśmiechnęła się.

– Nie wprowadziły zbyt wielu danych do analizy, poza tym, że sama gra była bardzo – przerwałam, szukając słowa – intymnym przeżyciem – dokończyłam, śmiejąc się.

– Coraz ciekawiej!

– Wiesz... niektórzy mówią, że gra na wiolonczeli jest jak obcowanie z kochanką. Obejmujemy ją i kolanami, i rękami, pieścimy smyczkiem. Jeśli para jest dobrana, to muzyka wychodzi zmysłowa i piękna. Kiedyś ten instrument, jak i inne smyczkowe zresztą, był zarezerwowany tylko dla mężczyzn.

– Dziwne. Dlaczego? – nie dowierzała Karolina.

– Bo ruchy grającego były uważane za nieprzyzwoite. Kobiecie nie wypadało tak wyglądać.

– Za to Antek chętnie by Cię z takimi ruchami zobaczył! – parsknęła śmiechem moja towarzyszka. – To ciekawy facet. Widać, że coś was łączyło, byliście parą? – zapytała po chwili przerwy.

– Tak, ale już od dawna jest wolny – odpowiedziałam szybko, niemile sprowadzona na ziemię.

– A Ty? – spojrzała mi prosto w oczy.

– Co ja?

– Ty jesteś wolna?

W tym momencie spadły pierwsze krople deszczu. Wielkie i ciężkie, odbijały się od spieczonej ziemi jak od tafli szkła.

– Biegniemy pod wiatę! – próbowałam przekrzyczeć szum.

Mimo, że nie odeszłyśmy daleko, dotarłyśmy całkiem zmoczone. Anita pożyczyła nam swoje koszulki na ramiączkach. Deszcz bębnił jeszcze przez kilkanaście minut w dach altany, po czym przestał, tak samo nagle jak się pojawił. Towarzystwo bawiło się w najlepsze. Antek, który przybił do nas, jak tylko dotarłyśmy, porwał Karolinę do tańca. Patrzyłam na nich, próbując uporządkować myśli, myśli, których wcześniej nawet nie chciałam dopuszczać do świadomości. Kilka razy skrzyżowałyśmy spojrzenia. Odczytałam niepewność i obawę.

Nagle zapragnęłam być w domu. Z dala od rozgłośnionych alkoholem rozmów, wódczanych rechotów i chwiejnych tańców. Zmęczenie całym dniem i nieprzespaną nocą dało o sobie znać. Dość miałam swojego analizowania i roztrząsania problemów na czynniki pierwsze. Dość asekuranctwa. Podjęłam decyzję – prostą i nieprzemyślaną. Niech tam.

– Odbijany – powiedziałam, chcąc uwolnić Karolinę z antkowych objęć. Był oporny, ale uległ, gdy dziewczyna wyślizgnęła się sprytnym półobrotem.

– Wracam do domu, ale nie sugeruj się mną, Marek ma transport dla wszystkich – powiedziałam zupełnie nie to co zamierzałam powiedzieć.

– Właśnie, Karolinko – wciął się Antek – nie sugeruj się. Dużo zabawy jeszcze przed nami – dodał, próbując na nowo przejąć dziewczynę. Ta zrobiła krok do tyłu.

– Dziękuję za przemiłą zabawę, chcę jednak wrócić z Martą – powiedziała, akcentując ostanie słowa.

Wracałyśmy dziarskim krokiem. Gdy tylko dotarłyśmy między drzewa, na powrotną ścieżkę, znowu zaczęło lać. Puściłyśmy się biegiem i po kilku minutach byłyśmy na miejscu – zdyszane i całkowicie mokre.

– Chciałabym ci coś pokazać. Może się przebierzemy i spotkamy w konferencyjnej? – zapytałam, zdeterminowana zrealizować pomysł.

– Dobrze – odpowiedziała zaintrygowana Karolina. – Będę za pół godziny.

Pogoniłam do siebie. Wytarłam się do sucha, wysuszyłam włosy, założyłam świeże ubranie. Następnie wyjęłam z szafy futerał z wiolonczelą. Byłam gotowa. Weszłam do konferencyjnej, zostawiając za sobą lekko uchylone drzwi. Sala była dość duża, w kształcie prostokąta. Wzdłuż jednej z krótszych ścian był niewielki podest służący do prelekcji. Postawiłam tam krzesło z niskim oparciem. Drugie na „widowni” jakieś pięć metrów dalej. Przetarłam instrument flanelową szmatką. Następnie zrzuciłam ubranie i usiadłam, ustawiając Wiolę między rozchylonymi nogami. Objęłam ją kolanami. Upewniwszy się, że stopka zakotwiczona jest stabilnie na podłodze, nachyliłam, stojący pionowo instrument, lekko na siebie, aż gryf oparł się o lewy obojczyk. Ujęłam smyczek prawą dłonią i rozpoczęłam strojenie. W końcu, zadowolona z dźwięku, zagrałam jako rozgrzewkę szybki pasaż.

Wtedy do sali weszła Karolina. Musiała się spodziewać, ale i tak stanęła zszokowana. Na jej twarzy, oprócz zdziwienia, widziałam zachwyt i trudną do opisania miękkość. Usiadła na krześle, które jej przygotowałam. Od pierwszego momentu wiedziałam co chcę jej zagrać. Był to mój ukochany utwór, do którego często wracałam – Suitę wiolonczelową nr 1, Bacha.

Serce biło mi jak oszalałe. Zamknęłam oczy. By się uspokoić i wprowadzić w nastrój, dłońmi powoli obrysowywałam kształt boków pudła rezonansowego, docisnęłam je lekko do klatki piersiowej, wczuwając się w chłód politury. Ścisnęłam i rozluźniłam kolana. Poprawiłam smyczek w dłoni, zawieszając go nad strunami. Dałam sobie parę sekund na wyrównanie oddechu. W końcu smyczek dotknął strun. Rozległy się miękkie, ciepłe dźwięki „Preludium”. Moja ulubiona część. Wiola, łaskotana smyczkiem, śpiewała natchniona. Taniec lewej ręki, która, to skracała, to wydłużała struny, wyznaczał porządek tej pieśni. W dolnych rejestrach dźwięk był mocniejszy, dłuższy, czekoladowy w brzmieniu, przechodził w serię szybszych wysokich tonów, by znów wrócić w dolinę i znów odbić w górę. Odbierałam wibracje przekazywane przez mostek instrumentu, niemal widziałam, jak przepływają przez piersi, brzuch, uda, aż do bosych stóp, które oddawały je ziemi. Przestałam wiedzieć czy to ja gram na wiolonczeli, czy ona na mnie. Stopiłyśmy się w jedno, zacierając granice zmysłów. Czułam smyczek w dłoni, ale byłam jednocześnie drganiem strun, pudła i rozchodzącym dźwiękiem.

Ocknęłam się dopiero, gdy cichnący śpiew Wioli ogłaszał koniec „Preludium”. Parę sekund przerwy. Otworzyłam oczy, które potrzebowały chwili na pokonanie mgły ograniczającej obraz.

Karolina siedziała odchylona, z rękami luźno puszczonymi wzdłuż tułowia. Oddychała głęboko, na twarzy połyskiwały mokre smugi. Patrzyła nieruchomo, rozszerzonymi źrenicami.

Smyczek ponownie dotknął strun – „Alemanda”. Teraz Wiola śpiewała wolniej i ciszej, jakby sama chciała się uspokoić po poprzedniej części. Mniej skontrastowane dźwięki brzmiały przyjemnie waniliowo. Wraz z melodią, uspokajał się rozszalały puls. Zawsze próbowałam wyobrażać sobie jak dworzanie tańczą w takt tej muzyki. I zawsze dochodziłam do wniosku, że Bach nadał tej części smutnawe tony nieprzystające do dworskiej zabawy. Szmer „na widowni” wybił mnie z myśli. Zobaczyłam jak Karolina wstaje, robi dwa kroki do przodu.

Tymczasem smyczek zawisł nad strunami w kilkusekundowym oczekiwaniu na kolejną część. Po chwili „Kurant” rozbrzmiał początkowym saltandem i płynnie przeszedł w pasaż. Palce same odnajdowały miejsca na gryfie, dłoń półświadomie prowadziła smyczek. Całą uwagę skupiłam na Karolinie, której ruchy wytrąciły mnie z równowagi. A ona stała i patrzyła, nie odwracając wzroku. Wzbierało w niej jednak coś nienazwanego, coś co podbijało jeszcze napięcie. Wreszcie drgnęła. Powoli, niemal podklatkowo, zaczęła rozpinać bluzkę. Zaschło mi w ustach. W niemożliwy sposób moje presto zestroiło się z jej adagio, tworząc razem hipnotyczny spektakl. Wraz z ostatnimi nutami „Kuranta” blzuka spadła na podłogę.

To nie był koniec. W nastrój „Sarabandy” miały wprowadzić trzy zagrane niemal jednocześnie dźwięki, których brzmienie harmonijnie nachodziło na siebie. Wiola zwolniła. Karolina przeciwnie: błyskawicznie zdjęła spódniczkę, bieliznę i buty. Chwilę stała bez ruchu, pozwalając obejrzeć mi się dokładnie. Mimowolnie zaczęłam przyśpieszać, wprowadzając zamieszanie w granym rytmie. Karolina bezszelestnie ruszyła w moim kierunku, a ja zamknęłam oczy. Nieświadomie wzbogacałam „Sarabandę” zmiennym rytmem. Przebijała się w nim determinacja, strach. Słychać było trzepocące w brzuchu motyle, które żądały natychmiastowego uwolnienia.

Ręce zaczęły drżeć mi dopiero, gdy poczułam jej oddech na swoich włosach. Głęboki, co jakiś czas drgający spazmatycznie.

Grałam jeszcze, jednak coraz ciszej, coraz wolniej.

Piano, piano, lente, niente.

 

Odłożyłam smyczek.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 12

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (75)

  • MartynaM dwa lata temu
    Muszę to sobie rozłożyć, nie lubię dlugich tekstów. Sprawnie napisany, jedynie pewna niekonsekwencja przy zwrotach grzecznościowych, raz z wiełkiej, raz z malej. Mam na myśli pierwszy fragment.

    Oceny nie ode mnie.
  • Tjeri dwa lata temu
    Dzięki za wizytę!
    Błędów tu pewnie od groma, bo tekst korekty porządnej nie przeszedł. Co do zwrotów grzecznościowych, to widzę, że mi się jakieś "cię" z wielkiej zawieruszyło, będę szukać co jeszcze. Jeszcze raz dziękuję i zapraszam do lektury.
  • Szalej. dwa lata temu
    No jest kilka błędów, ale nie na tyle żebym ci je tutaj wypisywał po kolei.

    A sama historia?
    Cóż. Ani mnie nie znudziła, ani nie porwała w tany.
    Myślałem, że ją tą wiolonczela przeleci. W sensie tym "dotykiem" :D
  • Tjeri dwa lata temu
    Hihi, dzięki Marcin.
    Co do przelecenia, to są inne priorytety, aczkolwiek, nie powiedziane, że nie stało się to co mówisz :D
    Jakieś wskazówki co do błędów?
  • Tjeri dwa lata temu
    I cieszę się, że Cię nie zbudziła. To wprawka wyzwaniowa i najbardziej bałam się właśnie tego, że jest nudna. :)
  • Tjeri dwa lata temu
    * nie znudziła
  • Szalej. dwa lata temu
    Tjeri jakieś pojedyncze słowa. Słowo za dużo.
    Nic razacego i w sumie, nic wartego uwagi :)
  • Tjeri dwa lata temu
    Szalej.
    Jak tekst spadnie w niebyt (bo teraz nie chcę nic sugerować ewentualnym czytelnikom), to zapytam Cię jeszcze jak oceniasz realizację założeń tekstu. :)
  • Marek Adam Grabowski dwa lata temu
    Widziałem to już wczoraj. Ponieważ jest długie odłożyłem na dzisiaj. Sprawnie napisane. Jest kilka smaczków; ale ktoś mógłby zarzucić nadużywanie kolokwializmów (w pierwszej i drugiej części). Doszlifowałbym początek. Co do fabuły. Ok - można by to jednak rozdzielić na dwa opowiadania. Pierwsze o przygotowaniu do imprezy. Proste i nieco zabawne. Drugie o zmysłowym kontakcie że sztuką. Bardziej ambitne. Pozdrawiam 5
  • Tjeri dwa lata temu
    Ahoj, Marku.
    Rozdzielenie to byłby kiepski ruch. Może zwiększyłabym tak ilość czytelników, ale pozbawiłabym sensu opowieść. No i nie tylko o obcowanie ze sztuką tam chodzi ?. Co do kolowializmów, nie do końca wiem co masz na myśli. To pierwszoosobowa narracja, czyli w sumie wszystko jest myślą albo słowem bohaterów, kolokwializmy są więc "winą postaci" :D. Chyba że masz co innego na myśli, wyjaśnij, proszę.
    Dziękuję, Marku za przeczytanie i koment!
  • Marek Adam Grabowski dwa lata temu
    Tjeri Może czegoś nie doczytałem i dlatego wyolbrzymiłem różnicę. Co do drugiej kwestii przy początkach mojej twórczości też używałem pierwszoosobowe narracji i myślałem, wówczas że można sobie więcej pozwolić; ale spotkałem się z "nieprzyjemnościami". Pozdrawiam
  • Tjeri dwa lata temu
    Marek Adam Grabowski
    A to ciekawe. Co masz na myśli? (O nieprzyjemności pytam).
    Ja bym nie powiedziała, że można sobie pozwolić na więcej. Każdy rodzaj narracji po prostu ma inne cechy i inne wymagania. Pierwszoosobowa musi być subiektywna i naznaczona myśleniem bohatero-narratora. Nawet w trzecioosobowej jest taka możliwość, bo narrator może być obiektywny, ale nie musi. Czasem, jeśli tak wybierzemy, może przedstawiać swoje zdanie i oceny, jak często u Ciebie w Kościach. Byleby być świadomym i konsekwentnym w wyborze.
  • Marek Adam Grabowski dwa lata temu
    Tjeri Te "nieprzyjemności" to była hiperbola! Przeczytaj mój debiut, a potem ci coś wyjaśnię https://www.opowi.pl/pomiedzy-wisla-a-palma-a47100/
  • Tjeri dwa lata temu
    Marek Adam Grabowski
    Przeczytałam. I jestem tym bardziej ciekawa. Nie zauważyłam żadnego przyczynku do nieprzyjemności.
  • skandal dwa lata temu
    Bardzo zmysłowe. Dojrzałość pisarską wyczuwam :)
  • Tjeri dwa lata temu
    "Zmysłowe" - chyba żadne z określeń nie mogło mi większej frajdy zrobić. Bardzo dziękuję :)
  • skandal dwa lata temu
    Tjeri przypomniala mi się scena z filmu Czarownice z Eastwick...
  • Tjeri dwa lata temu
    skandal
    To był świetny film! Ale oglądałam tak dawno że nie jestem w stanie zajarzyć, którą scenę masz na myśli. Chyba odświeżę ?
  • skandal dwa lata temu
    Tjeri Sarandon gra na wiolonczeli :)
  • Tjeri dwa lata temu
    skandal
    O żesz! :))) No to na pewno muszę go sobie przypomnieć! Tym bardziej, że domyślam się w jaką to stronę tam poszło :D.
  • Tjeri dwa lata temu
    skandal
    Ha! Znalazłam na YT! Niestety z czeskim dubbingiem, co dodało scenie "nieco" absurdu :))))
  • Grain dwa lata temu
    Albo ona nie umie się rozbierać, albo do końca, kiedy wreszcie zdjęła buty, liczyła na ucieczkę. Podejrzane, tym bardziej, że można uciekać i boso, nawet po ściernisku.
  • Tjeri dwa lata temu
    Grain, to już musiałbyś bohaterki zapytać. Może jeszcze kiedyś się odezwie, to Ci podlinkuję ;).
    Dziękuję za komentarz.
  • Grain dwa lata temu
    Tjeri, nie licz u mnie na taką desperację.
  • Tjeri dwa lata temu
    Grain jeśli to jest desperacja, to chyba faktycznie możesz być zdesperowany. Na szczęście nie mnie to oceniać.
  • Grain dwa lata temu
    Tjeri, to nie ja proponuję podlinkowanie, gwoli logiki, a nawet logistyki.
  • Tjeri dwa lata temu
    Grain jeszcze raz dziękuję za wypowiedź.
  • Tjeri dwa lata temu
    A tak w ogóle, to tekst wstawiłam specjalnie dla Paluszków. Ale ktoś je schrupał w tajemniczych okolicznościach ?
  • Poncki dwa lata temu
    Osobiście nie lubię tego typu opowieści ale tą łyknąłem jednym haustem i nie mam zamiaru wybrzydzać.

    Ciekawe musi to być uczucie, czuć dźwięk.
  • Tjeri dwa lata temu
    Wiem, że jest taki rodzaj synestezji, ale myślę, że to co sama opisałam, to raczej swoista nadwrażliwość. Spróbuj przybliżyć dłoń do swojego przedramienia tak bardzo blisko, że dotykasz już włosków, ale nie skóry i powoli przesuwaj rękę. To coś w tym stylu. :)

    Bardzo dziękuję za wizytę i komentarz :).
  • Trzy Cztery dwa lata temu
    Po czym poznać artystę? Często ktoś, kto chciałby być artystą - próbuje się na artystę wystylizować. A prawdziwy artysta, który zdaje sobie sprawę, co potrafi, nie robi nic, żeby podkreślić swój talent wyglądem, zachowaniem.
    Pokazałaś więc Martę wplątaną w życiowe sprawy, zdenerwowaną, przeklinającą "w nerwach", a tez - szukającą samotności i ciszy dla odpoczynku. A później - w akcie artystycznym.
    Muzyka pomaga wypowiedzieć bez słów to, czego słowami się nie da.
    Inne dziedziny sztuki - też.
    Nawet dzieło literackie, nawet wiersz, mimo, że składa się ze słów - czasem zamienia się w poezję, której już słowami określić się nie da.

    To się czuje.

    I oto artysta (artystka) spotyka kogoś, kto mu bardzo pachnie: "urodzoną w Londynie córkę polskich dyplomatów, osobę absolutnie niezastąpioną".
    I - jak się później okazuje - zdobywa tego kogoś aktem artystycznym.

    Słowo "akt" jest przez Ciebie, Tjeri, wykorzystane tu podwójnie i bardzo dobrze.

    Po lekturze zastanowiłam się też przez chwilę, kto tu naprawdę kogo uwiódł. Przecież zanim Marta zaprosiła Karolinę "do siebie" (i - do siebie), zanim się przed nią "obnażyła" (i - obnażyła), Karolina zrobiła wszystko, żeby pokazać się jako "osoba absolutnie niezastąpiona".

    1. "Bo jak np. modulowała głos, by brzmieć cicho, sympatycznie i jednocześnie tak, że rozmówca nawet nie myślał o sprzeciwie? No jak?"

    2. "Nie mogłam się powstrzymać i głębszymi oddechami próbowałam zamaskować fakt zaciągania się jej zapachem".

    3. "...patrzyła lekko rozszerzonymi źrenicami wprost na mnie".

    4. "W pewnym momencie odwróciła się i spojrzała w moim kierunku. Przez chwilę wydawało mi się, że schwytałam wiadomość, którą mi wysyła, ale zgasła, zanim zdołałam odczytać. Tej nocy już nie zasnęłam".

    Karolina byłą jak wiolonczela - piękna, zgrabna, pachnąca i... "tak modulowała głos, by brzmieć cicho, sympatycznie i jednocześnie tak, że rozmówca nawet nie myślał o sprzeciwie".
  • Trzy Cztery dwa lata temu
    Twoje opowiadanie, z dosyć długim wprowadzeniem do najważniejszego momentu - do zmysłowego koncertu na dwa ciała i wiolonczelę, pokazuje - właśnie przez to wprowadzenie - jak ważne są okoliczności, by "stało się coś".
    Nic się nie dzieje "samo z siebie".
    Gdyby Karolina "nie zapachniała" Marcie, Marta nie wyjęłaby wiolonczeli z futerału, a nawet - z szafy.

    Scena na ławce, w milczeniu i zmęczeniu - to było też jedno z mocnych ogniw całego łańcucha zdarzeń.
  • Trzy Cztery dwa lata temu
    A może Karolina wcale nie uwodziła Marty? Może Marta była jak ten krzaczek jagód w wyschniętym lesie - tak spragniona deszczu, że każda kropla była dla niej cudem? może tylko w wyobrażeniu Marty spojrzenia Karoliny były inne, wysyłały jakiś sygnał?

    Może to dopiero muzyka uwiodła Karolinę?

    Gwałtowny deszcz, który pojawił się nagle i nagle ustał - może tak miała wyglądać ta relacja?

    Ciekawe opowiadanie.
  • Tjeri dwa lata temu
    Trzy Cztery dziękuję za cudowny komentarz!

    W tym opowiadaniu miałam konkretne cele do zrealizowania: wyjść poza szort i pokazać w subtelny sposób powolnie rodzącą się fascynację. Bałam się, że okruszki, które wyłapałaś, zginą w wstępie, który na początku jest mocno statyczny, nudnawy. Nawet chciałam go skrócić, ale wszystko wydaje mi się zbyt ważne albo do do przedstawienia postaci albo do dania czasu i przestrzeni na tą "subtelnie rodzącą się fascynację" - w sensie żeby nie za szybko.

    Cieszę się z Twojego komentarza. Dziękuję!
  • Trzy Cztery dwa lata temu
    Tjeri, miło mi! Napisałam aż trzy komentarze, ale mogłabym więcej:)
    Twoje opowiadanie jest dla mnie ciekawe także dlatego, że główny wątek zobaczyłam metaforycznie.
    Chodzi o dzieło i odbiorcę.
    W momencie, kiedy tworzymy, jesteśmy nadzy. A czasem nawet obdarci ze skóry. Jesteśmy żywą tkanką. Ale też - jesteśmy wtedy SAMI. Wielkiej odwagi wymaga pokazanie tego procesu, a w nim - siebie, komuś jeszcze.
    Np. Szymborska nigdy nie zdradziła tajemnicy, jak powstają jej wiersze, jak je "robi".

    Marta doprowadziła do konfrontacji "siebie" z "odbiorcą". Dała koncert "na żywo". I z w pełni odsłoniętym ciałem. Bez tajemnic.

    Wprawdzie Marta nie skomponowała utworów, które zagrała, ale przecież muzycy wkładają siebie w swoją grę. Mogą zagrać tak, że słuchający pozna, co znaczy "odlot".

    Jest taka piosenka Leonarda Cohena - Memories. A w niej pytanie i odpowiedź.

    Pytanie:

    Więc czy pokażesz mi
    Powiedz czy pokażesz mi
    Gadaj czy pokażesz mi
    Swe nagie ciało?

    I odpowiedź:

    Wyraźnie słyszę w twoim głosie
    Wielki głód
    Wszystkiego dotknąć czego zechcesz
    Będziesz mógł

    Lecz nie pokażę ci
    Nigdy nie pokażę ci
    W życiu nie pokażę ci
    Nagiego ciała!

    Pokazać "swe nagie ciało" można tylko wtedy, kiedy się całkowicie zaufa komuś drugiemu. A twórcy powinni być ufni.
  • Tjeri dwa lata temu
    Trzy Cztery
    Cudownie mi to czytać! Wczuwając się w Martę, myślałam właśnie o tym dowodzie zaufania. O ryzyku jakie podjęła, odpowiadając na sygnały. Odkrywając siebie, dosłownie i w przeności, nie pozostawiła miejsca na sztuczki. Pod każdym względem. Bo nie tylko nagość jest odkryciem tajemnicy. Samo przeżywanie muzyki, jest intymne także dla wykonawcy. Wystarczy spojrzeć na ekstatyczne pozy, miny muzyków. To zdecydowanie akt – w szerokim kontekście.
    I tak, grając nawet cudze, mamy wpływ na wiele rzeczy. Każdy utwór można zagrać na setki sposobów. I na setki sposobów odebrać (ja np.zalewam się łzami - potwornie krępująca rzecz :D).
    Sprawiasz mi ogromną radość tym rozmyślaniem, Trzy Cztery!
  • Trzy Cztery dwa lata temu
    "Wystarczy spojrzeć na ekstatyczne pozy, miny muzyków. To zdecydowanie akt – w szerokim kontekście"

    - tak, widać, kto co daje z siebie. Pomyślałam teraz o Tadeuszu Nalepie. Byłam kiedyś na jego koncercie i widziałam na żywo ten grymas - odsłonięcie zębów przy graniu solówek. Zamykanie oczu, pot na twarzy, to nie tylko zmęczenie. Widać to na tym nagraniu:

    https://www.youtube.com/watch?v=BGr8SxiN3K8&t=3s

    Albo Carlos Santana. On zaciska usta, robi "dzióbki", to znów szeroko usta otwiera, odchylając głowę. Tu wykonanie słynnej Samby Pa Ti:

    https://www.youtube.com/watch?v=JGJdU2dpYxg

    Te grymasy to na pewno element "nagiego ciała".
  • Tjeri dwa lata temu
    Tak, to ewidentna nagość! Sama kiedyś uczyłam się grać na fortepianie. I pamiętam, że początkowo te widoczne emocje były bardzo wstydliwe dla mnie. Starałam się ograniczać ciało.
  • Józef Kemilk dwa lata temu
    Na początku coś nie tak w dialogach, w pewnym momencie chyba gada sama że sobą, albo myli płeć rozmówcy
    Pozdr
  • Tjeri dwa lata temu
    Dzięki. W jednym miejscu widzę, że enter zniknął, może o to chodzi? Bo tak, raczej w porządku jest. Przynajmniej nie widzę błędu.
  • Marcin Adamkiewicz 5 miesięcy temu
    "To była cała miska ziarna dla kury ślepej i beznogiej." Biorę tekst!😂
  • Tjeri 5 miesięcy temu
    Na zdrowie :D
  • Marcin Adamkiewicz 5 miesięcy temu
    Przeczytałem i muszę niestety stwierzić, że ten tekst zrobił na mnie daleko mniejsze wrażenie, niż poprzednie.

    Może to dlatego, że jestem facetem, a może z powodu alergii jaką żywię do tematu mniejszości seksualnych. Uważam że w dzisiejszej kulturze jest on przeeksploatowany, a na dłuższą metę może być szkodliwy.

    W Królowych zaserwowałaś te, co tu dużo mówić, odgrzewane nieco kotlety (dobra nieszczęśliwa kobieta, dobry mężczyzna trans, zły heteryk Polak i dobrzy cudzoziemcy) z takim pomysłem, humorem i swadą, że aż nie można się było nie uśmiechnąć😁

    Tu niestety nie wiem co miałem wynieść z tej historii. No, ale tak jak mówię, może jako chłop nie wiele kumam.

    Na marginesie zastanawiam się, czy sama grasz na wiolonczeli, bo opisałaś to strasznie sugestywnie☺️
  • Tjeri 5 miesięcy temu
    Dzięki za przeczytanie i szczery koment. Ten tekst to wprawka z konkretnymi (trzema) zadaniami do zrealizowania, wiem, że kompozycyjnie nie pozostaje w harmonii — zachwiane proporcje.
    Co do tego co "miałeś wynieść" — to w ogóle dobre pytanie w szerszym kontekście. Co powinniśmy wynieść z czytania/oglądania itp. Pewnie w przypadku tego tekstu, byłabym zachwycona, gdy ktoś odczytałby znaki rodzącej się fascynacji, ale przede wszystkim — odczułby/ usłyszał / zobaczył muzykę — bo to było główne zadanie tekstu. Dla mnie jako autorki byłoby to super zadawalajace. Zaś ciężko mi to konfrontować z czytelniczymi oczekiwaniami. Jak wspomniałam wcześniej świetny temat na szerszą dyskusję.

    Co do tematyki mniejszości seksualnych, zgadzam się, że jest mocno eksploatowana, ale głównie w kinie, telewizji. Jeśli chodzi o polską literaturę — przeciwnie, jest wciąż luka. Ja nie mam nic przeciwko (co widać na załączonym) by temat poruszać (pomijam wątki wciśnięte na siłę — bo wtedy aż zęby bolą), myślę, że teraz mamy efekt pękniętej tamy. Wcześniej nie mówiło się prawie w ogóle, potem trach i tematyczne spiętrzenie... To minie, "uspokoi się".
    Ale nie uważam żeby było szkodliwe. Co więcej, z punktu widzenia edukacji — lepiej by było więcej niż mniej. Znormalizowany temat, to większa świadomość, mniej prześladowań, mniej samobójstw. Wręcz życzyłabym sobie, żeby temat się znudził, przestał być sensacją — i to w sumie się dzieje. Nawet Netflix, który do niedawna wrzucał wątki homo wszędzie i za wszelką cenę, zwolnił tempo. Chwila moment, a temat przestanie być jakoś specjalnie zauważany. I dobrze.
    A co do Królowych — sama historia Reginy (w sensie tego z czym przyszła) przemalowana, przejaskrawiona, ale z życia wzięta ;). Rozbawili mnie "dobrzy cudzoziemcy" :D:D:D.
    Jeszcze raz dzięki za wizytę i konkretnych koment!
  • Tjeri 5 miesięcy temu
    konkretny*
  • Marcin Adamkiewicz 5 miesięcy temu
    Tjeri: W wątki polityczne może nie będę wchodził. Powiem tylko tyle, że bardzo bym się cieszył, gdyby temat się "przejadł", bo mi osobiście uszami wychodzi.

    Jeżeli Twoim celem było pokazanie muzyki, a reszta to tylko pretekst , to zdecydowanie Ci się to udało. Finałowy opis gry jest szalenie sugestywny i aż trudno byłoby mi uwierzyć, gdybyś sama nie grała (jeśli tak jest, to chylę czoła do samej ziemi - jeśli nie, zastygnę 20 cm nad powierzchnią;)

    Nie odmówię sobie jednak komentarza na temat "wynoszenia z czytania". Przy tej okazji chciałbym się podzielić pewną refleksją. Może być trochę dłuższa, ale moim zdaniem to kwestia bardzo ważna. Zwłaszcza dla pisarza.

    Żyjemy bowiem w świecie, gdzie każdy dostaje to, co (dosłownie) potrafi sobie wyobrazić. To dlatego "bogatemu to nawet byk się ocieli", a "biednemu zawsze wiatr w oczy". Dlatego "głupi i początkujący zawsze mają szczęście". Dlatego córki alkoholików bardzo często wychodzą za alkoholików, a dzieci z rozbitych domów rzadziej od innych tworzą udane związki.

    Wygląda to tak, że nasze doświadczenia tworzą w naszych głowach definicje (np. samego siebie, życia, związku, sposobów radzenia sobie z problemami itd.), a te definicje determinują potem nasze wybory.

    Przykładowo jeżeli ktoś pół życia widział, że wszyscy wokół niego "radzili sobie z problemami" zaglądając do kieliszka, to trudno mu będzie w obliczu problemów wybrać inną drogę. Przynajmniej trudniej niż komuś, kto widział wokół bogaczy, którzy dorobili się ciężką pracą.

    W tym momencie pada pytanie: "Czy takie wyrobione definicje w głowie można zmienić?". Oczywiście że tak. Problem jednak w tym, że wymaga to wielkiego wysiłku. Należy bowiem najpierw sobie uświadomić, że definicje istnieją, potem uwierzyć, że da się je zmienić i to że ma to sens, a na koniec wyobrazić sobie siebie, posiadającego inne definicje. Wyobrazić sobie siebie "bogatego", "kochanego", "pewnego siebie" itd. A to jest często niewykonalne, a przynajmniej cholerne trudne.

    No i teraz pytanie: Co ma to do pisania?

    Otóż ogromnie dużo. Pisarz, tworząc swoje dzieło może shakować komuś mózg. Może sprawić, że dana osoba poczuje się właśnie tak, jak powinna się poczuć. Czytelnik śledząc losy bohatera może otworzyć się na uczucia i doznania, które w odniesieniu do niego samego, jemu samemu nie pomieściłyby się w głowie. Przykładowo obcując z bohaterem, który mimo przeciwności zaczyna wierzyć w samego siebie, czytelnik może również zacząć w siebie wierzyć, tylko dlatego, że sam akt wiary sobie wyobraził.

    Sęk w tym, że obcując z tekstem możemy otworzyć się na rzeczy i idee, które uczynią nas lepszymi, ale też na takie, które przyprawią nas o załamanie nerwowe. Wszystko zależy od tekstu.

    Dlatego my, autorzy powinni bardzo uważać na to jaki przekaz zasiewamy w głowach naszych odbiorców.

    Wybacz, ale moim zdaniem przekaz, który płynie z Trzech koncertów brzmi: "Życie ci dopiekło? Zabaw się z kimś swojej płci" (nawet nie ma powodu dla którego należy to zrobić, bo przecież nie wiem, jak ta sytuacja wpłynęła na główną bohaterkę).

    Czy ten przekaz, komukolwiek pomoże, uzdrowi go, uczyni lepszym? Śmiem wątpić. Na "problemy mniejszości seksualnych" nie zwróci raczej uwagi i bo jako się rzekło, te wysypują się z co drugiej szafy. Homoseksualistom taka wiedza nie na wiele się przyda, bo oni chyba o tym wiedzą, a heterykom?

    No właśnie. To chyba marny pomysł kłaść im w głowy takie rzeczy. Pomijając to, że raczej heterykom po prostu nie sprawi to przyjemności, to przede wszystkim nie stanowi na nic remedium, niczego nie rozwiąże, więc w moim mniemaniu jest to podwójnie bez sensu, a nawet może komuś zaszkodzić.

    Dobrze. Trochę popłynąłem. Mam nadzieję, że mój wywód Cię zainspiruje, a nie zmęczy. Jeszcze raz podkreślam, że opis koncertu jest zjawiskowy. Pozdrawiam:)
  • Tjeri 5 miesięcy temu
    Marcin Adamkiewicz
    "Jeżeli Twoim celem było pokazanie muzyki, a reszta to tylko pretekst , to zdecydowanie Ci się to udało."
    To był główny cel, coś z czym bardzo chciałam się zmierzyć (nie gram na wiolonczeli), ale niejedyny. Miałam jeszcze do zrealizowania dwa zadania:
    1. Nakreślenie w miarę rozbudowanego uniwersum, tak by początek tekstu mógł być początkiem czegoś większego.
    2. Pokazanie rodzącej się fascynacji.

    Co do refleksji dotyczącej tego co wynosi się z czytania — racja. Jednak dodaję od razu wielkie ALE. Bo gdybyśmy ograniczali do tego co mówisz, mielibyśmy tylko moralitety i literaturę na pokrzepienie serc. A potrzeby są szerokie. Ja na przykład po ciężkim okresie odpoczywam przy lekkim SF albo kryminałach... Co nie znaczy że wynoszę z nich przesłanie albo się do nich ograniczam :D.

    "Przesłanie" jakie wyniosłeś z moich koncertów mocno mnie rozbawiło, ale jak sam napisałeś, każdy odbiera przez własny pryzmat. I o ile nic mi do tego (bo każdy ma prawo do własnej oceny i odbioru), to już mylisz się w kontekście potrzeb czytelniczych mniejszości.
    Tekst nie musi mówić o ich "problemach", żeby był jakoś przez nich poszukiwany :D (nie mówię o moim widzimisię, temat "zriserczowany" i dość dobrze opisany). Ale nie ma po co się w to zagłębiać. Dążę do tego, że potrzebujemy różnych rzeczy w zależności od tego kim jesteśmy, na jakim etapie życia i w jakiej formie i humorze jesteśmy. Twoje spostrzeżenia są bardzo poprawne, ale gdyby wszyscy poszli taką drogą, po krótkim czasie mało kto by w ogóle czytał. Po prostu jest w życiu miejsce i czas na wszystko (nie mówię o skrajnościach oczywiście).

    No i cieszę się bardzo, że nie do końca się zgadzamy. Bardzo brakowało mi dyskusji i wymiany zdań. To ekscytuje i ubogaca.
  • Marcin Adamkiewicz 5 miesięcy temu
    Tjeri: Cieszę się, że moją "krytykę" traktujesz jako rozrywkę intelektualną, bo ja podchodzę do tego tak samo:)

    Wydaje mi się, że nie do końca się zrozumieliśmy. Chciałem być maksymalnie zwięzły, więc pewnie wyłożyłem rzecz w sposób nazbyt uproszczony.

    Po pierwsze chodziło mi głównie o podświadomy odbiór dzieła. Być może na co dzień się nad tym nie zastanawiamy, ale każdą historię odbieramy przede wszystkim na poziomie nieświadomym, zresztą inaczej nie moglibyśmy jej rozumieć i przeżywać.

    To dlatego automatycznie lubimy bohatera, który na początku historii ratuje kota z drzewa, a nie lubimy tego, który tego samego kotka wysyła kopem na księżyc, choć ten siedział sobie spokojnie. Utożsamiamy się z bohaterami, a co za tym idzie z ideami, które reprezentują.

    No i teraz w zależności od tego kim jest protagonista, jakie idee reprezentuje, co mówi, jakie ma poglądy, tekst wszczepia różne rzeczy bezpośrednio do naszych głów.

    Wróćmy do obrazu z kotem. Jeśli ściągającym z drzewa jest gej, a kopiącym ksiądz, implikuje to nam od razu pewien obraz świata. A gdyby zamienić ich miejscami? Ksiądz ratuje, a gej kopie? Zupełnie inna historia prawda?

    I czy to od razu muszą być peany na cześć jednej albo drugiej ideologii? Absolutnie, nie! Historia może być lekka, łatwa i przyjemna. Oczywiście trudno taką stworzyć czyniąc bohaterami księdza i geja, ale przecież nikt nie każe nam tego robić. Ten sam efekt może być uzyskany zupełnie przyziemnymi środkami. Pozytywny bohater, zwyczajny chłop, czy baba może przecież tylko bąknąć "Ach te czarne pająki", albo "Te geje, to już naprawdę sumienia nie mają". I co? I automatycznie w naszych głowach jedna lub druga treść jest kojarzona z pozytywem lub negatywem.

    No i żebyśmy się dobrze zrozumieli. To o czym piszę nie ma przełożenia tylko na lewicowe lub prawicowe treści. Tymi przykładami się posługuje, bo "tekst źródłowy":) był taki a nie inny, a rzecz może dotyczyć dowolnego tematu.

    Dlatego podsumowując, nie uważam, żeby to o czym piszę tyczyło się tylko moralitetów. Wręcz przeciwnie! Im prostszy, im głupszy, im mniej poważny tekst, tym jego oddziaływanie jest silniejsze, bo przecież nie będziemy się rozwodzili nad drugim dnem opowiastki sf, czy kryminału.

    Jeżeli pisałaś swój tekst dla lesbijek, to mam nadzieję, że go doceniły. Ja jestem heterykiem, więc poczułem się, jakby ktoś hakował mi mózg. Wiesz jak to jest, kiedy masz wrażenie, że ktoś próbuje Ci coś podprogowo narzucić. Czujesz się wtedy jak przedmiot w czyichś rękach. Niestety ja tak mam obcując z peanami na cześć homoseksualizmu.

    No ale cóż. Przeczytałem i żyję:) Zgodnie z obietnicą wykonuję ukłon do samej ziemi, chociaż może mi strzelić coś w kręgosłupie.

    Uff! Uff! O Jezu! Krszyt! Pomocy! Niech ktoś zawoła dźwig!;D

    Pozdrawiam, ze szpitala ortopedycznego;)
  • Tjeri 5 miesięcy temu
    Marcin Adamkiewicz
    Myślę, że zrozumieliśmy się dobrze, tylko oboje zastosowaliśmy uproszczenia i skróty.
    Rozumiem jak najbardziej co masz na myśli — co jak oddziałuje i jak jest w stanie implementować postawy.
    Piszesz, że czułeś się hakowany. Ale właściwie jaką myślą? Czy mój tekst byłby w stanie jakkolwiek zmienić Twoje nastawienie? Wszczepić Ci coś?

    Czy właśnie to, o czym piszesz, to jak widzisz rolę piszącego, nie jest bardziej hakowaniem? Bo świadomie masz na myśli jakieś (Twoim zdaniem właściwe) oddziaływanie?

    O ile uważam takie postępowanie za celowe, przy pewnych grupach, do których adresujemy pisanie np. do dzieci (dobrym, choć skrajnym przykładem będą samobójstwa młodych po ukazaniu się "Cierpień młodego Wertera"), to generalnie uważam to za niepotrzebne, czy wręcz za pewien przejaw arogancji. Bo nie wiesz kto w jakim jest momencie życia i co na niego może wpłynąć i jak wpłynąć. Poza tym z góry określasz swój pogląd i postawy za właściwe, a to nigdy nie jest czarno-białe. Oczywiście, nikomu nie odmawiam prawa do takiego podejścia (i jeszcze raz podkreślam, nie mam na myśli skrajności).

    Co do mnie, pisząc, myślę o historii. Rodzi mi się w głowie bohater i kiedy już ubiorę go w ciało i charakter, dostarczam mu pierwszego oddechu, a potem rządzi się już sam, jakkolwiek by głupio to nie brzmiało (nawet jeśli fabuła jest ściśle zaplanowana, to bohater rozwija się poniekąd "sam" — w uproszczeniu i pisząc metaforą oczywiście). Dla mnie najważniejsza jest historia, nie odbiorca. Wierzę w czytelnika. Że jest w stanie świadomie wybierać co mu pasuje, odrzucać z góry co mu nie leży, przestać czytać w trakcie, jeśli się pomylił. Tak, pamiętam, chodzi Ci podświadomość — ale tu wciąż opieramy się o to, co uważasz za właściwe...

    Gdyby potrzeby (te świadome) — co do postaw bohaterów — były uniwersalne, to nie narodziłby się w szeroko pojętej kulturze antybohater, który z "właściwymi" postawami, ba, często z moralnością, nie ma nic wspólnego. Sztuka może być tworzona w celach edukacyjnych (trochę naciągnięte stwierdzenie, ale nie wiem jak trafniej nazwać to jak widzisz pisanie), ale nie musi. Sztuka może oddziaływać szokiem, odrazą tak samo jak pięknem. Nie interesuje mnie pisanie, które ma cokolwiek komuś wszczepić. I na pewno nie będę kierować się poprawnością — tym bardziej, że można ją różnie rozumieć. Chciałabym za to by czytelnik czuł. Wg mnie to właśnie rola sztuki.

    Co do odbiorców "koncertów", to nie adresowałam w żaden sposób tekstu, bo celem było spełnienie zadań, o których pisałam (nie uważam tego utworu za pełnoprawne opowiadanie, ale gdybym miała je komuś dedykować, na pewno nie byłyby to "tylko" lesbijki :D), ale czytały go kobiety, mężczyźni w różnym wieku. Orientacje też się różne przewinęły :).

    I na koniec — każdego "uruchamia" negatywnie co innego. Ciebie mniejszości seksualne, ja za szkodliwe uważam szerzenie kultury macho (idąc po szeroko pojętej linii tematycznej). Ale ocenę pozostawiam czytelnikowi, wierzę w wolność sztuki i w wolność wyboru. Sterowanie i wybór za czytelnika, moim zdaniem, wskazuje na jego niską ocenę w oczach piszącego.

    Świetnie mi się wymienia z Tobą poglądy. Widać, że mamy je zupełnie inne, ale to taka ulga móc o nich normalnie pogadać (zwykle każda różnica zdań na Opowi kończy się wyzwiskami). Poza tym, dzięki tej wymianie sama musiałam się zastanowić, pewne rzeczy nazwać, wydobyć, bo czasem nasze postawy wcale nie są, nawet dla nas samych, oczywiste. :)
  • Marcin Adamkiewicz 5 miesięcy temu
    Tjeri: Bardzo się cieszę, że dobrze Ci się rozmawia. Ja też uważam to za plus się tak inteligentnie pościerać. Tak jak mówisz, dopóki się nie skonfrontujesz, to nie wiesz do końca co w tobie siedzi.

    Co się zaś tyczy "wszczepiania" to właściwie zaskakuje mnie Twoja postawa. Piszesz, że nie interesuje Cię literatura, która ma robić coś takiego. Problem polega jednak na tym, że nie ma innej literatury. Po prostu nie da się tego nie robić. To znaczy każda opowieść, jaka by nie była (nie ważne czy jest to powieść, czy reklama w telewizji) jest formą perswazji, bez względu na intencje autora. Tak po prostu działa nasz mózg (polecam w tym temacie "Sztukę perswazji" Andrzeja Batko - chłop wykłada wszystko łopatologicznie).

    Jako autorzy mamy więc do wyboru dwie drogi:

    pierwsza - dokonywać tej perswazji w pełni świadomie, planując swój przekaz od początku do końca. Jeśli komuś nie podpasuje lub ktoś będzie się z nim czuł źle mimo naszych szczerych chęci, to trudno (dobrze by było, żeby te chęci były oczywiście jak najlepsze).

    druga - dokonywać tej perswazji w sposób nieświadomy. Tą drugą uważam za karygodną, ponieważ podchodząc w ten sposób, przekazujemy innym nie swoje myśli tylko myśli innych osób i to w skrajnych przypadkach nawet myśli, z którymi się nie utożsamiamy.

    Jak to się dzieje? A no po prostu bezrefleksyjnie wykorzystujemy cudze wątki, pomysły i motywy.

    Podam skrajny przykład, żeby lepiej wydobyć treść.

    Przypuśćmy, że nagle niesłychanie popularna robi się hipoterapia. My, dzisiaj wiemy, że to nie jest najzdrowsze dla zwierząt. Wyobraźmy sobie jednak, że nagle pojawiają się w mediach sami fachowcy od hipoterapii i rozprawiają, że jest to remedium na całe zło. Poczynając od skrzywień kręgosłupa, a kończąc na zespole napięcia przedmiesiączkowego. Co się dzieje? Firm od hipoterapii przybywa, koniki są zajeżdżane, ale nikogo to nie obchodzi, bo przeca na internetach mówili że to dobre.

    No i co robią poszczególne typy autorów? Autor nr 1 patrzy na całość sytuacji i pisze książkę gdzie przemyca podprogowo ludziom sugestię, że koniki są zajeżdżane, a najlepiej promującą jakieś sensowniejsze rozwiązania. W najgorszym razie nie pisze jej wcale. Jest artystą, a więc elitą społeczeństwa, a więc jest za to społeczeństwo odpowiedzialny.

    A co robi pisarz nr 2? Myśli "skoro wszyscy gadają o hipoterapii, to ja napisze o tym książkę. W końcu mądre głowy mówią, że to dobre, to co to komu szkodzi?" I pisze tę książkę, promuje hipoterapię i dzięki niemu więcej ludzi się na nią zapisuje i więcej koników jest zajeżdżanych.

    I teraz nawet nie przejmowałbym się tym, gdybyśmy żyli w idealnym świecie, gdzie sztuka, a szerzej kultura rządzi się swoimi prawami. Pojawiają się mody, jedni autorzy organicznie biorą coś od drugich i to się samo jakoś tam kręci.

    Problem polega jednak na tym, że bardzo wiele rzeczy, które my, szare żuczki postrzegamy jako modę jest sztucznie promowane, przez podmioty mające zysk z szerzenia się takich, a nie innych idei.

    W takiej sytuacji naprawdę nie mogę pojąć postawy pisarzy nr 2, którzy mimo swojej (nie rzadko wielkiej) inteligencji, mimo talentu i pracowitości, godzą się na to by być ślepymi narzędziami w rękach innych.

    Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Tutaj nie chodzi mi o te, czy inne poglądy. Jeśli ktoś miałby pogląd, że zajeżdżanie koników jest doprawdy niczym w porównaniu z zyskami, jakie wynoszą z tego kobiety z zespołem napięcia przedmiesiączkowego, to z Bogiem sprawa! Niech pisze! Każdy robi to co mu sumienie podpowiada. Mi chodzi tylko o tych, co (jak mówiła moja babcia) "klepią jak bocian poliwkę", czyli powtarzają za innymi i nawet im przez sekundę refleksja na ten temat nie przyjdzie.

    A inna rzecz, która mnie u Ciebie zaskakuje, to to że mówisz, że dla Ciebie najważniejsza jest historia, ale z tego co piszesz wynikałoby, że nie znasz lub świadomie odrzucasz zasadę jednej sentencji. Ja od moich mentorów pisania nauczyłem się, że każda fabuła powinna dać się uprościć do jednej frazy. Przykładowo Hrabia Monte Christo - "jeśli twoje serce jest czyste, twoje krzywdy zostaną pomszczone". Potop - "nigdy nie jest za późno, żeby wrócić na właściwą drogę", Mały Książę - (a jakże!) "dobrze widzi się tylko sercem".

    Uczono mnie, żeby tak właśnie projektować fabułę. Stawiać sobie w niej myśl przewodnią, której będzie poddane wszystko w książce. Nie da się tego zrobić, nie decydując, co czytelnik wyniesie z lektury. Oczywiście można napisać książkę i bez tego, ale wtedy znowu jesteśmy tylko przekazicielem myśli, które wszczepiła nam kultura.

    Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Nie mam nic do inspiracji i czerpania z innych dzieł. Twierdzę tylko, że powinniśmy robić to w pełni świadomie. Jak mistrz kung-fu, który prezentując układ tych wszystkich fantazyjnych figur i ciosów nie pozwala sobie na żaden przypadkowy ruch.

    Co do celów sztuki, to owszem można ją tworzyć według własnego widzimisię, nawet po to żeby wywołać w kimś wymioty. Ja jednak nie poważam zbytnio takiej sztuki. Ani takiej, która folguje zachciankom autora, ani takiej, która stara się przede wszystkim szokować. Niestety żyjemy w czasach, w których twórcom wydaje się, że szokowanie = sztuka, co moim zdaniem jest równią pochyłą.

    Osobiście uważam, że każdy artysta ma ściśle wyznaczoną rolę w społeczeństwie, ale jak ją widzę, opowiem Ci może innym razem, bo to też byłby spory wywód.

    Wolny wybór, a dokładniej wolną wolę uważam, za banialuki, a oczekiwanie jej od czytelnika nieodpowiedzialnością, ale nad tym też nie będę się rozwodził.

    Cieszę się, że tu akapitów przybywa, a jednak nikt nie zamierza składać broni:) Liczę na soczystą odpowiedź i do następnego:D
  • Tjeri 4 miesiące temu
    Marcin Adamkiewicz
    "Wolny wybór, a dokładniej wolną wolę uważam, za banialuki, a oczekiwanie jej od czytelnika nieodpowiedzialnością"
    Szczerze mnie to przeraża.

    Pomnóżmy Twoje podejście... gdy przeskalujemy je na większy format, otrzymamy narzędzie wszelkich totalitaryzmów. Gdzie człowieka się programuje, kontroluje z czym może mieć kontakt i jakie wnioski ma wyciągać. Gdzie się produkuje jednostki ograniczone, acz "właściwe". Tak się tworzy fanatyków, ludzi niemyślących samodzielnie. A człowiek mądry i świadomy to nie ten, któremu "zaszczepiono" "właściwy" pogląd. Przeciwnie — to ten, który widząc szeroko, jest w stanie zobaczyć odcienie, sam dokonać oceny i wyboru.
    Twoja postawa (przeskalowana) zdarzała się w przeszłości cyklicznie. Historia nieraz dymiła książkami oraz ich autorami, którzy nie wpisali się w obowiązujący kanon i poglądy.

    Co do sztuki, to co napisałam ostatnio: operowanie szokiem, odrazą itp. — to tylko narzędzia, warsztat pracy artysty. Zapewne są sytuacje, gdy ktoś próbuje zaistnieć czymś takim bez podszewki, ale wtedy nie mamy do czynienia z artystą. To że ktoś nie rozumie takiej sztuki (piszesz o równi pochyłej), nie znaczy, że ona nie ma przekazu. I to także zdarza się to w historii cyklicznie. Nowe (dla swojej epoki) kierunki w malarstwie, rzeźbie, nowe style w muzyce... mogłabym przytoczyć dziesiątki artystów niezrozumianych przez im współczesnych (albo i nierozumianych przez niektórych do tej pory)... Oczywiście nie zawsze niezrozumiane = dobre... Poszukiwanie nowych form wyrazu czasem nie wychodzi. Są prace kiepskie i dzieła wybitne. Ale żeby to ocenić, to trzeba poznać ich sporo, wyrobić sobie pogląd. Trzeba być odbiorcą świadomym, orwartym — a nie zaprogramowanym, uważającym swoje spojrzenie na świat za jedynie właściwe.

    Twoje spojrzenie, jak każdego człowieka przekonanego o swojej racji (tak, moje również), obarczone jest błędem. Zapominasz, że patrzysz przez swój własny pryzmat. To jest ok, masz do tego prawo, o ile pamiętasz, że to jak widzisz cudzą twórczość to Twoja wizja, będąca wynikiem Twoich okularów, Twoich poglądów, to wynik interakcji. Czyli skrótem — to co widzisz, świadczy nie tylko o cudzej pracy, ale i o Tobie (mam w tym momencie w głowie kontrast z tym o czym ja pisałam, a co Ty zobaczyłeś w moim tekście).

    Dalej, piszesz tak:
    "A inna rzecz, która mnie u Ciebie zaskakuje, to to że mówisz, że dla Ciebie najważniejsza jest historia, ale z tego co piszesz wynikałoby, że nie znasz lub świadomie odrzucasz zasadę jednej sentencji."
    Nie znając mnie, ani mojego pisania tak naprawdę, formułujesz pogląd, którego, zdajesz się być pewnym. Nie można "koncertów" porównać do żadnego dzieła, które wymieniłeś, ba, nawet do pełnoprawnego opowiadania — bo to tylko rozbudowany wstęp, wyimkowe pseudorozwinięcie i krótki finał — a mimo to dałoby się je streścić jednym zdaniem :). To, że tego nie widzisz, to oczywiście wina niedostatków mojego pisania, niepełnego obrazu tekstu, będącego ćwiczeniem warsztatowym, ale i Twojego nastawienia. Ale uznajmy, że tylko ja (jako autorka) jestem w stanie to zobaczyć, zaś dla odbiorcy to jest nieczytelne (piszę bez ironii, tak faktycznie może być, bo historia jest okaleczona). Mimo wszystko, myślę , że to nieco mała próbka na formowanie kategorycznych opinii — jakbyś pogląd wyrobił sobie tylko na podstawie i wskutek zetknięcia z nieakceptowanym przez Ciebie tematem. To, że wierzę w inteligencję czytelnika i mam alergię na wszelkie formy jego programowania, nie znaczy, że nie mam nic do przekazania ;). Najważniejsza jest dla mnie historia — myślisz, że takie podejście pozbawia tekstu podszewki? Czy może po prostu ta podszewka nie wpasowuje się w Twoje poglądy? Bo myślę, że cały widz o to, że piszę (także) o rzeczach, które uważasz za nieakceptowalne. Ja zaś za takie je nie uważam. I całą naszą wymianę (zajmującą zresztą) można by jednak tutaj zamknąć.

    Muszę odnieść się jeszcze do tego:
    "Nie mam nic do inspiracji i czerpania z innych dzieł. Twierdzę tylko, że powinniśmy robić to w pełni świadomie." Ja wiem, że Ty nie do końca o tym... ale nie da się tylko "w pełni świadomie" czerpać z innych :)). To strasznie naiwne myślenie. Wszystko już było, czerpiesz cały czas, nie mając o tym pojęcia (jesteśmy sumą doświadczeń innych, także na poziomie słowa)...

    Podsumowując: podejście mające wybierać za czytelnika, programować go, uważam za brak szacunku do odbiorcy i jego niską ocenę.
    Oczywiście, istnieje (i jest potrzebna) literatura/ sztuka zaangażowana (ale nie każda musi i nie każda powinna być taka), ale odbiorca musi mieć dostęp do różnych spojrzeń, różnych tematów, nawet do tych, które Ty czy ja uważamy za szkodliwe.

    Nie odniosłeś się do mojego pytania o hakowanie. A jestem bardzo ciekawa... Pozwól,że skopiuję:
    "Piszesz, że czułeś się hakowany. Ale właściwie jaką myślą? Czy mój tekst byłby w stanie jakkolwiek zmienić Twoje nastawienie? Wszczepić Ci coś?"

    Chyba powoli dochodzimy do momentu, w którym wyczerpujemy temat — w sensie, że wiemy jak druga strona widzi pisanie i sztukę. Żadne drugiego nie przekona, ale to oczywiste, nie jesteśmy meta-akwizytorami by to robić :).
  • Tjeri 4 miesiące temu
    Czytam co napisałam i widzę, że autokorekta wiedziała lepiej...
    "myślę, że cały widz o to, że piszę (także) o rzeczach, które uważasz za nieakceptowalne."
    Cały wic* :)
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Tjeri: Powoli.

    Odnośnie do wolnego wyboru.
    Widzisz. Jako idea, wolny wybór jest super. Jako podstawa życia społecznego, to najlepsze, na co ludzkość wpadła. Jednak gdy rozpatrzymy go w kategoriach jednostkowych, to nie pozostaje po nim ślad.

    Skąd się wzięły Twoje przekonania i wartości, które wyznajesz? Co stoi za wyborami, których dokonujesz chodząc do urn i do chemicznego? W pierwszym przypadku stoją za nimi twoja rodzina, osoby, które miały na Ciebie wpływ, gdy byłaś mała, potem konkretne zdarzenia z Twojego życia. To w jakim środowisku żyłaś i żyjesz itd. itd.

    Gdyby cofnąć czas, porwać cię od rodziców w dzień po porodzie i wychować na innym kontynencie wyznawałabyś inne wartości i w skutek tego dokonywałabyś innych wyborów. Gdzie tu wolność?

    To samo dotyczy takich wyborów codziennych. O wolnym wyborze odnośnie do kupna proszku do prania, wyboru filmu na wieczór, głosowania w wyborach, czy wyboru hobby, moglibyśmy mówić, gdybyśmy mieli pełnie wiedzy o proszkach do prania, filmach na wieczór, partiach itd. Tymczasem żaden z nas takiej wiedzy nie posiada. Nasz mózg dokonuje wyboru w oparciu o nasze dotychczasowe doświadczenia i zestaw wyobrażeń i wartości opisane w poprzednich akapitach. Mówiąc dobitniej dokonujemy ich bo ktoś inny lub my sami (często w oparciu o jakieś inne wyobrażenie) wdrukowaliśmy(!) sobie takie, a nie inne mniemanie o proszku, filmie, partii, czy hobby.

    To gdzie tu jest wolna wola?

    I o ile w kwestiach społecznych wolna wola to podstawa, bo przecież bez niej nie mógłbym zaakceptować Twoich poglądów, o tyle w przypadku relacji intymnej, pozaspołecznej (a taką przecież jest czytanie czyjejś książki - obcowaniem z jego myślami), mówienie o wolnej woli jest totalną aberracją. Tworząc obcujemy właśnie z tymi wdrukowanymi w głowę ideami. Aby więc robić to skutecznie i z poszanowaniem drugiej strony, musimy być tego świadomi i wiedzieć co i komu wdrukowujemy.

    Co do przeskalowywania na większy format, to może i dostałbym gęsiej skórki, gdyby nie fakt, że to właśnie dzieje się na naszych oczach. Żyjemy w dyktaturze poprawności politycznej, tylko że oficjalnie nie nazywa się to dyktaturą i jest budowane innymi środkami niż nazizm, czy komunizm, więc maluczkim wydaje się, że to nie dyktatura;)

    Co do sztuki, to jasne, że istnieją wszelakie środki stylistyczne, ale dla mnie nie jest sztuką to co zostawia mnie gorszym człowiekiem niż zastało. Jeśli ktoś będzie pisał o zwyrodnialcach, krwi i odchodach, a mimo to odłożę jego książkę czując się lepszym niż byłem, to jest sztuka. Jeśli nie, to po prostu nią nie jest. To chyba jedyne, co jestem w stanie na ten temat powiedzieć.

    Masz trochę racji że rozchodzi się o to, że piszesz o rzeczach, których ja nie akceptuje, ale nie do końca. To że uważam homoseksualizm za odmianę fetyszyzmu i doprawdy nie postrzegam za celowe go promować, to jedno. Problem tu jest jednak innego rodzaju. Gdybyś napisała mi "Napisałam to opowiadanie, bo uważam, że jest to potrzebne biednym, uciemiężonym homoseksualistom", to nie miałbym właściwie innego wyboru, jak odpisać "Kompletnie się nie zgadzam" i już. Tymczasem czytam tu ciągle, że przecież każdy może pisać o czym chce i właściwie o co my się spieramy? Niestety, ale słysząc takie argumenty myślę sobie "Aha! Czyli kultura masowa już ją przenicowała na lewą stronę i laska pisze coś i nawet nie wie dlaczego, o refleksji czy to dobre, czy złe, już nie wspominając". W tej sytuacji chyba rozumiesz, dlaczego próbuję Ci dać do myślenia.

    Odnośnie do sprowadzania tekstu do jednego zdania. Nie twierdzę, że tego nie zrobiłaś w Trzech koncertach. Twierdzę, że nie można pisać opowieści, sprowadzając ją do jednego zdania i jednocześnie nie chcieć "narzucić" odbiorcy idei lub myśli przewodniej, którą ma on z tego tekstu wynieść. Jeśli odrzucasz "narzucanie" czegoś odbiorcy, odrzucasz również budowanie tekstu w oparciu o jedną myśl przewodnią, a dla mnie to kłuci się z traktowaniem historii jako najważniejszej.

    Odnośnie do czerpania z innych. Owszem, nigdy nie będziemy w pełni wszystkiego świadomi, ale to nie zwalnia nas z dążenia do takiego stanu. Chodzi mi tu o walkę z postawą "ja nie muszę wiedzieć kim się inspiruję i co z tego wynika, bo to przecież wielka sztuka jest".

    Odnośnie do hakowania. Oczywiście, że Twój tekst jest w stanie wszczepić mi coś. O tym był mój cały poprzedni komentarz. Każdy tekst jest formą wszczepiania komuś idei i wmawiając sobie, że tak nie jest, a każdy weźmie sobie z tego tekstu co chce, oszukujemy sami siebie i możemy tym zrobić krzywdę innym. Wątpić w to, to trochę jak wątpić, czy zdjęcia pornografii dziecięcej mogą zrobić komuś krzywdę. Kaliber różny, ale mechanizmy psychiczne stojące za robieniem tej krzywdy są identyczne. Zdjęcia nie odpatrzysz, opowiadania nie odczytasz.

    Faktycznie, zbliżamy się chyba do końca tej dyskusji i szukam właśnie jakieś frazy, którą mógłbym ją podsumować.

    Wydaje mi się, że będąc pisarzem jest się przede wszystkim kreatorem ludzkich wyobrażeń. Wystarczy dowolny przykład. Chociażby dzięki Sienkiewiczowi możemy wyobrazić sobie szlachcica z XVII w. Gdyby nie było Sienkiewicza, nie byłoby tego wyobrażenia, a przez to dużo trudniej byłoby nam myśleć o XVII w. (a przez to myśleć o historii, kraju itd.). To przykład pierwszy z brzegu. Można podać milion innych. Dlatego w moim odczuciu każdy autor powinien poświęcać swoją uwagę takim rzeczom, które są w jego czasach zaniedbywane. Trzymanie się mainstreamu i klepanie utartych formułek, nawet w najdrobniejszych tekstach uważam za abdykowanie od naprawdę zaszczytnej roli bycia przewodnikiem społeczeństwa.
  • Tjeri 4 miesiące temu
    Marcin Adamkiewicz
    Aj, trochę tu w pojęciach namieszałeś, pobłądziłeś.
    Co do wolnej woli...
    Nie chcę tu przytaczać kursu filozofii, bo żeby rzetelnie temat poruszyć, trzeba by najpierw sięgnąć do definicji, potem zrobić przegląd terorii na temat, a trochę tego jest (i wciąż prowadzony jest żywy dyskurs filozoficzny) a ja nie czuję się specjalistką. W każdym razie warto sięgnąć w temacie do źródeł (różnych) i nie wyważać otwartych drzwi. Szczególnie dedykuję Ci "Traktat teologiczno-polityczny" Barucha Spinozy. Tam jest część niemal wprost odpowiadająca na Twoje rozterki.

    Myślę, że tak naprawdę za Twoimi hasłami leży przekonanie, że Twoje poglądy i postawa życiowa jest lepsza od mojej (na przykład). Nie sądzisz, że chęć narzucania jej innym nie jest aroganckie i megalomańskie?
    Po mojemu, czytelnik powinien mieć dostęp do różnych pozycji — także do takich, które sama uważam za szkodliwe — i sam ocenić, która jest słuszna. Poza tym, dobrze jest, gdy zachowa się w głowie lekką niepewność co do swoich poglądów, nazywam to uchyloną furtką. Ludzie ślepo przekonani do swoich racji wyrządzili wiele zła w historii.

    "Twierdzę, że nie można pisać opowieści, sprowadzając ją do jednego zdania i jednocześnie nie chcieć "narzucić" odbiorcy idei lub myśli przewodniej, którą ma on z tego tekstu wynieść." Wybacz, ale to totalna bzdura... :D. Przedstawianie siebie a narzucanie czegokolwiek dzieli przepaść.

    "Trzymanie się mainstreamu i klepanie utartych formułek, nawet w najdrobniejszych tekstach uważam za abdykowanie od naprawdę zaszczytnej roli bycia przewodnikiem społeczeństwa." Ego spore z tym przewodnictwem :D, ale nikomu nie odmawiam aspiracji :D.
    A co do tekstów... na wszystko można różnie spojrzeć. Wystarczy odrobina złej woli. Mówisz o utartych formułkach. Zobacz, podoba mi się jak do tej pory Twój tekst, który tu publikujesz. Ale mogłabym go potraktować w Twoich kategoriach i napisać tak: "We wszystkich częściach przewijają się tylko mężczyźni, którzy mówią o mężczyznach, a jedyne spotkanie z kobietą opisuje jej ciało." Krzywdzące, a nawet śmieszne, prawda? Nie warto przykładać z góry skrojonego szablonu do cudzej twórczości. Nie warto uruchamiać się detalem, zamykając oczy na resztę...

    I proszę, jak mam nie dotykać takich tematów w swoim pisaniu, skoro jedna lesbijska scena, pozostająca zresztą całkowicie w wyobraźni odbiorcy, porusza tak czytelnika, że przejechaliśmy się (z grubsza i kalecząc, ale zawsze) po terorii literatury, moralności, aspiracjach twórców, a nawet filozofii :D:D:D

    Dzięki za ciekawą dyskusję :).
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Tjeri: Nie jestem pewny, czy Twoje podziękowanie za ciekawą dyskusję nie jest sygnałem do zakończenia. Będę się więc streszczał.

    Spinozę przeczytam, bo nie pierwsza mi go polecasz.

    Odnośnie do wolnej woli się nie rozumiemy, bo Ty myślisz o tym pod kątem filozoficznym, a ja pod kątem tego jak działa nasz mózg.

    Może odniosę się do zarzutu megalomanii.

    Chyba zgadzamy się co do tego, że każdy mierzy swoją miarką i każdy uważa swoje poglądy za lepsze. No i teraz co ma więcej sensu? Uznawać to z otwartą przyłbicą i bronić swoich racji (oczywiście kapitulować przed argumentami i zdawać sobie sprawę, że jest się tylko omylnym człowiekiem, ale bronić ich), forsować je i dzięki temu walczyć o lepszy świat? Czy może lepiej jest wyjść z założenia, że ja to mam swoje poglądy, ty to masz swoje. Po co w ogóle o tym gadać? Każdy może sobie zinterpretować po swojemu, a jak ktoś ugra coś na naszej skrajnej labilności, to niech mu będzie na zdrowie.

    Wiesz dlaczego dobrze Ci się czyta moje opowiadanie? Nie dlatego, że Ty masz dobrą wolę, a ja złą. Dlatego, że z mojego tekstu bije pozytyw, otwartość, optymizm. Moi bohaterowie są dokładnie tacy jak ja: mają swoje poglądy i nie wahają się ich wyrażać (przyjrzyj się Jerzemu). Mój tekst mimo luźnego gatunku opowiastki sf przemyca Ci do głowy rzeczy, od których stajesz się lepsza. To ile jest tam mężczyzn, a ile kobiet jest kompletnie bez znaczenia, bo to nie jest miarą dobrej literatury.

    Czytelnik zawsze będzie miał dostęp do dobrych i złych pozycji, ale my nie o tym mówimy. My mówimy o tym, że będąc inteligentnym, wrażliwym, utalentowanym pisarzem, nie można bezwiednie powtarzać schematów narzuconych Ci przez kulturę masową, bo przestajesz być aniołem w ludzkiej skórze, a stajesz się niemym narzędziem w rękach mediarchów. Co mnie obchodzą inni pisarze, a już zwłaszcza ich czytelnicy? Rozmawiamy o Tobie i o tym, że chciałbym, żebyś zastanowiła się, jakie treści puszczasz w świat. Jako Twój (prawdopodobnie) starszy kolega czuję się po prostu odpowiedzialny za Ciebie i Twoich czytelników.

    Proponuję na tym zakończyć. Odnieś się proszę do tego co napisałem i może skończymy.

    Dzięki za rozmowę i pozdrawiam:)
  • Tjeri 4 miesiące temu
    Marcin Adamkiewicz
    Nawiązałam podziękowaniem do ostatniej wymiany, bo wydaje mi się, że nic nowego więcej się o swoim podejściu nie napiszemy, ale jestem jak najbardziej otwarta, dobrze mi się rozmawia.
    Twój tekst czyta mi się dobrze, bo jest dobrze pisany. Tak lubię. Czy staję się lepsza? No może, gdy dojdziemy do końca historii, będę mogła tak powiedzieć, na razie jest tylko i aż tyle co napisałam. Że uważasz się za starszego ode mnie — poczytuję sobie za komplement :). Może tak faktycznie jest, choć coś mi mówi, że jednak nie :D. Ale zaciekawiłeś:D.
    A swoje poglądy należy przedstawiać (co robimy oboje), bronić — jak najbardziej. Natomiast ich narzucanie to inna para kaloszy.
    Co do moich poglądów, ukształtowały i kształtują się pod wpływem doświadczenia życiowego, spotykanych ludzi i sytuacji, także pod wpływem tzw. kultury, niekoniecznie masowej, acz na pewno i tak wpływom ulegamy. :)
  • Tjeri 4 miesiące temu
    *takim wpływom ulegamy
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Tjeri:

    Zabawne, że dopuszczasz obronę poglądów, ale nie dopuszczasz narzucania. Czyli filozofia naszych piłkarzy. Stójmy pod bramką, może ktoś w końcu strzeli nam gola.

    Taką filozofię "żyjemy w świecie bez konfliktów; róbmy wszystko to co inni, to będziemy mieli spokój" uważam za, nie tylko niepraktyczną, ale wręcz niezdrową. Na świecie jest tyle rzeczy do zrobienia! Rany! Po co łazić wydeptanymi ścieżkami szukając spokoju, jak można rzucić się w busz i coś zdziałać. Może się pobłądzi. Trudno. Wtedy człowiek znajdzie z powrotem właściwą ścieżkę i pójdzie dalej. Może trzeba będzie iść pod prąd. Życie. Jak się jest zwykłym człowiekiem, to może można sobie wmówić, że to jest niepotrzebne (choć osobiście wątpię), ale jak się jest artystą?! Kurde! Wtedy jesteś jak skrzyżowanie Indiany Jonesa z Jamesem Bondem (lub jak kto woli Wonder Woman z Joanną D'Arc;). To Ty przecierasz szlaki i znajdujesz nowe drogi. Przy takiej pracy nie można tylko bronić swoich poglądów. Trzeba je też forsować.

    Oczywiście teraz nie jesteś w stanie ocenić, co wynosisz z lektury mojego opowiadania. Sądzę jednak, że za to, jak się je czyta (i dotyczy to każdego tekstu na świecie) jest odpowiedzialne to co ono niesie na poziomie nieświadomym. Nie akceptując, że taki poziom istnieje, możemy przemycać ludziom do głów straszne śmieci.

    Swojego wieku nie zdradzę;) Będę milczał w czternastu językach!;p
  • Tjeri 4 miesiące temu
    Marcin Adamkiewicz
    Hihi :)), milczmy zatem oboje, tak jest zabawniej :D.
    No i ok. Jesteś za narzucaniem — w porządku, przyjmę na chwilę, że tak być powinno. W takim razie odnieśmy się do Twoich zarzutów z początków naszej wymiany. Choć ja nie uważam swojego pisania za narzucanie, ale skoro poczułeś się hakowany, przyjmijmy że i u mnie tak jest. Dlaczego zatem odmawiasz innym tego, co sam robisz?
    Miłej niedzieli :)
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Tjeri: Nie wiem czy dobrze zrozumiałem. Mam przyjąć, że czujesz się hakowana moim opowiadaniem, choć się nie czujesz, tak? Spoko. Możemy też założyć, że Księżyc jest różowy, a Polska graniczy z KaraibamiXD

    Przepraszam, ale bawi mnie to lewicowe manipulowanie tolerancją. Coś jest białe, ale ktoś może powiedzieć, że jego zdaniem to jest czarne i to twierdzenie ma mieć taką samą wagę, jak twierdzenie (stwierdzenie faktu), że coś jest białe. A jak się komuś to nie podoba, to jest nietolerancyjnyXD

    Dzięki takiej postawie wszyscy mamy złudzenie życia w bezkonfliktowej utopii, a zyskują na tym tylko wielcy i wpływowi, którzy dzięki lansowaniu takiego podejścia, zmieniają ludzi w bezwolne trybiki. Super.

    Jeśli poczułabyś się zmanipulowana moim tekstem, powinnaś mi to powiedzieć. To dla mnie bardzo ważna informacja, bo przecież mimo tego, że tak to działa, czytelnik nie powinien tego odczuwać. Skoro tego nie zrobiłaś, to zakładam że tak nie było.

    Istnie też możliwość, że nie powiedziałaś, mimo że się tak poczułaś, bo... No właśnie dlatego, że w Twoim świecie nie można "narzucać" poglądów. Można być tylko biorcą manipulacji, nigdy dawcąXD Ten wariant sam się komentuje.

    Swoją drogą, to teraz naprawdę mnie zaciekawiłaś;* Gdybyś naprawdę czuła się zmanipulowana, to chciałbym wiedzieć czym i w którym momencie:)

    Miałem coś jeszcze napisać, ale mi wyleciało:*

    Też życzę miłej dzieli i pozdro:D
  • Tjeri 4 miesiące temu
    "Nie wiem czy dobrze zrozumiałem. Mam przyjąć, że czujesz się hakowana moim opowiadaniem, choć się nie czujesz, tak? Spoko. Możemy też założyć, że Księżyc jest różowy, a Polska graniczy z KaraibamiXD"

    Oczywiście, że źle zrozumiałeś :). To Ty napisałeś, że czułeś hakowany moim tekstem. Jednocześnie piszesz, że narzucanie poglądów jest w porządku, więc i moje "hakowanie" jest ok ¯⁠⁠_⁠(⁠ツ⁠)⁠_⁠/⁠¯
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Tjeri: Dokładnie tak! Poczułem się z tym źle, ale musiałbym to zaakceptować (oczywiście nie pozbawiając Cię feedbacku). Rzecz w tym, że od początku wydawało mi się, że zamieszanie mi w głowie nie było Twoją intencją i jak się okazało, miałem rację.

    Nie mam problemu z tym, że Twoje opowiadanie przesączyło mi coś do mózgu. Mam problem z tym, że Ty nie dopuszczasz myśli, że takie zjawisko ma w ogóle miejsce. Gdybyś to dopuściła, mogłabyś zapodawać mi pochwałę gejostwa w takim sosie, że pożerałbym ją ze smakiem. Królowe pokazują, że to potrafisz. Dlatego ubolewam, że pozwalasz sobie na niekontrolowane mindfucki.

    Podkreślę jeszcze raz. Gdybym na pytanie "Co ja właściwie miałem z tego wynieść, bo jedyne co mi do głowy przychodzi, to 'na problemy - homosex'?" usłyszał "Chodziło o przedstawienie muzyki i jeszcze kilka innych pobocznych kwestii, ale wprowadziłam tu wątek lesbijski, bo moim zdaniem jak geje nie będą wyskakiwać z każdej szafy, to słońce zgaśnie", to moglibyśmy, co najwyżej porozmawiać sobie o homoseksualizmie i już.

    Akceptuję sam fakt wywierania wpływu na człowieka, za pomocą tekstu, bo on występuje zawsze, bez względu na intencje piszącego. Nie akceptuję bagatelizowania tego zjawiska i wysadzania komuś bomby w głowie, usprawiedliwiając się frazesem "przecież każdy może wynieść z tego co chce".

    Tyle. Ja będę szedł, więc odpiszę Ci może jutro.
    Na razie:)
  • Tjeri 4 miesiące temu
    Marcin Adamkiewicz
    Aj, chyba wystarczy, bo jednak się mnie nie zrozumiałeś...
    "Co ja właściwie miałem z tego wynieść, bo jedyne co mi do głowy przychodzi, to 'na problemy - homosex'?""
    Dlaczego na problemy? Bohaterka to kobieta sukcesu, niosąca swój bagaż, ale będąca w całkiem niezłym komencie życia. I dlaczego tylko seks? Hmm... Dlatego napisałam gdzieś wcześniej, że Twój odbiór świadczy nie tylko o tekście, ale i o Tobie. Wątek homo nie pojawia się dlatego, że ma wyskakiwać skądkolwiek. To część naszego życia, otoczenia — bez względu na rozmiar homofobii...
  • Tjeri 4 miesiące temu
    Przepraszam za literówki, odpisałam w biegu, z telefonu...
  • Vespera 4 miesiące temu
    Tjeri Ja się tak podłączę pod dyskusję, bo na temat wywierania wpływu na czytelników mam zdanie zgoła odmienne. Znaczy całkowicie zgadzam się z tym, że wszyscy próbujemy coś naszymi tekstami przekazać, mniej lub bardziej świadomie, ale ostateczny odbiór zawsze zależy od czytelnika. Nie możemy mu "nakłaść" do głowy, bo jest on osobą inteligentną, mającą swoje poglądy i doświadczenia, i zawsze będzie oceniał tekst przez ich pryzmat. Może w ogóle nie zauważyć tego, co mieliśmy do przekazania, może wyciągnąć wnioski zgoła odmienne od naszych intencji, może się z nami zgodzić albo nie zgodzić i rzucić czytanie. Po tym, jak opublikowaliśmy tekst, nie mamy wpływu na jego odbiór.
  • Tjeri 4 miesiące temu
    Vespera
    A przeczytałaś całą dyskusję? Zgadzam się z Tobą, ale nasza wymiana z Marcinem nie do końca albo nie tylko była o tym. Zaczęło się od tego, że Marcin zarzucił mi że szerzę szkodliwe tematy...
  • Vespera 4 miesiące temu
    Tjeri Czytałam, ale nie chcę się odnosić do wszystkiego, bo wolę się nie denerwować. Zresztą moje poglądy są ugruntowane i nie ma sensu tracić czasu na dyskusje, które nic nie wniosą do mojego życia.
  • Tjeri 4 miesiące temu
    Vespera
    Ale ja Cię nie namawiam wcale... Ty się nie zgadzasz z czymś co znalazłaś u mnie, a czego ja nie wyznaję... Moje poglądy mogę przedstawiać (nie uważam by jako pisząca miałabym komukolwiek coś narzucać, uważam takie myślenie za pewną arogancję) odbiór zawsze zależy od pryzmatu czytelnika. Dlatego napisałam, że świadczy on nie tylko o pracy autora, ale i o czytelniku.:)
  • Vespera 4 miesiące temu
    Tjeri W temacie odbioru się zgadzamy. A co uważasz o pisaniu takich wątków i postaci, z którymi się totalnie, absolutnie nie zgadzasz w niczym? Bo ja chyba nie umiem. Może jako antagonista... Ale nie wiem, chyba by mnie za bardzo odrzucało. Obecnie nawet kiedy piszę jakichś wyjątkowo śliskich typów, to robię to tak, żeby na pewnej płaszczyźnie móc się z nimi zgodzić. Ale jakbym miała pisać o burdelach, łotrzykach i mafii, na co mam absolutną alergię, to nie wiem, chyba nic by z tego nie wyszło, albo było tak przetworzone, żeby jednak do mnie pasowało.
  • Tjeri 4 miesiące temu
    Vespera
    Bo to ciężkie. I trzeba się bardzo pilnować. Nawet jeśli opisuję postać kompletnie mi obcą, zawsze wkładam coś swojego.
    Ale próbowałam, zwykle byli to bohaterowie będący zlepkiem osób, których nie lubię :)) (bo postać nie może być papierowa), ale czy wyszło faktycznie wiarygodnie, to nie wiem. :)
    Myślę, że to prawdziwe wyzwanie.
  • Vespera 4 miesiące temu
    Tjeri O, to wzorowanie się na nielubianych osobach jest ciekawym tropem.
  • Tjeri 4 miesiące temu
    Vespera
    Będzie mi teraz po głowie temat chodził. Jak mnie najdzie na pisanie, może spróbuję wymodzić takiego bohatera... :) Dobrej niedzieli! (Choć to już niedziałek bardziej).
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Tjeri: Jednak dzisiaj zajrzałem.

    Obawiam się, że niebezpiecznie zbliżamy się do momentu w którym pozostaną nam argumenty "Ja mam rację", "Nie, bo ja", dlatego po prostu się wycofam.
    Mam nadzieję, że choć trochę dałem do myślenia.
    Pozdo:)
  • Tjeri 4 miesiące temu
    Marcin Adamkiewicz
    Myślę, że to dobry moment na zakończenie naszej wymiany. I ja także mam nadzieję, że skłoniłam Cię do przemyśleń. A choć moje poglądy są już sporo lat ugruntowane, to zawsze zostawiam uchyloną furtkę, uważam, że uczymy się całe życie. Pozdrowienia!
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Tjeri: Wierz mi, że zaliczyłem kilka poważnych przemyśleń. Myślę, że zmienię swoje podejście do pewnych spraw. Dzięki za wymianę myśli i pozdrawiam:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania