"Trzy spotkania z papieżem".

Przeglądając i segregując moje materiały przywiezione z Grecji, natrafiłem na reportaż, może na opowiadanie, o moim spotkaniu z papieżem Janem Pawłem II. Postanowiłem zaprezentować moje zapiski. Jak zaznaczyłem na początku, materiały segreguję, przygotowuję do mojego domowego archiwum, więc wszelkie uwagi i poprawki będą mile widziane. Tekst napisałem w Atenach w 2005 roku.

Miałem, jako jeden z nielicznych tę przyjemność, że spotkałem się z papieżem - naszym papieżem, aż trzykrotnie. Nie były to oczywiście spotkania towarzyskie, po prostu uczestniczyłem w jego pielgrzymkach, z których dwie były bardzo przyjemne i bardzo radosne. Trzecia niestety nie, ale o tym pokrótce.

Pierwszego mojego spotkania nie będę opisywał, wszyscy znamy tę Jego pierwszą pielgrzymkę do Polski, gdzie gościł również we Wrocławiu. Były to jeszcze lata totalitarnego komunizmu, więc takie spotkanie miało swój szczególny niepowtarzalny urok i wdzięk. Pamiętam to dobrze, jednak chciałbym zająć się pielgrzymką papieża do Grecji (2001rok), do kraju gdzie chrześcijaństwo ma niewielu zwolenników, ale z roku na rok przybywa ich.

Wizyta papieża nie wywołała zbytniego zainteresowania ( Grecy są prawosławni), ale dzięki naszej Polonii i dość licznej grupie naszego wyznania z innych krajów, rzesza ludzi, którzy spotkali się z papieżem była dość liczna. Tuż przed samym przyjazdem, zaczęto mówić w tutejszej telewizji coraz częściej o wizycie Ojca Świętego.

Zainteresowanie rosło! Zaczęto robić przygotowania do przyjęcia Ojca Świętego, ale nie były to przygotowania na skalę krajów chrześcijańskich. Spotkanie i mszę odprawianą przez papieża, zorganizowano w Olimpijskiej Hali Sportowej, mieszczącej się na obiektach kompleksu sportowego w Atenach.

Z każdym dniem zainteresowanie wizytą jednak rosło, więc postanowiono wprowadzić zaproszenia. Najwięcej otrzymali Polacy - wiadomo dlaczego! W pierwszym tomie "KRONIKI" zaprezentowałem takie zaproszenia, kto je miał, mógł spokojnie, bez żadnych obaw udać się do hali sportowej na spotkanie i na mszę św.

Przypomnę, że my Polacy nie byliśmy jeszcze w Unii Europejskiej, byliśmy więc na terenie Grecji nielegalnie, ale w tak uroczystym dniu, wszystko poszło w zapomnienie. Nikt nikogo nie łapał, nie aresztował, wręcz przeciwnie, policja ochraniała nas! Byliśmy mile zaskoczeni faktem, że władze miasta postanowiły zapewnić nam bezpłatne autokary, które z rożnych miejsc Aten, dowoziły nas na miejsce spotkania z papieżem. Byliśmy mile tym zaskoczeni, dziękujemy władzom Aten za ten gest!!

Na spotkanie jechaliśmy bardzo wcześnie, władze miasta powiadomiły nas, że będzie drobiazgowa kontrola przy wejściu do hali sportowej. Istotnie tak było. Nie mogliśmy wnieść do środka ani aparatów ani kamer, nawet drobnych pieniędzy. Władze obawiały się, że ktoś może rzucać monetami w kierunku Ojca Świętego. I słusznie tak postąpiono!

Hala wypełniła się po brzegi. Dwadzieścia tysięcy (tyle mieści widzów) katolików przyszło na mszę św. i spotkanie z papieżem. Dla mnie było to już drugie takie spotkanie, muszę przyznać, że lepsze odczucia miałem tutaj, niż przy pierwszej wizycie we Wrocławiu. Tutaj widziałem papieża - staruszka, z trudem poruszającego się, już schorowanego, ale w pełni świadomego. Łzy same cisnęły się do oczu, nie tylko kobietom, ale i mężczyznom. To żaden wstyd dla nich, gdy chusteczkami, czy gołą ręką obcierali zaszklone łzami oczy.

Podziwialiśmy tego człowieka, widzieliśmy na własne oczy jaki wielki wkłada wysiłek w każdy ruch, w każde wypowiedziane słowo. Ale niestety słowa trudno było zrozumieć, bo miał trudności z mówieniem, a i głośniki zniekształcały jego słowa. Wiedzieliśmy jednak co chce nam powiedzieć, jego gesty wyrażały wszystko: i wielki ból i wielką wdzięczność. Wdzięczność dla nas, za nasze przyjście, za powitanie go i uczestniczenie w mszy św. którą odprawił. Długie, bardzo długie "Sto lat" z pewnością Go wzruszyło, widać to było po jego zachowaniu.

Widziałem jak bardzo zdziwieni są Grecy (a było ich sporo) naszym spontanicznym zachowaniem. Czegoś podobnego nie widzieli, przeżywali to pierwszy raz i tak jak my, oni też gorąco oklaskiwali Ojca Świętego. Nawet żołnierze, którzy pilnowali bezpieczeństwa na chwilę zapomnieli o swoich obowiązkach i po odłożeniu karabinów, również bili brawo. Coś niesamowitego, może gdyby to odbywało się na wolnym powietrzu, nie byłoby takiego efektu! Tutaj w hali sportowej zapanowała inna atmosfera, trudno to wyrazić w słowach, to po prostu trzeba było przeżyć! Nie każdemu jednak dane było być na tym spotkaniu. Muszę zaznaczyć, że zachowanie Polaków było wzorowe, byłem (nie tylko ja) tym mile zaskoczony, chciałbym aby nasi rodacy zawsze się tak zachowywali!

Trzecie spotkanie miało miejsce w 2005 r. w Watykanie, ale jakżeż było ono inne od tych dwóch poprzednich. Tutaj nie było radości, tutaj był wielki smutek. Odszedł od nas na zawsze, nasz wielki papież, nasz rodak, Ojciec Święty Jan Paweł II, czyli Karol Wojtyła.

W ostatniej jego drodze, oprócz mnie uczestniczyła Maryla i Małgorzata, Artur nie mógł dojechać do nas ze swojej wyspy. Było dużo Polaków mieszkających w Grecji, oni też udali się do Watykanu pożegnać Jego Świątobliwość. Nasza decyzja wyjazdu była błyskawiczna, z trudem udało nam się zakupić bilety (tutaj bardzo pomogli nam Grecy) i późnym wieczorem wylecieliśmy samolotem włoskich linii lotniczych do Rzymu. Najbardziej obawialiśmy się bariery językowej, ale dobrze, że z nami leciał 12-letni chłopiec pewnej polskiej rodziny, który znał jako tako język angielski. Już było nam łatwiej, już mogliśmy porozumieć się w samolocie i na lotnisku w Rzymie, gdzie spotkaliśmy dość liczną grupę Polaków, którzy przylecieli z Polski.

Tutaj nastąpiło nasze pierwsze rozczarowanie!

Jakżeż innymi ludźmi okazali się ci "niby" wspaniali, pogodzeni ze sobą Polacy. O żadnej współpracy między nami a nimi nie było mowy. Zbywali nas milczeniem, albo "półsłówkami", niczego nie mogliśmy dowiedzieć się od nich. Szybko nas opuścili i prawie biegiem udali się do pobliskiego metra. Znów pomocny okazał się nasz słaby angielski, pomału dotarliśmy do metra i po godzinnej jeździe byliśmy nadal w Rzymie, ale już blisko Watykanu. Nasza "grecka" grupa liczyła około 7-8 osób, trzymaliśmy się razem do bramy (wejścia), przez którą mieliśmy wejść do Watykanu. Tutaj rozdzieliliśmy się (na krótko), bo w tym czasie zaginęła nam Maryla. Siódme poty wystąpiły mi na czole, nie wiedzieliśmy gdzie i w którym miejscu odłączyła się od nas. Jeszcze nie byliśmy w Watykanie, a już mieliśmy kłopoty. Tylko spokojnie, tylko spokojnie, powtarzałem bez przerwy. Nie mogłem dopuścić do tego, abyśmy wpadli w panikę, wiedziałem, że wówczas nic nie wskóramy.

Pomału wróciłem się z powrotem, tą samą drogą którą szliśmy. Dobrze, że pamięć wzrokową mam dobrą. Po około czterystu metrach zobaczyłem Marylę. Stała w miejscu gdzie się zgubiła, to ją uratowało, uratowało nas. Gdyby zaczęła nas szukać... nie wiem jak by to się skończyło! Z opóźnieniem weszliśmy na teren Watykanu i w kilkanaście minut później zamknięto bramy. Więcej ludzi malutki placyk przed główną arterią prowadzącą do pl. Św. Piotra nie mógł pomieścić! Było mnóstwo ludzi, była północ a otwarcie przejścia do Bazyliki wyznaczono na godzinę szóstą rano. Było tak ciasno, że nie można było usiąść, trudno było stać. Polacy jak to Polacy, parli całą siłą na służby porządkowe, które broniły dostępu do wejścia wspomnianej już drogi do Bazyliki. Dlaczego to robili? Dlaczego tak się niecierpliwili?

Było wiadomo, że nic nie wskórają, a mogli tym swoim zachowaniem pogorszyć naszą i tak niewesołą sytuację. Słychać było podniesione głosy, także i przekleństwa. Niektórzy pili piwo z puszek, dobrze, że nie mieli silniejszych trunków. Żałośnie wyglądały takie grupki, zastanawiałem się co oni tutaj robią! Na wycieczkę, na piknik przyjechali? Chyba pomylili adresy. Naprawdę źle się zachowywali, wyglądało na to, jak gdyby chcieli urządzić jakąś burdę, awanturę. A to miejsce nie nadawało się do tego!

I właśnie przez taką rozwydrzoną grupę zostałem oddzielony od rodziny, znajomych. Miałem z nimi kontakt wzrokowy, ale nie mogłem się z nimi porozumieć. Mój telefon komórkowy "wysiadł", po prostu był na częstotliwości telefonów greckich i musiałem zmienić operatora. Niestety nie wiedziałem jak! Poprosiłem rodaków o pomoc...i co się stało? Kilku ludzi odmówiło mi pożyczenia telefonu dziwnie przy tym się tłumacząc. Nie chcieli pomóc, a ja tylko chciałem powiedzieć rodzinie, gdzie się spotkamy, gdy otworzą główną drogę. Niestety, na dobre cztery godziny zostałem sam, kilkadziesiąt metrów od rodziny, nie mogąc przekazać im żadnej wiadomości, żadnej informacji. Połączyliśmy się dopiero na godzinę przed otwarciem bram właściwego Watykanu.

Dziwne było w tym czasie zachowanie moich rodaków, bardzo dziwne. Nikt nikomu nie chciał ustąpić miejsca, pomóc, dać szklankę wody. Tylko głośne głosy, przekleństwa, śmiechy. Był to po prostu wstyd dla innych Polaków, ale chciałbym aby ci co tam byli, przypomnieli sobie zachowanie Włochów. Było wspaniałe! To oni śpiewem (modlitwą) o papieżu przypominali nam fakt, że znajdujemy się w Watykanie, że znajdujemy się na pogrzebie. Było wspaniale, tylko nieliczni Polacy przyłączyli się do nich i na zmianę rozbrzmiewał śpiew i modlitwa. Inni Polacy byli zajęci czymś innym. Na koniec tych opisów (nie chcę wszystkiego opisywać), chcę, pragnę przypomnieć słowa, którymi karmiła nas polska telewizja, polska prasa. "Otóż, w obliczu tego wielkiego nieszczęścia, wszyscy Polacy połączyli się, wybaczyli sobie urazy, stanowią jedność"...itd...itd...

Bzdura, jeszcze raz wielka bzdura.

Może i były takie przypadki jak podają media, ale trzeba było być tutaj, tutaj w Watykanie, aby przekonać się, że do tych słów, które wypowiadali w mediach, prowadzi daleka droga!! A może się mylę? Może w Polsce wszyscy stali się dla siebie braćmi, siostrami? Może wszyscy stali się wspaniałymi ludźmi? Przebaczyli sobie wszystko, zaczęli stanowić wspólną wspaniałą rodzinę? Czy tak było? Wobec tego ja chyba się mylę, ale przecież mam fakty... O godzinie szóstej rano, wreszcie otworzono główną drogę, ci najbardziej niecierpliwi ruszyli biegiem w kierunku Bazyliki. Po co? Dlaczego? Inni spokojnie (w tym i my) bez żadnego pośpiechu doszliśmy do samego placu, do samej Bazyliki. Spokojnie filmowałem budowle Watykanu i samą Bazylikę.

Główne uroczystości pogrzebowe rozpoczęły się o godzinie dziesiątej, oglądaliśmy je na wielkich monitorach zainstalowanych na placu. W tym czasie "raj" mieli dziennikarze, którzy przeprowadzali liczne wywiady z ludźmi i takiego telewizyjnego wywiadu udzieliła też i Maryla.

Zaczęła psuć się pogoda. Nad Watykanem i Rzymem pojawiły się chmury zwiastujące deszcz. Zaczęło grzmieć. Papież chyba na zawsze żegnał się z nami i z tym światem WSTĘPOWAŁ CHYBA W NIEBIOSA!

Na lotnisku spotkaliśmy Polaków z Krakowa. Wspaniali ludzie, przyjechali i odjeżdżają w strojach ludowych, krakowskich - prezentuję tutaj ich zdjęcie z Małgosią - chciałbym zawsze spotykać takich ludzi!

Niebo nad Rzymem pokryły ciężkie ołowiane chmury. Zaczął padać deszcz...

Przez godzinę krążymy samolotem po lotnisku nie mogąc wystartować. Ulewa wzmaga się, ale startujemy, w powietrzu turbulencja, samolotem rzuca to w lewo, to w prawo. W górę i w dół. Jesteśmy coraz bliżej Aten, burza ucichła, nie ma deszczu, spokojnie dolatujemy do lotniska. Szczęśliwie, łagodnie osiada samolot włoskich linii lotniczych na płycie ateńskiego lotniska. Oddychamy z ulgą! Zmęczeni, ale zadowoleni wracamy do domu, zapewniając siebie i znajomych, że powrócimy jeszcze do Watykanu, aby w spokoju i w ciszy pomodlić się nad grobem WIELKIEGO POLAKA - PAPIEŻA JANA PAWŁA II.

 

 

Ps. Oczywiście napisałem tylko garstkę moich wrażeń, bo chcąc wszystko opisać, musiałbym dać Wam do przeczytania jeszcze kilkadziesiąt stron maszynopisu. Nie chcę Was jednak zanudzać. Opowiem Wam to przy innej sposobności, być może osobiście.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Rozumiem, że to nie fikcja ale autentyczne wspomnienia. Twoje świadectwo jest ważne. O ile dobrze pamiętam niektórzy Prawosławni byli nastawieni do pielgrzymki bardzo krytycznie.
    Pozdrawiam
  • Ozar 06.12.2018
    Bardzo ciekawe wspomnienia. Ja bardzo cenie sobie takie opowieści, bo od lat staram się pytać gdzie tylko mogę starszych ludzi, żeby opowiedzieli coś ze swojego życia. Co do Polaków to niestety czasami pokazują chamstwo i przez to nie jesteśmy zbyt lubiani choćby w Europie. Fajnie opisujesz, a to tez trzeba umieć i do tego wyciągasz całkiem słuszne wnioski. Jak był byc ciekawy takiego super, super dziwnego wspomnienia które spisałem wejdź w m.ój profil i przeczytaj ORP Sęp. To coś niesamowitego. Jak przeczytasz podyskutujemy pod Sepem. Dla mnie 5
  • oldakowski2013 06.12.2018
    Dziękuję za komentarze, troszeczkę zabolało mnie pytanie kolegi Grabowskiego o autentyczność tego wspomnienia. To nie jest opowiadanie fantastyczne czy jakieś podobne do niego, to działo się naprawdę i nie jestem w takim wieku, aby z poważnej sprawy sobie żartować, lub wprowadzać w błąd czytelników. Jeżeli ci nie wystarczają moje słowa, podaj prywatny adres a prześlę ci zdjęcia z tych uroczystości. To, że niektórzy byli nastawieni krytycznie to prawda, ale dotyczy to raczej hierarchii kościelnej, a nie zwykłych ludzi. Dużo jest grekokatolików, którzy uczestniczą w naszych obrządkach katolickich.Pozdrawiam. ( p. Grabowski w Grecji mieszkałem dwadzieścia lat i Grecja jest mi niezwykle bliska)
  • Przepraszam jeśli cie uraziłem; nie taka była moje intencja. Po prostu najpierw myślałem, że to będzie fikcja. Po pierwszy zdaniu zrozumiałem,że nie, ale wolałem się upewnić.
  • oldakowski2013 06.12.2018
    Wyjaśnienie przyjęte, nie gniewam się ani też nie czuję się urażony. Pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania