Trzynasty Brat. Prolog

Chwila zanurzenia się w głębi Mocy wywołała słodką euforię.

Był wolny. Przynajmniej przez bezcenny moment uwolnienia wstrzymanego oddechu.

Następnie przychodziły wizje. Pogodził się z bezsilnością wybierania tego co chciałby zobaczyć. Gdziekolwiek skupiał eteryczne zmysły przytłaczająca siła ściągała go na obraną wcześniej ścieżkę. Nie wiedział co o tym myśleć, więc po prostu podróżował.

Tym razem było inaczej.

Gwałtownie, jak przy zerwaniu aksamitnej tkaniny, ujrzał pod sobą rozciągający się w nieskończoność krajobraz. Złocista dolina przecinana pajęczyną porywistych rzek. Zachwycony pięknem zleciał ku ziemi. Widok plaż i wzgórz napawał spokojem. Kępy kryształowych roślin mieniły się wszelkimi kolorami. Zanim stopy dotknęły podłoża wybrał już brzeg nad którym będzie spacerował. Była tam naturalna, skalista promenada podgryzana przez spienioną wodę. Słyszał jak żywioł łomotał o skarpę psując wysiłki roztaczającego się po dolinie śpiewu wiatru. Pozorna dysharmonia w jego uszach aspirowała do muzyki.

Podróż zakończyła się w nieoczekiwany sposób. Tuż nad ziemią poczuł lodowaty mróz wgryzający się w stopy. Syknął próbując wzbić się w powietrze, ale było za późno. Pochwycił go niewidoczny nurt i porwał w kierunku rzeki. Desperacko wbijał palce w piasek, ale kąsający chłód uniemożliwiał dotknięcia złocistych ziarenek. Otoczenie oszalało, uciekło światło, wyblakły kolory, a słodki posmak wiatru znikał w odorze zgnilizny.

Na jedną, krótką chwilę pochwycił szorstką skałę. Skóra pękła, ześlizgiwał się, tracił oparcie przez własną krew. Szarpnął się próbując mocniej pochwycić krawędź drugą ręką, ale uderzył wypalonym kikutem nadgarstka. Zawył z bezsilności odpadając od ściany.

Lecąc wpatrywał się w strażników wybrzeża, promenada nie była tak naturalna jak mu się wydawało. Skały były rzeźbami zakapturzonych postaci podpierającymi się mieczami. Dostrzegał twarze; spokojne, wyrozumiałe, dumne. Wychwycił lśniące oczy skupiające się na nim i to co w nich zobaczył ścisnęło mu serce.

Uderzył w lodowatą toń i świat zamknął się nad nim w ciemnych, oleistych objęciach. Ohydna ciecz wlewała mu się do ust, oczu, wchłaniała się przez skórę. Ściek parzył, tracił rozum z bólu, oraz strachu. W ciemnościach dostrzegał niewyraźne obrazy, wydarzenia wybrane przez oprawce tylko po to, aby go dręczyć. Nie zawsze rozpoznawał miejsca, ale zawsze czuł zaklęte w nich cierpienie.

Marniał. Rozpływał się. Słyszał szyderczy śmiech głodnych duchów. Podpływały coraz bliżej uwidaczniając w ciemności blade, szczerzące się twarze.

Zginąć? W tym marnym miejscu? Po tym wszystkim co przeszedł miał zwyczajnie zdechnąć?

Zacisnął zęby, zwinął palce w pięść, napiął mięśnie czując jak narastający gniew wydobywa się z piersi karmazynowym blaskiem. Ciemna, lodowata ciecz jakby spokorniała. Nurt spowolnił, a przez mordercze mordy upiorów przemknęły cienie strachu. Poczuł satysfakcję na ten widok.

Żar wypalał gorycz i lód zanieczyszczający wnętrzności. Woda gotując się od czerwonej poświaty zyskała nowe właściwości. Nabierał sił, widział pomimo ciemności, łykał ciecz kpiąc z jej prób utopienia go. To marne miejsce próbowało go ZABIĆ.

Podniósł kikut dłoni, zmusił pasma ciemności do uformowania brakujących palców. Formował mrok w miecz i tknął w niego nienawiść nadając klindze karmazynowy kolor. Krążące upiory zawyły ze zgrozy, ale było dla nich za późno. Chwytane przez czarne pasma nie mogły uciec przed mściwym mieczem.

Wyrżnął dziesiątki, ale głębina nie opustoszała. Gdziekolwiek spojrzał dostrzegał kolejne ofiary. Polowanie dopiero się zaczęło.

Średnia ocena: 1.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania