TW 7 Eliksir

Postać: Człowiek z połową twarzy

Zdarzenie: Uciekający kogut bez głowy

Gatunek: Na pewno coś polskiego

 

Zaległe, bo mi spokoju nie daje :)

 

 

— Gdzie są jego nogi? — Sęp wyraźnie poirytowany sytuacją złapał najbliższą siebie osobą, po czym skręcił jej kark.

— Wydarzyło się nieporozumienie.

— Nieporozumienie?! Skręciłem kark swojemu najlepszemu przyjacielowi, aby oddać to, co we mnie siedzi i niecierpliwi się, bo banda idiotów spieprza tak proste zadanie, jak dostarczenie faceta do mnie.

Dwaj z trójki wytypowanych do pojmania sołtysa wsi mężczyzn strategicznie wycofało się z udziału w dyskusji, która od pewnego czasu przemieniła się w kłótnię. Trzeci, nieco odważniejszy podjął wyzwanie, chociaż wiedział, że ze Sławkiem Sępem nie należy wchodzić w przepychanki słowne.

— Mieliśmy dostarczyć sołtysa. To się zgadza. Ale wiadomość, jaka do nas dotarła, nie była kompletna.

— Co to ma znaczyć?! Wydałem wyraźne instrukcje, najprościej jak tylko można. Wół by się pokumał, o co chodzi. — Sęp poczerwieniał z wściekłości. Do tego miał tendencje do mimowolnego kopania we wszystko, co blisko niego, kiedy się wściekał. Padło na martwe ciało Edka – byłego najlepszego kumpla Sławka. Zaczął bombardować nieboszczyka serią kopalniaków. Twarz zmasakrował mu bardziej, niż biedaczyna swoimi wybrykami za młodu na to zasłużył.

— Może i wyraźne, ale dotarły w niepełnej formie. To znaczy, tylko część o pojmaniu sołtysa. Część o tym, że ma być w stanie nienaruszonym i przede wszystkim żywy już nie. — Jacek tłumaczył się, jak mógł próbując wybrnąć z bagna, w którym ugrzęzł razem z dwójka swoich współpracowników.

Ci nadal stali w milczeniu oddaleni o kilka kroków. Najwyraźniej nie czuli w sobie potrzeby obrony własnej dupy.

— Przecież on zaraz zejdzie. Nieprzytomny jest, to nie wiadomo czy w jakąś śpiączkę nie zapadł, albo co. Może już nigdy nie otworzy oczu, a wtedy cały plan psu w dupę. Jakim w ogóle pieprzonym cudem tak go urządziliście. Nasłał na was kolegów swoich czy może spuścił owczarki?

— Wszystko szło idealnie, ale kiedy kazaliśmy mu iść z nami, to nagle wpadł w dziką furię. Jak jakiś zwierz. Rzucił się na Marcela i ugryzł go w udo. — Jacek wskazał na Marcela, który odsłonił posiniałą ranę na udzie, aby Sęp nie miał wątpliwości.

— I dlatego postanowiliście oderżnąć mu nogi, zawinąć w brudne płótno i przynieść mi półżywego?

— Prawie. Jest jeszcze jedna kwestia…

— Nie. Nie ma żadnej kwestii. Spierdoliliście robotę po całości. W ogóle to, komu ja kazałem poinformować was o tym planie? Który to był? — Sęp opluł Jacka machając przy tym rękoma, jakby chciał odpędzić się od chmary komarów.

— Yyy… to był chyba… Piotrek Wilczuś. Ten karzeł z fabryki gumy. Marcel wie, on odbierał informacje.

— Ach tak. Marcel! Chodź!

Przywołany zbladł, ale kuśtykając podszedł do Sępa, cały czas ze spuszczonym wzrokiem. Blond czupryna pełna łupieżu lśniła przetłuszczona w letnim słońcu. Gdy Sławek miał sprawną całą twarz widziałby, że Jacek wyraźnie lustruje go wzrokiem, jakby szukał po nim czegoś. Na szczęście nie miał. Prawa strona była niesamowicie pomarszczona i posiniała. W jednym miejscu skóra była na tyle cienka, że z łatwością można było przez nią dostrzec wnętrze jamy ustnej. Kwestia czasu było przerwanie się delikatnej skóry i odsłonięcie szpetnego wnętrza.

— Co masz do powiedzenia, Marcel?

— Właściwie to ja już nie wiem, jak to było dokładnie. Wszystko działo się tak szybko, jak na przyśpieszonym filmie. Nie jestem nawet pewien czy to był faktycznie Piotrek. Możliwe, że ktoś inny, na przykład…

- Czyli nic nie pamiętasz. Nerwy odebrały ci zdolność racjonalnego przywoływania wspomnień, które i tak uleciały pod wpływem stresu albo czego tam jeszcze. To chcesz mi powiedzieć, prawda? – Sławek spojrzał wrogo na Marcela. Ten czują przeszywające, niczym laser spojrzenie podniósł wzrok i momentalnie upadł na trawę nieprzytomny.

— Jasna cholera, Marcel! Żyjesz ty?

— Zostaw go, niech ochłonie — polecił Sęp, zatrzymując Jacka w połowie drogi. — Sprawa śmierdzi gorzej niż najgorsze szambo w upalny dzień. Plan był prosty, a jednak się rozsypał, jak domek z kart, albo gorzej. A co ma do powiedzenia Marek?

— Ja? Ja tylko uderzałem, kazali mi, to uderzałem. Nawet jak krew trysnęła mi na ryj, to i tak uderzałem. — Mężczyzna zrobił jeszcze krok do tyłu. Wyraźnie chciał niepostrzeżenie odejść.

— Tak w ogóle — wtrącił szybko Jacek — po cholerę ci sołtys wsi? Przecież to swój chłop. Nie za darmo wybrali go trzeci raz na to stanowisko. Facet ma łeb na karku i więcej niż tylko wodę w głowie.

— Ta, ma i dlatego zachciało mu się eksperymentować na boku. Alchemik zasrany. Albo czarodziej jakiś. Cholera go wie, co on tam w stodole majstrował. Ale jedno wiem, namieszał ostro w prawach natury, ja tylko wykonuję na nim wyrok. —

Sęp odszedł kilka kroków w stronę drewnianego płotu. Jak na dłoni widać było stamtąd stodołę, w której sołtys zaczął igrać z Bogiem z braku lepszego zajęcia.

Sławek machnął ręką, po czym podszedł do nieprzytomnego sołtysa. Facet resztami sił nabierał powietrza w płuca. Ewidentnie umierał i nic nie zapowiadało, że przeżyje więcej niż kilka godzin.

— Ma on w ogóle jakąś rodzinę? — Jacek zamyślił się na moment. Szukał w pamięci, ale nic nie znalazł.

— Żona. Dzieciaków nie ma, bo się chajtnął z bezpłodną. I chyba matka jeszcze żyje, ale nie mieszka z nimi. Tym lepiej. On umrze i nic z tym nie zrobimy. Znachor pojechał do sąsiedniej wsi na masowe uzdrawianie ślepych. Muszę zmienić cały plan, mieliśmy go torturować i wyciągnąć informacje.

— Jakie informacje?

— Facet sporządził miksturkę ożywiającą bezgłowe koguty. Cała wieś o tym wiedziała, ale nikt nie odważył się pisnąć słowem. Żeby to chociaż ktoś w nocy z widłami mu pod okno przyszedł i postraszył. Nic. Mieliśmy go torturować, żeby wycisnąć informacje o tej miksturze, a przy okazji ukarać za igranie z prawami natury. Potem zabić i zakopać obok starej studni przy cmentarzu.

— On już umiera.

— Wiem idioto. Teraz nawet szanuję, że Marek nic nie mówi, a Marcel odpłynął. Przynajmniej mi dupy tak nie trują, jak ty. Jesteś temu równie winny co oni. Ty kazałeś oderżnąć mu nogi?

— Nie. Nie wiem, jak to się stało. Rzucił się na nas. Po prostu. To był impuls. Chwila i nagle nogi leżały pięć metrów od niego, a on wrzeszczał. Dobrze, że żony w domu nie było, bo i ona by dostała siekierką. Tylko wtedy to już pewnie w łeb, żeby potem nie poprawiać.

Sęp zmarszczył brwi i odwrócił się w stronę leżącego sołtysa.

— Było, minęło. Nic już nie wskóramy. Bierz Marka i weźcie go, zakopcie gdzieś. Może niekoniecznie tu. Teren świetlicy wiejskiej jest dość ruchliwy.

— A co z Marcelem?

— Jacek po niego wróci albo sam się ocknie. W końcu tylko się spił, prawda? — Spojrzenie Sępa mówiło wszystko. Musieli przytaknąć.

Martwe już zwłoki zakopali na skraju lasu. Wpierw owinęli je dokładnie w czyste płótna i przewiązali grubym konopnym sznurem. Sęp w tym czasie zdążył wydoić butelkę wiśniówki i przypomnieć sobie, że zostawili jeszcze jedna zwłoki, leżące przy wejściu do świetlicy wielskiej. Kiedy cała trójka spotkała się w umówionym miejscu pod cmentarzem, podchmielony, bez namysłu zdecydował:

— Idziemy zarżnąć żonę sołtysa. W końcu jędza też wiedziała, co robi, i może nawet podobało jej się to. Trzeba ją uciszyć. Możliwe, że zdradził jej sekret mikstury. Trzeba by się spytać, a potem ciach w łeb siekierką.

— Skoro tak trzeba. — Jacek zdążył już przywyknąć do genialnych pomysłów Sępa. Ale protestowanie nie skończyłoby się dobrze. Cudem było, że jeszcze żyli. Za spieprzenie tak misternego planu mogliby już leżeć w stodole przeszyci widłami albo poćwiartowani przez brata Sępa – rzeźnika wiejskiego.

— A ty Marek. Masz coś do dodania?

— Nie. Chodźmy.

Po drodze Sęp wspomniał o przypadkowym zostawieniu zwłok, ale nikogo to specjalnie nie ruszyło. Upalny dzień ograniczał racjonalne myślenie do absolutnego minimum. Pochopne decyzje były na porządku dzienny, a los sam wybierał, które z nich się powiodą.

Przed domem sołtysa byli po piętnastu minutach marszu. Żona była w środku. Jej smukła, opalona twarz błysnęła w oknie, po czym zniknęła na dłuższą chwilę, by pojawić się znowu.

— Wchodzimy?

— Ja gadam, a ty z Markiem stoisz i się uśmiechasz, przynajmniej dopóki nie dam sygnału. Idziemy.

Kobieta akurat zmywała naczynia. Nie kryła swojego zdziwienia, kiedy ujrzała trzech obcych facetów z dziwnymi sztucznymi uśmiechami.

— Panowie do męża? Nie ma go.

— Poniekąd. Ja jestem Sławomir Sęp, a to moi współpracownicy. Jesteśmy przysłani z ministerstwa. Wydział Bezpieczeństwa Wiejskiej Społeczności.

Kobieta zamyśliła się na moment, po czym jeszcze raz przejechała wzrokiem po trójce facetów.

— Dziwaczna nazwa. Ale im dziwniejsze, tym bliższe prawdy. O co chodzi?

— O miksturę którą pani mąż wykorzystywał, aby ożywić koguty. Koguty z odciętymi łbami. Tego typu praktyki są surowo zakazane, karane wieloletnim więzieniem. Zdaje sobie pani z tego sprawę? – Sep nakręcony lał wodę lepiej niż doświadczeni politycy. Kobieta łykała każdą brednię, co tylko podsycało jego wyobraźnię.

— Nie wiem, o co chodzi. Mąż to szanowany obywatel wsi, sołtys. Nigdy nie bawił się w czarowanie. Nie jest małym dzieckiem.

— Nie wątpię, ale fakty są inne. Radzę nie protestować.

— Nigdy w życiu. Ale pan też ma za uszami co nieco. A za to, kara jest naprawdę surowa.

Po chwili do kuchni wbiegła chmara kogutów z odciętymi łbami. Zakrwawione jedynie trzepotały skrzydłami w akompaniamencie szaleńczego śmiechu kobiety. Cała trójka zdębiała, a następnie zbladła. Kobieta wykrzyczała jakieś bełkotliwe sformułowanie, a zgraja kogucich zombie rzuciła się na mężczyzn. Sęp runął od razu, zasłaniając twarz dłońmi. Marek i Jacek mieli więcej szczęścia. Wybiegli z domu i skierowali się do stodoły.

— Co jest kurwa?! Przecież to nie ma sensu, za cholerę nie ma! — Jacek obejrzał się za siebie. Kilkadziesiąt kogutów gnało za nimi niestrudzenie i nawet kiedy wbiegli do stodoły, napierało na drzwi.

Ukryli się za stojącym w środku traktorem. Koguty nie odpuszczały, a w oddali słychać było też głos kobiety. Wrzeszczała, jakby miała urodzić zaraz pięcio, albo nawet sześcioraczki. Niezrozumiały bełkot, ale przepełniony wściekłością niezwiastującą niczego dobrego.

— Sęp padł. Teraz na nas kolej. — Marek schował twarz między dłonie.

— I to prędzej, niż się spodziewasz — zdążył wymówić Jacek, po czym zgraja kogutów zaatakowała ich od tyłu. Bez problemu przecisnęły się przez szczelinę w tylnej ścianie. Odgłosy walki trwały krótko.

Jacek obudził się obolały, nie czując nóg. Faktycznie, nie miał ich. Kikuty zwisały krzesła, do którego był przywiązany. Potworny ból narastał wraz z napływaniem świadomości.

— Boże, łeb mi pęka. Nóg nie mam. Gdzie ja jestem?

— W świetlicy wiejskiej. Znaleziono cię razem z niejakim Markiem Podfarcem. Znasz go? — Nieznany głos przemówił do Jacka.

— Znam. Co z nim?

— Nie żyje. Tak samo, jak Sławomir Sęp i pani sołtysowa. Za ich dwoje oderżnęliśmy ci nogi, ale jeszcze został trup ,co leżał przy wejściu do świetlicy. Za niego pójdzie głowa. A Marek to i tak była porażka Boga. Odpuścimy wam go.

— Co? Przecież to nie ja.

— Wiem, ale w papierach musi się wszystko zgadzać.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Witamy nowy tekst! :)
  • ps.Przypominamy o linku ;)
  • Canulas 02.07.2019
    "Zaczął bombardować nieboszczyka serią kopalniaków." - hmm??

    "Ten czują przeszywające, niczym laser spojrzenie podniósł wzrok i momentalnie upadł na trawę nieprzytomny." - c
    I tam coś z przecinkami.
    Ciebawe. Przede wszystkim luźne. Nieudziwnione. To plusy. Końcówka nazbyt pośpieszna, ale całość na plus
  • Agnieszka Gu 06.07.2019
    Hej,
    Ale makabryczne brrrr ale i nieźle napisane :)
    Początek trochę taki wymęczony, lekko sztuczny ale potem szło ci już coraz lepiej.
    Pozdrawiam
  • Marok, oto Twój zestaw:
    Niewidzialna dziewczynka
    Nie wchodzić - teren prywatny

    Gatunek (do wyboru): horror lub list
    Pod kątem antologii możliwe też pochodne horroru

    Piszemy do niedzieli 21. lipca, godz.19.00.

    Powodzenia :)
  • pkropka 09.07.2019
    To ładne. Podobało mi się, zarówno absurd całości, jak i plastyczne postaci.
    Dziwi mnie tylko że sołtysowa we wsi kogoś nie znała. Baby za dużo plotkują żeby kogoś nie znać.
    Chyba że to była ściema z jej strony... ;)
  • piliery 09.07.2019
    Opowiadanie "z kluczem". Mnóstwo literówek ale dobre. Masz wyjątkowe poczucie humoru. 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania