Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
„Tylko 10 kilometrów"
Od września będę mieszkał z tatą, ok?” – to siedmiowyrazowe zdanie pytające w ustach Janka zabiło w niej chęć życia, o którą z trudem walczyła od lat. Depresja, choroba strywializowana przez współczesnych romantyków, wyniszczała ją stopniowo od czasu, kiedy mąż wyprowadził się do bezglutenowej koleżanki z pracy. Z pełnej, kochającej się rodziny zostali na dwóch poziomach blisko stumetrowego mieszkania tylko we dwoje. Syn stał się jej absolutnym centrum wszechświata. Dla niego szukała coraz to nowych sposobów, żeby wbrew poczuciu utraty umiejętności pływania, utrzymać się na powierzchni, mimo wciągającego wiru beznadziei. Psychiatrzy, leki, psychoanaliza, grupy wspólnotowe, wreszcie desperacka, ucieczka w katolicką wiarę, której mimo chęci nie czuła – wszystko to na chwilę pomagało wstać rano, wziąć prysznic, pójść do sklepu, zrobić obiad. Kiedyś gotowanie sprawiało jej frajdę. Teraz wszystkie czynności wykonywała z przymusem, jak automat, kulinarna sztuczna inteligencja, nowoczesny robot kuchenny, który sam podejmuje decyzję, co przygotuje i doprawia smak potraw. Bez przyjemności, ale niezawodnie. Nagrodą była zadowolona mina jedynaka, pochłaniającego kolejne posiłki. Nagroda wystarczająco motywująca do dalszych wysiłków.
- Będziemy się widywać. To tylko 10 kilometrów – nagła decyzja o zmianie miejsca zamieszkania, spowodowana nie tyle potrzebą obecności taty, co fascynacją długowłosą córką jego sąsiadów w nowym podwarszawskim domu, nie wydawała się Jankowi wielką sprawą. A ona? Będziemy się widywać … brzmiało jak okrutny żart. Mąż zbudował sobie nowy dom, bez niej. I bez glutenu. Za to teraz z ich dzieckiem.
- Pewnie, będziemy się widywać. Przecież to niedaleko – z trudem wypowiadała słowa, których sens nie docierał do jej rozpadniętej na wirtualne atomy psychiki. Nie chciała, nie mogła tłumaczyć beztroskiemu piętnastolatkowi, co oznacza dla niej jego wyprowadzka, perspektywa zostania samej w kuriozalnie w tej sytuacji wielkim mieszkaniu, które przestało nagle być domem. Psycholog tłumaczył jej nie raz, jak ważne jest nieobciążanie dziecka swoimi uczuciami, nie wieszanie na nim swoich emocji, nie traktowanie go jak równorzędnego partnera. Od tego zależy jego psychiczne zdrowie. Sama czuła się psychicznie chora, więc wiedziała, jakie to istotne. Nie, żadnych łez, emocjonalnych szantaży, próby zatrzymania go.
W innej rzeczywistości widziałaby wiele zalet tej zmiany. Wolność, czas dla siebie, żadnych ograniczeń. No i możliwość spotykania się z Wiktorem bez konieczności układania grafiku. Dotychczas mógł u niej bywać tylko wtedy, gdy Janka nie było w domu. Teraz go nie będzie, więc ich spotkania zależały tylko od jego czasu, którego dla niej ostatnio miał coraz więcej. Próbowała się tym cieszyć, próbowała nieskutecznie. Przywoływała wspomnienia czasów, kiedy o tym marzyła. Były to jednak uczucia nieosiągalnie dla niej odległe.
Opustoszałe ze śladów codziennej obecności nastoletniego bałaganiarza lokum, niegdyś zwane domem, było dla niej nie do wytrzymania. Kilka ostatnich dni spędziła na kompulsywnym sprzątaniu, praniu i prasowaniu wszystkiego, co wpadło jej w ręce. Wieczorem czytała, trzy, cztery, pięć książek na raz, żeby zagłuszyć myśli, które wycieńczały ją fizycznie. Musiała stąd wyjść, wyjechać, natychmiast. Czuła, że nie wytrzyma tu ani chwili dłużej.
- Jedźmy nad morze, dzisiaj, teraz. Chociaż na jeden, dwa dni, proszę – Wiktor w jej głosie wyczuł determinację. – Gdzieś konkretnie, czy tak po prostu, nad morze? To chyba raczej do Gdańska, a nie na przykład nad Morze Martwe? – starał się żartować, choć zdawał sobie sprawę z tego, że ton jej głosu nie wskazywał na nastrój do śmiechu. Był zaskoczony, ale jak zawsze otwarty na jej propozycję czasu spędzonego tylko z nim. Jedyne, co ograniczało pomysłowość Wiktora co do wspólnych podróży, były pieniądze. – Będziemy spać na plaży, czy mam szukać jakiegoś pensjonatu? –Nie, jedziemy. Zobaczymy na miejscu, coś znajdziemy. Możemy wziąć Twój namiot, na wszelki wypadek. –Namiot? – Wiktor znał jej uporczywe przywiązanie do wysokich standardów wypoczynku, które nie zawsze mógł jej zapewnić, mimo szczerych chęci. Teraz trochę się zaniepokoił. –Chcesz spać pod namiotem? Ty? - Nieważne, błagam, jedźmy już. Założyła na ramię niewielką torbę. –A rzeczy? To wszystko? –teraz Wiktor był już naprawdę zaskoczony, przez lata przyzwyczajony do dziesiątek pakunków, które zabierała ze sobą nawet na krótki wyjazd. – Mam wszystko, co potrzebuję - Nie miała głowy do pakowania. Ubrania, kosmetyki, stosy rzeczy, w które obrastała z wiekiem, to wszystko było takie … nieważne. Przedmioty, wypełniające zawsze jej walizki, były teraz bez znaczenia. Jak zresztą wszystko inne.
Sześć godzin później byli już 40 razy dalej niż mieszkał teraz od niej syn. Był wieczór, ciemniało. Szeroka, pusta o tej porze plaża, kusiła ciszą i namacalną wręcz bliskością natury. Kojący szum fal, niebo pełne gwiazd, ciepły jeszcze po upalnym dniu piasek, wołały do niej, a ona chciała na to wołanie odpowiedzieć. Wiedziała, o czym marzył Wiktor.
Ich seks ostatnio pozostawiał dużo do życzenia. Wiktor miał do niej pretensje o brak zaangażowania, o to, że namiętność, która ich połączyła, gdzieś zniknęła. Nie mógł się z tym pogodzić. Bez końca przypominał jej o tym, jak kiedyś erotyzm był obecny w ich relacjach, w każdej czynności, którą razem wykonywali. Brakowało mu jej spojrzeń spod półprzymkniętych powiek, niby przypadkowych muśnięć jej dłoni, inteligentnych aluzji, wyrafinowanych prowokacji. Wierzył, że to wróci. Ona, zmęczona oczekiwaniami, starała się, żeby nie odczuwał jej dystansu, ale nie potrafiła odnaleźć w sobie tamtej osoby. Była już kimś innym. Albo raczej w ogóle jej nie było.
Ale teraz chciała mu dać siebie taką, za jaką tęsknił. Patrząc wyzywająco w jego brązowe oczy powoli rozpięła guziki jego koszuli, objęła go i przylgnęła do jego piersi. Polizała jego wilgotną od potu i wrażenia szyję, a potem dotknęła wargami jego ust. Pocałowała go, namiętnie, jak o to wiele razy prosił. Oddał pocałunek całym sobą, przywierając biodrami do jej ciała. Całowali się długo, gorąco, zapamiętale. Czuła szybkie bicie jego arytmicznego serca, drżenie rąk, skrócony oddech. Cały czas całując, zsunęła z niego spodnie i powoli opadła przed nim na kolana, muskając wargami jego podbrzusze. Delikatnie, zmysłowo zaczęła go pieścić, kładąc dłonie na jego kształtnych pośladków, które kiedyś doprowadzały ją do szaleństwa. On trzymając ją za głowę, nadawał tempo jej ruchom. Pamiętała, że kiedyś sprawiało jej to przyjemność, że powinna czuć podniecenie. Powinna… On je czuł, i to było dla niej teraz najważniejsze.
Jego erekcja była imponująca. Rozmiar jego członka, który nieraz był problemem, budził w niej respekt, niezrozumiały dla niej, wręcz atawistyczny szacunek. Piękny mężczyzna. Mężczyzna, który kochał ją, mimo zła, które mu wyrządziła. Nie dla jej ciała, nie dla fizycznego zaspokojenia, dla niej jako całości, skomplikowanej, pokręconej konstrukcji psychofizycznej. – Pragnę Cię, Wiktor – wyszeptała. Miękkim, ale zdecydowanym ruchem położył ją piasku. Całował jej oczy, usta, potem piersi, licząc się z tym, że mu tego zabroni. Pieszczenie jej pełnego biustu zawsze wiązało się u niego z niepokojem, nigdy bowiem nie wiedział, kiedy może to robić, kiedy sprawia jej to przyjemność, a kiedy jest to dla niego strefa zakazana. Teraz najwyraźniej droga do jego ukochanych „dzwonków” była otwarta. Korzystał z tego bez zahamowań. Ssał naprężone sutki, ściskając pierś swoją dużą dłonią, która jednak z trudem w całości ją obejmowała. Jęknęła, ścisnął więc mocniej.
O tak, to ten dzień, na który tyle czekał. Nareszcie. Mógł to robić godzinami. W przeciwieństwie do innych mężczyzn, nigdy się nie spieszył. Penetracja nie była nigdy jego głównym celem. Potrafił ją zaspokoić na wiele sposobów, ale orgazm nigdy nie był dla niego najważniejszy, w każdym razie nie jego orgazm. Pieszczenie jej było dla niego przyjemnością, której nic innego nie mogło zastąpić. Teraz też, skoncentrowany na jej odczuciach, całował jej brzuch, uda, głaskał ramiona, szyję, włosy. Kochał ją tak bardzo, że nie wyobrażał sobie bliskości z nikim innym.
Ona zawsze była bardziej niecierpliwa. Wbrew temu, o czym ją zapewniał, nigdy nie potrafiła w pełni uwierzyć, że same pieszczoty są dla niego spełnieniem, że, żeby odczuć pełną satysfakcję, nie musi w nią wchodzić. Teraz też chciała poczuć go w środku. –Weź mnie, Wiktor. Wejdź we mnie, proszę – powiedziała stanowczym tonem. Zrobił to od razu, szybko, zdecydowanie. Kochali się potem długo, raz wolno, potem szybko i mocno, spleceni w uścisku, mokrzy, spragnieni. A potem udało się to, co dawno się już nie zdarzyło, doszli razem, jednocześnie. Wiktor, zaskoczony reakcjami swojego ciała, wytrysnął w niej, a jego orgazmowi towarzyszył jej jęk – Teraz! Boże, warto było przejechać te 400 kilometrów.
Leżeli obok siebie bez sił. Panierka piasku oblepiała ich ciała. –Idę do wody- powiedziała nagle. - Zostań tu. Przeważnie nie odstępował jej na krok. Teraz postanowił dać jej tę przestrzeń, o którą tak często prosiła. Na plaży nie było nikogo, nie czuł zagrożenia, mógł ją wypuścić z ramion bez ryzyka, że ktoś mu ją odbierze.
Zanurzając się coraz głębiej, zdążyła jeszcze się zmartwić, co będzie, jak Wiktor nie znajdzie w przepastnej torbie kluczyków od jej starego forda, żeby wrócić do swojego życia. Uznała jednak, że sobie poradzi.
* * *
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania