Typy komizmu, czyli anegdoty z gimnazjum
Kolejność losowa.
Imiona i ksywki bohaterów zostały zmienione – zwykle podmienione na postaci z fikcyjnych uniwersów.
*
Język polski. Praca klasowa, wszyscy mają pisać i siedzieć cicho.
Nauczycielka, sugestywnym tonem: Słyszę głosy.
Yoda: To może poszłaby pani do jakiegoś lekarza…?
*
Zdajemy recytację wiersza Juliusza Słowackiego. Palpatine recytuje z wielkim uczuciem ,,Testament mój”. Gdy dochodzi do linijki – wymawianej ze stosowną mocą – Aż was, zjadacze chleba, w aniołów przerobi – Karton, jedzący spokojnie kanapkę w tylnym rzędzie, tryumfalnie unosi ją do góry.
*
Pani z fizyki dyktuje zadanie: zanurzony do połowy w wodzie sześcienny klocek…
Karton: Ktoś zapomniał spuścić wodę.
*
Znowu fizyka. Pani chce nam wytłumaczyć ruch jednostajnie przyspieszony. Posługuje się w tym celu małym drewnianym wózkiem, na którym stoi pojemnik z wodą z kranikiem, odkręconym tak, by z niego kapało. Gdy wózek stopniowo przyspiesza, odległości między kolejnymi kroplami wody są coraz większe.
Jednocześnie posługuje się metaforą biegnącego ucznia, po czym śmiejąc się mówi: No, jak uczeń biegnie, to raczej takich śladów nie zostawia…
Karton: No chyba, że ucieka przed naszym wychowawcą.
[Nasz wychowawca był wuefistą. I to nie takim stereotypowym, co by jemu samemu się trener i dieta przydały. O, nie.]
[Był też jednym z lepszych nauczycieli, jakich spotkałam w życiu.]
*
Podczas jednego z Dni Chłopaka dziewczyny wymyśliły zawody w tańcu na gazecie. Gazeta była stopniowo składana, tak, że miejsca na taniec było coraz mniej. Wygrał Budda, który w ostatniej rundzie – cała konkurencja już odpadła – podrygiwał , jak umiał, na kawałku gazety, gdzie ledwo było miejsce na jego stopy, z partnerką na plecach.
*
Podczas jednej z czerwcowych wycieczek w góry jedliśmy kolację w altanie obok ośrodka. Dwóch klasowych ,,błazenków” wkurzyło naszego wychowawcę do tego stopnia, że wygonił ich na zewnątrz…
…i zaraz musiał zawołać ich z powrotem, bo zaczęło lać. Mocno.
I grzmieć.
(Altana miała piorunochron, jakby co.)
*
Pan od WOS-u tłumaczący nam zjawisko konsumpcji: Na przykład samochód kupujemy na… no, w moim przypadku to chyba na całe życie…
*
Na zdjęcie klasowe do szkolnego konkursu przebraliśmy się wszyscy za postacie ze Star Wars – więc część z nas przyniosła do szkoły zabawkowe miecze świetlne. Po wszystkim był chyba WF, więc chłopaki umieścili je w męskiej szatni. Potem Yoda opowiedział mi, że ,,Ludzitsy z liceum (to był zespół szkół) wzięli ich miecze świetlne i zaczęli się nimi bawić i wychowawca musiał interweniować”.
*
Kiedy na matmie Sokka zabrał się w jakiś niedorzeczny sposób do rozwiązywania zadania i nauczyciel mu to unaocznił, chciał to zmazać i został powstrzymany słowami: Nie! Pisz obok. Zapis hańby musi zostać!
*
Fragment rozmowy prowadzonej na wycieczce szkolnej w naszym pokoju:
– Schowaj tą koszulkę, bo śmierdzisz na kilometr!
Wychowawca, który właśnie otwiera drzwi do naszego pokoju, żeby przypomnieć o ciszy nocnej: Na dwa kilometry!
*
Innym razem w czasie tej samej wycieczki – kolejny raz byłyśmy w proszku w kwestii zabierania się do spania – usłyszałyśmy, że zbliża się ,,kontrola”, więc Arya odważnie wstała i poszła zgasić światło. Zgasiła, ale niestety wychowawca był tuż-tuż, więc się połapał, wszedł do pokoju i odkrył ją schowaną za drzwiami, za którymi na ścianie było też lustro. I tak oto wywiązał się dialog:
– Arya, co ty robisz??
– Przeglądam się w lustrze.
– Po ciemku???!
*
Coś mało moich wpadek, nie? W liceum zmiana rozmiarów sali na ciaśniejszy zmusiła mnie do zmiany taktyki, ale w gimnazjum serwowałam wyłącznie sposobem dolnym. Ten jeden raz spróbowałam górą podczas ćwiczeń… i trafiłam pana Legolasa centralnie w głowę.
Stał może pięć metrów ode mnie.
*
Czerwiec, jeden z ostatnich wuefów w roku szkolnym, więc nikomu się nie chce (poza kilkoma chłopakami). Widząc naszą galerię na ławce drugi wuefista (nie wychowawca) zadaje każdemu i każdej z nas po kolei pytanie, czemu nie ćwiczy. Nie pamiętam, ale pewnie były to takie typowe wymówki typu niedyspozycja, brak stroju… siedzę na końcu, pyta mnie, a ja odpowiadam szczerze ,,bo żadna inna dziewczyna nie ćwiczy”.
Ta, trudno mnie było wtedy nazwać ikoną nonkonformizmu.
*
Czekając na swoją kolej gier zespołowych na wf siedzimy z dziewczynami w kółku i bawimy się w przedstawianie się jak uczestnicy Masterchefa Juniora (znaczy, nie oglądałam, ta która wpadła na ten pomysł tak to nazwała). Mówisz, jak się nazywasz i co umiesz ugotować. I tak oto dochodzimy do jednej z nas…
Cześć, jestem Hedwiga. Umiem zagotować wodę.
*
Jeśli ktoś dotarł aż tutaj i wciąż się zastanawia, co ten tekst w ogóle tu robi, odpowiadam: po prostu lubię opowiadać zabawne historie.
Komentarze (11)
"Ludzitsy" - ?
Niekoniecznie zabawne, przynajmniej w formie pisanej (dobrze wiem, że jak ktoś opowiada historie ze szkoły to może być bardzo wesoło xd), ale ładunek nostalgii i nieco melancholii są wystarczające, by był to w miarę ciekawy tekst. Ogólnie fajne są takie anegdotki - zawsze gdzieś zostają w pamięci i miło się wspomina, że szkoła wcale nie była taka zła (choć bywa różnie)...
Pozdrawiam
Co do ,,ludzitsów" - tak się kolega wyraził, ja tylko cytuję ¯\_(ツ)_/¯
Wrzuciłam to na opowi eksperymentalnie - nie byłam pewna, czy 1) w tej formie te historie w ogóle będą brzmiały śmiesznie, 2) w ogóle się tu przyjmie, więc cieszę się, że przynajmniej nostalgia i melancholia się uchowały :)
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam :))
Również pozdrawiam ~
Ano, stety-niestety, całą ,,magię" wielu przeżyć ciężko w pełni oddać.
Też pozdrawiam ~
A Julka niestety w tamtym okresie miałam ochotę udusić, ale za ,,Smutno mi, Boże...", które wybrało na recytację 90% klasy - mi ten wiersz nie przypadł do gustu, a oczywiście wszyscy zaczęli się go uczyć w dzień recytacji, więc jego urywki latały wokół mnie przez CAŁY BOŻY DZIEŃ... do tej pory pamiętam pierwszą zwrotkę, a ja się go nigdy nie uczyłam...
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania