Ubita ziemia
- ...ale jak ty to zrobiłeś?
- Miesiące praktyki.
- Ale jak?!
- Spostrzegawczość, Kat. Spostrzegawczość. I drobna pomoc twojego ojca.
- To nie tłumaczy twojego teleportowania się z miejsca na miejsce, ośle. Powiedz mi, jak to zrobiłeś?
I tak nawijała. Bez przerwy przez minioną godzinę. Okropnie ciekawska córka Marcusa Du Couteau. Rudowłosa Katarina. Wtedy jeszcze 19-letnia.
Westchnąłem, patrząc w niebo. Lato było w pełni, a noc księżycowa i ciepła. To wytłumaczalne, dlaczego tej młodej kobiecie nie chciało się spać. I ja nie odczuwałem zmęczenia, a regenerowałem siły podczas upalnych popołudni. Tylko dlaczego postanowiła odwiedzić mnie na dziedzińcu? Teraz? Było dobrze dwie godziny po północy.
- Kiedyś ci wytłumaczę - powiedziałem zrezygnowany, aby jakoś się jej pozbyć.
Wtedy usłyszałem brzdęk stali i krótką chwilę potem czubek ostrza przyłożony do mojego podbródka. Zamrugałem i pochyliłem ostrożnie głowę w celu spojrzenia w jej oczy.
Otworzyła się stosunkowo niedawno. Jakieś trzy miesiące temu zaczęła rozmawiać z cichym żołnierzem na usługach jej ojca z pytaniem, które do tej pory zajmowało część mojego umysłu.
Miała delikatną, nieskazitelną twarz, oczy jak szmaragdy. Jej włosy przywodziły na myśl krew. Czystą, świeżą i ciepłą. Nie wiedzieć dlaczego ten kolor przypadł mi do gustu. Idealnie kontrastował z jej oczami. Dorosłymi i stanowczymi. Na dodatek teraz całkiem poważnymi.
- Myślisz, że jestem taka głupia? Jesteś cholernym outsiderem i ignorantem na moje spostrzeżenia, mimo, że jestem córką Marcusa... Nie śmiej się, jak do ciebie mówię, idioto! - warknęła, mocniej przyciskając ostrze do mojej skóry.
Nie mogłem. Po prostu była zabawna, nie umiałem się powstrzymać.
- Ja nie łamię słowa. Kiedyś. Teraz nie jesteś gotowa.
- Tak. - poparła sarkastycznie, odrywając od niego broń - A kiedyś po prostu uciekniesz, łamiąc dane słowo mnie i ojcu.
Uśmiech zniknął z mojej twarzy.
- Skąd przyszło ci to do głowy?
- Widać to po twojej gębie. Nawet nie wiesz, jak łatwo cię rozszyfrować. Ptak w klatce myśli tylko o ucieczce.
- Daj sobie spokó--
- To powiedz mi. Zdradź swój sekret.
Przewróciłem oczami. Kącik moich ust znowu się podniósł. Oparłem się o kolumnę.
- Jutro porozmawiamy, dobra? Idź spać.
- Teraz? Chyba kpisz.
Nie umknęło mi jej dyskretne ziewnięcie między słowami. Po godzinie gadaniny chyba się zmęczyła. Wtedy uświadomiłem sobie, że i ja odczuwałem jakieś zmęczenie.
- Tak, teraz. Jutro i tak nie dasz mi z tym spokoju, więc... - wzruszyłem ramionami.
Ziewnęła, na chwilę odrywając ode mnie oczy. Była szkolona przez najlepszych. Dlaczego zwracała się z tym rządaniem do mnie?
- Jeśli uciekniesz, zanim nauczysz mnie tej sztuczki, puszczę za tobą psy gończe.
- Tak, na pewno - potwierdziłem z ironią.
Uparta. Zupełnie jak ojciec. Ta rodzina była popaprana.
- Słowo! - rzuciła na pożegnanie - Jesteś nam coś winien!
Nie odpowiedziałem. Przyglądałem się jak wymachiwała swoją bronią, po czym płynnie włożoła sztylet do futerału. Zanim zniknęła z pola widzenia przeciągnęła ręce.
Przez jakiś czas myślałem, że to jest jakiś dziwny sen. Do tej pory byłem święcie przekonany, że profesji zabójcy nie można połączyć z życiem prywatnym. Przecież obydwie się skrajnie wykluczały...
Du Couteau był pięknym przykładem mojego błędu. Miałem wśród siebie rodzinę z dwoma dorastającymi córkami, żoną i mężem - człowiekiem o wyjątkowym talencie w rzemiośle wojennym. Zmarszczyłem brwi. To było dla mnie niezrozumiałe. Sądziłem, że aby móc z zimną krwią zamordować człowieka, trzeba pozbyć się czegoś innego...
Zbyt późno poczułem czyjś wzrok na karku. Aż mnie ciarki przeszły, gdy ni z tego i z owego usłyszałem słowa:
- Wpadła ci w oko, co? - zapytał mój dowódca. Przystanął obok mnie, wpatrując się w to samo miejsce co ja przed chwilą. Speszyłem się i wyprostowałem. Marcus zaśmiał się.
- Nie - zaprzeczyłem - Nie daje mi spokoju od jakiegoś czasu - przyznałem się szybko.
Uśmiech nie zniknął z jego twarzy. Zirytowało mnie to nieco. Spojrzałem gdzieś w dal przed siebie.
- Jak uważasz - odparł. W jego głosie wyczułem nutę ironii, tym samym dając mi znać, że mi nie wierzy.
Przez chwilę trwaliśmy w ciszy. Różnice w życiu prywatnym i zawodowym nadal nie dawały mi spokoju. Jeden diabeł wie, jak od odgadł wtedy moje myśli.
- Co ci po głowie myśli? Czujesz się zagubiony w tym domu.
Pokręciłem głową. Podziwiałem go. Od wielu wielu lat służył wiernie Noxus, przez co otrzymał takie doświadczenie, jakiego ja nigdy nie osiągnę. Lecz kto pyta nie błądzi.
- Do tej pory myślałem, że nie da się z seryjnego mordercy zrobić kochającego ojca - mruknąłem. Uznałem, że wyrzucenie tego byłoby o wiele lepszym wyjściem, niż tłumienie tego całą wieczność.
Generał wydał z siebie ciche "aaaaa", domyślając się moich wątpliwości. Czułem, że zacznie rozmawiać, lecz nie do końca wiedziałem, jak ona się potoczy. Czekałem więc cierpliwie.
Odezwał się po chwili:
- Uważasz, że na ubitej ziemi nie da się posadzić ziarna?
Metafory. Jak mogłem się nie domyślić.
- Nie znam się na rolnictwie - odparłem - Ale nie sądzę.
- To czas to zmienić - powiedział, spoglądając na mnie - Po odpowiedniej obróbce ubity grunt staje się żyzną ziemią. Bez tego ludzie nie zdobędą plonu. Musimy coś jeść, prawda?
- Racja... - odparłem niepewnie - Ale jak to ma się do sprawy?
Marcus uśmiechnął się pod nosem. Oderwał ode mnie wzrok.
- Jesteś nieubitą ziemią, Talonie. - dotknęły mnie te słowa - Byłeś nią, kiedy znalazłem cię w slumsach. To powinno ci wystarczyć.
- Nie rozumiem - odparłem - Po co ci plon z takiej ziemi?
Generał nie przestał się uśmiechać. Odwrócił się i odchodząc powiedział:
- Kiedyś ci powiem.

Komentarze (6)
Mam pytanie. Widzę, że przebywasz tu praktycznie non stop. Jesteś moderatorem?
Intempretacja tylko jest moja własna.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania