Ucieczka. Część 1
Powoli nakrywała duży, mahoniowy stół, stojący w salonie przy kominku. Nie raz dziwiła się, że jeszcze nie spłonął. Cztery wykrzywione, masywne krzesła do kompletu wystawiały w górę pojedyncze drzazgi, wyłamywały oparcia i kiwały nóżkami, krzycząc niemo: „nie siadaj na mnie!”. Och tak, wcale nie chciała z nich korzystać. Niestety, nikt prócz niej nie słyszał rozpaczliwego wołania. Problem istnień nieożywionych. Westchnęła.
Ułożyła czerwony obrus, wygładziła rogi. Zakryła krwistą płachtą martwe drewno. Przykryła trupa. Ułożyła trzy talerze ceramiczne w kwiatki i ptaki, zachowując równe odstępy siedemdziesięciu centymetrów. Swój położyła mocno, z siłą. Miała nadzieję, że rozleci się w drobny mak, łamiąc akwarelowe stokrotki, mordując malowane sikorki, lecz niestety, trwał niewzruszony jak pozostałe dwa.
Łyżki, noże, widelce znalazły swoje miejsce obok talerzy. Imitujące srebro, wypolerowane, jednak nie tak dokładnie, by zakryć wszystkie smugi. Kładąc je, przejechała palcami po trzonkach, a niby-srebro przybrało w tych miejscach ciemnoszary odcień. Zostały odciski tłustych palców. Prawdziwe oblicze tego, co kryje się pod śmieszną, misternie wymyśloną fasadą. Usiadła. Poczuła, jak drzazga wbija się w jej udo. Ból. To dopiero początek koszmaru.
Podano do stołu.
- Łał, ile dobroci! – Usłyszała głos za swoimi plecami. Męski, miękki niczym błoto na dnie stawu pełnego pijawek.
Zajął miejsce naprzeciwko. Kręcił się chwilę na krześle, które zachwiało się lekko, lecz złapał równowagę i zaczął się śmiać. Patrzył wygłodniałym wzrokiem na sałatkę z fetą, młode ziemniaki z koprem, pomidora z cebulą. Potem przeniósł wzrok na nią.
Widziała jego ciemnoszare oczy, opadnięte powieki, grube, nisko osadzone brwi. Płowe nieuczesane włosy, szeroki uśmiech, rząd zębów w odcieniu ecru. Głupkowaty wyraz twarzy wyprany z kolorów. Pozbawiony barw, odarty z prawa do nich, a jednak. Siedział teraz przy czerwonym obrusie i udawał szczęśliwego.
- Jak ci minął dzień, młoda? – zapytał.
Nawet nie drgnęła. Wbiła wzrok w koperek, ignorując migające przed oczami obrazy. Szkoła. Strach. Ludzie. Krzyk. Tabletki, pięć lub sześć, a może cała paczka. Chłopak. Łazienka. Ulga i spokój, a potem znów. I tak w kółko.
Nie zamierzała odpowiadać. Miała zatrute życie, zatruty mózg i duszę. Mieszkała w zatrutym domu z zatrutymi osobami. A ten, który zabrał jej odtrutkę, siedział przed nią. Będzie milczeć już zawsze.
Zacisnęła dłonie na poręczy. Krzesło zawyło z bólu i wbiło kolejną drzazgę, tym razem w miękki opuszek środkowego palca. Po drewnie pociekła krew.
Matka ustawiła na środku stołu naczynie żaroodporne z pieczoną wołowiną w ziołach. Trupa na trupie. Padlinę zatuszowaną majerankowym kłamstwem, oddane życie w szklanej trumnie. Bezbarwny Malkolm z zachwytem wciągnął nosem zapach fałszu.
- Wygląda i pachnie świetnie, kochanie! – krzyknął radośnie, nakładając sobie mięso.
Matka pokraśniała. Krzątała się po kuchni, ścierając żółty blat, a ona miała wrażenie, że ta żółć zaraz spali jej ręce. Nic takiego się nie stało. Widocznie lodowe serce promieniowało na inne partie ciała. Kobieta podeszła do stołu, nucąc wesoło.
-Cieszę się, trochę nad tym pracowałam – mruknęła mężowi do ucha, nachylając się nad nim i czule obejmując za ramiona.
Ogień kominka zagłuszał ich szepty i oświetlał ustawioną na nim fotografię.
Wysoki brodaty mężczyzna, czarnowłosa kobieta, mała, chudziutka dziewczynka i duża ryba. Brodacz patrzył przed siebie. Widział i cierpiał, choć na zdjęciu zamarł z uśmiechem. Na jego papierowych oczach ukochana żona tuliła Obcego, nijakiego, niechcianego.
Drzazga wbiła się cała, głęboko w palec.
Wstała z hukiem od stołu i popędziła na górę.
- Alinko, co się stało?! – Usłyszała za sobą kobiecy głos.
Milczała. Nienawidziła jej. Nienawidziła tego, kim się stała. Obcym tak jak on.
- Może nie powinniśmy tak przy niej… no wiesz – wymamrotał z pełnymi ustami Malkolm.
- Nie. Po prostu ciężko przechodzi okres dojrzewania – odparła uspokajająco kobieta, a każde jej słowo zawierało kolejną dawkę trucizny.
Leczyła siebie, niszcząc ją. Zabierała wszystko, zgarniała garściami delikatne, jedwabne szczęście, nie pozostawiając ani płatka. Jej własna, rodzona Matka.
Alina leżała na brzuchu. Miękki materac łóżka sprawiał, że miała wrażenie, iż grzęźnie w bagnie. Jeszcze chwila i wciągnie ją zupełnie. Pochłonie w całości, przyswoi, rozłoży, a potem da nowe istnienie jako część własnego ekosystemu. Ta wizja była tak piękna, że przeszedł ją dreszcz.
Usłyszała trzask drzwi i szczęk kluczy. Wyszli na spotkanie, szybko nie wrócą. Natrętne myśli o tabletkach w białej szafce nocnej nie dawały jej spokoju. Przecież może tak być. Może stać się kawałkiem ziemi, użyźnić glebę, dać nowe życie, nakarmić stworzenia.
Przewróciła się na plecy, zasłoniła ręką czoło. Nie może. Dała słowo najwspanialszej osobie na świecie. Nie zabije się. Uciekną razem, same, we dwie i zaczną wszystko od nowa. Wtedy stanie się kimś innym, szczęśliwym, z uśmiechem na ustach i iskierką w oku.
Tylko teraz było jej tak ciężko. Tak samotnie.
Wyciągnęła telefon i wybrała numer. Z nadzieją przyłożyła słuchawkę do ucha. Sygnał się urwał.
- Sayu, proszę… Jest mi tak źle – wyszeptała, a dwie maleńkie łzy pociekły z brązowych oczu.
Z drzemki wyrwała ją melodia „Not strong enough”, wygrywana przez dzwonek telefonu komórkowego. Na ślepo zaczęła szukać aparatu i z nadzieją odebrała połączenie. Poczuła zawód, gdy po drugiej stronie usłyszała męski głos.
-Alina? Eee… cześć – chłopak wydawał się zmieszany – Tu Radek, poznaliśmy się dziś no i… dałaś numer, żebym dzwonił w razie czego. – Zrobił pauzę, wyraźnie czekając na jakąś reakcję.
W panice próbowała pozbierać wspomnienia dzisiejszego dnia, ale czuła tylko pieczenie w żołądku i pustkę w głowie.
- Dzwonię więc. – Skończył pokracznie, nie doczekawszy się reakcji po drugiej stronie.
Oświeciło ją. Chłopak ze szkolnej toalety. Sporo starszy, wysoki, dość delikatny.
- Wpadnij teraz, jeśli chcesz – odpowiedziała bez entuzjazmu i podała mu adres. Ucieszył się, ale jej było to zupełnie obojętne.
Pieczenie nie ustawało, wielki głaz w brzuchu ciążył coraz bardziej. Poszła do łazienki, ale nogi, którymi poruszała, nie były jej nogami. Ręce sięgające po szczotkę nie były jej rękami. Nie było tu w ogóle żadnej części niej. Tylko pustka, ból, ogień, którego nie ugasiła nawet zimnym prysznicem.
Usłyszała dzwonek do drzwi. Przyszedł łazienkowy chłopiec. Musiała się jakoś załatać. Znowu. Chociaż na krótką chwilkę. Zdjęła koszulkę i poszła otworzyć.
Zamknęła oczy. Bujała się w tył i przód. Chłopak pod nią oddychał miarowo, rytmicznie poruszając biodrami. Czuła jak wpada w wielką, czarną dziurę bez dna, leci bez końca, tak szybko, że zapiera jej dech w piersiach. W końcu je widzi. Delikatne, złote światełko. Jej spokój.
Chłopak zaczął coś mówić. Zakryła mu usta dłonią, nie otwierając oczu. Wyciągnęła rękę po światełko. Poruszała się coraz szybciej. Poznała swój oddech, zerknęła w dół na swój brzuch. Była. Czuła. Już prawie…
Jednym szybkim ruchem zrzucił ją na podłogę. Spojrzała na niego zła i zaskoczona.
- Ktoś tu idzie! Nie słyszysz, kurwa, co do ciebie mówię?! – krzyknął, wkładając w panice bordowe bokserki. Wytężyła słuch. Miał rację. Zza ściany dobiegało ciche skrzypienie schodów. Podniosła się momentalnie, lecz było za późno.
Otworzyły się drzwi. Malkolm stanął zdezorientowany. Łazienkowy chłopak porwał pędem spodnie i koszulkę, zbiegając co sił po schodach i kuląc głowę. Trzasnęły drzwi wejściowe.
Alina stała na środku pokoju sama i zupełnie naga, czekając na wyrok. Dziecięce jeszcze ciałko, drżało z zimna i strachu, całe w gęsiej skórce. Malkolm patrzył na nią speszonym wzrokiem. Zrobił krok w tył, ale matka złapała go za rękaw, ciągnąc w stronę córki. Powietrze świsnęło, gdy wymierzyła policzek. Skóra zapiekła i zaczerwieniła się.
- Co ja ci zrobiłam?! – Rękę wciąż trzymała wysoko, a usta jej drżały. – Czemu nie możesz być normalnym dzieckiem?! – Pociągnęła nosem. W spojrzeniu, jakim ją obdarzyła, było widać zawód. – Ojczym wymierzy ci karę. Ja nie chcę cię na razie oglądać – wychrypiała z nienawiścią.
Malkolm przez sekundę wyglądał, jakby zamierzał zaprotestować, ale jego żona zdążyła już wyjść, zostawiając za sobą duszący zapach indyjskich perfum.
Stanął przy niej, a jego oczy wyrażały mieszaninę wstydu i zażenowania.
- Miejmy to za sobą – zaczął niepewnie. – Czternaście razów, zgodnie z zasadami. Wypnij pupę. – Wskazał ręką łóżko i wziął do ręki skórzany pas, który jeszcze chwilę temu trzymał jego niebieskie spodnie.
Nie protestowała, klęknęła na podłodze, tułowiem opadając na zbyt miękki materac. Słyszała dźwięk przecinanego powietrza i odgłos uderzenia.
Jeden, dwa, trzy.
Na udzie zaschła jej sperma łazienkowego chłopca.
Cztery, pięć, sześć.
Gołe pośladki szczypały od uderzeń. Przeszło jej przez myśl, że dostała klamrą i na pewno będzie siniak.
Siedem, osiem, dziewięć.
To ciało bolało. Nie należało ani do dziewczynki, ani do kobiety. Więc do kogo?
Dziesięć, jedenaście, dwanaście.
Obcy bił, ale nie wiedział, że tam w środku, nie ma już nikogo.
Stała na zaśnieżonej górce. Sayu toczyła olbrzymią kulę i małymi rączkami próbowała posadzić ją na jeszcze większej, leżącej już na ziemi. Wyglądało to strasznie zabawnie. Ze śmiechu rozbolał ją brzuch.
Trzynaście.
Zjadły na pół marchewkę, która miała służyć za nos. Bałwana ulepią następnym razem. Warzywo chyba było nieświeże, bo znów poczuła ostre kłucie w okolicy żołądka. Ulepiona kula zaczęła staczać się po górce, wpadła na taflę zamarzniętego jeziora i utknęła w przeręblu. Ktoś był pod lodem i nie mógł się wydostać. Kula uniemożliwiła drogę ucieczki. Na marne próbował złapać oddech.
Czternaście.
Odgłos zamykanych drzwi, rozrzucone po dywanie dziewczęce ubrania.
Uklękła i zwymiotowała na podłogę.
Tej nocy nie mogła zasnąć. Wiedziała, że zatruta głowa nie pozwoli jej spać. Te paskudne wspomnienia, kłębiące się myśli, słowa wypowiadane z odrazą i żalem.
Zabrakło jej siły. W końcu.
Podreptała na palcach do kuchni i wzięła najostrzejszy nóż. Miała dość tego życia. Poddała się i pierwszy raz w życiu poczuła ulgę.
- Przepraszam Sayu… – wyszeptała, zamykając na klucz drzwi do łazienki.
Komentarze (18)
P.s. Cieszę się, że znów coś dodałaś ;)
czytałam z prawdziwą ciekawością, 5
"Ułożyła czerwony obrus, wygładziła rogi. Zakryła krwistą płachtą martwe drewno. Przykryła trupa. Trzy talerze ceramiczne w kwiatki i ptaki ułożyła, zachowując równe odstępy siedemdziesięciu centymetrów. " - dość toporny fragment, przez wzgląd, że trzy zdania po sobie zaczynają się od czasownika. W czwartym zdaniu z kolei chyba chciałaś uniknąć tego zabiegu, ale w rezultacie wyszło jeszcze bardziej dziwnie :D
"Imitujące srebro, wypolerowane, jednak nie tak dokładnie, by zakryć wszystkie smugi. Znalazły swoje miejsce obok talerzy." - trochę zachwiana hierarchia ważności informacji, zmodyfikowałbym to i zamienił zdania miejscami.
Masz ten sam problem, co ja. Piorunujący stosunek opisów do dialogów, nawet kiedy pojawia się już jakaś rozmowa, to jest krótka, jednozdaniowa. Opisy są świetne, ale zbyt dużo ich ilość na początku bardzo spowalnia tempo. (Chociaż w sumie to rozdział 1 więc można to, tym razem, wybaczyć :)) Historia ciekawa od drugiej połowy, chociaż zastanawiam się czy kryminał to dobra kategoria? Zakończenie trochę ubogie, szczególnie w odniesieniu do całości. Tak czy srak, nie było źle, no i masz plusik za piosenkę Apocaliptici :) 4.5
"łamiąc akwarelowe stokrotki, mordując malowane sikorki, lecz niestety, trwał nieruchomo jak pozostałe dwa. " - tutaj niefortunny dobór słów, moim zdaniem. Nieruchomo wskazuje na to, jakoby główna bohaterka oczekiwała, że talerz się poruszy (A miał pęknąć, nie np. uciekać). Można byłoby to słowo zamienić na coś lepszego, np. niewzruszony albo niezniszczalny. Pisarz musi też działać na podświadomość czytelnika, wtedy najlepsze emocje wzbudza.
"Kręcił się chwilę na krześle, którego krótsza nóżka zachwiała się lekko," - raczej krzesło się chwieje, nie nóżka.
"Krzątała się po kuchni, ścierając żółty blat, a ona miała wrażenie, że ta żółć zaraz spali jej ręce." - Tutaj można odnieść wrażenie, że ONA to kobieta z kuchni, nie główna bohaterka.
"Pochłonie w całości, przyswoi, rozłoży, a potem da nowe istnienie. Jako część własnego ekosystemu. " - efekt byłby lepszy bez tej kropki przed "jako" - spójna, ciągła, konsekwentna całość akcji dobrze działa na zmysły ;)
"Z drzemki wyrwała ją melodia „Not strong enough”, wygrywana przez dzwonek telefonu komórkowego. " - Lubię takie wstawki, puszczenie oczka do czytelnika ;)
"Powietrze świsnęło, gdy wymierzała policzek" - wymierzała wskazuje na to, że dalej trwał proces wymierzania, tymczasem świst raczej sugeruje, że cios już nastąpił. Wymierzyła.
"Bolało to ciało" - napisałbym jakoś inaczej. Brzmi nieco komicznie, niczym powiedzonko. "To ciało bolało"?
Ogólnie: podoba mi się, a rzadko to mówię, bo na ogół nie lubię tekstów o nastoletnim, depresyjnym, samobójczym brzmieniu. Jednak tutaj cała ta beznadziejność, miałkość życia, podświadome pogrążanie się i wpadanie w coraz większą otchłań, zafascynowanie śmiercią są całkiem spoko opisane. Wszystko jest przegniłe, wszystko jest obrzydliwe, wszystko jest obce, przeżarte, tłuste, spowite mokrym, wilgotnym cieniem, bezwartościowe i niegodne imienia - łazienkowy chłopak, matka, ojciec. Jedyne, co się liczyło to Sayu i Alina. Dobry kontrast, wydaje mi się, że masz niezłą literacką intuicję, tylko musisz jeszcze się oszlifować. Miejscami umknęła Ci fleksja (kare zamiast karę), nie masz jeszcze wyczucia ciężaru zdania (Jared Ci wytknął co i jak - zdania mają akcent, zależnie od języka, jaki używamy i słowo, na które pada akcent czasem nie jest odpowiednim - a to już buduje kompletnie inne odczucia). Czytanie tekstu na głos pomaga, bo głos sprawia myśl, a myśl zmienia się w emocje - wtedy możesz wiedzieć, czy poruszyłaś te struny, który chciałaś. A jeśli nie chcesz czytać na głos - to czuj tekst. Miejscami, takie odniosłem wrażenie, używasz skrótów myślowych, czasem trzeba przeczytać jedno zdanie parę razy, by zorientować się do czego pijesz albo kto jest kto. Lubię to, że wymagasz od czytelnika uwagi i myślenia, ale trzeba znaleźć w tym balans - czytelnik to zapominalski twór, a jednocześnie nie lubi, jak mu się o czymś nachalnie przypomina.
Podoba mi się zestawienie dwóch światów, nieco "zdyscyplinowanej" patologii (czternaście razów, lol, dziecko nienormalne? A czym jest normalne dziecko? Grzeczną i cichą pizdeczką bez własnego zdania, nieciekawą życia i przestrzegającą każdego polecenia rodziców? Gdyby mój syn był grzeczny i posłuszny niczym baran, to byłbym zawiedziony), seks, który dawał jako-takie poczucia spełnienia lub wypełniania.
W sumie nie zawiodłem się - miałem wobec Ciebie dobre przeczucia. 4 - bo jest trochę potknięć.
Co do kategorii to nie jest to klasyczny kryminał, jednak ubogość kategorii na opowi zmusiła mnie do otagowania tak a nie inaczej... Opowiadanie jest pisane w części z perspektywy Aliny, a w części z perspektywy szukającej jej policji, odkwrywającej przy okazji inne rzeczy, stąd ten pomysł.
Sama także nie lubię tekstów o zdołowanych nastolatkach, jednak Alina musi taka być, inaczej nie miało by to sensu w kontekście całości :). Starałam się ukazać jej stan w jak najmniej irytujący sposób, może stąd ten natłok opisów.
Chłopaki - nie róbcie mi mętliku w głowie :P
Matka Aliny musi być cholernie silną i toksyczną osobą, skoro narzuciła swoje chore zasady nie tylko jej, ale też mężowi (przecież Malkolm czuje wstyd i zażenowanie, czemu nie zaprotestuje?)
Szkoda, że nie ma ciągu dalszego...
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania