Ukształtowana
— Powiedz „rabarbar”.
— Ła-łabałbał…
— Ha, mówiłem! Głupia jest!
— Jak but!
— Plastelinowy but! Skórzanego nie rozdepczesz!
Trzech na jednego. Zawsze atakują w grupach. Daje to gwarancję – ofiara nie ucieknie, nie spróbuje się odgryźć. Tak też jest bardziej podniecająco. Ma się przed sobą widownię, jest się potężnym gladiatorem, który bawi się z biednym niewolnikiem, takim samym człowiekiem, tak samo skutym kajdanami, a jednak słabszym.
— No, powiesz coś jeszcze? Rower, rarytas, rosół? Hę, nie potrafisz? Przecież nie będziemy się śmiać, co nie chłopaki?
Kąt klasy. Wtuliła się w niego tak, jakby był miękką materią, portalem, w który zaraz wpadnie, zniknie, ucieknie. Ściana jednak pozostawała twarda, zimna. Była tarczą na strzelnicy – bez możliwości przesunięcia, zmiany losu. Musiała to wszystko przyjąć, choć wcale nie chciała.
— Patrzcie, rozpłakała się!
— Głupia beksa!
— Mówić się boi, haha!
Starała się zakrywać twarz. Nie chciała by patrzyli na jej łzy. Nie chciała im dawać kolejnego powodu do szydery. Marzyła by być jak duch, jak skała, jednak szczerze wierzyła w każde ich słowo. Nie potrafiła inaczej. Bolało, lecz nauczono ją, by akceptować każde wyzwisko, każdy gniew, każdą nienawiść. Zawsze mówią prawdę: rodzice, brat, nauczyciele, rówieśnicy. „Jestem głupia, bardzo, bardzo głupia…”
— Hej, spadówa!
Głos zza ich pleców. Żaden wybawiciel — po prostu gong na koniec. Jutro powtórka.
— Co, Marek? Współczujesz jej?
— Sam spadaj. Nie skończyliśmy jeszcze.
— Właśnie. Jak jej się nie podoba, to niech sama nas przegoni!
„Proszę, idźcie” — wyszeptała, lecz nikt jej nie usłyszał. Cicha prośba zmieszała się ze szlochem, została stłumiona przez gwar przerwy.
— Wystarczy już. — Złapał jednego z nich za bark, bardzo mocno, bardzo groźnie. — Już, wynocha stąd. Nie chcę was bić.
Ta sama klasa, lecz o głowę wyższy. Silna ręka, bystry wzrok. Usłuchali. Był przecież kumplem. Wrażliwszym, niechętnym do takich rozrywek, ale nadal. I tak swoje już skończyli.
— Idziemy — rzekł niechętnie blondyn, „przywódca” paczki.
Niepewnie schowała ręce do kieszeni. Powoli się uspokajała, stabilizowała oddech. Patrzyła nieco obojętnie, z nutą wrogości głęboko schowaną w sercu – tak jak na tamtych.
— Wszystko w porządku? — Wyciągnął do niej dłoń.
Odtrąciła go. Przepchnęła się obok, wybiegła z klasy. Tup-tup-tup – ciężkie, szybkie kroki, potem coraz ciszej, znikł gdzieś niebawem na korytarzu.
Nie wróciła po dzwonku. Nikt nie miał ochoty jej szukać, nawet nauczyciel. Sytuacja się powtarzała – nic nowego. Po prostu na to przyzwalali. Każdy wiedział jak ją gnębiono, każdy wierzył, że to nie jego sprawa, że sobie poradzi sama albo przynajmniej zapomni – ona lub oni.
Wróciła na następną lekcję. Zimna, cicha, jak wystraszony królik, ale bez czujności, bez siły. Do końca dnia się nie odezwała. Ani do Marka ani do nikogo innego. Nikt też się do niej nie zbliżył. W końcu nastąpił koniec zajęć. Codzienna mikrotragedia odbębniona – niech każdy wraca do domu i nawet nie waży się pomyśleć, że nie powinno jej to spotykać. On się jednak odważył. Pomyślał i postanowił, że jutro ją znajdzie.
***
Szła za nim do szkoły. Nie wiedział nawet, gdzie mieszka, ale w pewnym momencie po prostu pojawiła się za jego plecami. Nie zbliżała się, utrzymywała dystans. Odwracał się co jakiś czas, ciągle czuł jak wlepia w niego wzrok, ale gdy tylko na nią spojrzał, ona od razu, nieporadnie i aż nadto widocznie odwracała głowę, udając, że podziwia, przykładowo, pracę pijanych majstrów na budowie.
Mógłby zagadać, poprosić by szła obok albo po prostu inną drogą, ale nie znał imienia. Zawsze słyszał tylko „głupia”, „debilka”, „beksa”, „nieuk”, „niemowa” itd. Na początku roku gdzieś mu umknęły jej dane osobowe. Musiała się przywitać bardzo cicho, bez przekonania i przez te niemalże pół roku nie nawiązać z nikim kontaktu. Była kozłem do bicia – na tym się zaczynała i kończyła jej rola. Nikt nie musiał ani nie chciał wiedzieć, jak się nazywa. Tak jest prościej. Ktoś z imieniem jest bardziej jak człowiek, a tak… Nie szkoda w ogóle, gdy takie „coś” się rozpłacze.
— Hej, Marek!
— Siema!
— Co tam u ciebie, ziom?
Przy wejściu do szkoły gdzieś się oddaliła. Z jednej strony ulga, z drugiej stracona szansa — mógłby ją chociaż spotkać w szatni, a tak musi poczekać aż wejdzie do sali. O ile w ogóle się tu pojawi.
— Jak ona ma na imię? — wypalił, patrząc na puste nadal miejsce przy ławce.
— Beksa? Ola chyba, co nie?
— No, coś takiego. Albo Ala. Nie pamiętam.
— Co? Nadal cię do niej ciągnie? Wiesz, że stracisz nasz szacunek jak zaczniesz się zadawać z tą szmulą?
— Nie mów tak o niej — powiedział spokojnie, acz stanowczo. — Nie wasza sprawa, co od niej chcę.
Czemu dopiero teraz? – mógłby sobie zadać takie pytanie. Bał się. Wcześniej ignorował, zapominał, nie chciał się mieszać. Z każdym kolejnym miesiącem jednak rozumiał, że jeśli nie on, to nikt. Z nadzieją wypatrywał kogoś, kto zareaguje, kogoś kto to przerwie, będzie odważniejszy od niego. Nikt jednak nic nie robił. Nikt. Absolutnie nikt. Nawet jej rodzice ani razu nie przyszli do szkoły.
W końcu zjawiła się w klasie.
— Hej. — Podszedł, gdy już usiadła na swoim miejscu.
Cisza. Wskazała na siebie palcem. Zerknęła nieco zdziwionym wzrokiem. Potwierdził skinięciem głowy.
— Cześć… — odpowiedziała, kryjąc usta w rękawie bluzy.
Dzisiaj będzie ją bronić. Spróbuje porozmawiać. Dowiedzieć się czegoś. Bez niego prędzej czy później zginie. Jej dusza umrze. Żaden człowiek na to nie zasługuje.
***
Przerwa śniadaniowa. „Chodź ze mną”. Zaufała – wolnym krokiem, jak cień, poszła za nim. Nie miała powodu by wątpić. Dzień wcześniej pomógł, teraz wyciąga dłoń – on chce, a ona przystanie. Tak jak ją nauczono, tak jak zawsze robiła. Śmiechy, szydercze spojrzenia i miny kolegów z klasy. „Jego też będą krzywdzić”, przeszło jej przez myśl. „On jednak nie jest głupi – nie zasługuje, więc się oprze”, natychmiast się poprawiła.
Niedługo potem byli już w ustronnym miejscu. Z dala od spojrzeń gapiów.
— Czemu na to pozwalasz? — zapytał, rozpoczynając rozmowę.
— Mówią prawdę.
Cisza.
— Wierzysz im? Przecież nie jesteś głupia.
— Ciągle powtarzają.
— Kłamstwa.
Cisza.
— Jak masz na imię?
— Ola.
— Szłaś dzisiaj za mną do szkoły, prawda? Widziałem cię. Nie no, głupio byłoby cię nie zauważyć.
— Tak.
— Czemu?
— Jesteś miły.
Zarumienił się.
— To tylko jeden raz.
— Pomogłeś. Chcę być blisko takich ludzi. Mogę?
— Możesz. Możesz nawet iść ze mną, nie za mną.
— Wyśmieją cię.
— Nie szkodzi.
— Tylko ja jestem głupia. Nie musisz tego słuchać.
— Nie jesteś.
— Ciągle powtarzają.
— Bo im pozwalasz. Mówią tak, bo nie odpowiesz, bo uznasz to za prawdę i się podporządkujesz.
— Łodzice też.
— Tak mówią?
— Codziennie.
Cisza.
Wlepiła wzrok w podłogę.
— Jeśli tak mówią, to musi być prawda — odezwała się po chwili.
— Czemu ci to robią?
— Zasłużyłam. Jestem głupia.
— Nie, nie jesteś. Błędne koło…
Miała ze sobą plecak. Wyciągnęła śniadaniówkę. Chleb z masłem. Tylko z masłem.
— Sądzisz, że kłamię? — zapytał.
— Nie wiem.
— Wiesz cokolwiek?
— Wszyscy wiedzą. Ja tylko słucham.
— Dlaczego to sobie robisz?
— Co?
— Czemu pozwalasz, by ci narzucali kim jesteś?
Cisza.
Zaczęła jeść „kanapkę”.
— Ola?
— Nie wiem. Taka już jestem.
— Jezu…
Spojrzał jak powoli, kawałek za kawałeczek je czerstwy chleb z podejrzanie żółtym masłem. Wyciągnął jabłko ze swojego tornistra.
— Masz.
— Nie chcę.
— Zjedz coś lepszego.
— Nie zasługuję.
— Nie kłam.
— Tak mówią. Łodzice.
— Nie wierz w te bzdury. Powinnaś sama wiedzieć, co możesz a czego nie, kim jesteś, a kim nie jesteś. Trzymaj. — Złapał ją za wolną dłoń. Nie stawiała w ogóle oporu. — Masz zjeść. Teraz. Nie wyrzucaj.
— Łozkaz?
— Tylko rozkazy przyjmujesz?
Ugryzła.
Od razu lepiej wyglądała. Dziecinniej, radośniej, zwyczajniej.
— Nauczę cię.
— Czego?
— Oporu. Własnego zdania.
— Nie wiem czy potrzebuję.
— Nie przetrwasz bez tego. Teraz mówisz spokojnie, ale widziałem jak wtedy płakałaś. Boli, prawda? Kryjesz teraz emocje, ale naprawdę cię to wszystko krzywdzi, prawda?
— Nie wiem.
— Pomyśl. Możesz być ze mną szczera.
— Czemu?
Spojrzała się mu prosto w oczy.
— Bo nie jesteś głupia. Wiesz, że możesz mi zaufać. Jestem pierwszy, ale dobrze to wiesz.
— Może.
— Dam ci mój numer. Nie zapomnij.
— Mam dzwonić?
— Gdy będziesz mnie potrzebować.
— Dobrze.
Resztę przerwy przesiedzieli w ciszy. Ola zjadła jabłko, Marek odprowadził ją do klasy. Nikt się nie odezwał. Z nim u boku stała się niewidzialna. Koniec albo początek. Przynajmniej na chwilę przerwał ten fatalny krąg.
***
Powrót do domu. Chciał ją odprowadzić, ale odmówiła. Poszła w swoją stronę.
— Już jestem.
Światło jak zwykle wyłączone. Rolety zasłonięte. Kolorystyka i atmosfera grobowa.
Matka czekała gdzieś w przedpokoju.
Tym razem przytomna. Jednak nastrój jej się nie polepszył. Wzrok zimny jak lód, górna warga przegryziona, wory pod oczami.
— Zejdź mi z oczu. Do pokoju.
Nie krzyczała. Nasączała każde słowo nienawiścią. Miała dużo okazji by szlifować swoje metody.
Ola usłuchała. Niby coś się ruszyło, zaczęła nieco inaczej myśleć, ale w domu nie ma Marka, nie ma ucieczki, nie ma osłony. Jest tylko matka. Tylko jej okropny głos, hałaśliwy krok i ręce, które potrafią tylko krzywdzić.
Przeszła koło niej najszybciej jak mogła. Nawet nie spojrzała.
— Tępe dziecko.
Trzask drzwi.
Cisza.
Komentarze (24)
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam :)
Poza tym człowiek to strasznie leniwa istota. Jeśli nie kieruje nim siła wyższa, czyli fatum, podświadomie zmuszające do określonego działania, to podejmie działania tylko w określonym celu. Wszyscy bohaterowie je podejmują. Skoro wcześniej zaznaczyłem, że nie wiedzą po co, a Ty wspominasz o fatum, to wszystko pasuje.
Warto podejmować takie tematy.
Pozdrowienia!
Może nieco łopatologiczny miejscami, ale na pewno daje do myślenia tekst.
Dzięki za komentarz
Wg mnie świetnie napisane. 5
Chodzi mi o sytuacje, w których opisujesz zachowania, a potem z poziomu narratora oceniasz, klasyfikujesz.
To jak z emocjami. Poziom wyżej jest opisać, by czytelnik poczuł, a nie przeczytał o czuciu (w horrorze piszesz tak, by czytelnik odczuł strach bohatera, a nie przeczytał, że ten się boi).
Wybrałam pierwsze z dołu i pierwsze z góry :).
"Ola usłuchała. Niby coś się ruszyło, zaczęła nieco inaczej myśleć, ale w domu nie ma Marka, nie ma ucieczki, nie ma osłony. Jest tylko matka. Tylko jej okropny głos, hałaśliwy krok i ręce, które potrafią tylko krzywdzić."
To miałoby większy wydźwięk, gdyby te słowa narratora powstały w głowie czytającego. Gdybyś uderzył samą (reporterską) relacją. Można naprowadzić małymi wtrąceniami (np. coś w stylu "rozjerzała się, jakby czekała na Marka... - wiesz, zasugerować, ale nie myśleć za odbiorcę).
"Nikt nie miał ochoty jej szukać, nawet nauczyciel. Sytuacja się powtarzała – nic nowego. Po prostu na to przyzwalali. " Tu chodzi o ostatnie zdanie - ocena jest narratora, a mocniej wybrzmiewa, gdy robi to sam czytelnik.
Oczywiście, taka konwencja jest znacznie trudniejsza. Nie namawiam absolutnie do zmian na "moje". Bo tu nie chodzi o poprawę błędów, a wybór stylu. Tak przecież też można pisać, co więcej, zapewne znajdą się czytelnicy, którzy stwierdzą, że właśnie tak (jak u Ciebie) jest lepiej. I może nawet jest to lepsza forma w kontekście rozmiaru tekstu... Nie wiem. W sumie ciekawy temat do dyskusji i głębszego przemyślenia.
Ja w każdym razie, chciałam jedynie doprecyzować swój koment, bo nie wynika z niego o co mi chodzi :)
Dzięki raz jeszcze za szczegółową analizę :)
Przeczytałam z zaciekawieniem ?
Straszne, ale niestety życiowe opowiadanie ukazujące jak można człowieka upodlić i zaniżyć poczucie jego własnej wartości, gdy od swoich najmłodszych lat słyszy, że jest nikim. A szczególnie od rodzica, matki, która przecież dla dziecka jest największym autorytetem. Jedyne czego można dziewczynce życzyć to tego, by spotkała więcej ludzi takich jak Marek, którzy pokażą jej którą drogą powinna podążyć - będzie to trudne, by na tą drogę wstąpić, lecz nie jest niemożliwe. Pytanie tylko, czy będzie miała dość siły, by odważyć się wierzyć... To nigdy nie są proste sprawy. Stąd właśnie w psychologii mówi się o powtarzaniu schematu, dokonywania tego samego co rodzice/wychowawcy, bo nie widzi się innej drogi. Spędziłam z osobistych powodów wiele godzin nad zgłębianiem tego "fenomenu" i do tej pory jestem przerażona jego mechanizmem. Bo czasem nawet jeżeli tak wiele osób wyciągnie ręce, to nic nie pomoże, póki jednostka nie odważy się uwierzyć, że zasługuje na lepsze i nie musi podążać tą straszną drogą...
Kłaniam się nisko Panie Buczybórze i stawiam piątkę. Technika bez zarzutu.
Pozdrawiam.
„Każdy wiedział jak ją gnębiono, każdy wierzył, że to nie jego sprawa, że sobie poradzi sama albo przynajmniej zapomni – ona lub oni”… i pewnie nauczyciele też, znieczulica i obojętność. A gdzie szkolny pedagog, psycholog? Unikanie i udawanie, że nie ma problemu jest tak powszechne, i dopiero po tragedii staramy się usprawiedliwiać takie postępowanie.
Patrzyła nieco obojętnie, z nutą wrogości głęboko schowaną w sercu… a jednak w tym wewnętrznym świecie miała oprócz lęku trochę wrogości. Tylko nie potrafiła przeciwstawić się ogółowi. Ktoś podał jej pomocną dłoń, lecz ona nie potrafiła jej do końca rozpoznać.
„Zimna, cicha, jak wystraszony królik, ale bez czujności, bez siły”… zabito w niej nadzieję, a wytworzono zniewolenie wobec rzeczywistości. Była wolnym człowiekiem, a zarazem zamknięta w swojej skorupie. Nie szukała pomocy, była przezroczysta, niewidoczna dla innych. Nikt nie znal przyczyny, bo nie chciał. Przyzwolenie wzięło górę nad wszystkim. Marek światełko w tunelu?
Pozdrawiam
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania