Poprzednie częściUlfyrhyimr [1]

Ulfyrhyimr [5]

Wzmógł się wiatr, padać zaczęło nawałą. By skryć się przed obróceniem w bałwany, zbiegli pielgrzymi w głąb przycupniętych pod górską ścianą ruin. Nie przeszli nawet tuzina ziębiących kazamat, a uderzyło ich uwodząco przyjemne ciepło.

 

Nim się obejrzeli, wkroczyli do obszernej sali oświetlonej murowanym kominkiem li szeregiem kandelabrów. Przez środek skalnej komnaty przechodził imponująco zatłoczony stół. Plastry cieknącego miodu, kopczyki karmazynowych jabłek, tace z ułożonymi jak bale ściętego drzewa cukiniami li gąsiorki gorzałki. A wszystko to owładnięte przeszywającym swędem żywicy, kory li grubego zwierza, znaczy się zapachem leszego.

 

- Jak czaban jeszcze we wsi prawił, żebyśmy jadła nie zabierali to pomyślałem że przyjdzie nam surowe mięso wmuszać - mruknął Znaledar.

 

- Myślicie że to pułapka jaka? - zagaił Hadziar po czym splunął przez ramię.

 

- Ja tam z chęcią coś przekąszę, wy chłopy bójcie się i głodujcie - zachichotała Efleu pierwsza zasiadając do wieczerzy.

 

***

 

Jako iż przesądne obycie krasnoluda wzięło górę nad towarzystwem, gorzałkę lali z gąsiorów w wyjedzone końcówki cukinii i dopiero tedy pili. Leszy najwyraźniej nie pomyślał by zaopatrzyć grzeszników w kieliszki do kulturalnego konsumowania wódki.

 

Bastruk upuścił improwizowane naczynie między ogryzki, jęknął przyciskając przedramię do prowizorycznego opatrunku u czoła i przemówił:

 

- Na furę złota się umawialiśmy! A teraz co? Gryzipiórek skórkowany. Jakby się tak nie rozpadało tobym trupa obszukał. No, ale teraz to on sztywny tak, że kieski na pewno nie popuści.

 

Hadziar wysłuchawszy właśnie zakończonej historii obejrzał się po stole. Jadła nie ubyło za dużo, wszak siedząc tu samemu z krukiem i człekiem poganiał towarzyszy machając gąsiorkami nie sztućcami.

 

- Ze mną to było tak - Wykrztusił krasnal li zaraz przerwał by beknąć. - Ze... zeszłej zimy głód nas przycisnął, to poszedłem w dzicz aby co upolować. Nie wiem jak, bogowie... strzała mi zbłądziła, gdzieś wiatr ją zniósł zdradziecko i... na żelazo i stal, nie chciałem, nie wiedziałem lecz stało się. Ustrzeliłem białego jelenia, świętego zwierza poświęconego Piwnei. Bogini stworzycielce, królowej krasnego rodu.

 

Głos załamał się krasnoludowi, podobnie jak ręce. Dłońmi zakrył twarz szczelnie jakby ta zaraz miała się rozlecieć w miriady odłamków.

 

Siedzący na prawo człowiek poklepał rudzielca po szerokich barkach. Chwycił najbliższy gąsior i rozlewając gorzałę po blacie, uzupełnił warzywny kielich Hadziara. Ten otarł grubymi paluchami łzy perlące się w kącikach kasztanowych oczu. Wyżłopał trunek i powrócił do swej opowieści.

 

- Złe rzeczy jęły się dziać, wszystko klątwa boska popsowała. Wilcy, powitrule i inne czarty nachodziły wieś. Kopalnia gdzie szwagier sztygarem był zawaliła się. Tartak krewniaków mych bluszcz oraz driady objęły. Smoka nawet widywano u wierchów nad wioską... poszedłem na spowiedź do bożnicy to sakrumnik, znaczy się kapłan nasz krasny, post mi przykazał dożywotni. Gumno z rolą oddałem na rzecz świątynną, baba i dziatwa jak od trędowatego się odwróciły. Na nic... wyprawiłem się więc do kręgu druidów. Tam nacięli mi nochala i w pielgrzymkę odesłali.

 

- Z krasnych Gór Karlich przez całą pustelnię Zifagii żeś przelazł... do Republiki od południa wszedłeś? - dopytał Bastruk.

 

- Nie, normalnie przez te góry. Przejściem na Szlaku Skakuna z karawaną kupiecką. Później parę dni na północ i oto jestem - wyjaśnił rudzielec.

 

- Taki szmat drogi, po to żeby przeziębić się w tym kurwidole. I jeszcze ci się nos nie zrósł że tą szmatę nosisz?

 

- A nie nie! Szmata to część rytuału. Druidzi mi nochal wycięli w magiczna runę.

 

- Magiczną... runę... kapuje.

 

Bastruk wolno pokiwał głową widocznie gryząc się w język by nie obśmiać rozmówcy. Legendy o czarodziejskich znaczkach krasnoludzkich nie miały bowiem miejsca w światopoglądzie najemnika.

 

Nie wyłapawszy drwiny w krzywiącej się gębie towarzysza, Hadziar bodaj pierwszy raz od rozpoczęcia pijatyki sięgnął po zakąskę. Wchłaniając wytarzane w miodzie jabłko zwrócił swe przekreślone ozłoconą szmatą lico ku Gluwejowi.

 

Krukowaty siedział oddalony od nich o dwa wiklinowe krzesła. Zgarbiony nad podziobanymi owocami ze szponami zaciśniętymi wokół gąsiorka. Czarne pazury odcisnęły długie rysy na glinianym naczyniu, podobnie smoliste smugi tworzyło rozrzucone po blacie pierze.

 

- A jak to z tobą było mospanie? Co cię na Ulfyrhyimr zagnało? - spytał zupełnie trzeźwym tonem Hadziar.

 

Tengu obrzucił towarzyszy groźnym spojrzeniem. Nalał sobie gorzałki do oporu, aż menisk nie utworzył się nad krawędzią kieliszka z cukinii. Rozdziawił dziób, wylał wszystek do środka jednym ruchem. Nim trunek skończył chlupotać między ściankami dziobu, Gluwej już odrzucił głowę w tył pozwalając by ognista woda wdarła się w jego wątpia.

 

Zadrżał, nastroszył pióra. Ozwał się wreszcie grobowym tonem:

 

- Wierzycie w reinkarnację panowie? Ja tak. Jestem salluistą, wbrew tradycjom mej rasy nie czczę Koguciego Krala Wejopatisa ino bóstwa półwęży. Większa nadzieja jest w tym kulcie dla tengu na przetrwanie, mym skromnym zdaniem. Tak więc, dwa lata temu Wielki Wąż Kssuler zesłał mi pierwszą wizję pod postacią marzeń sennych. Dowiedziałem się jakimi to ścieżkami wędrowała moja dusza. - Gluwej uczynił szeroki zamach ręką, luźny rękaw jego płaszcza strącił pustą karafkę na podłogę. - Czyny jakie dokonywały me wcielenia..! Były to okropne grzechy... ja, Gluwej Kuhc, jestem bowiem reinkarnowany Tah! Ostatni cesarz kapłan, ten który zbluźnił przeciw bogom i Naturze swą czarną magią! Przekleństwo jakie przywołałem z Otchłani goreje po dziś dzień! Ja! Ja nikt inny jestem odpowiedzialny za mord na mej rasie!

 

Krakając zgrzytliwie wstał od stołu energicznie. Krzesło poleciało w tył i podobnie do naczynia, roztłukło się na pojedyncze wici wikliny. Kuhc nie bacząc na to, zawodził dalej niczym zelota tłukąc w okrwawiony ołtarz katowskim mieczem, tengu bił w blat pięścią.

 

- Kiedym opuszczał ostatni bastion krwi tengu jakże trafnie ozwany Mogiłą, wykluło się tam dwadzieścia piskląt. Strach mi myśleć ile tych niewinnych istot nie dożyło roku... tengu wymierają, niezaprzeczalnie jestem najgorszym grzesznikiem jaki wstąpił na Ulfyrhyimr.

 

Słowo po słowie, żar buchający z dziobu Gluweja zgasł nie zostawiając po sobie ani jednej smużki dymu, ino odór przepicia. Klekocząc szponami, tengu przysunął pod siebie nowe krzesło. Opadł na nie ciężko, wzniósł niemy toast zapomniawszy jednak że wcześniej opróżnił końcówkę cukinii.

 

- Charakternik... - bąknął niezwykle cicho Bastruk.

 

- Powietrze się jakoś tak ciężkie zrobiło - wydukał krasnolud nerwowo grzebiąc pod szubą.

 

Chwilę potem na stół padła mała sakiewka a z niej wysunęła się talia będących w całkiem dobrym stanie kart. Zarówno kruk jak i człek spojrzeli na krasnego uważnie li z zaciekawieniem.

 

- Umiecie może w chrzęstkę grać? - spytał Hadziar.

 

***

 

Zwały imitujących śnieg kości, skostniałe łachy odchodów, zbrązowiały rdzą złom li cuchnące szaty rozrzucone po kątach. Komnata była okropna.

 

A jednak przezwyciężając obrzydzenie, Znaledar z domu Chybkoduch brodził w trupich polanach po kolana. Odgarniał stosiki, rozrzucał kopczyki. Rył w prowizorycznym żalniku z zapalczywością kretoszczura w wyschłym korycie rzeki gdzieś na sawannie.

 

Przyświecał sobie sporą świecą ułamaną z jednego z kandelabrów. Przez łopoczący płomień cienie sterty kościotrupów obracały się we fraktale, kalejdoskopy hipnotyzujące studzienne oczy gonada. Wytrwale jednak starał się być skupionym na poszukiwaniu mimo rosnącej irytacji.

 

- Co tu tak węszysz? - zabrzmiało pytanie.

 

Szlachcic podskoczył krzycząc wystraszony. Obrócił się na pięcie i odetchnął z ulgą widząc stojąca u wejścia.

 

- Kurwa ty wiedźmo! Już myślałem że się tu jaka maszkara ostała. Serce idzie wypluć! - obruszył się oskarżycielsko celując w kobietę świecą.

 

Efleu podeszła bliżej a cień rozciągajacy się od szramy na jej licu zatańczył żwawo. Splótłszy ręce z tyłu zabujała się na boki uważnie patrząc na Znaledara.

 

- Jasne jasne, straszna jestem. Gadaj czemu w szkieletach grzebiesz. Jarają cię suche kości? Och, wy szlachcice wszyscy jesteście porąbani równo. Masz pewnie willę w połowie zawaloną klatkami na porywane po wsiach dziewice.

 

- Jakże zabawne, nie powinnaś się z resztą pospólstwa bratać? - odwarknął Znaledar

 

Efleu pokręciła z przeczeniem głową, machnęła ręką rozkładając palce niby odrzucała opadnięte na lico pukle włosów.

 

- Nie lubię międzyrasowych biesiad. Jeszcze wszy bym nałapała.

 

- Tak, wszawica straszna rzecz. Trza czerep golić.

 

- To powiesz co tu robisz?

 

- Nie.

 

Efleu przewróciła oczyma, przygładziła piórka do czoła, przejechała opuszkami palców po łysinie i uśmiechnęła się złowieszczo. Lekko nadepnęła zbłąkaną kość udową li poruszała nią sprawdzając jak to też się turla. Zadowolona z gibkości pogryzionej kości, stanęła nań jedną nogą i z premedytacją wywołała swój upadek. Wprost na plecy Znaledara.

 

Krzyk złości, pląs klatki cieni z upadłej pod szpaler żeber świecy, kokieteryjny chichot.

 

- Jak romantycznie, tylko ty i ja, i sterta objedzonych przez harpie kości - powiedziała gonadka rozciągając się na przygniecionym szlachetce.

 

- Walkirie w gwoli ścisłości - mruknął mężczyzna.

 

Trwali w bezruchu kilka chwil, niezręcznych tylko dla jednego z nich.

 

- Złaź ze mnie! - krzyknął wreszcie Znaledar.

 

Okręcił się zrzucając Efleu na bok. Wyrwał świecę spod gnatów niby na powrót chwytając ster. Spojrzał na leżącą przy nim kobietę, uśmiechała się szeroko mimo wykrzywionego stara rana policzka. Prychnął kręcąc głową z politowaniem.

 

Przyjrzał się jej uważniej, ona odwzajemniła natarczywe świdrowanie ślepiami. Wnet szerzej rozwarł oczy wyraźnie podekscytowany.

 

- Podnieś nogi!

 

- O! Na zwłokach chcesz mnie brać? Mówiłam, arystokracja ma nasrane we łbach...

 

- Metreso nieboska, leżysz na szkatule!

 

Wyraźnie oburzona, Efleu zgramoliła się do pionu pozwalając by Znaledar rzucił się na wybijającą spod szczątek skrzyneczkę.

 

- A to co za pudło? - burknęła kobieta.

 

- W liście była mowa o skarbie, zapłacie za ekspedycję... - mimowolnie odparł Znaledar ze wszystkich stron oglądając przerdzewiałą kłódeczkę.

 

- Szlachcic i senator a na złoto łasy jak wszyscy. Do rodowego majątku się chcemy dorobić?

 

- Ja nie mam już nic, skonfiskowano mi całą ziemię, wszystek skarbca a nawet kamienice w Bazamie. Na litość! Jestem wywołańcem, zdrajcą Republiki. Ten brylant w czapie to ostatnia kosztowność jaka mi została... więc tak babo, jeśli będę mógł, to wyniosę z Ulfyrhyimru więcej niż rozgrzeszenie. Choćby była to jedna jedyna moneta pod językiem jak na pogrzeb.

 

Wysłuchawszy w spokoju tyrady Znaledara, Efleu westchnęła. Widząc jak wielce niezdarnie szlachcic próbuje poradzić sobie z ukręceniem sypiącego się zamka, schyliła się i sprzątnęła kuferek mu sprzed nosa.

 

- Była taka bardzo mądra maksyma... pamiętaj o śmierci, czy raczej bankructwie. Ha! Dla ciebie to jeden pies - zaśmiała się, po czym cisnęła szkatułą o podłogę.

 

Przeżarta rdzą kłódka rozleciała się a lśniące monety rozsypały się w abstrakcyjny kształt. Znaledar jednak nie jął chciwie zagarniać złota. Przysiadł na podciągniętych nogach, zdjął kołpak przeczesując spocone włosy i zadarł głowę ku grzesznicy.

 

- Dzięki Efleu.

 

***

 

Hadziar z rozmachem pacnął dłonią w stół. Odczekał pełną suspensu chwilkę i odsłonił cztery karty formujące wachlarzyk. Para króli, para asów, groza. Bastruk zagryzł wargę, Gluwej podrapał się pod dziobem, obaj popatrzeli po sobie zdezorientowani.

 

- To jest dyliżans. Znaczy się w zasadach, że z banku dobieram kartę. Ha ha! Prowadzę cztery do dwóch zer! - pysznił się krasnal dodając do swej ręki kartonik ze stosu wcześniej użytych kart.

 

Człowiek i tengu stłoczeni przy krasnoludzie na skraju stołu, zawrzeli.

 

- Co to za krasnoludzkie bzdety!? W to nie da się grać! - krzyknął najemnik.

 

- Karty są znaczone, jak nic - zawtórował salluista.

 

Ściśnięty między adwersarzami rudzielec wyszczerzył żółte zęby li zacmokał jakby uspokoić chciał zwierzęta w zagrodzie.

 

- W dupę dźgany leprykon, oszust! - zazgrzytał głos tengu.

 

- E! Bastuj dziobaty, ino bez takich rasistowskich kalumnii! - zagrzmiał Hadziar.

 

- Jak to nie ja powiedziałem - zarzekł się Gluwej.

 

- Jebany wróbel i gnom śmierdzący, głusi a głupi! - zarechotał metalicznie człek.

 

Hadziar rzucił resztę kart w cukinie, w mig samemu wskoczył na blat rozdeptując warzywa. Czerwieniejąc na gębie, złapał Bastruka za poły szuby li potrząsnął gwałtownie.

 

- Dość! Nie będzie mnie żadna sobaka ludzka lżyć! - wrzasnął krasnolud szykując się do ciosu.

 

Najemnik zamarł, żachnął się wgapiony w zaciśniętą, wielką pięść. Uderzenie jednak nie nastąpiło, szpada bowiem zawisła między niemi. Gluwej bardzo powoli uniósł broń wskazując jej sztychem na powałę sali.

 

Przylepiony do sufitu żabimi łapskami, zwisał zeń paskudny pokurcz o fioletowej skórze i nabrzmiałym łebku z dwoma krowimi różkami. Gapiąc się muchowym oczkiem na grzeszników, wnet rozkłapał pyzatą mordkę w rechocie.

 

- Ja cię pierdolę, chochlik! - ozwał się Bastruk.

 

- Mi to bardziej na wróżkę wygląda, kuśki nie ma - zaburczał Hadziar.

 

- Ani jedno ani drugie panowie, to musi być jakiś endemit. Unikat dla przełęczy - obstawił Kuhc.

 

Głos jaki wydobył się z plugawego stworzonka był nie do odróżnienia od krasnoludzkiego basu Hadziara.

 

- Co za pokrzywniki półgłowe by w te bajki wierzyły!? Co kurwa mać, niedojdy parchate, na studnię wody różdżkami szukacie? Jeszcze kocurom czarnym z drogi schodzita, do rynsztoka pewnikiem! Śmierdzące gnidy! Kołtuny zezowate! Takich gnojów to od razu bym pod pręgież wziął. Nie dla was rozgrzeszenie! Dla nikogo! Nie ma czegoś takiego, lepiej wam było odpust za korc żyta kupić, łajdaki z łajna!

 

- Zabij się - zadudnił rozkaz miękkim trzaskiem obalanego drzewa.

 

Stworzonko do chochlika a wróżki podobne, w skrzeku nieludzkim ni krasnoludzkim upadło na stół i stanęło w płomieniach. Zmarniało w węgielek kracząc jak złapana przez kota wrona, słup oślepiającego płomienia wystrzelił pod powałę, zamarł a zniknął wraz.

 

Sprawcą klątwy był bezsprzecznie wychylający się do komnaty, ledwo mieszczący swój sękaty tors w wejściu, leszy.

 

- Czeka was dalsza pielgrzymka, zbierzcie więc resztę i udajcie się tunelami katakumb jakie odnajdziecie w tychże ruinach. Odpust nie jest dla tych co się ociągają, musicie wykazać się wytrwałością, okazać skruchę.

 

Z ostatnim słowem spod stukającej czaszki rysia, paprocie zwisające spomiędzy splotów korzeni zabłyszczały kwiatami radośnie. Leszczy jakby zastrzygł porożem niby zajęczymi uszami i chrobocząc a mlaskając skrytym w ciemności poza zasięgiem wzroku, opuścił przerwaną biesiadę.

 

- Nie żebym podpuszczał mości Gluweju, ale w razie czego takiego dziada borowego potrafiłbyś zadźgać? - spytał ochrypłym głosem Bastruk.

 

- Nie śmiałbym nawet w myślach przekląć szambelana samej Natury - odparł sucho tengu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • droga_we_mgle dwa lata temu
    Chwila oddechu, żeby lepiej poznać bohaterów :)

    Nie dziwię się, że najemnik narzeka, utknął w tym syfie, choć nie ma już w tym żadnego interesu... będzie wesoło, jeśli akurat on przeżyje :)

    Do bardziej rozbudowanych światów fantasy mam ambiwalentny stosunek, ale tutaj mi się podoba, jak to robisz.

    ...czy Twój awatar ma przedstawiać właśnie przedstaiwciela rasy gonadów (tej gadziej)?

    Pozdrawiam
  • Wieszak na Książki dwa lata temu
    Ekspozycja i ukazywanie głębszego "lore" świata to coś do czego zawsze mam wątpliwości czy aby czytelnik nie poczuje się przytłoczony i zmęczony nadmiarem terminów i tych moich unikatowych nazw. Dzięki więc za docenienie w tej kwestii.
    A z awatarem to jest taka historia że jak tworzę postacie w grach wideo, to często robię im zdjęcia i trzymam je na dysku tak na pamiątkę. Moje obecne profilowe to akurat z Dark Souls 2, i faktycznie kierowałem się logiką iż wyglądem może przypominać jakąś fantastyczną rasę, choć do bycia gonadem brakuje tu zdecydowanie piór w miejsce brwi.
    Pozdrawiam!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania