Poprzednie częściUlfyrhyimr [1]

Ulfyrhyimr [8]

Tętent pędzących po bruku koni był oszałamiający, fontanny iskier sypały się spod zdzieranych podków żywo a rżenie kłapiących paszczami zwierząt wdzierało się głęboko w uszy korcem kordów. Do chóru przygrywało łomoczące serce, porykiwania przerażenia, ostatnie tchnienia strącanych oszczepami z wierzchu. Wrzask po wrzasku, korowód zbiegów malał coraz bardziej. Ich brudna, beznadziejnie ukrywająca gronostaje pod łachmanami służby masa topniała niczym śnieg w letni zenit.

 

Zadarł głowę na prawo, łabędzie pióra wypadły mu z lica. Zadarł głowę na lewo, dostrzegł jak płomienie trawią jego willę. Zadarł głowę w dół, panicznie ściskane lejce jęły przecinać kurczowo zaciskane dłonie. Wreszcie zadarł czerep ponad siebie, tam na tle żelaznych obłoków wciąż przemawiał... z domu... przywódca ich wielkiej małej rewolucji.

 

Choć schwytany, zbity, skundlony. Choć z szat odarty, majątku pozbawiony, ośmieszony okrutnie. Choć na głód i mór skazany, w klatce zawieszony, szczurami oblepiony... nadal zdzierał poparzoną gardziel wykrzykując swe brednie o nowym starym porządku, o powrocie monarchii z jego rzecz jasna rodem jako spadkobiercą starożytnych korzeni gonadów.

 

Szczury wysypywały się z wyjedzonych kraterów na całym ciele, zalewały dragońskim szturmem drogę którą pędzili spiskowcy. Ich przodownik nie miał zamiaru przestawać agitacji, nawet mknąc niby wahadło nad gromionymi ulicami stolicy.

 

Znaledar popędzał wierzchowca jak tylko mógł. Bódł kobyłę aż nogi nie zaklinowały mu się w jej żebrach. Trzaskał batem po zadzie aż bat nie przeciął koniny razy wymierzając w jego własne ciało. Zrzucił nawet juki, ostateczne było to poświęcenie, napchane złotem a klejnotami wory wdeptane zostały w ziemię, tryskać jęły krwią. Kiedy odwrócił się by ostatni raz pożegnać się z bogactwem, tratowane przez żołnierzy nie były już juki a powykręcane, zwęglone ciała jego najbliższych.

 

Grad oszczepów znów spadł decymując spiskowców. Zasiadający wysoko w loży hipodromu dyktator... oglądał gonitwę wraz z wiernymi mu senatorami i ronił łzy ze śmiechu. Tego rzucić na pożarcie lwom, tego niechaj gryfy rozerwą, Znaledarowi zaś pisane było wolne, bardzo bardzo wolne pożarcie przez czerwie. Reszta domu Chybkoduch dostała lżejszy wyrok, mężczyźni zawisnęli na hakach przebijających stopy a reszta poszła w niewolę.

 

Widział już nie raz żelazną beczkę w której wykonywano tę kaźń. Kadź zapełniona była życiodajnym czarnoziemem, w którym to jak ogniki w popiele tliły się czerwie. Odbierające żywot ugryzienie po ugryzieniu. Pomyśleć że przeciw zniesieniu tej egzekucji głosował niecałe pięć lat temu.

 

Bramy miejskie rozkruszyły się w próchno, potoki płonącej smoły a oliwy jak huragan ogarniało coraz większe połacie miasta. Na ulice wybiegła hołota skandując bezmyślnie bełkot zawieszonego w klatce trupa. Plebs z własnych ciał podniósł redutę, dał się rozmiażdżyć w pulpę na wskroś zatruty hasłami nieudanego przewrotu. Żołdactwo oszołomione całonocną czystką zdrajców, wreszcie wpadło w szał a rynsztoki płonącej stolicy zaczęły skwierczeć od gotującej się w nich juchy. Zabijając na oślep, żywioł oszczędził tych których miał stracić pierwotnie.

 

A Znaledar z domu Chybkoduch gnał dalej, oślepiony obrazami teraźniejszości, wciąż ogłuszony wizjami wyśnionej przyszłości. Nie uciekł za daleko. Spadł z konia pochwycony rzemieniem bicza za gardziel. Gruchnął o ziemię łamiąc wszystek kości, kaszląc gruźliczo rozsiekanymi płucami. Zieleń jego skóry w mgnieniu studziennego oka stała się biała jak wysuszone kości.

 

Para koszmarnych bestii stanęła nad nim. Dwie bestialskie paszczęki w implozji makabry połączone. Im bardziej żywot jego rozszarpywały, tym mocniej oczami opęczniały. Wyższa wichura śnieżna się wznosiła, gorszy skowyt potępieńca rozbrzmiewał.

 

I tak oto Znaledar umarł wybudzając się tym samym z koszmaru.

 

***

 

Zlaną zimnym potem głowę uniósł gwałtownie na obolałych, drżących od strachu mięśniach. Ścięgna nagle poderwane do ruchu rozpromieniały bólem, Znaledar żachnął się jękliwie. Rozlatane oczy poprzez czarne plamy pulsujące w powidokach, ujrzały otoczenie absurdalnie inne od spodziewanego.

 

Szlachcic leżał na szerokiej łożnicy nakrytej przykurzoną pościelą wyszywaną w sceny polowań na kelpie. Wsparty na czterech masywnych kolumnach wisiał nad nim ciężarny od girland frędzli baldachim. Wyobrażona na nim scena zbawienia jakowegoś świętobliwego męża wielce brutalnie przeszytego mieczem, napawała niepokojem.

 

Papugując ślimacze ruchy z majaku sennego, rozejrzał się wkoło. Kamienne ściany zasłaniały wyblakłe, nadgniłe obrazy. Portrety ponurych panów li zmęczonych dam. W kącie stała ogromna szafa na ułamanych nóżkach, opodal sekretera zawalona zapleśniałymi zwojami. Najbardziej niepokojącym elementem onego zamkniętego w czterech ścianach pejzażu była zdecydowanie Efleu.

 

Kobieta siedziała przy łóżku osełką zgrzytając o jeden ze swych noży. Prócz podwędzonego od Znaledara kołpaku nie miała na sobie nic. Ta obsceniczna nagość do reszty otrzeźwiła byłego senatora, pozwoliła mu również zorientować się iż samemu jest pozbawiony odzienia. Leżał na łożu takim, jakim bogi go stworzyły.

 

- Co to ma znaczyć!? Gdzie ja jestem do licha?! - zakrzyknął desperacko okrywając się pierzyną.

 

- Och, obudziłeś się. Przez chwilę myślałam żeś zdechł.

 

- Odpowiadaj babo!

 

- To nie gap mi się na cycki, za bardzo. - Odparła Efleu krzywiąc lico w zawadiackim uśmiechu. Rozłożywszy bezradnie ręce, kontynuowała. - Nie mam pojęcia co to za miejsce. Ostatnie co pamiętam to rozpadający się wrak i jak spadam ku rychłej śmierci. Później ocknęłam się nieruszona na korytarzu razem z tobą. Ale chyba nadal jesteśmy w Ulfhyimrze.

 

- Na Ulfyrhyimr. I gdzie moje szaty!?

 

- A zrzuciłam je gdzieś na podłogę. Nie będą ci teraz potrzebne...

 

Mówiąc to odrzuciła precz osełkę li nóż, przedmioty te wybiły zgrzytliwy rytm po wyślizganych kamieniach. Niby wspierając się o strzemię, iście kawaleryjskim manewrem dosiadła barłogu bez żadnego wysiłku czyniąc ze Znaledara siodło.

 

Szlachcic może i chciał coś rzec, przy dobrych wiatrach nawet zaprotestować lecz bezsprzeczne wdzięki córy druciarza a koronkarki odebrały mu głos niby na skutek syreniej klątwy. Efleu i tak postanowiła uniemożliwić mu korzystanie z mowy zamykając ich usta w przydługim pocałunku. Ot, z przezorności by szlachetka przypadkiem nie zrujnował chwili paplaniną.

 

***

 

Leżeli ramię w ramię na mocno wygniecionej pościeli. Gdzieś tam na skraju łożnicy poniewierała się skopana poduszka, zaś pierzyna udając wodospad leżała w fałdach spadając na posadzkę.

 

Pot nie ostygł jeszcze na zielonych skórach, pióra w brwiach wciąż były zmierzwione a studzienne oczy, czarne krople onyksu świeciły refleksami magicznie. Znaledar trzymał prawą dłoń w okolicy uda Efleu, kobieta przytrzymywała ją tam czule ściskając w palcach.

 

- Naprawdę? To uważasz za swój największy grzech? Nieudany przewrót pałacowy, agitowanie jakichś dyrdymałów o parlamentaryzmie... - ozwała się ledwo co powstrzymując lekceważący śmiech.

 

- W mojej optyce to żadne przelewki. Jako rasa... naród gonadzki powinniśmy wreszcie przejrzeć na oczy i uświadomić sobie że we współczesnym świecie nie ma miejsca dla demokracji. Monarchia parlamentarna to miał być wstęp do przywrócenia normalności, do wskrzeszenia królestwa gonadów. Teraz jednak szansa na to została zaprzepaszczona.

 

- Bo daliście dupy i teraz co? Zostało jeszcze rewolucjonistów w stolicy czy wszystkich zarżnięto?

 

- Niewielu... prócz mnie zbiegło może dziesięcioro. Każdy na łbie miał swoich łowców nagród z chwilą przekroczenia miejskich murów. Elity utwardziły się w przekonaniu o swej nieśmiertelności... będzie jak było. Jedyne co zdziałaliśmy to czystkę nieprzychylnych dyktatorowi senatorów i ich rodzin. Zajebiście kurwa...

 

Zduszając beznadziejne westchnięcie w płucach, sięgnął Znaledar po leżący obok kołpak z wszytym weń brylantem. Uniósł czapę, okręcił ją na palcu oglądając się w migającym w obrotach klejnocie.

 

Gro szlifowanych zwierciadełek pod rozmaitymi kątami ukazywało jego lico. Rozparcelowane, podzielone a być może stanowiące alegorię, faktyczne odbicie tego co kłębiło się w umyśle zaszczutego przegranego batalii na szczytach władzy.

 

- Jeśli jest na Ulfyrhyimr jakakolwiek magia mogąca sprawić iż dyktator zapomni o mej przewinie i będę mógł wrócić do poprzedniego życia... muszę uzyskać to przeklęte rozgrzeszenie. Muszę.

 

Przestał kręcić kołpakiem. Kanciaste lustra oszlifowanego diamentu zwróciły się na Efleu. Jej odbicie dalece bardziej było popsute niźli to szlacheckie. Szrama skradała się na peryferiach niemal każdego zwierciadełka, łysa głowa mieszała się ze zdrowym policzkiem, oczy rozmyte rozrzucone po okręgu a wszystek tej makabry poprzebijany dwukolorowymi piórami sroczymi niby bełtami z kuszy okrwawiony.

 

Iluzja roztrzaskanej twarzy, niemożliwej do poskładania łamigłówki roztartej w drobnicę była zapewne efektem ździebko większej odległości od brylantu. Tak można było to tłumaczyć.

 

- Pamiętasz jak głosowałeś w senacie pięć lat temu? Rwetes szedł o ściąganie dodatkowych podatków od stołecznej biedoty - spytała nagle Efleu mocniej przyciskając.

 

- C... co? Ach..! Tak. Na stole było oczyszczenie okrężnych dzielnic z plebejskiej zabudowy. Było to bowiem siedlisko występku. Cieszę się że udało się wyplenić te nory, że to ja oddałem decydujący głos. Ekonomia Bazamu wiele zyskała na świeżym powietrzu po wyburzeniu tych wszystkich... eh, chałup.

 

- Sprawnie wam to poszło, wypędziliście spod waszej wieży z kości słoniowej tysiące gonadów. Jeśli ktoś miał gdzie iść, było mu łatwiej to znieść. Ja niestety nie miałam gdzie się podziać a mąż zabrał moich synów i zostawił mnie samą z córką...

 

Znaledar nie odpowiedział, nie wiedział bowiem co mógłby rzec.

 

- Cóż to były za momenty w mym życiu! Pełne strachu i bólu. Kiedy żołdacy zniszczyli naszą część podgrodzia, poszłam głębiej w miasto, w prawdziwe siedlisko jak to łagodnie określiłeś... występku. Pamiętasz też zapewne słynnego Rozpruwacza? Czyż nie? Bano się go w całej stolicy.

 

- Rozpruwacz z Bazamu... to były straszne zbrodnie. Gdyby to ode mnie zależało, kazałbym łamać tego zwyrodnialca kołem.

 

Na tą deklarację Efleu odpowiedziała perłowym, wręcz szczerozłotym śmiechem. Wygięła się na łożu chichocząc, przywarła ściślej do Znaledara pozornie oszalała przez rozbawienie.

 

- Właśnie spółkowałeś z tym okropnym zwyrodnialcem.

 

Gorzka gula w mgnieniu wykwitła w gardle Znaledara. Pierwszym instynktownym ruchem była ucieczka, popędzenie w dal z przeklętej komnaty i nie odwracanie się za siebie. Efleu jednak przyszpiliła go znów gramoląc się nań okrakiem.

 

Ścisnąwszy jego twarz w dłoniach uśmiechnęła się wielce rozbawiona. Znać było i przejaskrawione przepaście jej źrenic znajdowały się na granicy upadku. Nie w kolejny spazm śmiechu a załzawiony szloch. Solna woń gonadzkich łez roztoczyła się między zielonoskórymi rozpychając się skrupulatnie swą urojoną dusznością.

 

- Pierwsze były kurtyzany szlachtowane jak zwykłe świnie w alejkach Starej Oliwnicy. Musiałam to robić, wszak mojej małej Liinii potrzebne były buciki by mała głuptaska mogła co dzień chodzić pod bazylikę i słuchać tego usranego piania o zbawieniach i cudach... następnie polowałam na pijanych możnych, bankierów, artystów i liktorów wracających po biesiadach z Pałacu O Rehoh. Dopiero tedy jaśnie panowie senatorowie, pochyliliście nade mną swe strudzone makówki. Znów zapytam, pamiętasz może ilu urzędników, ilu twych psubratów z senatu ubiłam? Ja nie potrafię sobie przypomnieć, dla mnie zdychali tak samo jak kurwy z Oliwnicy, rzężąc i ściskając parchate łapska na kiesach.

 

Sączący się zza wilgotnych warg szept drżał, niby struna liry drażniona kroplami źródlanej wody. Był przy tym gorący, zupełnie jak pulsująca w skroniach byłego polityka jucha. Niemal wrzące powietrze oddechów tylko pogłębiało niedający się zrozumieć wywar śliskich emocji.

 

- Pewnego dnia, wróciłam do naszej cuchnącej sutereny zapomniawszy sprzątnąć z siebie krwi. Ha! Jakże głupia byłam nie rozumiejąc czemu moja słodziutka Liinia boi się wziąć ode mnie nowych koralików modlitewnych. Mała, naiwna, ach jakże naiwna Liinia... me własne dziecię zagroziło mi iż wszystko powie inkwizycji. Że to śmiertelny grzech, ten cały mord na własnej rasie...

 

Dłonie kobiety dorwały krtani mężczyzny, zacisnęły się wężowym skurczem. Ich czoła złączyły się również w dalece bardziej intymny sposób a pióra srocze li łabędzie sczepiły się w pogmatwaniu. Przez jedno bicie serca, oczy Efleu straciły iskrę.

 

- Wiem że Duchy Wszechświata nie mogą mi wybaczyć tego co zrobiłam. Dlatego po ukojenie udałam się na to uroczysko. Kto wie, może te wszystkie pogańskie klątwy coś zdziałają i zagaszą pożar w moim czerepie...

 

- Zabijesz mnie? Efleu... proszę powiedz. Czy zabijesz mnie? - wyskrzeczał Znaledar niemal do cna sparaliżowany.

 

- A chcesz?

 

- Nie! Skądże! Ja... ja tylko...

 

I znów, Elfeu przerwała mu niezręcznie długim pocałunkiem. Po nim z wolna zwolniła chwyt na gardle ulgą obdarowując szlachetkę. Wyprostowała się rozrzucając ręce na boki i pogładziła po szramie rozdzierającej jej lewy policzek. Rzekła w końcu:

 

- Nie zemszczę się ty idioto. Może pięć lat temu bym chciała ale nie teraz, nie teraz kiedy zapisałam się wypalonym piętnem na historii Bazamu. Nie teraz kiedy uświadomiłam sobie że właśnie w kończeniu żywotów po oszczanych zaułkach leżał sens mego życia. Teraz jednak życie to dobiegło końca wraz z ostatnim tchem wydanym przez moją małą, słodką, niewinnie głupiutką Liinię.

 

Zza kamiennych ścian ich ustroni dobiegł przewlekły gruchot. Seria łomotań, łupnięć a głuchych trzaśnięć. Zwielokrotniony przez opustoszałą przestrzeń korytarza harmider był iście upiorny.

 

Nie zwlekając, Efleu przestawiła się w stan czujności niczym surykatka wystawiona na psią wachtę w swej kolonii. W trzech susach znalazła się przy drzwiach ze sporym sztyletem w ręku. Znaledar potrzebował dobrej chwili by zleźć z barłogu, w przeciwieństwie do łysej nożowniczki, spróbował na szybko zakryć swą nagość byle jak narzuconą szubą.

 

Wspólnie zajrzeli na korytarz niepewnie odchylając sypiące próchnem drzwi. Wspólnie też omotał ich całun grobowego odoru wprawiający w ich umysły pierwotne zmory przestrachu.

 

W nekrotycznym blasku oblepiającym ściany niczym śluz, tłoczyła się w dół przejścia fraktalna horda nieumarłych. Lamelkowe kirysy żeber, groźne obuchy gnatów, kryzy kostropatych kłów. Ożywieńcze szkielety kroczyły jednostajnie, miarowo ruszając swymi splamionymi resztkami zrdzewiałych szat, sparciałych pancerzy członkami.

 

Puste ich oczodoły mieniły się nekromantyczną mgłą, ruchliwie ich graby ważyły w sobie brzeszczoty a dzidy. Kocie łby, czasze spękane a osmolone wiekami skamieniałego kurzu wyrażały w swych bezmięśniowych grymasach kłapiących żuchw jeno chęć rzezi.

 

Kilkoro kościotrupów zwęszywszy życie w zielonoskórych wyrwało się w awangardę batalionu. Zarzucali lwimi czaszkami, strzelali z okraszonych resztkami zmrożonego futra ogonów, błyskali trzymanymi w pochwach miednic okutymi maczugami. Miotali się bliżej i bliżej, rozwierając w wygłodniałych torsjach swe lamparcie szpony, szurając wściekle po kamiennym klepisku poszronionymi zębiszczami sztyletozębów.

 

Gdzieś spomiędzy pęknięć w spoiwach skalnych bloków ścian a powały, wypłynął nie dający się pomylić z niczym innym głos leszego:

 

- Radzę wam lecieć, gołąbeczki.

 

Dwójka gonadów usłuchała się leszego wyjątkowo ochoczo.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • droga_we_mgle ponad rok temu
    Opisy masakry na początku robią wrażenie. Przemówiły do mnie.

    A więc bohaterowie zyskują trochę niejednoznaczności moralnej... a to uniwersum swojego własnego Kubę Rozpruwacza. Lubię takie nawiązania do naszego świata w fantasy :) Plot twist zadziałał, nie spodziewałam się go. Myślałam, że Efleu jest niedoszłą ofiarą tego mordercy, a tu proszę. A szczegóły jej najgorszej zbrodni już na dobicie...

    Yay, więcej szkieletów. Już nie tak sympatycznych.

    Pozdrawiam :)
  • droga_we_mgle ponad rok temu
    PS: Zauważyłam (wcześniej, ale dopiero teraz o tym wspominam), że przełamałeś stereotyp - w grupie nie ostał się ani jeden człowiek :)
  • Wieszak na Książki ponad rok temu
    droga_we_mgle
    Ludzie w fantasy to swego rodzaju pytanie, a odpowiedzą jest zdecydowane nie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania