Poprzednie częściUlfyrhyimr [1]

Ulfyrhyimr [9]

Pazury u okaleczonej ręki ryły w kamieniu zostawiając ośnieżone bruzdy kwitnące szronem. Odwrotnie osadzony kciuk zginał się w konwulsjach niby ten na wpół wypruty z wątpi tasiemiec igłą rozżarzoną potraktowany.

 

Przyłbica hełmu była ustawiona na sztorc wystawiając na pomroki groty bury pysk wilczycy, wściekłym grymasem zeszpecony, oblodzonymi kłami błyskający niby wylotami arkebuzów z ambrazur bastionowych. W zastałym, mdło mętnym świetle bijącym od okupujących kąty jaskini kryształów, oparta na spękanym głazie Cyjonja wyglądała wzburzająco strasznie.

 

Co rusz warczała, ozór zagryzała li szczęk z blach zbroi wydobywała. Zerwawszy prawy naramiennik, obnażywszy głęboką ranę zalewała ją czarodziejka materializowanym między palcami lewicy lilipucim gradem.

 

- Zatłukę..! Zarżnę! Pożrę pierw nogi, skrzydła potem. Strzaskam dziób, wydłubię jedno ślepie, oskubam na żywca! Będzie cierpiał! Uduszę wróbla jego własnymi jelitami! - syczała kłapiąc paszczą.

 

Siedzący opodal Wydruczaj wybuchł rechotem mrużąc środkowe oczy a do zawilgocenia rozwierając te zewnętrzne. Zarzucił całym sobą hamując śmiech i odratowując się od spadnięcia z kopczyku kamieni podparciem szablą.

 

Opanowawszy nagły atak, otarł ślepia i pokiwał łbem na boki. Nachylając się w stronę Cyjonji, kryptyda ozwała się przeczesując jednocześnie grzywę.

 

- Właśnie teleportowało nas z przełęczy w jakąś ciemnicę a ty ino klniesz na tego tengu. Aż tak cię boli? Słyszałem że raz odyńce poszarpały ci nogi i zdołałaś się ozdrowić tym coś znalazła w dziczy.

 

- To duma mnie boli nie ciało. A to, o czym mówisz wydarzyło się z dziesięć lat temu, w Starodrzewiu Ollunrd. Odtąd nie ma tam ani jednego wieprza.

 

- No łacnie. Zeżreć tyle świń a nie spaść się jak jedna. Ty to dziewczyno potrafisz.

 

- Zdajesz sobie sprawę że jedynym powodem dla którego nie poderżnęłam ci jeszcze gardła jest to, żeś odrażający mieszaniec. Poroniec wiedźmy w sabat wyszarpany z plugawego łona przez biesa. Takim ścierwem nawet sęp by się nie pożywił.

 

- Nie jesteś lepsza Cyjonja. Bo co na dalekiej północy Kontynentu, w Republice Gonadów robi wulwerka? Twoje własne plemię się ciebie wyrzekło bo sama urodziłaś się kostropata i cię wygnali żebyś do zacieru im nie szczała. Smutna historia, tragedia, tren, elegia li cała antologia nieszczęść jakie wykrzywiły niewinną, zmutowaną dziewczynkę. Och ach... gdyby tylko mamusia nie rozkładała nóg przed ogrami...

 

Cyjonja przestała rosić ranę lodem. Wyrwała przymrożoną prawicę roztrzaskując w żwir spory płat podłoża i w ułamku chwili wykręciła zaklęcie. Grzmiąc niby błyskawicowa konnica uderzająca na piorunową falangę, spod potrzaskanej w sypkie kafle skały wykwitła stercząca bokiem kra.

 

Wielka, falowana niczym brzytwa flamberga. W ruchu porywistej fali zdobywającej ostatnie falochrony, zawisło one lodowe ostrze niemal idealnie pośrodku ciała Wydruczaja. Tafla zatrzymując się tuż przy nagiej piersi potwora, wybijała w górę ocierając się o spód pyska i zawijając łukiem nad łbem. Kończyła się wreszcie u dna potylicy wyjątkowo wyraźnie wyczuwalnym przez kryptydę soplem.

 

Piątka ogonów zadrżała jasno sygnalizując ustąpienie z pola. Kropla rzadkiej, jasno wiśniowej krwi spłynęła po szpicy sopla.

 

- Kolejne słowo będzie twoim ostatnim - ostrzegła Cyjonja wstając na równe nogi.

 

Wtem, nieboski ryk bólu na wskroś przeszył zatęchłe powietrze jaskini. Wydruczaj zwinnie wyślizgnął się spod zimowej gilotyny i rozkręcił próbnego młyńca kolejno szablą a bułatem. Cyjonja zaś podniosła z ziemi zerwany naramiennik na powrót spajając go lodowym urokiem z resztą pancerza.

 

Łowcy głów niemo zakopując nagle pochwycony topór wojenny, ruszyli w głąb pieczary.

 

***

 

Źródło skowytu odnaleźli rychło w sąsiedniej grocie, bliźniaczo podobnej do tej w której się obudzili. Z większą tylko ilością migoczących kryształów i przyozdobioną bardziej fantazyjnymi naciekami u ledwo dostrzegalnej powały. Bydlę zajmujące centralną część onego obrazu zdawało się nie pasować swoimi rozmiarami do dusznej zimnicy podziemia.

 

Przykucnięte z gruzłowatymi kolanami zadartymi wysoko do obwisłego karku, przygarbione pod kajdanem nieforemnego a wyrywającego się spod skóry kręgosłupa przypominało z lekka jakowegoś spodlonego czarną magią elfa. Głównie ze względu na brak choćby i najmniejszego owłosienia li wręcz słoniowe płachty uszu poszarpane w spirale rozłożone niby skrzydełka pikującej ważki.

 

W wielostawowych palcach licznych jak wyrostki meduzy, ściskało monstrum beznadziejnie szamoczącego się krasnoluda, jednego z pielgrzymów, Hadziara. Karzeł wywrzaskiwał sobie płuca składając owe krzyki w umowne zdania pełnie gróźb. Próbował wyrwać się z uścisku, jednak nawet gdyby posiadał wystarczające siły, jego odarte ze skóry rzemiennym batem ręce uniemożliwiały jakąkolwiek akcję.

 

Potwór przetoczył gro paluchów po krasnalu gniotąc go niby niedobitą, wciąż bzyczącą muchę. Ciężkie od wbitego pod nie kamiennego brudu, paznokcie zacisnęły się w połowie długiej, rudej brody unosząc na niej Hadziara niby latawca na sznurze u uschłej jabłoni.

 

Masywny, zagięty jak ten bułat róg u szczytu podłużnego czerepu trącił krasnoluda ciekawsko. Ten mimo iż zdawało się to niemożliwe, jął wrzeszczeć jeszcze głośniej okręcając się pod swą uniesioną brodą. Zaraz potem okrwawioną postać rudzielca owinął gęsty kłąb pary wprost z przepaści bebechów wynaturzenia.

 

Zdajające się posrebrzanymi, szpikulce zębów wysunęły się spod warg z mokrym plaskiem. Ryk Hadziara, trzask rozgryzanych w kolanach krępych nóg, kwik bólu. Drugiego ugryzienia rozcinającego tors krasnal już nie skwitował, zwiotczał wzbogacając rdzawą barwę swej brody zwymiotowanym rubinem juchy.

 

Olbrzym z mlaskiem wciągnął mokry wieniec brody i schowawszy zęby w gębie, zaczął węszyć. W lot zorientował się iż wciąż nie jest samotny w swym leżu. Okręcając się na zadzie, skierował pergaminowe lico ku dwójce psowatych. Króciutka trąbka nosa sztywno drgała wskazując ich niby sztych rapieru a powyżej, zapadłe w głąb czaszy ślepie zalśniło czystą szarością opustoszałej powierzchni.

 

Łowcy głów nie mieli już cienia wątpliwości, doznali zaszczytu podziwiania jednego z najrzadszych zwierząt świata, cyklopa jaskiniowego.

 

- Cyjonja, zeżryj go - rozkazał Wydruczaj.

 

Wilczyca warknęła odwracając się do kryptydy. Splunęła mu pod kopyta i trzasnęła zamykaną przyłbicą.

 

- A może ty wreszcie coś zrobisz mutancie?

 

- Teraz chcesz się kłócić suko? Doprawdy, za nic taktu...

 

Przerwał mu trzask bata rozcinającego powietrze, mroźny opar dmuchnął z wizjerów hełmu haftując metal na nowo szronem.

 

Gapiąc się na wymykającą się zwierzęcym zmysłom scenkę, cyklop szczerzył krzywe igły zębów z ociekającej śliną, mordy ubabranej rudymi kłakami a juchą. Coraz bliżej, przebierał zbyt dużą ilością paluchów, targał za sobą groteskowo bezwładne nogi.

 

- Zawrzyj pysk gadzino i przestań mną pomiatać. Mieliśmy być partnerami a nie rycerzykiem i giermkiem. Takiś pyszny a odkąd ruszyliśmy za Znaledarem to ja odwalam całą robotę! - zaszczekała hałasując zbroją poprzez żywą gestykulację.

 

Bat znów trzasnął. Kryptyda wyszczerzyła się marszcząc świński kinol. Miotłowaty ogon Cyjonji przylgnął do lewej nogi niby przymrożony. Bicz ponownie przeciął powietrze rzucając się jak polująca mamba.

 

- W twoich ustach pyszny brzmi dość dwuznacznie - zachichotał Wydruczaj chowając bułat za sznur przepaski.

 

Nerwowo zerkając na czołgającego się w ich stronę cyklopa, zadrobił kopytami całkiem głośno. Złapał Cyjonję pod prawy naramiennik, szponem przebił lodową pokrywę i z łatwością szarpnął w stronę dyszącego z głodu stwora.

 

- Nie będę się bił z tym cholerstwem, jeszcze grzywa mu się roztrzepie a grzebienia zapomniałem zabrać. Idź więc kurwo i zaczaruj to coś, albo wybebeszę cię tu i teraz - wysyczał plugawo wężowym głosem.

 

Na te słowa wilczyca odparła prosto li krótko:

 

- Dość.

 

Obrosły grubą warstwą złuszczonego szronu bat strzelił grzywacza po kopytach. Ten zadrżał czując jak okrutne zimno wdziera się do wnętrza jego ciała. Zajęczał puszczając czarodziejkę li upuszczając trzymaną w drugiej łapie karabelę.

 

Cyjonja poprawiła naramiennik chrupiąc kośćmi w barku. Pochwyciła bułat Wydruczaja rozcinając jego biodrową przepaskę i wyrzuciła broń między stalagmity. Gorejący wściekłością z całej szóstki oczu mutant spróbował znów złapać czarodziejkę pazurami, za karę spiralny sopel lodu wwiercił się w jego prawy przegub. Kryptyda zasyczała, skuliła się chcąc wycofać. Nie mogła, była uwięziona w zimowych sidłach.

 

Miotłowaty ogon zamerdał wesolutko, zbrojna rękawica ociekająca ciężką, lodową mgłą wykonała gest pstryknięcia palcami. Cała postać Cyjonji oblekła się w miniaturowej śnieżycy jaka rozpęczniała eksplodując w zawieję obwiązującą całun na oczy obu bestii, Wydruczaja i cyklopa.

 

- Byłam tolerancyjna, w końcu oboje jesteśmy wyrzutkami... potworami. Ty jednak jesteś nim tylko zewnątrz, w środku to z ciebie zwykła łajza - rzuciła czarodziejka na odchodne.

 

Zasłona szybko rozwiała się kładąc świeżym puchem po okolicznych naciekach a wybrzuszeniach skalnych. Łowca głów mląc wiązankę przekleństw w pręgowatym pysku otarł ślepia ze zdającego się parzyć śniegu i w mig pożałował że to uczynił.

 

Tuż przed nim wisiała olbrzymowa łepetyna zawiana nieudolnie maskującym resztki po krasnalu śryżem. Cyklop jaskiniowy chuchnął nań obmierzłym wyziewem bogi jeno wiedzą jak długo fermentowanych zezwłoków. Wlepił w kryptydę szarą gałę oka, wysunął spisowe kły poprzetykane wiązkami krwistych włosów, jeszcze bardziej.

 

Wgapiony w brudne płótno cyklopowego oka Wydruczaj poczuł jak lód zagryza na nim swe miażdżące szczęki, jak paraliż hakami uziemia jego mięśnie. Przebita dłoń nie chciała poderwać się do obrony, natomiast ta zdrowa drżała poddając się odmrożeniu.

 

Nim szpice ostrokołu cyklopowych kłów zacisnęły się na jego ciele, zdołał wychwycić niewyraźny powidok u drugiego końca groty. Tuż obok tunelowego wylotu z pieczary stała Cyjonja zwijająca swój bat, wolno li przesadni mocno naciągając rzemień. Bezgłośnie śmiała się spod uniesionej przyłbicy oblizując ozorem uzębienie.

 

Wydruczaj nie zdobył się na ostatnie słowa. Z resztą, z duchoty cyklopowej gęby i tak żadne epitafium by się nie wydostało.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • droga_we_mgle rok temu
    No i kolejny odpadł - nawet nie próbuję już przewidywać, kto zostanie na końcu.

    Nie pisałam tego wcześniej, ale BARDZO podoba mi się imię Cyjonja.

    Niezła wyobraźnia z tymi potworami. Ostatnio oglądam kanał na YT (Jazza), gdzie artysta rysuje m. in. potwory, mając do dyspozycji wyłącznie opisy z książki (nie jest powiedziane do skończenia rysunku, z jakiej i co to za stwór) - ten tutaj by do tego pasował, zwłaszcza, że nikt (jeszcze?) filmu o tym nie nakręcił :)

    Wydruczaj to jednak zbyt wiele szarych komórek nie posiadał... czysta pycha i głupota, i dostał za swoje. Brawo Cyjonja, wspierajmy uczciwe traktowanie pracowników! (Zleceniobiorców?)

    Wiem, że nie wpadam tu zbyt regularnie, ale kiedy już wpadam, to wciągam się i czytam z napięciem do końca rozdziału. Trochę mi szkoda, że jeszcze trzy i będzie po lekturze...

    ✉ ✉ ✉

    PS: Prawdopodobnie miałbyś więcej komentarzy, gdybyś spróbował pokomentować trochę innych, zwłaszcza piszących podobne rzeczy - jest tu paru twórców fantastyki. Ta historia zasługuje na większe uznanie.
  • Emocje jakie biją z Twoich komentarzy to jest zdecydowanie najlepsza pochwała/recenzja jaką mogłem otrzymać za to opowiadanie.
    A skoro już dobrnęłaś tak daleko, to chciałby zaprosić do znalezienia mnie na Wattpadzie, tam są wszystkie moje teksty ładnie posegregowane i nie ukrywam, wdzięczny byłbym jakbyś tam zostawiła jakiś ślad. Jeśli czas pozwoli, wiadomo.
    Dzięki za czytanie i pozdrawiam!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania